Informacje

Premiera 2 części już 4 października!


Polub Tenebris na fejsbukach i bądź na bieżąco z nowościami!

Wywiad ze mną by Kaori


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!



niedziela, 27 sierpnia 2017

Legion Nowego Świata: Rozdział 7



            Zgodnie z zaproszeniem od Rongvalda, oboje stawiliśmy się na śniadaniu. Spotkaliśmy się rano i ruszyliśmy do jadalni razem, oczywiście prowadzeni przez kogoś ze służby. Wszystko mieli zaplanowane perfekcyjnie.
            Wieczorem już nie rozmawialiśmy, choć nasze komnaty były obok siebie. Oboje potrzebowaliśmy odpoczynku. Po podróży i od siebie samych.
            – Witam – padło, gdy tylko weszliśmy do środka. – Nigmet, Callanie, mam nadzieję, że dobrze spaliście.
            – Dziękujemy, wasza wysokość. Spało się idealnie, prawda? – powiedziałam, patrząc znacząco na Callana, który zdawał się być nie w humorze.
            – Oczywiście.
            – Mam nadzieję, że jesteście głodni. Kazałem przygotować trochę specjałów Flossterry. Jestem pewien, że coś wam przypasuje.
            – Jedzenie wygląda wspaniale – stwierdziłam radośnie i powoli podeszłam do stołu.
            – W takim razie siadajcie, nie krępujcie się. Przynajmniej mamy okazję, żeby swobodnie porozmawiać. Chciałbym dowiedzieć się czegoś na temat Silvaterry, ale także o was i królowej, której służycie.
            – Wasza wysokość, co chciałbyś dokładnie wiedzieć? – zapytał Callan, a ja w tym czasie nałożyłam sobie jedzenia.
            Byłam głodna, a że wszystko wyglądało równie smakowicie, nie żałowałam sobie, nakładając wszystkiego po trochu. Przynajmniej dopóki nie zorientowałam się, że zaległa cisza. Callan wpatrywał się we mnie z wysoko uniesionymi brwiami, a Rongvald z rozbawieniem.
            – Widzę, że apetyt dopisuje. To dobrze. Martwiłem się, że tutejsze potrawy mogłyby wam nie smakować.
            – Zachowuj się – szepnął Callan, gromiąc mnie spojrzeniem.
            – Wszystko wygląda tak cudownie, że nie mogłam się powstrzymać – powiedziałam zawstydzona swoim zachowaniem, chociaż bardziej z powodu uwagi Callana, niż czegokolwiek innego.
            – Callanie, nie ma potrzeby strofować Nigmet. Powinieneś pójść w jej ślady.
            – Oczywiście…
            – Wracając do tematu – rzekł spokojnie Rongvald i uśmiechnął się ciepło. – Jaka jest królowa Viviane?
            – Jest wspaniałą przy... Przywódczynią – poprawiłam się i dalej mówiłam już ostrożniej dobierając słowa: – Jest bardzo rozważna, a swoje królewskie obowiązki traktuje nadwyraz poważnie. Mogę z całą pewnością powiedzieć, że kocha Silvaterrę i jej mieszkańców. Do tego jest szczerą i kochającą osobą. Obserwowałam ją każdego dnia, widząc jak ciężko pracuje na rzecz królestwa. Nie wspominając o trosce, jaką wykazała się nawet dla nas, którzy tylko jej służymy.
            – Widzę, że szczere są twoje słowa Nigmet. Wierzycie w swoją królową i jesteście jej oddani, a i ona jak widać darzy waz głębokim zaufaniem, sądząc po kwiatach, które posiadacie.
            Odruchowo dotknęłam dłonią swojego wisiorka i spojrzałam na Callana. Skinął do mnie głową, wskazując na miecz. Faktycznie, nie nosił już tego samego, co wcześniej. Teraz miał taki, którego rękojeść przyozdobiona była irysem.
            – Tym bardziej czuję się odpowiedzialny za wasze bezpieczeństwo, wiedząc, że dla królowej Silvaterry jesteście ważnymi i zaufanymi ludźmi.
            – Dziękujemy za słowa uznania – odpowiedział Callan, lecz jego głos wciąż pozostawał bardzo chłodny i obojętny.
            – Mam nadzieję, że uda mi się poznać królową Viviane osobiście w niedalekiej przyszłości.
            – Z całą pewnością, będziemy zaszczyceni gościć cię w naszym królestwie, wasza wysokość – powiedziałam radośnie. – Gdy tylko ustabilizuje się sytuacja, byś mógł nas bezpiecznie odwiedzić.
            – Słyszałem, że było tam sporo problemów przez ostatnie lata. Śmierć poprzednich władców, z tego co wiem, bardzo tragiczna.
            – Zostali zamordowani przez generała Ejvalda. Wyrządził wiele złego i zapłacił za swoje zbrodnie – wyjaśnił Callan a jego twarz pociemniała. – Wciąż jednak jest wiele rzeczy do zrobienia. Wśród szlachty byli niestety zwolennicy generała, który wciąż spiskowali przeciwko królowej Viviane.
            – Rozumiem jednak, że nie bez powodu powiedziałeś „spiskowali”.
            – To prawda. Wszyscy zdrajcy zostali aresztowani – odparł Callan, skinąwszy głową. – W znacznej mierze za sprawą Nigmet.
            – Cóż… Rzekłabym razem, że była to współpraca kilku osób – skwitowałam cicho.
            – Rozumiem, rozumiem. Ale skromność jest całkowicie zbyteczna, jeśli mam być szczery, dość uważnie obserwowałem sytuację w waszym królestwie. Podejrzewam, że nie tylko ja uznałem generała Ejvalda za spore zagrożenie. Wiem, że ścigał królową Viviane i wiem również, że nie podróżowała sama.
            – Czyli sprawdzałeś nas, wasza wysokość – zauważyłam z powagą i spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek. – I właśnie przyznałeś, że masz w zamku przynajmniej jednego szpiega, skoro jesteś tak dobrze poinformowany.
            – To naturalne. Jak mówiłem, generał Ejvald stanowił spore zagrożenie, zwłaszcza dla sąsiadujących z Silvaterrą królestw.
            – Cóż… Podejrzewam, że nie można cię za to winić, wasza wysokość – westchnęłam. – Generał faktycznie zagrożeniem był niemałym. Ale już po wszystkim. Było, minęło. A szpiegów, bez urazy, ale na pewno wytropimy.
            Ronvald roześmiał się w głos na tak śmiałą groźbę  z mojej strony. Choć wcale nie miałam złych intencji.
            – Jesteś bardzo szczerą osobą, prawda Nigmet?
            – Cóż… Nie ukrywam, że nie znoszę zakłamania.
            – To z pewnością dobra cecha, podoba mi się twoje podejście. Twój towarzysz natomiast nie jest zbyt rozmowny.
            – Mowa jest srebrem, a milczenie złotem – odpowiedziałam spokojnie, próbując bronić przyjaciela. – Być może Callan o wiele bardziej ode mnie nadaje się na królewskiego doradcę.
            – Być może – skwitował Rongvald. – Ale z całą pewnością oboje jesteście bardzo interesującymi ludźmi. Dawno nie uciąłem z nikim tak ciekawej pogawędki. – Żadne z was nie pochodzi z rodziny szlacheckiej, czyż nie? – zapytał.
            – To prawda, wasza wysokość – odparłam, patrząc mu prosto w oczy. – Nie jestem jednak pewna, co do Callana, choć uparcie twierdzi, że nie pochodzi ze szlacheckiego rodu. Mam nadzieję, że nas status społeczny nie jest problemem?
            – Skądże znowu! Po prostu uznałem za bardzo ciekawe to, jak królowa Viviane dobiera swoich ludzi. Można powiedzieć, że chyba myślimy bardzo podobnie.
            – Możliwe – odparłam. – Chociaż może ci się nie udać znaleźć nikogo takiego jak my, wasza wysokość, przynajmniej dopóki nie udasz się w niebezpieczną podróż.
            – Wezmę to sobie do serca. Teraz jednak chciałbym pokazać wam trochę rzeczy. Podejrzewam, Callanie, że będziesz zainteresowany przeglądem naszego wojska, skoro jesteś rycerzem.
            – To aż tak widać? – zdziwiłam się, zerkając to na jednego, to na drugiego mężczyznę.
            – Oczywiście. Od razu mogłem stwierdzić, że miecz nie jest do ozdoby – oznajmił Rongvald.
            – Z przyjemnością zapoznam się z tutejszą gwardią.
            – Poproszę kogoś, żeby cię oprowadził. A Ty Nigmet? Jesteś czymś zainteresowana?
            – Jeśli wasza wysokość pozwoli, chciałabym się rozejrzeć na własną rękę – wyznałam po chwili namysłu.
            – Jesteś gościem, nie śmiałbym odmówić. Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć chwilę, by ci towarzyszyć.

***

            Siedziałam w bibliotece. Pomijając mały spacer po zamkowych korytarzach i pytanie kilku osób o drogę, błądząc po kamiennym labiryncie, biblioteka była pierwszym miejscem, które postanowiłam odwiedzić. Uznałam, że z całą pewnością królewska biblioteka Flossterry będzie miała inny zbiór, niż Silvaterra.
            Chciałam, chociaż pobieżnie, zapoznać się z tamtejszymi książkami. Z uśmiechem na ustach chodziłam między regałami, wodząc dłonią po książkach. Wszystkie w skórzanych oprawach, ręcznie pisane. Cudowne. Tak cudowne.
            Na początek chciałam zobaczyć, co mieszkańcy Flossterry piszą o swojej historii i kulturze. Wyciągnęłam interesującą mnie książkę i usiadłam na ziemi, oparta o regał. Czytałam, dopóki nie usłyszałam czyichś kroków.
            Podniosłam wzrok, by ujrzeć stojącą kilka metrów dalej dziewczynę, niewiele starszą ode mnie. Długie, kasztanowe włosy były lekko pofalowane, a część upięta w koka. Nie wspominając o wpiętych w nie ozdobach, sugerujących szlacheckie pochodzenie.      
            Przyglądała mi się z uwagą, ale i zaciekawieniem, a na widok trzymanej przeze mnie książki, jej zielone oczy zalśniły radośnie. Podeszła bliżej i zapytała:
            – Jesteś Nigmet, nieprawdaż?
            – Tak – odpowiedziałam, zamknąwszy książkę i spróbowałam się podnieść.
            – Nie kłopocz się – powiedziała pospiesznie nieznajoma. – Nazywam się Laurette.
            – Miło mi – odparłam. – Skąd znasz moje imię?
            – Wszyscy wiedzą o gościach z Silvaterry. Usłyszałam, że królewski doradca z sąsiedniego królestwa udał się wprost do naszej biblioteki, więc przyszłam to sprawdzić.
            – Cóż… Tak. Chcę jak najwięcej dowiedzieć się na temat Flossterry podczas mojego pobytu tutaj.
            – Cieszy mnie, że uznajesz nasz kraj za ciekawy swojej uwagi.
            – Bardzo – przytaknęłam. – Nie miałam pojęcia, jak bogata jest wasza kultura i jak głęboko sięga kwiatowa historia.
            – Widziałaś pole zawsze kwitnących kwiatów?
            – Tak, miałam okazję. I mam również nadzieję, że kiedyś będzie mi dane zobaczyć je także zimą.
            – Wtedy wygląda najpiękniej – zgodziła się Laurette, siadając obok mnie.
            – Nie szkoda siadać na ziemi, w tak pięknej sukni? – zapytałam, patrząc na zielony materiał, obszyty złotą nicią.
            – Zaraz się chyba nie pobrudzę – skwitowała z uprzejmym uśmiechem. – Wracając do pola kwiatów, w głównym holu wisi obraz przestawiający pole zimą. Powinnaś go obejrzeć, jak będziesz tamtędy przechodzić.
            – Dobrze wiedzieć, na pewno będę o tym pamiętać.
            – Ponadto jestem pewna, że kiedyś nadarzy się okazja, byś przyjechała tu również zimą. Obraz to nie to samo, co zobaczyć na żywo kwiaty wystające spod śniegu.
            – Nie wątpię.
            – Więc jesteś z Silvaterry – podsumowała nagle Laurette. – Nigdy tam nie byłam.
            – Jest pięknie.
            – Mam nadzieję, że kiedyś ja będę mogła odwiedzić twoje królestwo.
            – Nie moje – poprawiłam ją.
            – Twoje. Żyjesz tam, jesteś królewskim doradcą, więc jak możesz mówić, że nie twoje?
            – Nie, po prostu… Nie pochodzę z Silvaterry – wyznałam, a Laurette uśmiechnęła się ciepło.
            – To nie znaczy, że nie Silvaterra nie jest twoim domem. Lecz podejrzewałam, że nie jesteś rodowitą mieszkanką Silvaterry. Na tyle, o ile wiem o tym królestwie, zdajesz się w jakiś sposób odróżniać od reszty.
            – Być może masz rację – przyznałam rozbawiona. – W obu kwestiach.
            Usłyszałam czyjeś kroki, ale widząc, że Laurette nie zwróciła na to uwagi, również zignorowałam fakt, że ktoś pojawił się w bibliotece.
            – Widzę, że poznałaś już moją młodszą siostrę – padło i zobaczyłam stojącego nad nami Rongvalda.
            – Siostrę? – powtórzyłam, patrząc oniemiała to na niego to na Laurette.
            – Nie powiedziała ci? – zaśmiał się wyraźnie rozbawiony.
            – Bo nie lubię, jak nazywa się mnie księżniczką. Nie po to dostałam własne imię – odparła spokojnie. – Toteż wolę unikać przedstawiania się w ten sposób.
            – Nie dziwię się, też nie przepadam za kurtuazją i tytułowaniem – przyznałam szczerze. – Ale nie spodziewałam się, że jesteście rodzeństwem.
            – Nie jesteśmy podobni? – zdziwił się Rongvald.
            – Jesteście, ale nie zastanawiałam się nad tym – skwitowałam, nie siląc się już na zbędne uprzejmości.
            Wiedziałam, że nie ma takiej potrzeby.
            – Tym bardziej, że mamy ze sobą wiele wspólnego, jak potajemne wypady na miasto. Laurette jest jedną z nielicznych osób, które wiedzą o moich wycieczkach do miasta.
            – Zostawię was – zaproponowała Laurette. – Chciałeś porozmawiać z Nigmet na osobności, prawda?
            – Możesz zostać.
            – Nie, nie będę wam przeszkadzać. Niemniej, mam nadzieję, że napijesz się ze mną później herbaty, Nigmet.
            – Chętnie – zgodziłam się, po czym zwróciłam do Rongvalda: – O czym chciałeś porozmawiać?
            – Właściwie o niczym konkretnym, ale chciałem uciąć sobie z tobą pogawędkę.
            – Przeszkadzała ci rano obecność Callana?
            – Tak bym tego nie nazwał, ale wydaje mi się, że nie pała do mnie zbytnią sympatią – wyznał Rongvald. – Czego w sumie nie rozumiem, w końcu jestem wspaniały – dodał, szczerząc zęby. – Ale do rzeczy…
            – Cóż… On mało kogo darzy sympatią – stwierdziłam rozbawiona. – I w zasadzie prawie zawsze wygląda, jakby nienawidził całego świata, ale to tylko pozory.
            – Być może. Niemniej chciałbym, żeby nasza wczorajsza wycieczka pozostała tajemnicą.
            – Oczywiście – odparłam z uśmiechem i wykonałam gest, jakbym zakluczyła usta, a klucz wyrzuciła.
            – Doskonale. Wiedziałem, że mnie zrozumiesz – oznajmił i zaoferował mi ramię, pytając: – Byłaś już w ogrodzie?
            – Nie, jeszcze nie. Od razu przyszłam tutaj, ówcześnie gubiąc się kilka razy.
            – Tak, doszły mnie słuchy, że pytałaś kilku osób o drogę do biblioteki – padło w odpowiedzi. – Czy masz ochotę pójść ze mną do ogrodu?
            – Z przyjemnością. Było to zaraz drugie miejsce, które zamierzałam odwiedzić tak czy inaczej.
            – Przyznaj, byłaś zaskoczona, widząc mnie wczoraj wieczorem? – zaciekawił się Rongvald, prowadząc mnie szarmancko w stronę ogrodu. – Nie spodziewałaś się tego, prawda?
            – Na pewno nie tego, że jesteś królem, Gvaldi. Wiedziałam, że nie jesteś zwykłym mieszczaninem, ale król Flosterry…
            – Och? Zatem, kim myślałaś, że jestem?
            – Sądziłam, że jesteś szlachcicem, ale nie królem – wyjaśniłam zgodnie z prawdą. – Jakimś znudzonym życiem w luksusie paniczykiem, który dla zabicia czasu oprowadza ludzi po okolicy.
            – Czyli dość dobrze zgadywałaś. Co mnie zdradziło?
            – Mimo brudnych, spranych ubrań, byłeś zbyt zadbany. Choć nie można powiedzieć, że masz delikatne dłonie, nie wątpię, że wiesz, czym jest ciężka praca. Niemniej twoje dłonie były zbyt czyste. Wiedziałeś zbyt wiele, jak na przeciętnego mieszkańca stolicy, moim zdaniem przynajmniej, a poza tym zdawałeś się być dumny, gdy zachwycałam się tutejszą kulturą. To znaczyło, że jesteś bardziej powiązany z królestwem. No i irys. Wiedziałeś, że używany jest tylko w nielicznych kręgach. Wiedziałeś, że mam go od V… Od królowej Viviane.
            – Jak widać, w moim przebraniu jest jeszcze wiele niedociągnięć – westchnął smutno Rongvald. – Albo jesteś zbyt spostrzegawcza.
            – Jedno i drugie – skwitowałam. – Ty za to wiedziałeś, kim jestem, prawda?
            – Tak. Wypatrzyłem was w tłumie już wcześniej. Czekałem na dobrą okazję.
            – Śledziłeś nas.
            – Znalazłem was przypadkiem, nie planowałem tego. Ale widząc was, nie trudno było skojarzyć fakty. Stanowczo wyróżnialiście się z tłumu.
            – Fakty? – podchwyciłam.
            – Od moich szpiegów wiedziałem, jak wyglądacie. Wiedziałem, że nie jesteście ze szlachty, a sądząc po zachowaniu na pewno nie byliście tutejsi. Jako że przybywa tu niewiele osób z innych królestw, przypuszczałem, że jesteście gośćmi z Silvaterry. Zresztą dowódca straży granicznej wysłał sokoła z wiadomością. Wiedziałem, kiedy powinniście dotrzeć na miejsce. Irysy były kolejną podpowiedzią, więc nie miałem zbytnich wątpliwości. Gdy podałaś mi swoje imię, byłem już całkowicie pewny. Z listu królowej Viviane wiedziałem, jak się nazywacie. Nigmet… Pięknę imię.
            – Cóż… Dziękuję – mruknęłam. – I żeby była jasność, nie żartowałam, mówiąc, że znajdziemy twojego szpiega.
            – Ta osoba dobrze się ukrywa, nie zorientujesz się, kim jest.
            – Sprytnie. Nazywając ją tą osobą, nie dajesz mi żadnej podpowiedzi, co do płci.  Ale i tak ją wytropimy, nie zostanie ukarana, ale zmuszona do powrotu tutaj.
            – To naturalne środki ostrożności. Zresztą ona wie, co powinna zrobić w takiej sytuacji.
            – Ona? – podchwyciłam. – Ta osoba, czy ta dziewczyna?
            – Ups…
            – Wygadałeś się, czy próbujesz mnie wpuścić w maliny? – zapytałam, patrząc na Rongvalda z powątpiewaniem. – Wątpię, żebyś był tak nieuważny, więc podejrzewam, że próbujesz zamotać. Fakt, że nakierowujesz mnie na informacje, że to dziewczyna, sugerowałby, że jest odwrotnie, ale nie daje stuprocentowej gwarancji, co prowadzi do punktu wyjścia, że nadal nic nie wiem.
            – Za dużo myślisz – zaśmiał się Rongvald. – To nie ułatwia życia.
            – Musiałabym sprawdzić wszystkich, co byłoby utrapieniem, przyznaję. Umówmy się, że zostawię tą kwestię, przynajmniej na razie. Chyba, że uznam, iż ty lub „ta osoba” stanowicie zagrożenie…

1 komentarz:

  1. Jaki tu spokój, a Callan jest chyba zazdrosny :D Aż się spłoniłam, widząc Laurette. Sympatyczne dziewczę, powiem Ci. Mam nadzieję, że Nigmet będzie z nią w dobrych stosunkach.
    Co do kwestii szpiega, to przyszła mi myśl, że wcale bym się nie zdziwiła, gdyby Rongvald od czasu do czasu sam się tam pojawiał, choć myślę, że to by było nieco zbyt ryzykowne. Ciekawe, czy już poznaliśmy tę osobę.
    Miły rozdział. Czekam na więcej.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń