Informacje

Premiera 2 części już 4 października!


Polub Tenebris na fejsbukach i bądź na bieżąco z nowościami!

Wywiad ze mną by Kaori


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!



poniedziałek, 24 lipca 2017

Legion Nowego Świata: Rozdział 5



            Szliśmy leśną drogą. Nie mieliśmy mapy, ale doskonale wiedzieliśmy, gdzie się kierować. Czasami miałam wrażenie, że Callan zna całą mapę tego świata na pamięć, a do tego chyba miał wbudowany w głowie kompas. Albo GPS. Chociaż tym razem i ja wiedziałam, dokąd zmierzam. Oboje znaliśmy tą okolicę.
            Wcześniej kierowaliśmy się w tą samą stronę, uciekając przed Ejvadem. Ale teraz nikt nas nie ścigał, nie musieliśmy się kryć. Nie traciliśmy też czasu na dorabianie pieniędzy w każdej wiosce, bo mieliśmy budżet przewidziany na tę podroż.
            Oczywiście całe szczęście sprowadza się do tego, że zabrałam z powozu swoją torbę. Inaczej byłoby słabo. Ale jak to mówią, głupi ma szczęście. A tego nam nie można było odmówić. Ani teraz, ani wcześniej.
            Westchnęłam cicho, wracając myślami do tamtej podróży. Przez moment, kiedy tak szłam z Callanem przez ten las, znów kierując się na wschód, czułam się tak, jak wtedy. Jakbyśmy znów całą ekipą podróżowali razem. Nie dało się jednak na dłuższą metę udawać, że wszyscy są obecni. Zostali w zamku.
            Ogarnęła mnie nostalgia i smutek. Może po prostu po tych kilku dniach podróży zatęskniłam już za zamkiem? Szybko zdołałam się do niego przyzwyczaić. Tak samo jak do obecności przyjaciół. Rzecz jasna zaliczałam do nich także Nukkiego, Orlaith oraz Meeri i Eili. Cała czwórka dobrze się wkomponowała.
            Ostatecznie nie umiałam stwierdzić, za czym bardziej tęsknie. Za ludźmi czy wspólną podróżą? Nic już nie było takie samo. Ejvald został pokonany. To akurat bez wątpienia dobra rzecz. Ale zmieniło się też wszystko inne. Nasze relacje.
            Ale nie było już odwrotu. Teraz miałam ważne zadanie i chciałam je wykonać jak najlepiej. Dla Viviane. Dla przyjaciół. Oni wszyscy się starali, więc i ja musiałam dać z siebie wszystko.
            — Szkoda, że nie ma z nami Viviane i Reynalda — stwierdził Callan, jakby czytając mi w myślach.
            — Tak. Chociaż dziwnie jest usłyszeć to z twoich ust.
            — Jeszcze nie tak dawno uciekaliśmy na wschód przed Ejvaldem.
            — To prawda.
            — Nie wiem jak tobie, ale mi trochę brakuje ich towarzystwa — przyznał Callan, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. — Nie było tak źle.
            — Nie było.
            — Dlaczego jesteś taka markotna. Już się za nimi stęskniłaś?
            — Zebrało mi się na wspominki, ale widzę, że nie tylko mnie.
            — Spędziliśmy ze sobą kawał czasu, uciekając przed wojskiem.
            — Też prawda.
            — Niedługo dojdziemy do tamtego jeziora — oznajmił Callan, a ja spojrzałam na niego niepewnie. — To tam w zasadzie nasza podróż się skończyła.
            —Tak — przyznałam cicho. — Dotarcie do zamku, by odzyskać Viviane to była już tylko formalność.
            — Tam przegraliśmy. Wciąż czuję gorzki smak porażki.
