Informacje

Premiera 2 części już 4 października!


Polub Tenebris na fejsbukach i bądź na bieżąco z nowościami!

Wywiad ze mną by Kaori


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!



środa, 20 kwietnia 2016

Świat: Rozdział 15



         Viviane uszykowała się i stawiła w pracy sporo przed czasem. Pomogła nieco w przygotowaniach, skoro nie było Nigmet. Powoli zbliżał się czas otwarcia lokalu. Właściciel zdawał się niecierpliwić, ale o nic nie zapytał. Viviane również nic nie mówiła. Źle się z tym czuła, ale postanowiła udawać, że nie wie nic o zniknięciu Nigmet. Uznała, że tak będzie lepiej.
  – Nigmet nie zamierza stawić się w pracy? – padło w końcu pytanie, które zdaniem Viviane paść w końcu musiało. – Jest tu potrzebna, do licha. Viviane, wiesz coś o tym?
  – Nie mam pojęcia – odparła. – Nie widziałam jej od rana.
  – Zastąpisz ją, jeśli pojawi się tyle ludzi, co wczoraj.
  – Nie taka była umowa – zaoponowała dziewczyna.
  – Nie było w umowie też tego, że jedna z was nie przyjdzie do pracy – zauważył właściciel. – Bez dyskusji.
         Viviane westchnęła cicho, ale nie protestowała więcej. Postanowiła w razie, czego podjąć wyzwanie. Tymczasem zajęła swoje miejsce przy pianinie, rozruszała nieco palce i zaczęła grać. Pomieszczenie wypełniły dźwięki instrumentu. Viviane płynnie naciskała kolejne klawisze, grając jakąś radosną piosenkę. Jej głos wraz z akompaniamentem niósł się daleko poza mury knajpy, przyciągając uwagę ludzi.
  – Viviane, do roboty – przerwał jej właściciel, gdy sala wypełniła się po brzegi. – Zbierz zamówienia.
          Viviane zakończyła piosenkę i odeszła od fortepianu. Kilka osób głośno wyraziło swoje niezadowolenie. Uśmiechnęła się przepraszająco i ukłoniwszy się, pospieszyła zbierać zamówienia. Nie było to skomplikowane zadanie. Biegała w tą i z powrotem z kuflami piwa, a pieniądze zanosiła swojemu pracodawcy.
  – Graj dalej – rzucił ktoś z tłumu.
  – Właśnie! Graj!
  – Nie mogę, szef kazał mi zbierać zamówienia – odparła Viviane i uśmiechnęła się promiennie. – Jestem jednak pewna, że niebawem znowu zacznę grać.
         Co prawda, nie była tego aż taka pewna. Na razie pracy ani trochę nie ubywało. Viviane nie rozumiała, jak można wypić tyle alkoholu, ale nie narzekała. Z uśmiechem przyjmowała zamówienia i je realizowała. Jej uprzejmość i entuzjastyczne nastawienie pozwalało przekonać do siebie nawet tych bardziej opornych klientów, a uśmiechem zaskarbiła sobie sympatię wszystkich obecnych. Oczywiście nie obyło się bez docinek i zaczepek, ale skrzętnie je ignorowała. Do czasu.
         Przeraziła się, gdy jeden z klientów, mocno już wstawiony, chwycił ją za ramię, nie pozwalając odejść, mimo wyraźnych protestów dziewczyny. Wszyscy byli już pod wpływem alkoholu i nie bardzo zwracali uwagę na to, co się dzieje, a właściciel knajpy był zbyt daleko. Viviane nie chciała robić zamieszania, ale zupełnie nie wiedziała jak sobie w tej sytuacji poradzić. Zastanawiała się, co na jej miejscu zrobiłaby Nigmet. Pewnie wyzwałaby mężczyznę. Może nawet uderzyłaby go w twarz, ale było to coś, do czego Viviane nie potrafiła się zmusić.
  – Puść ją – usłyszała, gdy czyjaś dłoń zacisnęła się na przedramieniu mężczyzny. Viviane pomyślała wtedy, że to Reynald przybył jej z pomocą. – Wszystko w porządku?
  – Tak… Dziękuję – odparła niepewnie, gdy jej oczom ukazał się ktoś zupełnie obcy. Miał ciemną karnację i czarne włosy. Wzrostem dorównywał Callanowi, który był naprawdę wysoki.
  – Na pewno? – strapił się nieznajomy.
  – Tak, tak. Jeszcze raz bardzo dziękuję – powiedziała Viviane i ukłoniła się.
  – Nie ma potrzeby mi dziękować. To naturalne pomóc damie w potrzebie – padło w odpowiedzi.
  – Veeru, idziemy? – Z zamyślenia wyrwał ją kobiecy głos. Piękna, niewysoka blondynka stanęła obok czarnowłosego, patrząc na niego wyczekująco. – Chodź, słyszałam, że Reynald i Nigmet są tu w mieście.
  – Tak? – zdziwił się ten nazwany Veeru.
  – Znacie Reynalda i Nigmet? – wyszeptała Viviane.
  – Tak. Poznaliśmy ich jakiś czas temu. Przybyli do naszej wioski. Bardzo nam pomogli – odpowiedziała blondynka. – A ty, skąd ich znasz?
  – To do nich podobne – zaśmiała się Viviane. – Podróżuję z nimi – przyznała cicho.   Wiedziała, że nie powinna o tym wspominać, ale miała wrażenie, że może zaufać tym ludziom. W ich oczach było coś dobrego i szczerego. Nie potrafiła tego nazwać, ale to samo widziała w oczach swoich towarzyszy, stąd wiedziała, że nie ma się czego obawiać.
  – Lepiej wyjdźmy na zewnątrz – podsunął Veeru.
  – Dobrze, ale tylko na chwilę – oznajmiła Viviane. – Nie mogę tak nagle zniknąć z pracy.
  – Jestem Shanon – przedstawiła się blondynka. – A to Veeru, mój narzeczony. A ty?
  – Viv…
  – Miło cię poznać, Viv – powiedziała Shanon i uśmiechnęła się radośnie. – Co u Reynalda i Nigmet? Wiesz może gdzie są?
  – Nigmet wczoraj opuściła tą wioskę. Niestety nie wiem, dokąd się udała. Reynald natomiast pracuje niedaleko stąd.
  – Rozumiem. To pewnie przez te listy gończe.
  – To prawda…
  – Mamy tu coś do załatwienia. Bardzo się ucieszyłam, gdy usłyszałam, że są tutaj – stwierdziła Shanon, wyraźnie rozczarowana, że nie zdążyła zobaczyć się z Nigmet. – Pozbyli się mojego poprzedniego narzeczonego, Ioara i pomogli mi dogadać się z rodzicami.
  – Naprawdę wiele im zawdzięczamy – dodał Veeru.
  – Ioara? – zdziwiła się Viviane.
  – Znasz go?
  – Cóż… Tak jakby – przyznała Viviane. – Jest wspólnikiem generała Ejvalda.
  – Jesteś nieźle poinformowana – zauważył Veeru. – Wiesz może, z jakiego powodu są te listy gończe?
  – Myślę, że lepiej, jeśli Reynald wam to wyjaśni – stwierdziła Viviane. – Ale teraz muszę wracać do pracy. Jeśli chcecie, przyjdźcie tu jutro rano. Powiem o was Reynaldowi.
  – Dobrze. Świetnie – zgodziła się Shanon i pomachała na pożegnanie. – Do jutra.
  – Do zobaczenia.

***

         Udało nam się zgubić ludzi Ejvalda i teraz przemierzaliśmy las, zmierzając na spotkanie z Reynaldem i Viviane. Chyba wciąż jeszcze odczuwałam działanie adrenaliny, która trafiła do krwiobiegu podczas ucieczki. Miałam stanowczo zbyt dużo energii i teraz biegałam radośnie pomiędzy drzewami. Zresztą zawsze lubiłam las. Było cicho i spokojnie. Tylko my i drzewa.
  – Nie biegaj. Przewrócisz się w końcu – ostrzegł mnie Callan, a ja dosłownie w tej samej chwili zahaczyłam nogą o wystający pień i runęłam jak długa. – A nie mówiłem?
  – Wykrakałeś – stwierdziłam. Callan zaśmiał się pod nosem, ale wyciągnął rękę i pomógł mi wstać.
  – Nie zrobiłaś sobie czegoś?
  – Nie. Nic mi nie jest, tato – zironizowałam. W pierwszej chwili chciałam też zignorować jego próbę uprzejmego traktowania mnie i wstać o własnych siłach. Jednak po ponownym przemyśleniu sprawy uznałam, że taka okazja może się więcej nie zdarzyć i chwyciłam jego dłoń. – W ogóle niedługo zrobi się ciemno. Chyba nie zdążymy wydostać się z tego lasu.
  – Oczywiście, że nie.
  – Czemu mnie to nie dziwi – westchnęłam. Przypomniała mi się noc z wilkami, którą spędziłam jeszcze sama z Reynaldem. – Będziemy iść całą noc?
  – Nie. Zatrzymamy się niedługo – oznajmił Callan.
  – Może zbudujemy szałas? – zaproponowałam radośnie.
  – Myślisz, że szałas uchroni cię przed wilkami? – spytał i dodał po chwili namysłu: – Niech ci będzie… Zbudujemy szałas.
  – Super! – uradowałam się i ruszyłam szukać odpowiednich gałęzi.
  – Nie odchodź za daleko – powiedział Callan i podążył za mną.

***

  – Reynaldzie, spotkałam dzisiaj bardzo miłych ludzi – oznajmiła Viviane. – Twierdzili, że znają ciebie i Nigmet.
  – Kto? – zaniepokoił się Rey.
  – Veeru i Shanon.
  – Ach, są tutaj w wiosce? – zdziwił się Reynald. – Jak ich poznałaś?
  – Jeden z pijanych klientów mnie zaczepił, a Veeru mi pomógł. Okazało się, że was znają. Gdy usłyszeli, że jesteście tutaj, bardzo chcieli się z wami zobaczyć. Jutro rano będą czekać koło tej knajpy.
  – Rozumiem. Chętnie się z nimi zobaczę.
  – Mówili, że bardzo im pomogliście – ciągnęła dalej Viviane.
  – Nie my, tylko Nigmet – sportował Reynald. – Gdy wyruszyliśmy z tamtej woski postanowiłem rozdzielić się z Nigmet. To wtedy cię znalazła.
  – Podejrzewałam, że to musiało być nie dawno, skoro podróżowaliście już razem – przyznała Viviane i uśmiechnęła się. – Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałabym usłyszeć nieco więcej o tych ludziach.
  – Mieliśmy wtedy bardzo ciężką noc. Spędziliśmy ją po części w chatce, w środku lasu i omal nie pożarły nas wilki – Reynald zaczął swą opowieść. – Rano złapała nas straszliwa ulewa, a my nadal nie dotarliśmy do wioski. Usłyszeliśmy czyjś krzyk. To była Shanon. Ktoś próbował ją porwać. W podziękowaniu za ratunek przyjęła nas u siebie. Okazało się, że miała niebawem wziąć ślub z Ioarem, by ratować rodzinny majątek, ale tak naprawdę kochała Veeru. To mieszkańcy wioski próbowali ją porwać. Chcieli się pozbyć Ioara i uratować Shanon od ślubu z nim. Od początku o tym wiedziała, ale nie pisnęła nawet słowem. Nigmet zwęszyła tam jakiś podstęp. Uparła się, żeby pomóc Shanon. Zrobiliśmy małe dochodzenie i odkryliśmy prawdę. Nigmet przekonała Shanon do szczerej rozmowy z ojcem na temat ślubu. Wyrzucili Ioara za drzwi. Uciekał, aż się za nim kurzyło – Reynald uśmiechnął się pod nosem. – I tyle.
  – Teraz rozumiem. – Viviane również się uśmiechnęła. – To naprawdę w waszym stylu. Tak pomóc komuś, nawet zupełnie obcemu.

***


  – O, twoi przyjaciele – skwitował Callan, gdy usłyszeliśmy wycie wilków.
  – Co? – zdziwiłam się.
  – Co „co”? – mruknął i daję słowo, że wywrócił wtedy oczami. – To nie ja gadałem z wilkami.
  – Ale ja nie umiem z nimi gadać – zaprotestowałam, ale po chwili zorientowałam się, co ma na myśli. – Ja tylko…
  – Przestań się wiercić.
  – No co? Korzeń wbija mi się w pupę – jęknęłam. – Strasznie tu niewygodnie.
  – Śpij, zamiast marudzić.
  – Poza tym zimno jest, chociaż i tak jesteśmy osłonięci przed wiatrem.
  – A czego się spodziewałaś? To las.
  – Nie lubię spać na łonie natury – ciągnęłam dalej. – Pełno tu mrówek i… – Wzdrygnęłam się.  – Pająków – dodałam z obrzydzeniem.
  – Księżniczka się znalazła.
          Prychnęłam cicho i przysunęłam się bardziej do Callana, żeby było mi cieplej.
  – Nie za dobrze? – mruknął.
  – Tak sobie. W dodatku przydałaby ci się opcja „wycisz”, ale jak się nie ma, co się lubi to, się lubi co się ma.
  – Coś się nie podoba? – odburknął Callan.
  – Dużo rzeczy.
  – Zostawię cię tu.
  – Jasne – zaśmiałam się.
  – Mówię poważnie. Zostawię cię wilkom na pożarcie – zagroził i wstał.
  – Ej, ej! A ty dokąd.
  – Z dala od ciebie i wilków.
  – Przecież żartowałam… Ej, Callan, nie obrażaj się – jęknęłam.

4 komentarze:

  1. Czemu taki krótki? Ja myślałam, że skoro jest nowy rozdział to trochę se poczytam, a tu nawet nie czytałam pięciu minut. Tak szybko pochłonełam ten rozdział. Ale wracając do rzeczy to rozdział bardzo udany. W sumie nic szczególnego się nie dzieje, ale i tak jest ciekawy oraz fajny. Czekam na kolejny.
    Pozdrawiam i weny życzę
    alek-sandra
    Ps. On ją zastawi w tym lesie czy nie? Ale nawet jeśli i tak pewnie dogada się z wilkami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem tak mi akurat pasowało, ale obiecuję, że kolejny będzie już normalnej długości.
      P.S. Cóż, nie wiadomo. Callan byłby do tego zdolny ^^

      Usuń
  2. Wracają starzy bohaterowie - fajnie. Rozmowy pomiędzy Nigmet a Callanem naprawdę mnie rozbawiają, ale czemu Callan chce uciec? Przecież Nig się tylko przytulić chciała, no, ale ten, że sobie idzie. Nie lubi jej?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm... Poniekąd myślę, że Callan nikogo nie lubi. Ale nie wiadomo, czy ta jego mizantropia, czy się zrobił z niego wstydzioszek. Kto wie?
      Wgl, tak sobie właśnie myślę, że pierwsza część Legendy Nigmet chyli się ku końcowi.

      Usuń