Informacje

Premiera 2 części już 4 października!


Polub Tenebris na fejsbukach i bądź na bieżąco z nowościami!

Wywiad ze mną by Kaori


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!



niedziela, 18 października 2015

Świat: Rozdział 2


            Gdy się obudziłam, słońce było już wysoko na niebie, a na zewnątrz słychać było śpiew ptaków. Przetarłam oczy i rozejrzałam się dokoła. Nie byłam zaskoczona faktem, że wciąż jestem w tym samym pokoju, w którym zasnęłam. Nie łudziłam się, że jakimś cudownym trafem będę znowu w domu, w swoim pokoju. Na myśl o tym, że wciąż tkwię w obcym miejscu, rozbolał mnie brzuch. Skuliłam się i naciągnęłam kołdrę jeszcze wyżej, aż skryłam się pod nią całkowicie.
  – Obudziłaś się już? – spytał Reynald, którego obecności wcześniej nie zauważyłam. – Pewnie jesteś głodna? – bardziej stwierdził, niż spytał.
            – Śpię – mruknęłam spod kołdry.
            – Nie zamierzasz chyba spać cały dzień?
            – Daj mi spokój – powiedziałam, a Reynald westchnął przeciągle.
            – No dobrze. W takim razie odpoczywaj. Ja wychodzę i nie wiem, kiedy wrócę – słysząc to, poderwałam się z miejsca. – Nie martw się. Wrócę jeszcze dzisiaj. Idę się trochę rozejrzeć. Nie zostawię cię przecież samej, skoro potrzebujesz pomocy.
            – Dzięki… – odpowiedziałam cicho i ponownie skuliwszy się w kulkę, nakryłam się kołdrą, aż po czubek głowy.
            Odczekałam aż Reynald wyjdzie z pokoju i usiadłam na łóżku. Zauważyłam na stoliku kubek zimnej już herbaty i opróżniłam go. Napój miał dziwny smak, ale działał doprawdy odprężająco. Długo rozmyślałam nad swoją sytuacją. Gdybym tylko wiedziała, że tym zniknięciem nie narobiłam sobie kłopotów. Wtedy nie musiałabym się niczym martwić. Zwyczajnie bym się dostosowała. Jednak konsekwencje tak długiej nieobecności przerażały mnie nie na żarty.
            Następnego dnia czułam się niezwykle wypoczęta i zrelaksowana. Wygramoliłam się z łóżka, przeczesałam palcami włosy i otworzyłam okno, by odetchnąć świeżym powietrzem. Kolejny, piękny dzień. Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się lekko. Rozkoszowałam się chwilą. Byłam w dziwnym, obcym miejscu, otoczona obcymi ludźmi, z dala od domu. Mimo to czułam się dobrze, wręcz wspaniale, porównując mój stan z dniem poprzednim. Dawno nie byłam tak spokojna. Może to ten wiejski klimat? Nie miałam nic przeciwko, gdybym mogła zostać w tej wsi już do końca życia. Usłyszałam, że ktoś wchodzi do pokoju, ale nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, kto to.
            – Jak się dziś czujesz? – spytał Reynald.
            – Dobrze, dzięki.
            – To wspaniale, bo niestety nie mam żadnych dobrych wieści – oznajmił ze smutkiem w głosie.
            – Co masz na myśli?
            – Nic specjalnego. Pytałem ludzi, sprawdziłem kilka informacji, ale… Nie wiem jak mogłabyś wrócić do domu.
            – Czemu mnie to nie dziwi? – zaśmiałam się.
            – Sen dobrze ci zrobił. Wydajesz się bardziej spokojna, niż wcześniej – stwierdził Reynald, nieco zdziwiony. – To bardzo dobrze.
            – Cała ta sytuacja mocno mnie zaskoczyła. To dlatego.
            –  Ale, co w takim razie zamierzasz?
            – Cóż… Dobre pytanie. Chyba nie mam innego wyboru jak się dostosować. Leżąc w łóżku i martwiąc się o powrót do domu, nic nie wskóram – zauważyłam, marszcząc brwi.
            – Będzie ci ciężko samej. Przez kilka dni zamierzam tutaj zostać, a potem ruszam do wioski nad główną rzeką i dalej na wschód. Możesz podróżować ze mną, jeśli chcesz.
            – Myślisz, że sama sobie nie poradzę? – oburzyłam się. – Nie żartuj sobie.
            – Ależ skąd. Nawet przez chwilę nie wątpiłem w twoją zaradność – jednak te słowa nie brzmiały zbyt przekonująco.
            – Tylko byś spróbował – powiedziałam, robiąc poważną minę. Po chwili jednak uśmiechnęłam się wesoło i spytałam – To już trzeci dzień jak tu jestem, co?
            – Tak. To mi przypomina, że wczoraj nic nie jadłaś. Na pewno jesteś głodna – stwierdził Reynald.
            – To prawda, ale wczoraj i tak nie byłabym w stanie niczego przełknąć.
            – W takim razie chodźmy na dół.
            – Dobrze. Chciałabym się jednak najpierw umyć. Wręcz nie marzę o niczym      – W porządku. Zaczekam na dole – rzucił na odchodne
***
            Reynald poczuł ulgę, widząc, że Nigmet ma się nieco lepiej. Uważał, że jego obowiązkiem jest zatroszczyć się o nią, skoro tego potrzebowała. Nie traktował tego jako kłopot. Martwił się natomiast o jej tożsamość. Doprawdy nie potrafił rozgryźć, z kim ma do czynienia. Co gorsza nie potrafił jej pomóc, a to stanowczo pogarszało i jego samopoczucie. Nie lubił bezsilności, odczuwał ją już zbyt wiele razy w swoim życiu. Chwilę jeszcze stał pod drzwiami. Naprawdę nie potrafił się nie martwić o Nigmet. Nie był też do końca pewien, na ile czuła się lepiej, a na ile tylko udawała. Była to dość szybka i niespodziewana zmiana nastawienia z jej strony.
            – Coraz gorzej ze mną – stwierdził. – Chyba się starzeję.
            Po tym zszedł po schodach na dół i usiadł przy stole blisko środka sali. Ogarnął wzrokiem pomieszczenie. Kilka osób odwróciło się pospiesznie w inną stronę, to znaczyło, że przyciągał uwagę. Podejrzewał, że jest tak za sprawą zamieszania, które Nigmet wywołała, gdy przybyli do wioski. Takie wieści szybko się roznosiły. Niespecjalnie się tym jednak przejmował. Raczej go to bawiło. Ludzie zawsze potrafili być tacy ciekawscy. Z zamyślenia wyrwała go kelnerka. Porządnej budowy dziewczyna o bystrym spojrzeniu ciemnych oczu i rumianych policzkach. Ludzie wołali na nią Eyeth. Reynald uśmiechnął się do niej, lecz ta wyraźnie gest zignorowała. Uraczyła klienta jedynie cichym prychnięciem i po dwóch głębszych oddechach, spytała:
            – Co ma być?
            – Czekam jeszcze na kogoś.
            – Aha – mruknęła kelnerka i odwróciwszy się, skierowała kroki do innego stolika.
            Reynald przez dłuższą chwilę przyglądał jej się, próbując zrozumieć negatywne nastawienie dziewczyny. Nic jednak nie przyszło mu do głowy. Zazwyczaj nie miał problemu, by wywołać uśmiech na twarzy niewiasty.
***
            Trochę trwało, nim zjawiłam się w głównej sali. Wypatrzyłam Reynalda wśród ludzi i dosiadłam się do stolika. Czułam, że ludzie mi się przyglądają i nie było to zbyt przyjemne uczucie. Siedziałam lekko zgarbiona i pod naporem spojrzeń miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Przytłaczała mnie sytuacja, w której się znajdowałam i zainteresowanie, jakie budziłam, nie wiedząc nawet, czemu.
            – Ehm… Reynald, powiedz mi, jaki jest plan na dziś – poprosiłam, starając się ignorować ciekawskie spojrzenia.
            – Zignoruj ich – powiedział niespodziewanie. – Zaraz zamówimy coś do jedzenia i poczujesz się lepiej. Na co masz ochotę?
            – Nie wiem... Ty coś wybierz. I tak jestem zdana na ciebie na razie. Ale żeby było jasne, kiedyś zwrócę ci pieniądze – obiecałam z poważną miną.
            – Pieniędzmi się nie martw. To zaszczyt pomóc damie w potrzebie – padło w odpowiedzi.
            – Więc? Jaki plan na dziś?
            – Słyszałem, że na dniach kupcy wyruszają do następnej wioski. Zamierzam się dziś dowiedzieć szczegółów. Może uda mi się dostać robotę. Będziemy musieli wtedy opuścić to miejsce – wyjaśnił Reynald.
            – W porządku.
            – Jesteś dziś bardzo ugodowa – zauważył, a ja tylko wzruszyłam ramionami.
            Następnego dnia rano o tej samej porze spotkaliśmy się przy tym samym stoliku. Bowiem, nie widziałam się z Reynaldem tamtego czasu. Sama zaś nie miałam odwagi wyjść z pokoju.
            – Dzień Dobry. Jak się dziś miewasz? – spytał Rey.
            – Dobrze, a ty? Wczoraj zniknąłeś bez śladu. Kiedy wróciłeś?
            – Gdy wróciłem była już dawno noc.
            – Mhm…
            – Udało mi się nieco zarobić.
            – Na czym? Jak na razie widziałam cię tylko jak podrywasz wszystkie napotkane dziewczyny – stwierdziłam, patrząc na niego podejrzliwie. – Rey, czy ty wyłudzasz od nich pieniądze? Bo wiesz… wyjrzałam tylko przez okno, a już byłam świadkiem jakiejś dziwnej sytuacji z tobą w roli głównej.
            – Ależ skąd! – oburzył się i dodał ściszając głos. – Te piękne damy same mnie obdarowują.
            – A niech mnie. Tani podrywacz i jeszcze naciągacz... To nie wróży dobrze  – zaśmiałam się, rozbawiona reakcją rozmówcy i upiłam łyk herbaty, którą właśnie przyniosła nam kelnerka.
            – Nie jestem żadnym naciągaczem. Ja jedynie traktuje wszystkie piękne damy, tak jak powinno się je traktować. Sprawiam, że rozkwitają.
            – A myślałam, że gorzej być nie może – jęknęłam, wywracając oczyma, gdy Reynald chwycił moją dłoń i ucałował. – Ohyda… – skwitowałam.
            – Kobiety zazwyczaj uwielbiają być traktowane jak księżniczki.
            – Masz ładną buzię i dobrą gadkę, przyznaję, ale jak można się złapać na takie tanie sztuczki? – powiedziałam, nie kryjąc zdziwienia.
Reynald zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i patrząc w oczy, spytał:
            – Czyżbyś była zazdrosna, moja pani? Nie ma takiej potrzeby. Jestem cały twój – mówiąc to, ponownie chciał ucałować moją dłoń, ale tym razem mu nie pozwoliłam.
            – Chciałbyś – mruknęłam.
            Śniadanie zjedliśmy w milczeniu. A gdy Reynald udał się w sobie tylko znanym kierunku, poszłam porozmawiać z właścicielem karczmy, pytając czy mogę jakoś pomóc. Również nie zamierzałam siedzieć bezczynnie. Sama chciałam zarobić trochę grosza, by nie być na łasce Reynalda i chociaż odrobinę spłacić swój dług. Nie miałam jednak zbytniego wyboru, jak pozwolić sobie pomóc. Byłam w obcym miejscu. Oswoiłam się już z sytuacją, ale wciąż czułam się trochę zagubiona.
            – Moja córa wróciła rano z miasta. Powie ci, co robić – oznajmił właściciel karczmy. – Przyda nam się mała pomoc. Dziewczyna, która u nas pracowała, niedawno wyszła za mąż i pojechała do stolicy.
            – Dobrze, dziękuję – odpowiedziałam, uśmiechając się serdecznie.
            – Eyeth! Chodź no tu! – krzyknął.
            – Idę! – padło w odpowiedzi, po czym dało się słyszeć kroki. W progu stanęła ciemnooka kelnerka. Zlustrowała mnie od góry do dołu, a potem spojrzała na ojca. Uśmiechnęła się lekko i podeszła bliżej. – A to, kto? – zapytała.
            – Jestem Nigmet.
            – Nie rozmawiam teraz z tobą – mruknęła dziewczyna i zwróciła się do ojca: – Nowa pomocnica?
            – Tak. Zajmij się nią.
            – Zgoda. Chodź – powiedziała. – Nie ma jeszcze dużo ludzi, więc będziesz rąbać drewno na tyłach domu.
            – Rąbać drewno? – powtórzyłam, jednak posłusznie podążyłam za nią.
            – Nie dasz rady? – zakpiła. – Nigdy tego nie robiłaś?
            – Cóż… Nie bardzo, ale jakoś dam sobie radę.
            – To do roboty. Ja będę w kuchni – po tych słowach Eyeth wróciła do karczmy. Rozejrzałam się dokoła i westchnęłam, widząc ogromny stos drewna, a potem na siekierę, leżącą na sporym pieńku.
            – Mam dziwne wrażenie, że ona mnie nie lubi – wymamrotałam pod nosem. – No nic… Jak do roboty to, do roboty.
            Ochoczo zabrałam się do pracy, jednak na dobrych chęciach był koniec. Pieńki okazały się cięższe, niż cokolwiek mogło na to wskazywać. I nawet, gdy wszystko było już ustawione i gotowe, siekiera zaklinowała się w drewnie. Rozbijałam się przez dłuższą chwilę, tłukąc siekierą na wszystkie strony oraz klnąc soczyście, czego zazwyczaj jednak nie praktykowałam.
            – Twierdziłaś, że dasz sobie radę – zauważyła tryumfalnie Eyeth, wyglądając przez okno. – Ale co może taka wątła dziewucha.
            – Dam sobie radę. Muszę nabrać wprawy – odpowiedziałam, dłonie zaciskając w pięści.
            – Przyznaj to, nie radzisz sobie. Chociaż to było raczej oczywiste.
            – Skoro było oczywiste to, czemu kazałaś mi to robić? – spytałam rozeźlona, a Eyeth tylko wzruszyła ramionami. – Masz coś do mnie? Jeśli tak, przynajmniej powiedz mi to wprost – rzuciłam w jej stronę, patrząc na nią wyzywająco.
            – Nie gadaj tylko, tylko pracuj.
            – Chodzi o Reynalda, nie? – nie dawałam za wygraną. – Sądząc po twojej minie, mam rację. Myślisz, że nie wiem? Widziałam jak wszystkie na niego patrzycie.
            – Ja nie. Qian.
            – Przyjaciółka? – spytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi.
            – Kim on jest dla ciebie?
            – To mój brat – palnęłam na poczekaniu.
            – Brat? Jesteście rodzeństwem? – zdziwiła się Eyeth.
            – Tak! Właśnie! – przytaknęłam, już o wiele pewniej.
            Tylko to potrafiłam wymyślić, ale musiałam dzielnie trzymać się tej wersji. Byłam niemal pewna, że Eyeth przekaże tą informację swojej przyjaciółce, a dalej wieści rozejdą się drogą pantoflową. Udając, że jesteśmy rodzeństwem, mogłam odciągnąć od siebie uwagę miejscowych dziewczyn. Teraz musiałam tylko uważać, by nie zamotać się we własnych kłamstwach.
            – Nie jesteście podobni.
            – Mamy różne matki – wybełkotałam. – Ale oboje mamy niebieskie oczy, za ojcem. Wszędzie ludzie biorą nas za parę. To takie uciążliwe. Przez swojego brata mam same kłopoty, ale jeśli chcesz, mogę mu o tobie szepnąć słówko lub dwa – tymi słowami sięgnęłam szczytu bezczelności. Wiedziałam, że kiedyś pójdę za to do piekła, ale na to przyjdzie jeszcze pora. Kiedyś to odpokutuję. Teraz jednak ważniejszym było, by załagodzić jakoś sytuację.
            – Nie ja. Qian – powtórzyła Eyeth.
            – To ta przyjaciółka? – dopytywałam.
            – Nie mi podoba się twój brat – oznajmiła wreszcie Eyeth. – Rok temu znałam jednego takiego. Wszystkie dziewczyny go chciały, ale tylko mnie zauważał. Tak przynajmniej myślałam. Okazało się, że więcej było takich naiwnych. Zwykły drań był z niego. Ale moja przyjaciółka strasznie go polubiła. Reynalda w sensie. Pierwszy raz widziałam, żeby była kimś zainteresowana. Jest z rodziny kupieckiej. Miła, mądra, ale nieśmiała dziewczyna.
            – I rozumiem, że traktowałaś mnie tak... solidarnie?
            – Właśnie.
            – Dobrze wiedzieć – skwitowałam.
            – Qian wraz z rodziną wyrusza za dwa dni w kierunku stolicy. Szukali kogoś do ochrony. To niedługa trasa, do sąsiedniego miasta, ale żeby tam dotrzeć trzeba się przedrzeć przez las znany z siedziby złodziei, ale i wielu dzikich zwierząt. Twój brat podobno przyjął robotę. Gdybyś pomogła Qian… Zapłacę ci! Co ty na to? – zaproponowała entuzjastycznie Eyeth i spojrzała na mnie z nadzieją.
            – Prosisz mnie o pomoc, czy próbujesz dać mi zlecenie?
            – Daję zlecenie. Przecież mówiłam, że zapłacę – zadeklarowała Eyeth, a ja westchnęłam cicho i spytałam:
            – Za?
            – Pomożesz Qian z Reynaldem.
            – W takim razie odpada – oznajmiłam z powagą.
            – Nie chciałaś czasem zarobić? – zdziwiła się dziewczyna.
            – Nie przyjmę pieniędzy, bo nie wiem, czy będę umiała jej pomóc. Musi się nauczyć sama sobie radzić. Odpada i koniec.
            Oddaliłam się pospiesznie, czując na sobie spojrzenie Eyeth. Nie zamierzałam wplątywać się w cudze problemy. Nie radziłam sobie nawet z własnymi, a przecież nadal nie wiedziałam jak wrócić do domu i normalnego życia. Chociaż nie miałam zbytnio, za czym tęsknić. Przyzwoitość nakazywała mi przynajmniej szukać drogi powrotnej do domu. Nawet, jeśli, jak na hipokrytkę przystało, w duchu modliłam się, by tej drogi jednak nie odnaleźć.
            Z drugiej strony, tęskniłam. Za rodziną, domem, swoim pokojem i kotem, który całymi dniami wylegiwał się na biurku. Czułam się trochę winna, że tak szybko odrzuciłam prośbę Eyeth, ale nawet spokojna okolica i świeże powietrze nie potrafiły ukoić moich nerwów, gdy mój tryb życia tak bardzo się zmienił. Mimo wszystko należałam do pokolenia wychowanego na technologii. A tam nie miałam dostępu do komputera, Internetu, ani telefonu. Nie sądziłam, że mogłabym tak bardzo odczuwać brak sprzętów elektronicznych. Pal licho telewizor, bo i tak prawie nigdy nie miałam okazji chwycić za pilota.
            Z resztą nawet mi nie zależało. Ale jak nie komputer to, chociaż radio, w którym mogłam odtwarzać płyty swoich ulubionych zespołów. Gdyż od słuchania muzyki byłam akurat uzależniona i nie zamierzałam z tym uzależnieniem walczyć. Dzień, bez chociaż kilku minut, gdy rozbrzmiewała muzyka, był dniem definitywnie  straconym.
            Wyszłam z budynku, gotowa szukać jakiejkolwiek innej pracy, byle nie musieć przebywać z Eyeth. Znalazłam się na ruchliwej drodze, pełnej ludzi. Każdy dokądś zmierzał. Wszyscy ubrani w sumie na jedno kopyto, niczym w średniowieczu. Tak przynajmniej sobie średniowiecznych ludzi wyobrażałam. Ale byli oni jacyś... Szczęśliwsi, niż ludzie, których widywałam dotychczas na ulicy czy w tramwaju. Może to z powodu okolicy, a była ona naprawdę nieziemska. Rozglądałam się z zaciekawieniem dokoła, chłonąc każdy drobny szczegół otoczenia. Wokół osadzonej na wzgórzu wioski, roztaczały się kolorowe pola i łąki.
            – A niech to... Wywieźli mnie na plan filmowy Disneya – mruknęłam pod nosem.
            W oddali ujrzałam Reynalda, który dostrzegłszy mnie, pomachał dłonią i uśmiechnął się szeroko. Po chwili wahania odwzajemniłam gest. Nie mogłam tego zignorować, ani nie chciałam. Mimo wszystko uważałam go za bardzo miłego człowieka. Chociaż nieco wątpiłam w jego bezinteresowność, wciąż jednak byłam wdzięczna za pomoc, którą ofiarował. Znałam go dopiero kilka dni, ale był bardzo w porządku. To mało powiedziane. Co rano witał mnie serdecznym uśmiechem. Czułam, że nie jest zupełnie sama. Właśnie, dlatego potrafiłam zachować przynajmniej względny spokój, nawet będąc daleko od domu. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co bym zrobiła, gdyby nie znalazł mnie śpiącej pod drzewem lub ruszył dalej, nie zwracając na mnie uwagi.
            – Za niecałe dwa dni ruszamy wraz z rodziną kupiecką do sąsiedniej wioski. Tam się rozdzielimy, gdyż oni zmierzają do stolicy. Niebezpieczna jest tylko przeprawa przez las, dalej już sobie poradzą. Zarobimy trochę pieniędzy chroniąc towarów. Tak jak wcześniej mówiłem – oznajmił, podchodząc bliżej. – Chyba, że masz inne plany? – zaśmiał się.
            – Jestem, diabli wiedzą gdzie, daleko od domu, nie mając jak tam wrócić, a ty mnie pytasz, czy mam inne plany? – spytałam, unosząc lekko brwi, po czym dodałam: – Z resztą, może dobrze się składa.
            – W związku z tą wyprawą, coś ci kupiłem.
            – Nie trzeba było…
            – Uważam, że powinnaś mieć to przy sobie – stwierdził Reynald i wyciągnął przed siebie dłoń, w której trzymał podłużne zawiniątko. Spojrzałam niepewnie na podarunek, ale przyjęłam go. Rozwinęłam materiał, a moim oczom ukazał się sztylet z niebieskimi zdobieniami. – W razie niebezpieczeństwa, będziesz mogła się obronić. Oczywiście zadbam o to, byś nie musiała go używać, ale wolę, żebyś miała to przy sobie, tak na wszelki wypadek.
            Chociaż nie uważałam tego za formę ochrony, bo już wolałabym gaz pieprzowy, uśmiechnęłam się ciepło. Cokolwiek to jest, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Sztylet traktowałam raczej, jako pamiątkę. Zawsze, gdy  spojrzę na niego po powrocie do domu, będzie mi się przypominał Reynalda oraz przygodę, jaką właśnie przeżywałam. Głównie ze swojej głupoty, bo dałam się omamić wróżbitce ze straganu, za co wciąż plułam sobie w brodę. Westchnęłam cicho, po czym uśmiechnęłam się szybko i powiedziałam:
            – Dziękuję Ray, będę o niego dbała.
            – Nie ma, za co. Będę czuł się lepiej, wiedząc, że masz to przy sobie.
            – W sumie, mam dla ciebie pewną informację – przyznałam, marszcząc brwi. – Jakby ktoś pytał… To jesteśmy przyrodnim rodzeństwem. Mamy tego samego ojca, a po nim niebieskie oczy.
            – Tak sobie RADZISZ w trudnych sytuacjach? – spytał rozbawiony.
            – Każdy sobie radzi jak umie – skwitowałam.
            – Rodzeństwo. Dobrze, będę pamiętał – zgodził się Reynald i uśmiechnął się szelmowsko.
            – Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Palnęłam to na poczekaniu.
W ten, czy inny sposób miałam przed sobą podróż do kolejnego miasta. Byłam pewna, że Eyeth ucieszy się na tę wieść i poprosi mnie o opiekę nad Qian. Powinnam była wiedzieć, że tak się to skończy. Zwłaszcza, że byłam już skłonna sama zaproponować Reynaldowi to zlecenie. Zastanawiałam się tylko, ile jeszcze razy popełnię ten sam błąd.
            Nie miałam już zbytniej ochoty pokazywać się Eyeth. Chociaż trochę głupio to wyszło, biorąc pod uwagę, że jakby uciekłam z pracy. Oczywiście miałam możliwość tam wrócić, a jednak... Nie mogłam się jakoś przemóc. To znaczyło, że byłam bez pracy, a nie zamierzałam podjąć się opieki nad jakąś życiową sierotą. Westchnęłam ciężko i ruszyłam przed siebie. Błądziłam wąskimi, zatłoczonymi uliczkami wioski.
             Skręciłam ze dwa razy w lewo, raz w prawo, a potem znowu w lewo i wpadłam w jeszcze większe zbiorowisko. Ludziów jak mrówków normalnie. W efekcie tłum wypluł mnie gdzieś w zupełnie innym miejscu. Nieco zagubiona ruszyłam dalej, jakąś okrężną drogą, niemal dokoła wioski, aż wreszcie dotarłam z powrotem do karczmy. Zmarszczyłam brwi i odetchnąwszy głęboko, weszłam do środka i od razu skierowałam się na tył budynku. Nie mogłam udawać, że nie zależało mi na pieniądzach. Gotowa byłam, więc porąbać to drewno, choćby miało mi to zająć cały boży dzień i całą noc.
            – Zostaw to już – mruknęła Eyeth, wychylając się przez okno. – Będziesz skrobać warzywa.
            – Dobra – zgodziłam się.
            Posłusznie zjawiłam się w kuchni i usiadłam na wskazanym miejscu, po czym zabrałam się za obieranie warzyw z ogromnego wiadra. Nie można było stwierdzić, że szło mi dobrze. W ogóle mi nie szło. Chwilę to trwało nim przywykłam do dziwnego noża, omal nie odkrawając sobie palców, o ile nie całej dłoni. Eyeth raz za razem wzdychała, rzucając mi pełne politowania spojrzenia i kiwała głową w akcie dezaprobaty. Żadna z nas się jednak nie odezwała.

3 komentarze:

  1. Ta historia jest bardzo ciekawa. Fajne jest to, że po przeczytaniu zaczyna ci się w głowie budować ten świat i układać cała historia.

    Ale wiesz, nad czym się zastanawiam? Bardzo mnie zaskoczyło, że "Nigmet" czuje się na początku spokojna i wyluzowana. Że ma sielankową wizję życia w tym świecie, w którym nagle się znalazła. W ogóle nie martwi się np. pieniędzmi. Nie ma żadnych, jak ona sobie poradzi? Myślałam, że może ma jakieś uniwersalne zdolności (pracowała wcześniej jako kelnerka, może jest jakąś ochroniarką czy komandoską, może kucharką, może ogólnie zna survival), coś co może być przydatne w tym niby-średniowiecznym świecie. Ale nie. Rąbać drzewa nie potrafi, używać sztyletu też nie. Pracować ciężko nie bardzo chce - ucieka pierwszego dnia. Ale czy ona ma jakąś alternatywę?
    Ale może to właśnie JEST typowe myślenie nastolatki? Nie wiem.

    Poza tym na ile ona zdaje sobie sprawę z tego, że jest w całkiem innym świecie od tego, który zna? Na stole stoi kubek (kubek! nieprzezroczysty!) z brązowym płynem. Ona bez wahania zakłada, że to herbata i spokojnie ją pije. Skąd ona wie, że to nie jest np. trutka na szczury, stawiana tradycyjnie koło łóżka, żeby ją nic nie pogryzło?

    Jak "Nigmet" rozmawiała z barmanką, to nie byłam pewna, czy Eyath oczekuje, że ona wybije przyjaciółce Reya z głowy, czy też pomoże jej go poderwać :)

    "Reynald zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i patrząc w oczy, spytał:
    -Czyżbyś była zazdrosna, moja pani? Nie ma takiej potrzeby. Jestem cały twój - mówiąc to, ponownie chciał ucałować moją dłoń.
    Tym razem mu na to nie pozwoliłam.
    -Chciałbyś. "
    A ja tutaj bardzo oczekiwałam, że "Nigmet" doceni, jak dobry jest w tej sztuce Reynald ;) PRzecież on jej właśnie prezentował, jak traktuje kobiety "jak księżniczki".

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Zacznijmy od tego, że Nigmet JEST typową nastolatką.W większym lub mniejszym stopniu. Ma jakieś swoje życie, swoje problemy i nagle przydarza jej się coś z grubsza niezdefiniowanego. W tym momencie chyba wciąż jeszcze nie dowierza, że może być gdzieś indziej, niż w swoim kraju, a jesli tam jest to dlaczego miałaby nie dać rady wrócić. Ale wydaje mi się, że to też jeszcze taka trochę faza wyparcia, szoku. W sumie sama mogę tylko zgadywać, bo te postacie dawno zaczęły żyć własnym życiem i czasami chcę coś zrobić inaczej, ale gdy zastanawiam się, czy to do nich pasuje, wychodzi coś innego :) A co do herbaty. Nigmet jest ufna, nie spodziewa się jeszcze niebezpieczeństw normalnych w nowym świecie.
      :)

      Usuń