            — Ja też. Nawet jeśli było to częścią planu, stało się tak, bo wiedzieliśmy, że nie mamy szans.
            — Ale ostatecznie odnieśliśmy zwycięstwo. Viviane jest królową.
            — Bardzo dobrą królową.
            — To prawda, ale to, dlatego, że ma świetnego doradcę i jeszcze wspanialszych rycerzy — roześmiał się Callan, a ja rzuciłam mu powątpiewające spojrzenie. — No, co? Może nie.
            — Śmiałabym się kłócić w kwestii rycerzy, ale niech ci będzie — odpowiedziałam i przyspieszyłam kroku, widząc, że wychodzimy na skraj lasu.
            W oddali widziałam już jezioro. Było dosyć duże. Tym razem byliśmy w innym miejscu, niż wtedy, ale po drugiej stronie potrafiłam rozpoznać domek, w którym zatrzymaliśmy się przed walką z Ejvaldem. Z komina leciał dym, co znaczyło, że właściciele posiadłości bezpiecznie tam wrócili. To dobrze.
            — Tym razem obejdziemy tą stroną, będzie szybciej — usłyszałam. — Nie ma powodu, by ich niepokoić. Chyba, że królewski doradca nie poradzi sobie śpiąc pod gołym niebem?
            — Za kogo ty mnie masz? — oburzyłam się. — Stęskniłam się już za spaniem z mrówkami i nietoperzem latającym mi nad głową.
            — I to się nazywa duch walki.
            — Żebym ciebie nie zwalczyła — mruknęłam pod nosem i znów przyspieszyłam kroku.
            A to dlatego, że kawałek dalej dostrzegłam piękny brzeg z płycizną i zapragnęłam wykorzystać końcówkę lata, by wykąpać się w jeziorze. Dobiegłszy do celu, rzuciłam torbę na ziemię i bezceremonialnie rozebrałam się do samej bielizny. Zupełnie nie zwróciłam uwagi na Callana.
            Nie byłam pewna, co o tym myślał, ale nie bardzo mnie to obchodziło. Miałam ochotę się trochę zrelaksować. A on pewnie próbowałby mnie od tego odwieść. Coś tam nawet komentował, ale nie usłyszałam dokładnie.
            W samej bieliźnie wskoczyłam do wody i przepłynęłam kawałek. Dopiero tam zatrzymałam się i dryfując na wodzie, krzyknęłam w stronę lądu:
            — Wskakujesz, czy tchórzysz?!
            — Tylko się nie utop!
            — Czyli tchórzysz! Co?! Boisz się potworów z jezior?! Czy może nie chcesz opalić swojej wampirzo—białej cery, delikatny rycerzyku?!
            — Zaraz się doigrasz! — zagroził Callan i pokiwał głową z dezaprobatą.
            — Bo z tej odległości możesz mi cokolwiek zrobić! — zakpiłam, wytknąwszy do niego język. — Ale się boję!
            — Nigmet, wychodź stamtąd! To nie jest śmieszne!
            — Co się boisz?! Poprzednio pływałeś w tym jeziorze z nami! Sam mnie do niego nawet wrzuciłeś!
            — To co innego! Teraz mamy ważne zadanie!
            — Jeszcze nie zapomniałam! — odkrzyknęłam wkurzona, że Callan nie chce się dać wciągnąć do zabawy. Zresztą, jego strata. — Zasłużyłam na odrobinę relaksu po godzinach marszu i męczenia się z tobą.
            Było mi smutno, że nie ma z nami wszystkich. Chciałam, chociaż na chwilę odciągnąć od tego myśli. Przynajmniej na chwilę zapomnieć o problemach. Zrelaksować się, ale on musiał to utrudniać. Jakiś złośliwy głosik podpowiadał mi, że należy wyciąć mu za karę jakiś numer. I „aniołek” siedzący na drugim ramieniu potakiwał z entuzjazmem. Dogadały się gnojki.
            Callan stał na brzegu, łapiąc się pod boki. Najwyraźniej miał nadzieję, że poza obrażonego księcia sprawi, że wyjdę. Ja natomiast odczekałam chwilę aż straci czujność. Wzięłam głęboki oddech i zanurkowałam.
            Woda była przejrzysta, więc pływało się łatwo, ale wiedziałam, że Callan mnie nie widzi. Gdzieś przez wodę przebijał się do mnie stłumiony dźwięk. Wołał. Podejrzewałam, że jeszcze nie dał się nabrać. Pewnie krzyczał coś w stylu, że mam się nie wygłupiać, ale ja naprawdę miałam ochotę utrzeć mu nosa.
            Zdołałam jakoś dopłynąć do brzegu, tam gdzie trzciny zasłaniały widok. Brzeg nie był równy, więc zdołałam znaleźć zaułek, w którym nie było mnie widać. Gdybym została od tak przy brzegu, Callan zaraz by mnie znalazł.
            — Nigmet! Nigmet! Przestań się wygłupiać! To nie jest śmieszne!
            Zaczynał panikować. Czułam to. Potem nastała chwila ciszy. Być może próbował wypatrywać jakiegoś ruchu. Gdy nic takiego się nie wydarzyło, nie licząc tego, że dusiłam się, tłumiąc śmiech, usłyszałam plusk. Wskoczył.
            Zanurzyłam się w wodzie, widziałam cień nieopodal. Callan najwyraźniej uznał, że być może jednak się utopiłam. Czułam się trochę źle, bo żart był wyjątkowo wredny. Dlatego nie przeciągałam już dłużej tej szopki i gdy tylko Callan wynurzył się na powierzchnie, wyszłam z ukrycia. Nie potrafiłam się jednak pozbyć wredno—tryumfalnego uśmieszku.
            — Nigmet! Na litość boską, czyś ty oszalała! — wrzasnął wyraźnie wkurzony i niespecjalnie mnie to dziwiło. — Myślałem, że naprawdę się utopiłaś!
            — O to jakby chodziło nie? — zaśmiałam się, ale przestałam pod naporem jego spojrzenia. — Wyluzuj, to był tylko głupi żart.
            — Bardzo głupi — warknął Callan i odwróciwszy się do mnie plecami, wyszedł na brzeg. — Wyłaź. Natychmiast.
            Przegięłam. Wiedziałam, że przegięłam. Tylko przez moment widziałam jego minę zanim na mnie nawrzeszczał. Wyglądał, jakby kamień spadł mu z serca. I trochę zrobiło mi się go żal. Ale samego numeru nie żałowałam ani trochę. Teraz jak się trochę zemściłam, czułam się lepiej i być może mogłam tolerować jego towarzystwo do końca podróży
            — Dobra, już się nie złość — powiedziałam, ale nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem.
            Zdjął mokre ubrania i położył na słońcu. Chcąc nie chcąc dołączyłam do niego. Siedzieliśmy w milczeniu. No bo o czym rozmawiać, jak był na mnie zły. Nie wspominając o tym, że siedzieliśmy w bieliźnie, próbując się wysuszyć.
            — No już, nie dąsaj — poprosiłam, opierając się ramieniem o jego ramię. — Przesadziłam, wiem. I przepraszam.
            — Daj mi spokój.
            — Poważnie, wiem, że to było przegięcie. Chciałam się trochę odegrać za to, jakim dupkiem jesteś na co dzień — wyznałam cicho. — Ale przepraszam.
            — Wiem, że pewnie zasłużyłem — odparł Callan, patrząc gdzieś w bok. — Ale nie rób tak nigdy więcej. Bo następnym razem sam cię utopię i wtedy będę miał już pewność — dodał, uśmiechając się diabolicznie.
            — No i git. Umowa stoi — roześmiałam się.

***

            Powoli zbliżaliśmy się do granicy z Flosterrą. Szliśmy jak należy, główną drogą. Jedyną oficjalną drogą do sąsiedniego królestwa. Nie było potrzeby przedzierać się przez las, skoro mieliśmy oficjalne zaproszenie odesłane w odpowiedzi na list Viviane.
            Przy drodze stali strażnicy. Jak na pokojowe czasy i świat bez wojen, istniała tu już straż graniczna. Zastanawiałam się, czy zapytają o dokumenty. Wywróciłam oczami w odpowiedzi na własne pomysły, a Callan spojrzał na mnie pytająco.
            — Co? — zapytałam.
            — Coś nie tak?
            — Gadałam do siebie w myślach, nie wtrącaj się. To prywatna rozmowa — mruknęłam pod nosem.
            — Stać! — rozległo się, gdy tylko zostaliśmy dostrzeżeni. — Kim jesteście?
            — Ludźmi — prychnęłam, wywracając oczami. — I tak nas nie znasz.
            — Żartuj dalej, a na pewno dobrze się to skończy — zagroził jeden z mężczyzn.
            — Chcesz to znam jeszcze parę dowcipów.
            — Nigmet — skarcił mnie Callan.
            — Do rzeczy. Czego szukacie przy granicy?
            — Grzybów lub szczęścia, jak kto woli — powiedziałam, nie mogąc się powstrzymać.
            Strażnik, który nas zatrzymał wyjątkowo działał mi na nerwy.
            — Co jest? — krzyknął inny.
            — Mamy tu żartownisiów!  — odpowiedział ten denerwujący.
            — Dyplomaci z Silvaterry, do usług — oznajmiłam, uśmiechając się promiennie do kogoś, kto zdawał się chyba tutaj dowodzić. — Jestem Nigmet, a to Callan.
            — Dyplomaci? Wy? — wyraźnie niedowierzał.
            — Królewski doradca oraz rycerz dyplomata — wyjaśniłam, wskazując głową na Callana i sama dygnęłam z gracją.
            — Oczywiście — prychnął pierwszy z mężczyzn. — A ja jestem cyrkowcem.
            — Każdy ma inne hobby — skwitowałam, uśmiechając się wrednie.
            Rzucił mi pełne nienawiści spojrzenie, a Callan szturchnął mnie w bok.
            — Uspokój się — syknął, lecz tylko wzruszyłam ramionami.
            — Dyplomatami jesteśmy faktycznie. To akurat nie był żart — rzekł spokojnie Callan. — Tak się składa, że królowa Viviane wysłała list zapowiadając nasze przybycie.
            — Nic mi o tym nie wiadomo. — Przywódca spojrzał na nas spod przymrużonych powiek. — Słyszałem, o waszej królowej i jej licznych zmianach w zamku, ale nie jesteście trochę za młodzi?
            — Dziękujemy za uznanie — roześmiałam się. — Callan miał najlepszy wynik w tegorocznym egzaminie na urzędnika państwowego.
            — Gratuluję  — odpowiedział dowódca, wciąż patrząc na nas podejrzliwie. — Ale nie przepuszczę was. Pierwsze słyszę o wizycie dyplomatów z Silvaterry.
            — Nie wydaje mi się, żeby wasz król miał obowiązek informować każdego szeregowego strażnika o tym, że spodziewa się gości — zauważył Callan, marszcząc groźnie brwi. — My natomiast, tak się składa, mamy oficjalne zaproszenie — dodał, pokazując mężczyźnie list z królewską pieczęcią Flosterry.
            Ten wziął do ręki pergamin. Na widok pieczęci zamarł, ale mimo to wciąż robił dobrą minę do złej gry, udając, że strasznie zaczytuje się w treść listu. Uśmiechnęłam się tryumfalnie do pierwszego ze strażników, na co prychnął wściekle. Cóż… Nie przypadliśmy sobie do gustu.
            — A gdzie wasze konie? — zapytał dowódca. — Królowa wysłała was w taką podróż na pieszo?
            — Nie, ale niestety w drodze napotkaliśmy pewne komplikacje — stwierdziłam z powagą. — Dlatego zmieniliśmy sposób podróży, w ten sposób nie przyciągamy uwagi.
            — I jesteście łatwym łupem.
            — Nie takim łatwym — warknęłam, wymownie łapiąc rękojeść miecza.
            — To kto jest królewskim doradcą? Ty? Jak się nazywasz? — dowódca zwrócił się do Callana.
            — Może trochę szacunku? Jesteśmy wysokiej rangi urzędnikami — odpowiedział Callan, marszcząc brwi. — A królewskim doradcą jest Nigmet — dodał, patrząc na mnie.
            — Kobieta?
            — Wasz król nie miał z tym problemu, ale jeśli wy macie, z przyjemnością mu to przekażę — zaśmiałam się, lecz mężczyźni wiedzieli, że mówię poważnie. — To co? Możemy wreszcie przejść?
            — Tak. Dostaniecie od nas konie i dwóch ludzi jako eskortę — orzekł dowódca straży.
            — Nie można tak było od razu? — sarknęłam i wzruszyłam ramionami w odpowiedzi na karcące spojrzenie Callana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz