- Cieszy mnie, że doszliśmy do
porozumienia – oznajmił na końcu Rongvald.
- Ależ wasza wysokość! –
zaprotestował jego doradca. – Chyba nie zamierzasz się na to wszystko zgodzić i
to bez konsultacji ze swoimi doradcami?!
- Jak nie? – roześmiał się radośnie
król. – Przypominam ci, że to ja jestem władcą. Jeśli zamierzasz przeszkadzać,
równie dobrze możesz wyjść.
- Wasza wysokość! – protestował starszy
jegomość, który najprawdopodobniej służył także i poprzedniemu królowi.
- Powiedziałem już. Wiesz gdzie są
drzwi – zadeklarował Rongvald, wyraźnie dając do zrozumienia, że dla niego
dyskusja się skończyła.
- Dobrze go tak wyrzucać? –
zapytałam, gdy doradca opuścił już pomieszczenie.
- To dobry, poczciwy człowiek, ale
nie rozumie pewnych moich decyzji. Nie potrafi pojąć, że czasem trzeba zakopać
topór wojenny, zwłaszcza, że nowa władza Silvaterry zdaje się być bardzo
obiecująca – wyjaśnił spokojnie Rongvald. – Ufam wam. Możecie swoją królową
poinformować, że sojusz został zawarty. Jednakże szczegóły współpracy chciałbym
omówić z nią już osobiście, jak i zobaczyć Silvaterrę na własne oczy.
- Oczywiście – odpowiedziałam
radośnie. – Będziemy zaszczyceni mogąc cię gościć, pozwól jednak najpierw, że
unormujemy najważniejsze sprawy w królestwie, by twoja wizyta przebiegła bez
zakłóceń.
- Zatem będę z niecierpliwością
oczekiwał zaproszenia.
- Dołożymy wszelkich starań, byś już
niebawem mógł nas odwiedzić.
- Myślę, że nie ma potrzeby obawiać
się o moje bezpieczeństwo. Potrafię się bronić, a mam kilku wyjątkowo zaufanych
ludzi w swojej gwardii. Mógłbym natomiast udzielić królowej Viviane kilka
cennych rad na początek.
- Przekażę jej to.
- Mam nadzieję, że szybko uporacie
się ze wszystkim – powiedział Rongvald. – Cieszę się, że mogłem was tu gościć.
- A my dziękujemy za gościnę. Obydwoje
bawiliśmy się tu doskonale, choć nie zabawa była celem naszej wizyty. Pobyt
tutaj był bardzo interesujący, a wiedza, którą wynieśliśmy z tej wizyty, mam
nadzieję, pozwoli naszym królestwom zrozumieć się lepiej.
- Też mam taką nadzieję. I chyba nie
muszę mówić, że zarówno wasza dwójka, jak i wasza królowa, jesteście tu zawsze
mile widziani, moi przyjaciele.
- Dziękujemy za ciepłe słowa,
Rongvaldzie. Być może skorzystamy z zaproszenia, ale wpierw chcielibyśmy móc
pokazać tobie uroki Silvaterry.
- Na pewno nie chcecie zostać
dłużej?
- Z przyjemnością byśmy zostali, ale
obowiązki wzywają – oznajmiłam z powagą. – Już i tak długo nie było nas w domu.
- Jesteś pewna, Nigmet?
- Jestem pewna.
- W takim razie życzę wam
bezpiecznej podróży. Powóz już na was czeka, odwiezie was aż do stolicy
Silvaterry, a do granicy będzie towarzyszyć wam eskorta.
- Dziękujemy ci bardzo, Rongvaldzie.
- Przygotowałem również upominek dla
was i waszej królowej.
- Nie trzeba było.
- Pozwól mi na ten skromny gest,
Nigmet. To prezent na znak naszego przymierza.
- W takim razie przyjmiemy go z
wdzięcznością – odparłam i westchnęłam cicho. – Uważaj na siebie Rongvaldzie i
pamiętaj, o czym ci mówiłam.
- Oczywiście. Ty również bądź ostrożna,
Nigmet.
- Laurette, tobie także bardzo
dziękuję – zwróciłam się do milczącej dotychczas dziewczyny. – Cieszę się, że
mogłam cię poznać i także czuj się zaproszona, kiedy Rongvald będzie się
wybierał do Silvaterry.
- Dziękuję, Nigmet. Z chęcią zobaczę
wasze królestwo. Będzie mi brakowało twojego towarzystwa.
- I vice versa.
***
- Po prostu martwię się o nich –
westchnęła Viviane, patrząc ze smutkiem na Reynalda. – To już prawie dwa
tygodnie, jak nie ma od nich żadnych wieści… Nie chciałam im się zbytnio
narzucać, skoro i tak wyświadczają mi ogromną przysługę, liczyłam jednak, że
skontaktują się ze mną chociaż raz.
- Jestem pewien, że nic im nie jest.
Niebawem na pewno wrócą i uznali, że nie warto wysyłać listu.
- Ale nie dają żadnego znaku życia.
Co jeśli coś im się stało?
- Oboje są silni i zaradni. Callan
ochroni Nigmet, o ile w ogóle będzie potrzebowała ochrony. Wiesz przecież, że
Nukki osobiście uczył ją szermierki już od dłuższego czasu.
- To prawda, ale…
- Viviane, nie powinnaś się
zadręczać – stwierdził z powagą Reynald. – Rozumiem twoją troskę, ale wybrałaś
ich, bo wiedziałaś, że właśnie oni poradzą sobie z tym zadaniem doskonale.
- Ale może błędem było wysyłać ich
razem? Po tym wszystkim, co się wydarzyło… Co jeśli nie potrafią się dogadać?
Może nie powinnam była ingerować w ich relacje?
- Wybrałaś ich, bo zdajesz sobie
sprawę z tego, jak dobrze współpracują. Nawet pokłóceni, w razie potrzeby,
dadzą sobie radę. W końcu mówimy o Callanie i Nigmet. Jeśli zajdzie taka
potrzeba, zakopią wojenny topór.
- Ale…
- Żadnych ‘ale’ – skarcił ją Reynald
i pokręcił głową z dezaprobatą. – Szukasz dziury w całym. Mało masz zmartwień?
Wolałbym już raczej, żebyś zadbała o bardziej o siebie. Znowu się
przepracowujesz.
- Obiecałam Nigmet, że do czasu jej
powrotu, znajdziemy sprawcę… A tym czasem nie zdziałaliśmy nic.
- To nie jest zależne os nas.
Zrobiliśmy, co możemy, ale ktokolwiek próbował was otruć, dosłownie zapadł się
pod ziemię. I nie zrozum mnie źle, Viviane. Ja także się martwię. Nie tylko o
Nigmet, ale i o ciebie. Są jednak rzeczy, na które nie mamy wpływu. Ja i
Callan, ani Nukki nie dopuścimy, żeby coś wam się stało.
- Jestem królową, to ja powinnam was
chronić – zaprotestowała Viviane. – Tymczasem znowu okazało się, że nic nie mogę
zrobić.
- Znowu to samo? Nigmet od razu
umiałaby ci wytłumaczyć, że nie masz racji. Wygląda jednak na to, że ja nie
posiadam takiego daru lub zwyczajnie nie chcesz mnie słuchać w swojej
upartości. Jesteśmy razem. Nawet, jeśli Callan i Nigmet są teraz daleko,
jesteśmy wszyscy połączeni. Działamy w jednym, wspólnym celu i razem poradzimy
sobie ze wszystkim.
- Przepraszam, tylko dodaję ci
zmartwień swoim marudzeniem – westchnęła Viviane i odetchnęła głęboko.
- Martwisz się. To zrozumiałe, ale
nie możesz wszystkiego brać na siebie.
- Ja tylko chciałabym móc was
ochronić, chociaż odrobinę. Jestem królową, a nie mogę nic.
- Jesteś najwspanialszą kobietą i
królową, jaką znam – stwierdził z powagą Reynald, patrząc Viviane prosto w
oczy.
- Królową to akurat w ogóle jedyną,
jaką znasz – zauważyła złośliwie.
