Informacje

Premiera 2 części już 4 października!


Polub Tenebris na fejsbukach i bądź na bieżąco z nowościami!

Wywiad ze mną by Kaori


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!



sobota, 24 czerwca 2017

Legion Nowego Świata: Rozdział 4



            — Ruszamy? — zapytałam z uśmiechem, gdy siedzieliśmy już w powozie. — Mamy zadanie do wykonania — dodałam, machając Callanowi przed nosem kopertą z zaproszeniem od króla Flosterry.
            — Jesteś pewna?
            — Nie słyszałeś, co mówiła Viv?
            — Nie o tym mówię — westchnął Callan. — Wiesz, że musimy sobie ufać podczas tej podróży.
            — Wiem. No, co ty teraz?
            — Nigmet, ja mówię poważnie. Nie możemy chować do siebie urazy, bo coś może pójść nie tak.
            — Wiem.
            — Nigmet.
            —Tak mam do cholery na imię, czy ja mówię nie wyraźnie? — ofuknęłam go i zmarszczyłam brwi. — Wiem, do czego pijesz, więc pozwól, że coś ci wyjaśnię. Masz rację, byłam zła na ciebie przez jakiś czas, ale już mi przeszło. Zrozumiałam, że miałeś rację. Nic do ciebie nie czułam, byłam po prostu trochę podpita po balu i coś sobie uroiłam. Teraz mam jednak stuprocentową pewność, że to była pomyłka i jestem ci wdzięczna, że otworzyłeś mi oczy. Ba, powiem więcej... Niezależnie od sytuacji, nie straciłam do ciebie zaufania. Powierzam życie w twoje ręce, bo jesteś moim przyjacielem i wiem, że mogę na ciebie liczyć.
            — No i świetnie.
            — Poza tym Viviane nie bez powodu wysłała nas razem. Wiedziała, co robi, wiedziała, że najlepiej pracujemy razem, zwłaszcza jeśli chodzi o takie zadania jak to. Więc ogarnij się i ruszamy.
            Daliśmy woźnicy znać, że możemy już jechać. Konie zarżały niecierpliwie i po chwili wyjechaliśmy z zamkowego dziedzińca. Rzuciłam w tamtą stronę ostatnie, tęskne spojrzenie, a potem już obserwowałam tylko obraz miasta, który szybko ustąpił miejsca polom i lasom.
            Dziwnie się czułam na myśl o tej podróży. Nie wiedziałam, czy to dlatego, że Callan siedział naprzeciwko mnie, mimo tego wszystkiego, co się ostatnio wydarzyło, czy dlatego, że jechałam do obcego królestwa. A może powód w ogóle był zupełnie inny. Sama nie potrafiłam się połapać.
            — Boisz się?
            — Czego? — zdziwiłam się.
            — Nie wiem, ty mi powiedz. Boisz się tej podróży?
            — Niespecjalnie — skwitowałam, wzruszywszy ramionami. — Bo niby, czego mam się bać? Po prostu martwię się o Viviane.
            — Nie jest sama. Da sobie radę.
            — Tak, ale wyraźnie czuła się w obowiązku znaleźć sprawcę… Boję się, że wpakuje się w kłopoty.
            — Da sobie radę — powtórzył Callan. — Martw się o siebie.
            — Sugerujesz, że jesteś zagrożeniem?
            — Sugeruję, że powinnaś o siebie bardziej zadbać. Mogłaś wtedy zginąć.
            — Ale żyję — odparłam chłodno.
            — Nie możesz tak łatwo ufać ludziom. Nigdy nie wiesz, kto z twojego otoczenia okaże się być zdrajcą — padło i spojrzałam na niego zaskoczona. — To mógł być każdy.
            — W przeciwieństwie do ciebie nie zamierzam przeżyć całego życia w przeczuciu, że każdy jest moim wrogiem.
            — Wcale tak nie uważam.
            — Ale tak się zachowujesz.
            — Dlaczego rozmowa nagle zeszła na mój temat? — westchnął Callan, a ja wzruszyłam ramionami. — Pytałem tylko, czy boisz się tej podróży.
            — Nie boję się tej podróży — warknęłam rozeźlona. — Dlaczego wszyscy ciągle próbują mi wmówić, że powinnam się czegoś bać? Wiesz, kiedy się bałam? Na samym początku, gdy trafiłam do obcego świata. I nigdy nie zapomniałam, skąd tak naprawdę pochodzę. Ale nie wiem, czy wam się wszystkim, do cholery, wydaje, że mój świat to był taki wspaniały i bezpieczny? Był inny. To na pewno. Ale nauczyłam się tu żyć. Nie widzę też potrzeby, by ciągle się bać.
            — Teraz to także twój świat. Wiesz o nim więcej, niż niejeden jego mieszkaniec. Znasz historię, legendy i religię tego świata. To twój świat.
            — Zabawne, że słyszę to akurat od ciebie. To ty miałeś największy problem z tym, że tu zostałam i nie wróciłam do domu.
            — Bo się martwię o ciebie! — niemal wykrzyczał mi to w twarz, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. Po raz kolejny w bardzo krótkim czasie. — Bo wydawało mi się, że chcesz wrócić do domu i tak po prostu z tego zrezygnowałaś.
            — Widocznie wcale tak bardzo nie chciałam wracać. Nic o mnie nie wiesz.
            — Masz rację, bo nigdy o sobie nie mówisz. Nigdy nie opowiedziałaś nam zbyt wiele o swoim świecie, o tym jak wyglądało twoje życie.
            — Bo może nie chcę pamiętać — podsunęłam, nie odrywając wzroku od okna. — Bo może nie ma tam nic wartego pamiętania…
            — Nigmet.
            — Mój świat był niezrozumiały dla mnie, choć tam żyłam. Opowiadanie wam o nim byłoby bezsensu. Nie lubiłam swojego życia. Nie byłam nikim wyjątkowym. W ogóle byłam nikim. Nic nie mogłam zrobić, ani zmienić. Tutaj przynajmniej coś mogę. Mogę pomóc Viviane, mogę być waszą przyjaciółką, właśnie jedziemy na spotkanie dyplomatyczne. Teraz rozumiesz?
            — Przepraszam… — powiedział cicho Callan.
            — Przynajmniej nie przepraszaj — ofuknęłam go. — I nie próbuj mi wmawiać, że się czegoś ciągle boję, podczas, gdy ja pierwszy raz w życiu właśnie nie obawiam się czegoś zrobić. Nie zastanawiam się bez sensu nad wszystkim, czy czasem coś się komuś nie spodoba, czy może ktoś nie będzie miał mi za złe, że powiedziałam to czy… — urwałam, gdy omal nie zaryłam głową o ścianę powozu, który zatrzymał się nagle.
            — Bandyci! — rozległ się krzyk woźnicy.
            Wymieniliśmy z Callanem wymowne spojrzenia i wyskoczyliśmy z powozu. Torba nieznośnie obijała się o moje biodro. Zupełnie zapomniałam ją zdjąć, gdy ruszyliśmy, ale nie miałam czasu wyplątywać się z niej. Dobyłam swój miecz gotowa, by sprawdzić rezultaty swojej nauki w prawdziwej walce.
            Zbirów było kilko i nie wyglądali zbyt przyjaźnie. Śmierdzieli na kilometr. Nosili brudne ubrania i szczerzyli niebezpiecznie jeszcze bardziej brudne i pożółkłe zęby. Przynajmniej ci, którzy je jeszcze mieli. Skrzywiłam się lekko na ten widok. Już dawno nie miałam z tym styczności.
            — Stań z boku — rozkazał Callan, a ja rzuciłam mu powątpiewające spojrzenie.
            Pierwszy atak nadszedł z prawej i choć sprawiło mi to pewną trudność, dałam radę go sparować. Od tamtej chwili potoczyło się już szybko. Reszta również rzuciła się do ataku. Przerażone konie zarżały niespokojnie. Callan szybko powalił jednego z mężczyzn potem drugiego, gdy ja odpierałam ataki pierwszego ze zbirów.
            Widocznie myślał, że pójdzie mu ze mną łatwiej, bo byłam kobietą, ale nie zamierzałam dać tak szybko za wygraną. Chciałam utrzeć Callanowi nosa. Jednak gdy zbir chwycił gołą dłonią mój miecz, zbladłam.
            Instynktownie pociągnęłam broń, cofając się i najwyraźniej była ona dużo ostrzejsza, niż na to wyglądało. Mężczyzna ryknął z bólu, gdy z jego ręki trysnęła krew. Najwyraźniej uszkodziłam go bardziej, niż mu się początkowo wydawało.
            Wykorzystałam element zaskoczenia i zaatakowałam, wbijając mu miecz pod żebra. Napotkałam pewien opór, lecz gdy włożyłam w to trochę więcej siły, usłyszałam stęknięcie i z ust mężczyzny popłynęła krew.
            Nie wiem czy na miejscu będzie stwierdzenie, że się tego nie spodziewałam. Zabici ludzie, tak się składa, że raczej umierają. Nawet jeśli broń była niepozorna, a cielsko mężczyzny spore, zadałam mu bardzo poważną ranę. Mimo to, oniemiała patrzyłam, jak osuwa się na ziemię.
            Nie zawahałam się jednak, by wyciągnąć miecz. Strzepnęłam z niego krew tak, jak czynią to ludzie na filmach i dłuższą chwilę wpatrywałam się w kałużę krwi, która robiła się coraz większa, aż dotarła do moich stóp.
            Cofnęłam się wtedy jeszcze trochę i przeniosłam wzrok na oczy mężczyzny, które powoli traciły blask. Czy było to dziwne? Ani trochę. Czy zmieniło to mój sposób patrzenia na świat? Trudno było w mi tamtej chwili stwierdzić. Nigdy specjalnie nie bałam się trupów i takich rzeczy. Miałam być lekarzem. Krew i rany… Coś takiego mnie nie przerażało. Natomiast fakt, że kogoś zabiłam… Nie zrobił na mnie żadnego wrażenia i raczej to mnie zmartwiło.
            Nie widziałam nic poza martwymi oczami. Tylko twarz zbira nagle zaczęła wydawać się znajoma, aż w końcu ją rozpoznałam. Tak. On mógłby tam leżeć. Wtedy już w ogóle bym się nie przejęła. Nie słyszałam nic, poza biciem własnego serca i szumem krwi buzującej w żyłach. Nie czułam nic.
            — Nigmet? Nigmet! — Ktoś potrząsnął mną gwałtownie. — Nigmet, wszystko w porządku?!
            Callan wyglądał na zmartwionego, a ja wzruszyłam ramionami.
            — A jak ma być? Już po wszystkim.
            — Tak. Po wszystkim — powiedział spokojnie, biorąc mnie w ramiona.
            — Nic mi nie jest — oznajmiłam beznamiętnie. Spróbowałam go odepchnąć. — Mógłbyś mnie puścić z łaski swojej?
            — Na pewno nic ci nie jest? — zapytał, odsuwając się, ale jedynie na długość rąk i przyjrzał mi się uważnie. — Nigmet, mów szczerze.
            — Tak na pew…. Callan uważaj! — krzyknęłam, dostrzegając postać zakradającą się za jego plecami.
            Callan spojrzał w tamtą stronę, ale było za późno. Oberwał czymś ciężkim w głowę i zatoczył się. Wyciągnęłam swój miecz, chcąc sparować nadchodzący atak, ale stanął pomiędzy mną, a napastnikiem, nie pozwalając mi włączyć się do walki.
            De facto z ostatnim zbirem uporał się szybko i z niezadowoloną miną rozmasował guza na potylicy. Po chwili skrzywił się jeszcze bardziej i zmarszczył brwi. Przestraszona doskoczyłam do niego, sądząc, że coś mu jest, ale on rozejrzał się wokół i zapytał:
            — A gdzie nasz powóz?
            — Co? — zdziwiłam się i też rozejrzałam. — Powóz… Nie ma go? Był tu…
            — Facet zwiał — stwierdził z powagą Callan. — Moje rzeczy tam zostały.
            — Ha! A ja wzięłam swoje ze sobą zupełnie przypadkiem — zatryumfowałam. — Chyba nie mamy wyjścia, jak dalej iść na piechtę.
            — Tak. Ruszajmy.
            Udało nam się już znacznie oddalić od niebezpiecznego lasu i wyjść na otwartą przestrzeń. I chociaż Callan zachowywał się normalnie, nie uszło mojej uwadze, że jest blady, a każdy kolejny krok sprawia mu wysiłek. Mocno oberwał w głowę i być może miał wstrząśnienie mózgu. Niestety w obecnych warunkach nie mogłam zbyt wiele zrobić.
            Zatrzymałam się, łapiąc go za rękaw. Zatrzymał się, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek.
            — Odpocznijmy — zaproponowałam.
            — Już się zmęczyłaś? — zaśmiał się, ale szybko spoważniał. — Nic mi nie jest — dodał, orientując się, o co mi chodzi.
            — Tak. Jasne — mruknęłam, wywracając oczami. — Powinniśmy zatrzymać się na trochę. Znajdźmy tylko jakieś drzewo, żeby nie siedzieć tak w słońcu.
            — Tam coś jest — wskazał od niechcenia na majaczące w oddali drzewa, będące chyba częścią jakiegoś sadu.
            Całe wzgórze obsadzone było dorodnymi jabłonkami. Skryliśmy się w cieniu jednej z nich. Jak dobrze, że w pośpiechu wzięłam ze sobą torbę. Nawet, jeśli przeszkadzała w walce. Teraz wyciągnęłam z niej bukłak z wodą i podałam Callanowi. Otworzył usta, zapewne by odmówić, ale zmarszczyłam brwi, podsuwając mu przedmiot pod sam nos.          
            Westchnął ciężko, ale już nie protestował. Wziął kilka łyków wody. Tylko tyle przyszło mi do głowy. Wciąż był blady i oddychał płytko. Mocno oberwał. Siedząc obok mnie, przymykał sennie oczy.
            — Powinieneś się zdrzemnąć — stwierdziłam.
            — Nie przesadzaj.
            — A ty nie pyskuj — warknęłam, robiąc groźną minę. — Musisz być w formie do dalszej podróży, nie zamierzam się potem przez ciebie martwić.
            Wypuścił powietrze nosem, imitując śmiech.
            — Dobra — skapitulował Callan i bezceremonialnie położył się z głową na moich kolanach.
            — Nie przeginasz? — zapytałam, unosząc jedną brew. — A może mam ci poprawić z drugiej strony.
            — Ale jestem senny — powiedział, udając, że ziewa i przeciągnął się, wykorzystując okazję, by uszczypnąć mnie w policzek.
            Szybko zasnął, choć równie dobrze mógł tylko udawać. Siedziałam oparta o pień drzewa, obserwując ze szczytu wzgórza okolicę. Mimowolnie gładziłam Callana po włosach. Nie mogłam powiedzieć, że się nie martwię. Naprawdę mocno wtedy oberwał i poniekąd czułam się winna całej sytuacji.
            A co więcej, czułam się bezsilna. W takich chwilach brakowało mi dostępu do technologii z mojego świata. Tak wiele rzeczy tutaj brakowało. A jednak ludzie potrafili być szczęśliwi. Co zabawne, ja też potrafiłam być tu szczęśliwa. Może nawet bardziej, niż kiedykolwiek. Ogarniał mnie dziwny spokój.
            Dziwne jak wszystko pochrzaniło się w tak krótkim czasie. Gdy trafiłam do tego świata, była końcówka maja, jakiś czas po maturach. A teraz już powoli kończyło się lato. Były to zapewne ostatnie ciepłe dni, bo z tego, co mi wiadomo, klimat był tu bardzo podobny do tego, który znałam.
            Niedługo miała nadejść jesień, co znaczyło, że spędziłam w tym świecie już kilka miesięcy. Jakieś cztery, a przynajmniej tak przypuszczałam. Dawno straciłam rachubę czasu. Nie wspominając o tym, że czułam się, jakbym żyła tam od zawsze, a nasza podróż i walka z Ejvaldem miała miejsce lata temu.
            — O czym myślisz? — usłyszałam i spojrzałam na Callana.
            Nie spał. Wpatrywał się we mnie, ale nie wyglądało na to, żeby zamierzał jakoś niedługo wstać.
            — Nic takiego. Podziwiałam widoki — skwitowałam. — Jak się czujesz?
            — Dzięki tobie lepiej. Za chwilę możemy ruszać w drogę.
            Chwycił moją dłoń w swoją, kiedy ja zupełnie zapomniałam, że wciąż głaszczę go po głowie. Zlękłam się. Nie miał wiedzieć, a był to swego rodzaju odruch bezwarunkowy. Myślałam, że będzie się naśmiewał albo coś w tym stylu, ale on jedynie pocałował grzbiet mojej dłoni. Nie puścił jej jednak i dłuższą chwilę patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
            Nie dałam się przestraszyć. Rękę zabrałam dopiero po chwili, dając mu do zrozumienia, że skoro ma siłę na wydurnianie się, równie dobrze możemy ruszać. Nie mieliśmy wyznaczonego terminu, ale im szybciej dotrzemy do Flosterry i załatwimy wszystko, tym szybciej wrócimy do Viviane. Martwiłam się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz