Zgodnie
z zaproszeniem od Rongvalda, oboje stawiliśmy się na śniadaniu. Spotkaliśmy się
rano i ruszyliśmy do jadalni razem, oczywiście prowadzeni przez kogoś ze
służby. Wszystko mieli zaplanowane perfekcyjnie.
Wieczorem
już nie rozmawialiśmy, choć nasze komnaty były obok siebie. Oboje
potrzebowaliśmy odpoczynku. Po podróży i od siebie samych.
–
Witam – padło, gdy tylko weszliśmy do środka. – Nigmet, Callanie, mam nadzieję,
że dobrze spaliście.
–
Dziękujemy, wasza wysokość. Spało się idealnie, prawda? – powiedziałam, patrząc
znacząco na Callana, który zdawał się być nie w humorze.
–
Oczywiście.
–
Mam nadzieję, że jesteście głodni. Kazałem przygotować trochę specjałów
Flossterry. Jestem pewien, że coś wam przypasuje.
–
Jedzenie wygląda wspaniale – stwierdziłam radośnie i powoli podeszłam do stołu.
–
W takim razie siadajcie, nie krępujcie się. Przynajmniej mamy okazję, żeby
swobodnie porozmawiać. Chciałbym dowiedzieć się czegoś na temat Silvaterry, ale
także o was i królowej, której służycie.
–
Wasza wysokość, co chciałbyś dokładnie wiedzieć? – zapytał Callan, a ja w tym
czasie nałożyłam sobie jedzenia.
Byłam
głodna, a że wszystko wyglądało równie smakowicie, nie żałowałam sobie, nakładając
wszystkiego po trochu. Przynajmniej dopóki nie zorientowałam się, że zaległa
cisza. Callan wpatrywał się we mnie z wysoko uniesionymi brwiami, a Rongvald z
rozbawieniem.
–
Widzę, że apetyt dopisuje. To dobrze. Martwiłem się, że tutejsze potrawy
mogłyby wam nie smakować.
–
Zachowuj się – szepnął Callan, gromiąc mnie spojrzeniem.
–
Wszystko wygląda tak cudownie, że nie mogłam się powstrzymać – powiedziałam
zawstydzona swoim zachowaniem, chociaż bardziej z powodu uwagi Callana, niż
czegokolwiek innego.
–
Callanie, nie ma potrzeby strofować Nigmet. Powinieneś pójść w jej ślady.
–
Oczywiście…
–
Wracając do tematu – rzekł spokojnie Rongvald i uśmiechnął się ciepło. – Jaka
jest królowa Viviane?
–
Jest wspaniałą przy... Przywódczynią – poprawiłam się i dalej mówiłam już ostrożniej
dobierając słowa: – Jest bardzo rozważna, a swoje królewskie obowiązki traktuje
nadwyraz poważnie. Mogę z całą pewnością powiedzieć, że kocha Silvaterrę i jej
mieszkańców. Do tego jest szczerą i kochającą osobą. Obserwowałam ją każdego
dnia, widząc jak ciężko pracuje na rzecz królestwa. Nie wspominając o trosce,
jaką wykazała się nawet dla nas, którzy tylko jej służymy.
–
Widzę, że szczere są twoje słowa Nigmet. Wierzycie w swoją królową i jesteście
jej oddani, a i ona jak widać darzy waz głębokim zaufaniem, sądząc po kwiatach,
które posiadacie.
Odruchowo
dotknęłam dłonią swojego wisiorka i spojrzałam na Callana. Skinął do mnie
głową, wskazując na miecz. Faktycznie, nie nosił już tego samego, co wcześniej.
Teraz miał taki, którego rękojeść przyozdobiona była irysem.
–
Tym bardziej czuję się odpowiedzialny za wasze bezpieczeństwo, wiedząc, że dla
królowej Silvaterry jesteście ważnymi i zaufanymi ludźmi.
–
Dziękujemy za słowa uznania – odpowiedział Callan, lecz jego głos wciąż
pozostawał bardzo chłodny i obojętny.
–
Mam nadzieję, że uda mi się poznać królową Viviane osobiście w niedalekiej
przyszłości.
–
Z całą pewnością, będziemy zaszczyceni gościć cię w naszym królestwie, wasza
wysokość – powiedziałam radośnie. – Gdy tylko ustabilizuje się sytuacja, byś
mógł nas bezpiecznie odwiedzić.
–
Słyszałem, że było tam sporo problemów przez ostatnie lata. Śmierć poprzednich
władców, z tego co wiem, bardzo tragiczna.
–
Zostali zamordowani przez generała Ejvalda. Wyrządził wiele złego i zapłacił za
swoje zbrodnie – wyjaśnił Callan a jego twarz pociemniała. – Wciąż jednak jest
wiele rzeczy do zrobienia. Wśród szlachty byli niestety zwolennicy generała,
który wciąż spiskowali przeciwko królowej Viviane.
–
Rozumiem jednak, że nie bez powodu powiedziałeś „spiskowali”.
–
To prawda. Wszyscy zdrajcy zostali aresztowani – odparł Callan, skinąwszy głową.
– W znacznej mierze za sprawą Nigmet.
–
Cóż… Rzekłabym razem, że była to współpraca kilku osób – skwitowałam cicho.
–
Rozumiem, rozumiem. Ale skromność jest całkowicie zbyteczna, jeśli mam być
szczery, dość uważnie obserwowałem sytuację w waszym królestwie. Podejrzewam,
że nie tylko ja uznałem generała Ejvalda za spore zagrożenie. Wiem, że ścigał
królową Viviane i wiem również, że nie podróżowała sama.
–
Czyli sprawdzałeś nas, wasza wysokość – zauważyłam z powagą i spojrzałam na
niego spod przymrużonych powiek. – I właśnie przyznałeś, że masz w zamku
przynajmniej jednego szpiega, skoro jesteś tak dobrze poinformowany.
–
To naturalne. Jak mówiłem, generał Ejvald stanowił spore zagrożenie, zwłaszcza
dla sąsiadujących z Silvaterrą królestw.
–
Cóż… Podejrzewam, że nie można cię za to winić, wasza wysokość – westchnęłam. –
Generał faktycznie zagrożeniem był niemałym. Ale już po wszystkim. Było,
minęło. A szpiegów, bez urazy, ale na pewno wytropimy.
Ronvald
roześmiał się w głos na tak śmiałą groźbę
z mojej strony. Choć wcale nie miałam złych intencji.
–
Jesteś bardzo szczerą osobą, prawda Nigmet?
–
Cóż… Nie ukrywam, że nie znoszę zakłamania.
–
To z pewnością dobra cecha, podoba mi się twoje podejście. Twój towarzysz
natomiast nie jest zbyt rozmowny.
–
Mowa jest srebrem, a milczenie złotem – odpowiedziałam spokojnie, próbując
bronić przyjaciela. – Być może Callan o wiele bardziej ode mnie nadaje się na
królewskiego doradcę.
–
Być może – skwitował Rongvald. – Ale z całą pewnością oboje jesteście bardzo
interesującymi ludźmi. Dawno nie uciąłem z nikim tak ciekawej pogawędki. – Żadne
z was nie pochodzi z rodziny szlacheckiej, czyż nie? – zapytał.
–
To prawda, wasza wysokość – odparłam, patrząc mu prosto w oczy. – Nie jestem
jednak pewna, co do Callana, choć uparcie twierdzi, że nie pochodzi ze
szlacheckiego rodu. Mam nadzieję, że nas status społeczny nie jest problemem?
–
Skądże znowu! Po prostu uznałem za bardzo ciekawe to, jak królowa Viviane
dobiera swoich ludzi. Można powiedzieć, że chyba myślimy bardzo podobnie.
–
Możliwe – odparłam. – Chociaż może ci się nie udać znaleźć nikogo takiego jak
my, wasza wysokość, przynajmniej dopóki nie udasz się w niebezpieczną podróż.
–
Wezmę to sobie do serca. Teraz jednak chciałbym pokazać wam trochę rzeczy.
Podejrzewam, Callanie, że będziesz zainteresowany przeglądem naszego wojska,
skoro jesteś rycerzem.
–
To aż tak widać? – zdziwiłam się, zerkając to na jednego, to na drugiego
mężczyznę.
–
Oczywiście. Od razu mogłem stwierdzić, że miecz nie jest do ozdoby – oznajmił
Rongvald.
–
Z przyjemnością zapoznam się z tutejszą gwardią.
–
Poproszę kogoś, żeby cię oprowadził. A Ty Nigmet? Jesteś czymś zainteresowana?
–
Jeśli wasza wysokość pozwoli, chciałabym się rozejrzeć na własną rękę –
wyznałam po chwili namysłu.
–
Jesteś gościem, nie śmiałbym odmówić. Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć
chwilę, by ci towarzyszyć.
***
Siedziałam
w bibliotece. Pomijając mały spacer po zamkowych korytarzach i pytanie kilku
osób o drogę, błądząc po kamiennym labiryncie, biblioteka była pierwszym
miejscem, które postanowiłam odwiedzić. Uznałam, że z całą pewnością królewska biblioteka
Flossterry będzie miała inny zbiór, niż Silvaterra.
Chciałam,
chociaż pobieżnie, zapoznać się z tamtejszymi książkami. Z uśmiechem na ustach
chodziłam między regałami, wodząc dłonią po książkach. Wszystkie w skórzanych
oprawach, ręcznie pisane. Cudowne. Tak cudowne.
Na
początek chciałam zobaczyć, co mieszkańcy Flossterry piszą o swojej historii i
kulturze. Wyciągnęłam interesującą mnie książkę i usiadłam na ziemi, oparta o
regał. Czytałam, dopóki nie usłyszałam czyichś kroków.
Podniosłam
wzrok, by ujrzeć stojącą kilka metrów dalej dziewczynę, niewiele starszą ode
mnie. Długie, kasztanowe włosy były lekko pofalowane, a część upięta w koka.
Nie wspominając o wpiętych w nie ozdobach, sugerujących szlacheckie
pochodzenie.
Przyglądała
mi się z uwagą, ale i zaciekawieniem, a na widok trzymanej przeze mnie książki,
jej zielone oczy zalśniły radośnie. Podeszła bliżej i zapytała:
–
Jesteś Nigmet, nieprawdaż?
–
Tak – odpowiedziałam, zamknąwszy książkę i spróbowałam się podnieść.
–
Nie kłopocz się – powiedziała pospiesznie nieznajoma. – Nazywam się Laurette.
–
Miło mi – odparłam. – Skąd znasz moje imię?
–
Wszyscy wiedzą o gościach z Silvaterry. Usłyszałam, że królewski doradca z
sąsiedniego królestwa udał się wprost do naszej biblioteki, więc przyszłam to
sprawdzić.
–
Cóż… Tak. Chcę jak najwięcej dowiedzieć się na temat Flossterry podczas mojego
pobytu tutaj.
–
Cieszy mnie, że uznajesz nasz kraj za ciekawy swojej uwagi.
–
Bardzo – przytaknęłam. – Nie miałam pojęcia, jak bogata jest wasza kultura i jak
głęboko sięga kwiatowa historia.
–
Widziałaś pole zawsze kwitnących kwiatów?
–
Tak, miałam okazję. I mam również nadzieję, że kiedyś będzie mi dane zobaczyć
je także zimą.
–
Wtedy wygląda najpiękniej – zgodziła się Laurette, siadając obok mnie.
–
Nie szkoda siadać na ziemi, w tak pięknej sukni? – zapytałam, patrząc na
zielony materiał, obszyty złotą nicią.
–
Zaraz się chyba nie pobrudzę – skwitowała z uprzejmym uśmiechem. – Wracając do
pola kwiatów, w głównym holu wisi obraz przestawiający pole zimą. Powinnaś go
obejrzeć, jak będziesz tamtędy przechodzić.
–
Dobrze wiedzieć, na pewno będę o tym pamiętać.
–
Ponadto jestem pewna, że kiedyś nadarzy się okazja, byś przyjechała tu również
zimą. Obraz to nie to samo, co zobaczyć na żywo kwiaty wystające spod śniegu.
–
Nie wątpię.
–
Więc jesteś z Silvaterry – podsumowała nagle Laurette. – Nigdy tam nie byłam.
–
Jest pięknie.
–
Mam nadzieję, że kiedyś ja będę mogła odwiedzić twoje królestwo.
–
Nie moje – poprawiłam ją.
–
Twoje. Żyjesz tam, jesteś królewskim doradcą, więc jak możesz mówić, że nie
twoje?
–
Nie, po prostu… Nie pochodzę z Silvaterry – wyznałam, a Laurette uśmiechnęła
się ciepło.
–
To nie znaczy, że nie Silvaterra nie jest twoim domem. Lecz podejrzewałam, że
nie jesteś rodowitą mieszkanką Silvaterry. Na tyle, o ile wiem o tym
królestwie, zdajesz się w jakiś sposób odróżniać od reszty.
–
Być może masz rację – przyznałam rozbawiona. – W obu kwestiach.
Usłyszałam
czyjeś kroki, ale widząc, że Laurette nie zwróciła na to uwagi, również
zignorowałam fakt, że ktoś pojawił się w bibliotece.
–
Widzę, że poznałaś już moją młodszą siostrę – padło i zobaczyłam stojącego nad
nami Rongvalda.
–
Siostrę? – powtórzyłam, patrząc oniemiała to na niego to na Laurette.
–
Nie powiedziała ci? – zaśmiał się wyraźnie rozbawiony.
–
Bo nie lubię, jak nazywa się mnie księżniczką. Nie po to dostałam własne imię –
odparła spokojnie. – Toteż wolę unikać przedstawiania się w ten sposób.
–
Nie dziwię się, też nie przepadam za kurtuazją i tytułowaniem – przyznałam
szczerze. – Ale nie spodziewałam się, że jesteście rodzeństwem.
–
Nie jesteśmy podobni? – zdziwił się Rongvald.
–
Jesteście, ale nie zastanawiałam się nad tym – skwitowałam, nie siląc się już
na zbędne uprzejmości.
Wiedziałam,
że nie ma takiej potrzeby.
–
Tym bardziej, że mamy ze sobą wiele wspólnego, jak potajemne wypady na miasto.
Laurette jest jedną z nielicznych osób, które wiedzą o moich wycieczkach do
miasta.
–
Zostawię was – zaproponowała Laurette. – Chciałeś porozmawiać z Nigmet na
osobności, prawda?
–
Możesz zostać.
–
Nie, nie będę wam przeszkadzać. Niemniej, mam nadzieję, że napijesz się ze mną
później herbaty, Nigmet.
–
Chętnie – zgodziłam się, po czym zwróciłam do Rongvalda: – O czym chciałeś
porozmawiać?
–
Właściwie o niczym konkretnym, ale chciałem uciąć sobie z tobą pogawędkę.
–
Przeszkadzała ci rano obecność Callana?
–
Tak bym tego nie nazwał, ale wydaje mi się, że nie pała do mnie zbytnią
sympatią – wyznał Rongvald. – Czego w sumie nie rozumiem, w końcu jestem
wspaniały – dodał, szczerząc zęby. – Ale do rzeczy…
–
Cóż… On mało kogo darzy sympatią – stwierdziłam rozbawiona. – I w zasadzie
prawie zawsze wygląda, jakby nienawidził całego świata, ale to tylko pozory.
–
Być może. Niemniej chciałbym, żeby nasza wczorajsza wycieczka pozostała
tajemnicą.
–
Oczywiście – odparłam z uśmiechem i wykonałam gest, jakbym zakluczyła usta, a
klucz wyrzuciła.
–
Doskonale. Wiedziałem, że mnie zrozumiesz – oznajmił i zaoferował mi ramię,
pytając: – Byłaś już w ogrodzie?
–
Nie, jeszcze nie. Od razu przyszłam tutaj, ówcześnie gubiąc się kilka razy.
–
Tak, doszły mnie słuchy, że pytałaś kilku osób o drogę do biblioteki – padło w
odpowiedzi. – Czy masz ochotę pójść ze mną do ogrodu?
–
Z przyjemnością. Było to zaraz drugie miejsce, które zamierzałam odwiedzić tak
czy inaczej.
–
Przyznaj, byłaś zaskoczona, widząc mnie wczoraj wieczorem? – zaciekawił się
Rongvald, prowadząc mnie szarmancko w stronę ogrodu. – Nie spodziewałaś się
tego, prawda?
–
Na pewno nie tego, że jesteś królem, Gvaldi. Wiedziałam, że nie jesteś zwykłym
mieszczaninem, ale król Flosterry…
–
Och? Zatem, kim myślałaś, że jestem?
–
Sądziłam, że jesteś szlachcicem, ale nie królem – wyjaśniłam zgodnie z prawdą. –
Jakimś znudzonym życiem w luksusie paniczykiem, który dla zabicia czasu
oprowadza ludzi po okolicy.
–
Czyli dość dobrze zgadywałaś. Co mnie zdradziło?
–
Mimo brudnych, spranych ubrań, byłeś zbyt zadbany. Choć nie można powiedzieć,
że masz delikatne dłonie, nie wątpię, że wiesz, czym jest ciężka praca.
Niemniej twoje dłonie były zbyt czyste. Wiedziałeś zbyt wiele, jak na przeciętnego
mieszkańca stolicy, moim zdaniem przynajmniej, a poza tym zdawałeś się być
dumny, gdy zachwycałam się tutejszą kulturą. To znaczyło, że jesteś bardziej
powiązany z królestwem. No i irys. Wiedziałeś, że używany jest tylko w
nielicznych kręgach. Wiedziałeś, że mam go od V… Od królowej Viviane.
–
Jak widać, w moim przebraniu jest jeszcze wiele niedociągnięć – westchnął
smutno Rongvald. – Albo jesteś zbyt spostrzegawcza.
–
Jedno i drugie – skwitowałam. – Ty za to wiedziałeś, kim jestem, prawda?
–
Tak. Wypatrzyłem was w tłumie już wcześniej. Czekałem na dobrą okazję.
–
Śledziłeś nas.
–
Znalazłem was przypadkiem, nie planowałem tego. Ale widząc was, nie trudno było
skojarzyć fakty. Stanowczo wyróżnialiście się z tłumu.
–
Fakty? – podchwyciłam.
–
Od moich szpiegów wiedziałem, jak wyglądacie. Wiedziałem, że nie jesteście ze
szlachty, a sądząc po zachowaniu na pewno nie byliście tutejsi. Jako że
przybywa tu niewiele osób z innych królestw, przypuszczałem, że jesteście
gośćmi z Silvaterry. Zresztą dowódca straży granicznej wysłał sokoła z
wiadomością. Wiedziałem, kiedy powinniście dotrzeć na miejsce. Irysy były
kolejną podpowiedzią, więc nie miałem zbytnich wątpliwości. Gdy podałaś mi
swoje imię, byłem już całkowicie pewny. Z listu królowej Viviane wiedziałem,
jak się nazywacie. Nigmet… Pięknę imię.
–
Cóż… Dziękuję – mruknęłam. – I żeby była jasność, nie żartowałam, mówiąc, że
znajdziemy twojego szpiega.
–
Ta osoba dobrze się ukrywa, nie zorientujesz się, kim jest.
–
Sprytnie. Nazywając ją tą osobą, nie dajesz mi żadnej podpowiedzi, co do
płci. Ale i tak ją wytropimy, nie
zostanie ukarana, ale zmuszona do powrotu tutaj.
–
To naturalne środki ostrożności. Zresztą ona wie, co powinna zrobić w takiej
sytuacji.
–
Ona? – podchwyciłam. – Ta osoba, czy ta dziewczyna?
–
Ups…
–
Wygadałeś się, czy próbujesz mnie wpuścić w maliny? – zapytałam, patrząc na
Rongvalda z powątpiewaniem. – Wątpię, żebyś był tak nieuważny, więc
podejrzewam, że próbujesz zamotać. Fakt, że nakierowujesz mnie na informacje,
że to dziewczyna, sugerowałby, że jest odwrotnie, ale nie daje stuprocentowej gwarancji,
co prowadzi do punktu wyjścia, że nadal nic nie wiem.
–
Za dużo myślisz – zaśmiał się Rongvald. – To nie ułatwia życia.
–
Musiałabym sprawdzić wszystkich, co byłoby utrapieniem, przyznaję. Umówmy się,
że zostawię tą kwestię, przynajmniej na razie. Chyba, że uznam, iż ty lub „ta
osoba” stanowicie zagrożenie…
Jaki tu spokój, a Callan jest chyba zazdrosny :D Aż się spłoniłam, widząc Laurette. Sympatyczne dziewczę, powiem Ci. Mam nadzieję, że Nigmet będzie z nią w dobrych stosunkach.
OdpowiedzUsuńCo do kwestii szpiega, to przyszła mi myśl, że wcale bym się nie zdziwiła, gdyby Rongvald od czasu do czasu sam się tam pojawiał, choć myślę, że to by było nieco zbyt ryzykowne. Ciekawe, czy już poznaliśmy tę osobę.
Miły rozdział. Czekam na więcej.
Pozdrawiam