- To prawda, ale i tak wątpię, żeby
którakolwiek ci dorównywała. Nieważne czy pod względem urody czy charakteru –
ciągnął dalej, nie dając zbić się z tropu. Mimo, że w głowie słyszał już
złośliwy głos Nigmet, każącej mu włączyć swój „urok osobisty”. Potrząsnął głową, próbując wyzbyć się tego z
głowy. – I właśnie, dlatego że tak bardzo się o nas troszczysz, możemy ze
spokojem ducha ci służyć. Bo nie ma nikogo bardziej wartego naszego
poświęcenia, niż ty.
- Nie chcę, żebyście się poświęcali.
- Źle dobrałem słowa…
- Nie, wcale nie. Dobrze wiem, że
jesteście gotowi to zrobić – zdenerwowała się na nowo Viviane. – Lecz nigdy,
przenigdy nie chcę widzieć, jak któreś z was poświęca się, ani dla mnie, ani
dla królestwa. To mój obowiązek nie wasz – rzekła stanowczo, łapiąc się pod boki.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak
silna była. Tylko Reynald to dostrzegał i może Nigmet, ale nigdy nie umiał do
końca stwierdzić, co ona sobie myśli. A Viviane była wspaniałą królową, gotową
cierpieć za swoich poddanych, czego oczywiście nie chciał nigdy oglądać.
Oddałby za nią życie i tu miała akurat rację.
Jednak w takich chwilach jak ta, nie
potrafił się z nią kłócić. Nie miał siły, dzięki której mógłby się jej
przeciwstawić. Była prawdziwym władcą, choć sama temu zaprzeczała. Był wobec
niej całkowicie bezradny.
- Oczywiście, że gotowi bylibyśmy za
ciebie umrzeć. Jesteś naszą królową – próbował, ale tylko bardziej ją tym
rozzłościł. Co gorsza jednak, bardzo też zasmucił. Powstrzymała jednak łzy i
zacisnęła dłonie w pięści. – Viviane, żadne z nas nie zamierza umierać. Wiem,
że do tego nie dopuścisz. Chodzi tylko o to, że jesteśmy ci oddani, bo
wierzymy, że jesteś władcą wartym tego poświęcenia.
- Och nie mydl mi tu oczu – ofuknęła
go. – Skoro jestem królową, to słuchaj swojej królowej – dodała. – Nigdy nie
chcę widzieć, jak się poświęcacie. Niezależne od sytuacji. Nigdy. Rozumiesz?!
- Przepraszam – wyszeptał i
przyklęknąwszy na jedno kolano, ucałował grzbiet jej dłoni. – Obiecuję ci, że
nie damy ci powodu do zmartwień.
- Jesteś okropny… Mówisz takie
straszne rzeczy, a potem zachowujesz się, jakby kilka słodkich słów miało
wszystko naprawić.
- A nie naprawi? – zapytał, robiąc
minę zbitego psa. – W takim razie, co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?
- Na litość boską, Reynaldzie.
Przynajmniej wstań z tej podłogi – jęknęła rozpaczliwie Viviane. – I przestań
się wygłupiać.
Czuła, że jej policzki płoną. Za
każdym razem było tak samo, gdy Reynald zachowywał się tak czarująco. A on
zdawał się w ogóle nie dostrzegać tego, jak na nią działa. Nie potrafiła się na
niego złościć. Czasem wystarczył sam jego uśmiech, by przestała się gniewać.
- Nie – zaprotestował, nie miał
najmniejszego zamiaru podnosić się z klęczek. – Nie dopóki nie powiesz, że mi
wybaczasz.
- Nie mam, czego ci wybaczać.
Wybaczenie to duże słowo – skarciła go, marszcząc brwi. – Podnieś się proszę.
Rozległo się pukanie do drzwi.
Reynald, choć niechętnie, podniósł się. Nie wypadało mu się wygłupiać,
zwłaszcza, że nie wiedział, kto przyszedł. Gdy Viviane skinęła głową, podszedł
do drzwi i otworzył je, wpuszczając do środka Orlaith. Dziewczyna z grobową
miną wkroczyła do środka.
- Coś się stało? – strapił się
Reynald.
- Stało – przytaknęła i dodała, gdy
na jej twarzy niespodziewanie zagościł szeroki uśmiech: - Callan i Nigmet
wrócili!
- Och! Cudownie! – uradowała się
Viviane i omal nie rzuciła się do biegu, by ich powitać.
- Powiedzieli, że spotkają się z
tobą w sali tronowej.
- W sali tronowej? Dlaczego tam? –
zdziwiła się Viviane.
- Chyba wiem dlaczego – odparła
Orlaith. – Dyplomaci wrócili z misji i chcą złożyć swojej królowej raport.
- Ach, po co te wygłupy - żachnęła
się Viviane. - Co też im do głowy strzeliło.
- Chodźmy – powiedział Reynald,
przepuszczając obie damy w drzwiach. – Nie każmy im czekać.
Viviane naprawdę bardzo chciała
obojgu rzucić się na szyję i wyściskać ich. Minęły prawie trzy tygodnie i
naprawdę nie przypuszczała, że będzie tak tęsknić. Mimo tego, że reszta
przyjaciół wciąż ją wspierała, nie potrafiła się odnaleźć bez tej dwójki.
Nie mogła jednak nic zrobić, na wieść
o powrocie dyplomatów, w sali zebrało się więcej osób. Nie mogła sobie pozwolić
na spoufalanie z podwładnymi. Musiała się jakoś opanować, mimo że łzy szczęścia
cisnęły jej się do oczu.
Reynald i Orlaith też odetchnęli z
ulgą na wieść o powrocie przyjaciół. Siłą rzeczy wszyscy się martwili. O wiele
różnych rzeczy, wymyślali w głowach niedorzeczne scenariusze. W rzeczywistości
jednak Nigmet i Callan mieli się dobrze. Wrócili cali, i zdrowi, i nie
wyglądało na to, by próbowali się zabić nawzajem podczas tej podróży.
Gdy Viviane w towarzystwie Reynalda,
który stał cały czas u jej boku oraz Orlaith, która przycupnęła gdzieś w
tłumie, wszyscy ukłonili się nisko. Callan i Nigmet także. Oboje stali
naprzeciw podniesienia, gdzie znajdował się tron. Żeby się do niego dostać,
Viviane musiała ich minąć. Przechodząc wymieniała z Nigmet spojrzenia i samo to
ją uspokoiło. Z oczu przyjaciółki wyczytała, że wszystko przebiegło pomyślnie.
- Nigmet, Callanie… Witam was z
powrotem. Mam nadzieję, że przynosicie dobre wieści – odezwała się dopiero,
kiedy usiadła już na tronie.
Jej przyjaciele przyklęknęli na
jedno kolano. Nigmet oczywiście też, zamiast dygnąć jak na damę przystało,
ubrana w swój podróżniczy strój, przyklęknęła w tej samej manierze, co Callan. Jakoś
czuła się dzięki temu swobodniej.
- Wróciliśmy, wasza wysokość –
odparła, patrząc Viviane prosto w oczy. – Sojusz z Flosterrą został zawarty.
- Doskonale.
- Porażka nie wchodziła w grę –
stwierdziła Nigmet, a w jej oczach błysnęły drapieżne iskierki. – Król Rongvald
rad był, mogąc zawrzeć z Silvaterrą przymierze. Kazał nam przekazać, że sojusz
jest już sprawą pewną i postanowioną. Jedynie szczegóły współpracy chciałby
omówić osobiście i przy okazji poznać zwyczaje naszego królestwa.
- Rozumiem. Niech i tak będzie.
- Król Flosterry przekazał również
podarunek, dla waszej wysokości na znak przyjaźni obu królestw – oznajmił
Callan. – Czy przywołać…
- Nie trzeba – przerwała mu Viviane,
gestem dłoni nakazując milczenie. – Niebawem przygotujemy się na wizytę króla
Flosterry. Jako, że prowadziliście rozmowy dyplomatyczne, chciałabym, żebyście
osobiście dopilnowali, by jego najbliższa wizyta przebiegła pomyślnie.
- Tak jest, wasza wysokość –
odpowiedzieli chórem.
- Możecie odejść.
- Tak jest, wasza wysokość
***
Zaraz po audiencji w sali tronowej,
gdy już największe zainteresowanie szlachty naszą podróżą opadło, zwiliśmy.
Udało nam się wydostać i niepostrzeżeni udaliśmy się na spotkanie z Viviane, by
tym razem już na spokojnie wszystko jej opowiedzieć.
Wiedziałam jednak, że dobrze
postąpiliśmy, wstępny raport zdając oficjalnie. Lepiej było uważać, by nie
prowokować niepotrzebnie postronnych, a tym bardziej członków Legionu. Było to
przemyślane posunięcie. Teraz zaś mogliśmy na spokojnie zobaczyć się z Viviane
i ciężko było mi już ukryć podekscytowanie.
Świetnie bawiłam się podczas tej
podróży, ale nie potrafiłam przestać się martwić. I nie chodziło tylko o Legion
i podstawowe zagrożenia. Wiedziałam, że Reynald i Nukki ją ochronią. Miała
również wsparcie Meeri, Eili i Orlaith. Wiedziałam jednak, że będzie się o nas
martwić. Wiedziałam, że nikomu nie mówi o Reynaldzie. Nawet mi opowiadała o tym
dość nieśmiało i z pewną rezerwą. Może czuła, że jej nie wypada?
Zapukałam do drzwi i gdy tylko się
otworzyły, Viviane uwiesiła mi się na szyi. Callan i Reynald skwitowali to
cichym śmiechem i uścisnęli sobie po męsku ręce. Cieszyło mnie to, że nawet
taki gbur jak Callan zdołał się z kimś zaprzyjaźnić. Wierzyłam, że Reynald był
jego druhem i powiernikiem tajemnic.
- Nigmet, tak się cieszę –
powiedziała Viviane, puszczając mnie wreszcie. – Martwiłam się. O was oboje.
- Domyślam się – mruknęłam, uśmiechając
się z politowaniem. – Zadręczała się pewnie, nie Rey?
Nie odpowiedział, skinął tylko
głową. Podszedł do nas i też mnie uściskał. Wywróciłam oczami, ale nie
protestowałam. Poklepałam go jedynie po plecach.
- I jak? Jak było, mówicie –
powiedziała Viviane.
- Rongvald i jego siostra Laurette
przywitali nas bardzo ciepło – zaczęłam z uśmiechem. – Wbrew mojemu wyobrażeniu,
byli bardzo ciekawymi i przyjaznymi ludźmi. Cieszyła ich możliwość poznawania
kogoś z Silvaterry i sojusz jest pewny. Myślę, że zyskaliśmy świetnych sprzymierzeńców,
Viviane. Twój pomysł był genialny.
- Dobra, to my was zostawimy –
powiedział Reynald, ciągnąc Callana do drzwi. – Pogadajcie sobie na spokojnie. O,
Orlaith.
- Orlaith! – pisnęłam, wyciągając
przed siebie ręce. – Chodź no tu!
Uściskałyśmy się na powitanie.
- No, opowiadajże, jak było?
- No właśnie, długo będziesz kazała
nam czekać? – naburmuszyła się Viviane.
- Już, już mówię – odpowiedziałam,
gdy zasiadłyśmy razem na łóżku Viviane, jak prawdziwe przyjaciółki na plotkach
i tak to trochę wyglądało, choć w rzeczywistości omawiałyśmy wiele ważnych
spraw.
Opowiedziałam im w zasadzie o wszystkim
od samego początku. O napadzie, naszej wizycie nad jeziorem, wspominkach i moim
żarcie. Opowiedziałam im też o moim pierwszym spotkaniu z Rongvaldem, o tym jak
pokazał mi pole kwiatowe i wszystkich tych rzeczach, które wydarzyły się
podczas naszej podróży.
- Cieszę się, że wróciliście
bezpieczne – stwierdziła Viviane. – Dziękuję Nigmet, świetnie się spisaliście.
- Nie masz za co dziękować, Viviane
– odparłam, kręcąc głową. – To była fajna przygoda, bardzo ciekawe
doświadczenie, serio. Poza tym… Ja też chcę pomóc, też chcę coś zrobić, więc
pojadę gdziekolwiek, jeśli tylko się do czegoś mogę przydać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz