– Co wyście sobie myśleli? – pieklił się
Reynald. – Zniknęliście bez słowa. Mogliśmy przecież razem pomyśleć, co dalej.
– Byłam pewna, że to będzie długa i ciężka rozmowa. Dawno nie widziałam tak
zdenerwowanego Reynalda. O ile w ogóle. – Dobrze, że nic wam nie jest – dodał spokojniej, zaskakując nas wszystkich
i uśmiechnął się ciepło. – Doprawdy…
Wszystko musicie robić po swojemu.
– Też się cieszę, że cię widzę, Rey – odparłam.
– Dobrze wiedzieć, że nic wam nie jest.
– To nie my uciekaliśmy przed ludźmi Ejvalda
– zauważył Rey.
– Cóż… To prawda, ale dzięki naszemu
geniuszowi na jakiś czas nie będziemy musieli się obawiać – stwierdziłam
radośnie. – Trochę to potrwa, nim się zorientują, że nie ma nas w stolicy. To
daje nam czas na znalezienie jakiegoś schronienia i obmyślenie planu.
Ale w rzeczywistości plan miałam
już z grubsza opracowany. Może nie znałam zbyt dobrze realiów tego świata, ale
Ejvald jak na razie był dość przewidywalny. Typowy, egocentryczny dupek z
parciem na władzę. Wykiwaliśmy go i wiedziałam, że się wkurzy. O to chodziło,
żeby go sprowokować. Nawet doświadczony generał i dowódca nie pomyśli, że
czwórka młodych ludzi może go oszukać. Coś takiego będzie dla niego plamą na
honorze, o ile ktoś taki ma jeszcze honor. Za wszelką cenę postanowi nas
dorwać, ale to powinno sprawić, że jego ruchy będą jeszcze mniej przemyślane.
Co prawda nasze też, ale podobno najbardziej niebezpieczny zawsze jest
nowicjusz, bo jest najmniej przewidywalny. Ale nasze szanse wciąż były bliskie
zera.
I tak oto w pełnym składzie
dotarliśmy nad brzeg ogromnego jeziora, ale Bajkał to, to, nie był. Od granicy
z Republiką Wschodnią dzieliły nas już tylko trzy dni drogi, ale szukanie
pomocy w innym kraju było czymś, czego starałam się uniknąć za wszelką cenę.
W sprawie Ejvalda pozostało nam
jedynie czekać, toteż ważniejszym na tę chwilę było znalezienie jakiegoś lokum.
I tu Viviane z Reynaldem odnaleźli się doskonale, bo gdy tylko zagadali razem do
starszego małżeństwa mieszkającego kawałek za wioską, zostaliśmy bardzo ciepło
przyjęci. Ta dwójka czasem mnie przeraża…
***
Otworzyłam oczy. Znowu. Z jakiegoś
powodu tej nocy nie mogłam spać i budziłam się, co chwilę. Ale może to kwestia
upałów, które dawały mi się we znaki. Przetarłam wierzchem dłoni mokre od potu
czoło i westchnąwszy spojrzałam na łóżko, gdzie spodziewałam się zastać Viviane.
Nie było jej, ale nie ruszyłam się. Z dołu dochodził mnie jej radosny śmiech.
Sądząc po hałasach, buszowała w kuchni w towarzystwie pani gospodyni.
Wstałam nieśpiesznie i ubrałam się,
po czym zeszłam na dół. Stanęłam w drzwiach, ziewając leniwie. Przez jakiś czas
obserwowałam jak Viviane nieudolnie próbuje obierać warzywa i uśmiechnęłam się.
Była naprawdę dzielna i z zapałem uczyła się normalnego życia. „Normalnego” –
pomyślałam i uśmiechnęłam się pod nosem.
– Co tu tak wesoło? – zapytałam.
– Pani Bleona opowiadała mi o swojej córce –
wyjaśniła Viviane i obdarzyła mnie promiennym uśmiechem. – Głodna?
– Ano – przyznałam po chwili namysłu.
– Na stole leżą świeżo upieczone bułeczki
cynamonowe, częstuj się – oznajmiła. – Pani Bleona nauczyła mnie jak je zrobić.
– Super – mruknęłam. – Pomóc w czymś?
– Nie trzeba. Świetnie sobie tu radzimy –
stwierdziła gospodyni.
– Czyli mnie wyganiacie – zaśmiałam się i
chwyciwszy w dłoń ciepłą jeszcze, słodką bułeczkę, wyszłam z domu. – Coś
bierze? – zapytałam, podchodząc do siedzącego na pomoście Reynalda. W dłoni
trzymał coś, co chyba w tych czasach nazywali wędką. Spojrzał na mnie, a potem
na spory, wiklinowy kosz, stojący obok. – Och! Dobra robota, Rey – rzuciłam,
widząc kilka dorodnych ryb, a gdy jedna z nich zaczęła się rzucać, domagając
się tlenu, odsunęłam się na bezpieczną odległość.
– Ryb też się boisz? – zakpił Rey. – Z koniem
Qian też miałaś problem.
– No, bo konie są duże. A ryby takie mokre i…
Bleee – skwitowałam, wzdrygając się. – Gdzie Callan?
– Poszedł chyba do sadu, a co?
– Nic. Tak pytam.
Z wolna skierowałam swoje kroki
tam, gdzie spodziewałam się zastać Callana. Ale sad był spory, a drzewa owocowe
w pełnym rozkwicie. Przystanęłam na chwilę, obserwując pojedyncze płatki
opadające na ziemie i wzięłam głęboki oddech, rozkoszując się słodkim zapachem.
To był tak przyjemny i spokojny dzień, że niemal szło zapomnieć o zagrożeniu,
które na nas czyhało. Przymknęłam na moment oczy.
– A ty co? – usłyszałam i zmarszczyłam brwi.
Dopiero teraz dostrzegłam, siedzącego nieopodal Callana. Wpatrywał się we mnie
z książką w dłoni. – Zgubiłaś się?
– Co? Nie, czemu?
– Bo mi przeszkadzasz. Idź sobie.
– Tylko sobie stoję – naburmuszyłam się. – To
ty mi przeszkadzasz w odpoczynku.
– Ledwo wstałaś i już taka zmęczona? – prychnął.
– Taka z tobą rozmowa – westchnęłam. – Ty nie
lepszy. Rey to, chociaż robi coś pożytecznego, a ty?
– Czytanie to bardzo pożyteczna czynność.
Spróbuj kiedyś.
– Dla twojej wiadomość, lubię czytać, ale
jakbyś nie zauważył nie było na to ostatnio czasu.
– Każda wymówka jest dobra – stwierdził
Callan i wzruszył ramionami. – Co jest?
– Nic. Nie mogłam spać.
– No jak się nic nie robi to, się nie może
spać.
– Jak ty mnie czasem wkurzasz – oznajmiłam,
mrużąc oczy. – Co czytasz?
– Zbiór legend. Łudziłem się, że poznam jakąś
nową, ale dotychczas żadna mnie nie zaskoczyła.
– No tak! Zapomniałam, że ty to jesteś
wszechwiedzący.
– Tobie też radzę poczytać. Nie chciałaś
czasem wiedzieć więcej o tym świecie? – zapytał Callan i rzucił mi książkę, po
czym zaśmiał się pod nosem, gdy ledwo udało mi się ją złapać. – Miłej lektury.
– A ty, dokąd?
– Z dala od ciebie, łamago.
– Wredny! Wredny rycerz! Wyłysiej –
pomstowałam za Callanem, lecz uśmiechnęłam się, zerknąwszy na okładkę książki.
Usiadłam pod drzewem i zaczęłam
czytać o bogach, wybranych przez nich królach i o Nigmet, ale faktycznie żadna
z opowieści nie była zaskakująca w porównaniu z tym, co usłyszałam od Callana i
Jaelle. Zaciekawiła mnie dopiero historia o Czarnym Smoku.
Otworzyłam oczy. Leżałam teraz w
swoim łóżku, w domu. Wokół nie było już kwitnących drzew i wrednych rycerzy,
tylko beżowe ściany, a zamiast śpiewu ptaków silniki samochodów. Zmarszczyłam
brwi i wstałam z łóżka zupełnie zdezorientowana. A więc to był tylko sen? Te
wszystkie dni…
Poczułam rozczarowanie.
Po chwili jednak zauważyłam, że
wciąż mam na sobie ubrania z tamtego świata. Czyli to naprawdę się wydarzyło.
Tylko jak mam wrócić? Spanikowałam, miotając się do pokoju, aż weszła do niego
mama i spojrzała na mnie z troską.
Przytuliłam się do niej, a ona
objęła mnie lekko. O nic nie pytała. Tak wiele miałam jej do powiedzenia.
Otworzyłam usta, żeby wszystko jej wyjaśnić, ale ona tylko pogładziła mnie po
głowie, jakby dając do zrozumienia, że wszystko jest w porządku.
Ale obraz rozpadł się, jak stłuczone
szkła. Znów byłam sama i teraz spadałam w mrok. Z moich ust uciekł stłumiony
krzyk. To i tak nie mogło mnie uchronić, przed niechybnym upadkiem. Zacisnęłam
mocno powieki, spodziewając się bólu, lecz ten nigdy nie nadszedł.
Wreszcie zebrałam się na odwagę, by
rozejrzeć się dokoła. Stałam na środku kwiecistej polany. A niebo było idealnie
błękitne, pozbawione chmur. Słońce grzało przyjemnie. Po chwili jednak zerwał
się wiatr, wyjąc na pustej przestrzeni i budząc w sercu niepokój.
Usłyszałam ryk bestii. Pełen żalu i
cierpienia, a zarazem budzący grozę. Nie potrafiłam się ruszyć, chociaż
wiedziałam, że należy uciekać. I tak nie było dokąd. Rozległ się kolejny ryk,
więc bezradnie uniosłam głowę do góry, by ujrzeć czarnego jak smoła smoka
latającego po nieboskłonie.
I chociaż był daleko, bez trudu
mogłam dostrzec pełne nienawiści, krwistoczerwone ślepia. Zdawały się widzieć
moje wnętrze, wżerać spojrzeniem w moje ciało. Jakby bestia potrafiła dostrzec
coś więcej. Ogromny cień na chwilę zasłonił słońce, a ja mogłam tylko patrzeć
jak smok odlatuje.
Nawet, kiedy zniknął już zupełnie,
mogłam usłyszeć jego ryk, który z czasem przerodził się w grzmot burzy. W
oddali zobaczyłam ogromną falę, która zabierała ze sobą wszystko, co napotykała
na drodze. A ja wciąż nie miałam, gdzie iść. Z przerażeniem obserwowałam
niszczycielski żywioł, który pojawił się znikąd i zanim zdążyłam się
zorientować, byłam już pod wodą.
– Nigmet. Nigmet! – usłyszałam i ktoś
potrząsnął mną za ramie. Otworzyłam oczy i ujrzałam nad sobą Callana. Był cały
przesiąknięty wodą. Wokół nas szalała burza, a woda lała się z nieba jak z
cebra. – Nigmet, rusz się – powiedział i pomógł mi wstać. Wciąż byłam
oszołomiona po dziwnym śnie. No, bo to przecież był sen, prawda? – Szybko.
–
Przepraszam, musiałam zasnąć… – wydukałam, ale pozwoliłam ciągnąć się w stronę
domu.
– Szukaliśmy cię. Ale też sobie znalazłaś
miejsce na drzemkę – westchnął Reynald, gdy weszliśmy do budynku. Od razu
dostałam ciepły koc i kubek herbaty. – Pewnie zmarzłaś.
– Nie – odparłam i pokiwałam przecząco głową.
– Dziękuję.
– Nie wyglądasz najlepiej. Może idź się połóż
– zaproponowała Viviane, patrząc na mnie z troską, a ja wzruszyłam ramionami. –
Dobrze ci to zrobi, jeśli odpoczniesz.
– Nic innego nie robi, tylko odpoczywa – prychnął
Callan, ale pchnął mnie lekko w stronę schodów, prowadzących na górę. – Sio.
Posłusznie poszłam się położyć, ale
nie mogłam już spać. Nie trwało to długo, jak ktoś zapukał do drzwi i w pokoju
zjawił się Callan z poważną miną.
– Ejvald nadchodzi – usłyszałam. Te dwa słowa
wystarczyły, żebym zerwała się na równe nogi. Czułam jak krew odpływa mi z
twarzy, a serce zaczyna bić szybciej. – Gospodarz słyszał, że nas szukają i
powiedział ludziom Ejvalda, gdzie jesteśmy – wyjaśnił w skrócie. – Za marne
kilka złotych monet.
– To… Już? – wymamrotałam i nie zważając na
padający wciąż deszcz, wyminęłam Callana i wybiegłam na zewnątrz. W oddali
widać było już nadchodzących żołnierzy. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu. I
chociaż to było częścią mojego planu, zwątpiłam. Przeszło mi przez myśl, żeby
jednak uciekać, ale wycieczka na drugą stronę granicy była niezwykle ryzykowna.
Władze sąsiedniego kraju mogłyby wykorzystać Viviane. Mogliśmy też ruszyć na
północ, ale obawiałam się, że wojska nadejdą także z drugiej strony jeziora.
Nie było ucieczki. Zacisnęłam dłonie w pięści, odzyskując rezon. – Przygotować
się! – krzyknęłam, wracając do środka.
– Przepraszam, to wszystko wina mojego męża –
załkała Bleona, ukrywając twarz w dłoniach. – Przestraszył się Ejvalda, chociaż
my już starszy jesteśmy i…
– To nic. Nie powinniśmy byli was w to
wciągać – powiedziałam, próbując dodać jej otuchy. – Zabierz męża i uciekajcie.
Powiedzcie Ejvaldowi, że was napadliśmy, że nie mieliście wyboru i nie martw
się.
– Nigmet – odezwał się Reynald, marszcząc
brwi, a ja skinęłam głową. Obaj z Callanem dobyli mieczy i wyszli przed dom. –
Nigmet, zostań z Viviane, na wypadek, gdyby ktoś przedarł się do środka.
– Rey! – zaprotestowałam w pierwszej chwili,
ale tym razem obaj mężczyźni byli zgodni. Chwyciłam Viviane za ramię i
pociągnęłam na górę. – Pamiętasz, jaki jest plan, prawda?
– Pamiętam.
– Boisz się? – zapytałam, zaciskając dłoń na
swoim mieczu.
– Nie, bo wierzę w twój plan – stwierdziła,
patrząc mi prosto w oczy.
– To dobrze – zaśmiałam się. – Bo ja jestem
przerażona.
Przez okno naszego pokoju
obserwowałam, nadchodzące wojska Ejvalda, z generałem na czele. Siwe włosy były
dość przerzedzone, a małe, ciemne oczka bacznie obserwowały otoczenie. Mężczyzna
wybełkotał jakiś rozkaz, fafluniąc strasznie i jego ludzie rzucili się do
walki.
Zwątpiłam w powodzenie planu. Nie
miało ich być aż tylu. Dotychczas ścigali nas niewielkimi grupami i byłam
pewna, że tym razem też Ejvald zabierze niewiele więcej. W końcu była nas tylko
czwórka. A jednak teraz… Mieli zbyt dużą przewagę liczebną. Nawet Reynald i
Callan nie mieli szansy.
Viviane zacisnęła dłoń na moim
ramieniu. Spojrzałam na nią, nie potrafiąc wydusić nawet słowa. Ale w jej
oczach nie widziałam strachu, a jedynie swoje przerażone odbicie. Zacisnęłam
dłonie w pięści i przygryzłam wargę. Chwyciłam pierwszy lepszy przedmiot, który
był pod ręką i cisnęłam nim przez otwarte okno.
– Headshot! – krzyknęłam tryumfalnie, gdy
grzebień odbił się od głowy Ejvalda. – Hej! Baryłko! – wrzeszczałam, odciągając
uwagę kilku żołnierzy od Callana i Reynalda, po czym zwróciłam się do Viviane: –
Zostań tutaj – powiedziałam, uśmiechając się i wyskoczyłam z pierwszego piętra.
Trzech znokautowanych przeze mnie żołnierzy zamortyzowało upadek. – I tak leżeć
– mruknęłam, dobywając miecza.
– Nigmet! – krzyknął Callan.
Udało mi się pokonać kilku ludzi
Ejvalda. Chociaż podejrzewałam, że to nie była kwestia mojej niesamowitej
szermierki, a raczej elementu zaskoczenia. Chyba nie podejrzewali, że będę
umiała walczyć. W dodatku tak zajadle. Co prawda więcej było w tym miotania
żelastwem na prawo i lewo, niż walki, której nauczył mnie Callan, ale
najważniejsze, że działało. Mimo to nie mieliśmy szans. Wiedziałam o tym
doskonale.
– Ups… – usłyszałam głos Reynalda i
zaniepokojona spojrzałam w tamtą stronę. Ktoś trzymał ostrze przy jego gardle. Ja
sama również nie dałam rady wytrwać zbyt długo. Tylko Callan wciąż walczył
dzielnie. Reynald zaś stał niezwykle opanowany. Może sądził, że Ejvald zejdzie
z tego świata od samego nienawistnego spojrzenia? – Co teraz?
– Teraz… No właśnie, dobre pytanie –
przyznałam, po czym kopnęłam jednego z żołnierzy w piszczel, gdy szarpnął mną
za mocno. – Uważaj łajzo – syknęłam.
– Ktoś tu ma naprawdę ognisty temperament –
zaśmiał się Ejvald. – Ale to koniec. Może oddacie mi księżniczkę Viviane?
– To o mnie ci chodzi, Ejvaldzie – odezwała
się Viviane, wychylając się przez okno. – Ani kroku dalej – ostrzegła,
przykładając nóż kuchenny do swojego gardła. – Jeden zły ruch, a poderżnę sobie
gardło.
– Odważne posunięcie, księżniczko. Skąd
pewność, że obawiam się twojej śmierci?
– Ludzie zbuntują się na wieść o mojej
śmierci, dobrze o tym wiesz. Jestem ci potrzebna.
– Viv – jęknęłam. Tego nie było w planie. –
Co ty wyprawiasz?
– Księżniczko Viviane – zarechotał generał. –
W istocie, tego się nie spodziewałem.
– Puść tych ludzi – rozkazała dziewczyna. –
Pójdę z tobą, ale tylko pod warunkiem, że ich oszczędzisz.
– W porządku – zgodził się Ejvald. – Związać
ich! – krzyknął i zwrócił się do Viviane: – Zostawimy ich tutaj spętanych, żeby
nie próbowali niczego głupiego, ale będą żyli.
– Świetnie.
– A teraz zapraszam. W zamku wszyscy się
stęsknili.
– Najpierw niech twoi ludzie odsuną się od
moich przyjaciół – powiedziała Viviane, przykładając nóż coraz bliżej gardła. –
Już!
– Słyszeliście! – ryknął Ejvald.
Obserwowałam jak Viviane wsiada do
powozu w towarzystwie Ejvalda i znika, gdzieś w oddali. Usłyszałam, jak Reynald
klnie pod nosem i przygryzłam wargę.
– Pójdziemy po nią – zadeklarował.
– Oczywiście, że pójdziemy – odparłam.
Eeeeee... Chyba nie rozumiem i chyba wrócę tu, jak przeczytam całość jeszcze raz. Ale Ty mieszasz wszystko.
OdpowiedzUsuń