Viviane uszykowała się i stawiła w pracy sporo
przed czasem. Pomogła nieco w przygotowaniach, skoro nie było Nigmet. Powoli
zbliżał się czas otwarcia lokalu. Właściciel zdawał się niecierpliwić, ale o
nic nie zapytał. Viviane również nic nie mówiła. Źle się z tym czuła, ale
postanowiła udawać, że nie wie nic o zniknięciu Nigmet. Uznała, że tak będzie
lepiej.
– Nigmet nie zamierza stawić się w pracy? –
padło w końcu pytanie, które zdaniem Viviane paść w końcu musiało. – Jest tu
potrzebna, do licha. Viviane, wiesz coś o tym?
– Nie mam pojęcia – odparła. – Nie widziałam
jej od rana.
– Zastąpisz ją, jeśli pojawi się tyle ludzi,
co wczoraj.
– Nie taka była umowa – zaoponowała dziewczyna.
– Nie było w umowie też tego, że jedna z was
nie przyjdzie do pracy – zauważył właściciel. – Bez dyskusji.
Viviane westchnęła cicho, ale nie
protestowała więcej. Postanowiła w razie, czego podjąć wyzwanie. Tymczasem
zajęła swoje miejsce przy pianinie, rozruszała nieco palce i zaczęła grać.
Pomieszczenie wypełniły dźwięki instrumentu. Viviane płynnie naciskała kolejne
klawisze, grając jakąś radosną piosenkę. Jej głos wraz z akompaniamentem niósł
się daleko poza mury knajpy, przyciągając uwagę ludzi.
– Viviane, do roboty – przerwał jej właściciel,
gdy sala wypełniła się po brzegi. – Zbierz zamówienia.
Viviane zakończyła piosenkę i odeszła
od fortepianu. Kilka osób głośno wyraziło swoje niezadowolenie. Uśmiechnęła się
przepraszająco i ukłoniwszy się, pospieszyła zbierać zamówienia. Nie było to
skomplikowane zadanie. Biegała w tą i z powrotem z kuflami piwa, a pieniądze
zanosiła swojemu pracodawcy.
– Graj dalej – rzucił ktoś z tłumu.
– Właśnie! Graj!
– Nie mogę, szef kazał mi zbierać zamówienia
– odparła Viviane i uśmiechnęła się promiennie. – Jestem jednak pewna, że
niebawem znowu zacznę grać.
Co
prawda, nie była tego aż taka pewna. Na razie pracy ani trochę nie ubywało.
Viviane nie rozumiała, jak można wypić tyle alkoholu, ale nie narzekała. Z
uśmiechem przyjmowała zamówienia i je realizowała. Jej uprzejmość i
entuzjastyczne nastawienie pozwalało przekonać do siebie nawet tych bardziej
opornych klientów, a uśmiechem zaskarbiła sobie sympatię wszystkich obecnych.
Oczywiście nie obyło się bez docinek i zaczepek, ale skrzętnie je ignorowała.
Do czasu.
Przeraziła
się, gdy jeden z klientów, mocno już wstawiony, chwycił ją za ramię, nie
pozwalając odejść, mimo wyraźnych protestów dziewczyny. Wszyscy byli już pod
wpływem alkoholu i nie bardzo zwracali uwagę na to, co się dzieje, a właściciel
knajpy był zbyt daleko. Viviane nie chciała robić zamieszania, ale zupełnie nie
wiedziała jak sobie w tej sytuacji poradzić. Zastanawiała się, co na jej
miejscu zrobiłaby Nigmet. Pewnie wyzwałaby mężczyznę. Może nawet uderzyłaby go
w twarz, ale było to coś, do czego Viviane nie potrafiła się zmusić.
– Puść ją – usłyszała, gdy czyjaś dłoń
zacisnęła się na przedramieniu mężczyzny. Viviane pomyślała wtedy, że to
Reynald przybył jej z pomocą. – Wszystko w porządku?
– Tak… Dziękuję – odparła niepewnie, gdy jej
oczom ukazał się ktoś zupełnie obcy. Miał ciemną karnację i czarne włosy.
Wzrostem dorównywał Callanowi, który był naprawdę wysoki.
– Na pewno? – strapił się nieznajomy.
– Tak, tak. Jeszcze raz bardzo dziękuję –
powiedziała Viviane i ukłoniła się.
– Nie ma potrzeby mi dziękować. To naturalne
pomóc damie w potrzebie – padło w odpowiedzi.
– Veeru, idziemy? – Z zamyślenia wyrwał ją
kobiecy głos. Piękna, niewysoka blondynka stanęła obok czarnowłosego, patrząc
na niego wyczekująco. – Chodź, słyszałam, że Reynald i Nigmet są tu w mieście.
– Tak? – zdziwił się ten nazwany Veeru.
– Znacie Reynalda i Nigmet? – wyszeptała
Viviane.
– Tak. Poznaliśmy ich jakiś czas temu.
Przybyli do naszej wioski. Bardzo nam pomogli – odpowiedziała blondynka. – A
ty, skąd ich znasz?
– To do nich podobne – zaśmiała się Viviane. –
Podróżuję z nimi – przyznała cicho. Wiedziała,
że nie powinna o tym wspominać, ale miała wrażenie, że może zaufać tym ludziom.
W ich oczach było coś dobrego i szczerego. Nie potrafiła tego nazwać, ale to
samo widziała w oczach swoich towarzyszy, stąd wiedziała, że nie ma się czego
obawiać.
–
Lepiej wyjdźmy na zewnątrz – podsunął Veeru.
– Dobrze, ale tylko na chwilę – oznajmiła
Viviane. – Nie mogę tak nagle zniknąć z pracy.
– Jestem Shanon – przedstawiła się blondynka.
– A to Veeru, mój narzeczony. A ty?
– Viv…
– Miło cię poznać, Viv – powiedziała Shanon i
uśmiechnęła się radośnie. – Co u Reynalda i Nigmet? Wiesz może gdzie są?
– Nigmet wczoraj opuściła tą wioskę. Niestety
nie wiem, dokąd się udała. Reynald natomiast pracuje niedaleko stąd.
– Rozumiem. To pewnie przez te listy gończe.
– To prawda…
– Mamy tu coś do załatwienia. Bardzo się
ucieszyłam, gdy usłyszałam, że są tutaj – stwierdziła Shanon, wyraźnie
rozczarowana, że nie zdążyła zobaczyć się z Nigmet. – Pozbyli się mojego poprzedniego
narzeczonego, Ioara i pomogli mi dogadać się z rodzicami.
– Naprawdę wiele im zawdzięczamy – dodał
Veeru.
– Ioara? – zdziwiła się Viviane.
– Znasz go?
– Cóż… Tak jakby – przyznała Viviane. – Jest
wspólnikiem generała Ejvalda.
– Jesteś nieźle poinformowana – zauważył
Veeru. – Wiesz może, z jakiego powodu są te listy gończe?
– Myślę, że lepiej, jeśli Reynald wam to
wyjaśni – stwierdziła Viviane. – Ale teraz muszę wracać do pracy. Jeśli
chcecie, przyjdźcie tu jutro rano. Powiem o was Reynaldowi.
– Dobrze. Świetnie – zgodziła się Shanon i
pomachała na pożegnanie. – Do jutra.
– Do zobaczenia.
***
Udało
nam się zgubić ludzi Ejvalda i teraz przemierzaliśmy las, zmierzając na
spotkanie z Reynaldem i Viviane. Chyba wciąż jeszcze odczuwałam działanie
adrenaliny, która trafiła do krwiobiegu podczas ucieczki. Miałam stanowczo zbyt
dużo energii i teraz biegałam radośnie pomiędzy drzewami. Zresztą zawsze
lubiłam las. Było cicho i spokojnie. Tylko my i drzewa.
– Nie biegaj. Przewrócisz się w końcu –
ostrzegł mnie Callan, a ja dosłownie w tej samej chwili zahaczyłam nogą o
wystający pień i runęłam jak długa. – A nie mówiłem?
– Wykrakałeś – stwierdziłam. Callan zaśmiał
się pod nosem, ale wyciągnął rękę i pomógł mi wstać.
– Nie zrobiłaś sobie czegoś?
– Nie. Nic mi nie jest, tato – zironizowałam.
W pierwszej chwili chciałam też zignorować jego próbę uprzejmego traktowania
mnie i wstać o własnych siłach. Jednak po ponownym przemyśleniu sprawy uznałam,
że taka okazja może się więcej nie zdarzyć i chwyciłam jego dłoń. – W ogóle niedługo
zrobi się ciemno. Chyba nie zdążymy wydostać się z tego lasu.
– Oczywiście, że nie.
– Czemu mnie to nie dziwi – westchnęłam.
Przypomniała mi się noc z wilkami, którą spędziłam jeszcze sama z Reynaldem. –
Będziemy iść całą noc?
– Nie. Zatrzymamy się niedługo – oznajmił
Callan.
– Może zbudujemy szałas? – zaproponowałam
radośnie.
– Myślisz, że szałas uchroni cię przed
wilkami? – spytał i dodał po chwili namysłu: – Niech ci będzie… Zbudujemy
szałas.
– Super! – uradowałam się i ruszyłam szukać
odpowiednich gałęzi.
– Nie odchodź za daleko – powiedział Callan i
podążył za mną.
***
– Reynaldzie, spotkałam dzisiaj bardzo miłych
ludzi – oznajmiła Viviane. – Twierdzili, że znają ciebie i Nigmet.
– Kto? – zaniepokoił się Rey.
– Veeru i Shanon.
– Ach, są tutaj w wiosce? – zdziwił się
Reynald. – Jak ich poznałaś?
– Jeden z pijanych klientów mnie zaczepił, a
Veeru mi pomógł. Okazało się, że was znają. Gdy usłyszeli, że jesteście tutaj,
bardzo chcieli się z wami zobaczyć. Jutro rano będą czekać koło tej knajpy.
– Rozumiem. Chętnie się z nimi zobaczę.
– Mówili, że bardzo im pomogliście – ciągnęła
dalej Viviane.
– Nie my, tylko Nigmet – sportował Reynald. –
Gdy wyruszyliśmy z tamtej woski postanowiłem rozdzielić się z Nigmet. To wtedy
cię znalazła.
– Podejrzewałam, że to musiało być nie dawno,
skoro podróżowaliście już razem – przyznała Viviane i uśmiechnęła się. – Jeśli
nie masz nic przeciwko, chciałabym usłyszeć nieco więcej o tych ludziach.
– Mieliśmy wtedy bardzo ciężką noc.
Spędziliśmy ją po części w chatce, w środku lasu i omal nie pożarły nas wilki –
Reynald zaczął swą opowieść. – Rano złapała nas straszliwa ulewa, a my nadal
nie dotarliśmy do wioski. Usłyszeliśmy czyjś krzyk. To była Shanon. Ktoś
próbował ją porwać. W podziękowaniu za ratunek przyjęła nas u siebie. Okazało
się, że miała niebawem wziąć ślub z Ioarem, by ratować rodzinny majątek, ale
tak naprawdę kochała Veeru. To mieszkańcy wioski próbowali ją porwać. Chcieli
się pozbyć Ioara i uratować Shanon od ślubu z nim. Od początku o tym wiedziała,
ale nie pisnęła nawet słowem. Nigmet zwęszyła tam jakiś podstęp. Uparła się,
żeby pomóc Shanon. Zrobiliśmy małe dochodzenie i odkryliśmy prawdę. Nigmet
przekonała Shanon do szczerej rozmowy z ojcem na temat ślubu. Wyrzucili Ioara
za drzwi. Uciekał, aż się za nim kurzyło – Reynald uśmiechnął się pod nosem. – I
tyle.
– Teraz rozumiem. – Viviane również się
uśmiechnęła. – To naprawdę w waszym stylu. Tak pomóc komuś, nawet zupełnie
obcemu.
***
– O, twoi przyjaciele – skwitował Callan, gdy
usłyszeliśmy wycie wilków.
– Co? – zdziwiłam się.
– Co „co”? – mruknął i daję słowo, że
wywrócił wtedy oczami. – To nie ja gadałem z wilkami.
– Ale ja nie umiem z nimi gadać –
zaprotestowałam, ale po chwili zorientowałam się, co ma na myśli. – Ja tylko…
– Przestań się wiercić.
– No co? Korzeń wbija mi się w pupę – jęknęłam.
– Strasznie tu niewygodnie.
– Śpij, zamiast marudzić.
– Poza tym zimno jest, chociaż i tak jesteśmy
osłonięci przed wiatrem.
– A czego się spodziewałaś? To las.
– Nie lubię spać na łonie natury – ciągnęłam
dalej. – Pełno tu mrówek i… – Wzdrygnęłam się.
– Pająków – dodałam z obrzydzeniem.
– Księżniczka się znalazła.
Prychnęłam cicho i przysunęłam się
bardziej do Callana, żeby było mi cieplej.
– Nie za dobrze? – mruknął.
– Tak sobie. W dodatku przydałaby ci się
opcja „wycisz”, ale jak się nie ma, co się lubi to, się lubi co się ma.
– Coś się nie podoba? – odburknął Callan.
– Dużo rzeczy.
– Zostawię cię tu.
– Jasne – zaśmiałam się.
– Mówię poważnie. Zostawię cię wilkom na
pożarcie – zagroził i wstał.
– Ej, ej! A ty dokąd.
– Z dala od ciebie i wilków.
– Przecież żartowałam… Ej, Callan, nie
obrażaj się – jęknęłam.
Czemu taki krótki? Ja myślałam, że skoro jest nowy rozdział to trochę se poczytam, a tu nawet nie czytałam pięciu minut. Tak szybko pochłonełam ten rozdział. Ale wracając do rzeczy to rozdział bardzo udany. W sumie nic szczególnego się nie dzieje, ale i tak jest ciekawy oraz fajny. Czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę
alek-sandra
Ps. On ją zastawi w tym lesie czy nie? Ale nawet jeśli i tak pewnie dogada się z wilkami
Tym razem tak mi akurat pasowało, ale obiecuję, że kolejny będzie już normalnej długości.
UsuńP.S. Cóż, nie wiadomo. Callan byłby do tego zdolny ^^
Wracają starzy bohaterowie - fajnie. Rozmowy pomiędzy Nigmet a Callanem naprawdę mnie rozbawiają, ale czemu Callan chce uciec? Przecież Nig się tylko przytulić chciała, no, ale ten, że sobie idzie. Nie lubi jej?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Hmmm... Poniekąd myślę, że Callan nikogo nie lubi. Ale nie wiadomo, czy ta jego mizantropia, czy się zrobił z niego wstydzioszek. Kto wie?
UsuńWgl, tak sobie właśnie myślę, że pierwsza część Legendy Nigmet chyli się ku końcowi.