Informacje

Premiera 2 części już 4 października!


Polub Tenebris na fejsbukach i bądź na bieżąco z nowościami!

Wywiad ze mną by Kaori


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!



wtorek, 20 października 2015

Świat: Rozdział 3



  – Wszyscy gotowi? – rozbrzmiało pytanie kupca, który prowadził powóz. Jego żona siedziała obok, natomiast Qian i młodszy brat Rami, na tyłach, pilnując towaru. Na samym końcu szłam ja i oczywiście Reynald, który skinął głową, oznajmiając gotowość.
Pierwsze godziny podróży minęły żadnych problemów. Wszyscy gawędziliśmy wesoło. Z czasem jednak byłam coraz mniej zadowolona. Zmęczenie powoli dawało mi się we znaki. Westchnęłam z irytacją, gdy Rami po raz kolejny wycelował we mnie procą. Raz, drugi, trzeci to mogło być zabawne, ale po jakimś czasie straciłam rachubę. Nigdy specjalnie nie lubiłam dzieci, ale ten był jakimś tragicznym przypadkiem.
  – Zrób to jeszcze raz, a nie ręczę za siebie – warknęłam wściekle, marszcząc brwi.
  – Rami, uspokój się. To niegrzeczne – skarciła go Qian, ale bezskutecznie.
  – Nie tak traktuje się damy – stwierdził wesoło Reynald. – Rami, damy trzeba szanować i adorować. Sprawiać, by czuły się bezpieczne, a nie stwarzając zagrożenie, celując w nie z procy.
  – I sprawiać, by rozkwitały – prychnęłam cicho. – Nie wtrącaj się Ray – dodałam. – Niech spróbuje. Nie będzie chciał wiedzieć, co mu z tą procą zrobię.
  – Spokojnie, to tylko dzieciak. Nie możesz tak szybko dawać się sprowokować – padło w odpowiedzi.
  – Ty mi nie mów, jak z dziećmi postępować – fuknęłam.
  – Rami, jeśli chcesz być traktowany jak prawdziwy mężczyzna, tak się też zachowuj – Reynald kontynuował niezrażony.
  – Czyli jak?
  – Jeśli chcesz, mogę cię wszystkiego nauczyć.
  – Ray, nie ucz go już lepiej niczego. To się nie skończy dobrze – skwitowałam i wywróciłam oczami.
  – Bez przesady, proszę…– jęknął Reynald, a Qian zaśmiała się cicho, przysłuchując się całej konwersacji. – Rami, na początek powinieneś pozwolić Nigmet usiąść obok swojej siostry, a sam maszerować obok mnie.
  – Och! Wreszcie mądrze gadasz, Ray! Oby tak dalej – mruknęłam.
  – Jesteście niesamowici – stwierdziła Qian i wybuchła śmiechem. – Naprawdę. Dawno się tak dobrze nie bawiłam.
  – A jednak potrafisz się śmiać – zauważyłam i puściłam do niej perskie oczko. – Mówią, że śmiech to zdrowie.
  – Jakżeby inaczej – przytaknął Reynald.
  – Ale nie jesteście rodzeństwem, nie? – spytała niespodziewanie dziewczyna. – Eyeth mówiła, że jesteście przyrodnim rodzeństwem, ale jak by na was nie spojrzeć, nie wyglądacie mi na rodzinę.
  – Masz nas... – oznajmił Reynald. – Wiedziałem, że nie uda nam się oszukać tak mądrej i pięknej niewiasty.
  – Spotkaliśmy się w tym samym dniu, w którym przybyliśmy do wioski – wyjaśniłam spokojnie. – Nie mam pojęcia jak tu trafiłam, ani jak wrócić do domu. I jakoś tak wyszło, że Reynald się mną zaopiekował. Żyję życiem pasożyta – westchnęłam.
  – Nie masz jak wrócić do domu? To straszne – przejęła się Qian.
  – Nie mogę powiedzieć, żeby było super, ale przynajmniej nie jestem tu sama – odpowiedziałam, uśmiechając się pokrzepiająco.
  – Znalazłem ją śpiącą pod drzewem. Była dziwnie ubrana, a gdy się obudziła zaczęła bredzić. Próbowała skakać z drzewa i niemal skaleczyła się o mój miecz, sądząc, że to zabawka – powiedział Reynald.
   – Bez przesady. Byłam po prostu trochę zdezorientowana – skwitowałam, udając obrażoną.
  – Trochę? – zaśmiał się Rey, za co oberwał kuksańca w bok.
  – Cichaj. Byłam wtedy pewna, że to nie dzieje się naprawdę – odparłam spokojnie.
  – Wierz mi, że ja tak samo – padło w odpowiedzi.
  – Wypchaj się – mruknęłam i zamilkłam, obserwując okolicę. W oddali było widać las. Wtedy odezwał się ojciec Qian:
  – Zatrzymamy się na tamtym wzgórzu przed lasem. Słońce i tak niedługo zacznie zachodzić. Lepiej nie zapuszczać się w las po zmroku.
Tak też zrobiliśmy. Kupiec zatrzymał powóz na wzgórzu nieopodal lasu i wszyscy zaczęliśmy przygotowywać się do zachodu słońca. Zdecydowaliśmy się, to znaczy, niektórzy zdecydowali, nie rozpalać ogniska, które mogło przyciągnąć nieproszonych gości. Nie było takiej potrzeby, gdyż o tej porze roku noce były dość ciepłe. Tak przynajmniej mi powiedziano, chociaż osobiście nie podobał mi się taki stan rzeczy. Nie dość, że miałam spać na gołej ziemi, pod gołym niebem, to jeszcze bez ogniska. No chyba poszaleli... Obserwowałam jak nasi pracodawcy szykują się do snu, jakby spanie gdzieś na skraju lasu było najnormalniejszą w świecie rzeczą. Rami usadowił się tuż koło nich, a Qian nucąc jakąś piosenkę, karmiła konie zmęczone po długiej drodze.
  – Nie kładziesz się spać? – spytałam, gdy usiadła na kamieniu nieopodal mnie. – Boisz się?
  – Nie, po prostu…
  – Ach, chciałaś popatrzeć na Reya? – wypaliłam bez namysłu. – Doskonale go stąd widać.
  – Nie, ja wcale nie miałam zamiaru…
  – Za późno. Eyeth wszystko mi powiedziała – zaśmiałam się. – Czemu do niego nie zagadasz? Wiesz, on nie gryzie. To tylko notoryczny podrywacz, ale chociaż nieszkodliwy dla środowiska.
  – Hahaha. Aż tak źle? – Teraz to Qian się zaśmiała. – Nie będę zawracać mu głowy. To i tak nic nie da.
  – Nie dowiesz się, póki nie spróbujesz – stwierdziłam. – Nie powinnaś tak szybko rezygnować.
  – Moi rodzice są w pobliżu.
  – No i tu się zgodzę, że może to stanowić jakiś problem – przyznałam. – Ale myślę, że powinnaś z nim pogadać, jeśli trafi się jakaś okazja.
  – Nie mam tyle odwagi.
  – Czemu? Jesteś ładna, miła. Może trochę nieśmiała, ale w dzisiejszych czasach jest masa poradników jak z tym walczyć. Poradzisz sobie.
  – Naprawdę? – spytała cicho Qian i spojrzała w górę. Popatrzyłam w tym samym kierunku. Na bezchmurnym niebie powoli zaczynało być widać gwiazdy. Zdawały się być tak blisko i tak daleko zarazem. Nieosiągalne i piękne. Zawsze je oglądałam. Zwłaszcza, gdy miałam zły humor. Wychodziłam wtedy na zewnątrz i siadałam na schodkach, podziwiając nocne niebo. Uświadamiałam sobie w takich chwilach, jaki mały był mój świat i ja sama. Dzięki temu, wszystkie problemy zdawały się znikać. Były równie małe i nieistotne, co ja, chociaż na chwilę. Ale to pozwalało mi się oderwać od niezbyt zachęcającej codzienności. Ten ogromny, nieodgadniony świat nie mógł być przecież aż takim złym miejscem, prawda?
  – Powiedz mi… Chyba nie za bardzo lubisz podróżować z rodziną, mam rację? – spytałam po chwili namysłu.
  – Tak, to prawda. Wolałabym zajmować się domem podczas ich nie obecności – padło w odpowiedzi. – Lubię spędzać czas z rodziną, ale wszystkie te podróże mnie przerażają.
  – To, czemu im tego nie powiesz?
  – Nie chcę sprawiać im przykrości. Uważają, że to ja powinnam przejąć interes, gdy oni będą już na to za starzy.
  – Ale?
  – Nie chcę tego. Chciałabym żyć spokojnie w małym, przytulnym domku z ogrodem, gdzie hodowałabym różne zioła i kwiaty, tak jak moja babcia – wyjaśniła ze smutkiem w głosie Qian i westchnęła. – Mogłabym sprzedawać zioła mieszkańcom naszej wioski.  Myślałam, że jeśli uda mi się porozmawiać z Reynaldem, zdobędę się również na odwagę, by powiedzieć rodzicom prawdę. Ale to dla mnie chyba niemożliwe – dodała cichutko.
  – A więc znasz się na ziołach. Brzmi fajnie. Myślę, że to wcale nie jest taki głupi pomysł, jeśli chcesz być farmaceutką – przyznałam, uśmiechając się ciepło.
  – Farm...co? Naprawdę?
  – Oczywiście, dlatego powinnaś spróbować. Już ja o to zadbam, żebyś miała chwilę czasu na pogawędkę z Reyem. Wtedy powiesz rodzicom o swoim marzeniu. Zgoda?
  – Zgoda.
  – Ale mam jeden warunek – oznajmiłam z powagą, a Qian przełknęła głośno ślinę. – W czasie naszej podróży pokażesz mi trochę ziół. Chciałabym się czegoś nauczyć.
  – Dobrze.
  – W takim razie umowa stoi.
  – Dziękuję – powiedziała Qian. – Dobranoc. Pójdę się już położyć.
  – Nie dziękuj. Jeszcze nic nie zrobiłam. Dobranoc – odparłam, uśmiechając się ciepło. Jednak uśmiech zniknął z mojej twarzy, gdy tylko zostałam sama. Westchnęłam cicho i ponownie spojrzałam na gwiazdy. Mimo życzliwości ludzi, którzy mnie otaczali, czułam się samotna, ale nade wszystko bezsilna. Najgorsza była myśl, że w sumie było tak od lat, niezmiennie. Jedyne, co się zmieniło to miejsce, bo teraz w dodatku byłam daleko od domu, nie wiedząc jak do niego wrócić. Całkowicie straciłam kontrolę nad swoim życiem. Nie, właściwie nigdy nie miałam nad nim kontroli. Myślałam, że zdążyłam się z tym już pogodzić, ale to nie było proste. Traktowałam życie bardzo poważnie i nienawidziłam, gdy coś szło nie po mojej myśli.
Westchnęłam po raz kolejny. Wszystko działo się nie tak, jak bym tego chciała. Nie wiedziałam już nawet, co bardziej mnie dołuje. Po prostu czułam się źle. Łzy cisnęły mi się do oczu. Jednak starałam się być silna. Wzięłam głęboki oddech i próbowałam się uśmiechnąć. Nie chciałam martwić Reynalda, który powoli zmierzał w moim kierunku.
  – Nie możesz spać? – zagaił, podchodząc bliżej. – Tęsknisz za domem?
  – Tak – odparłam, chociaż bez przekonania.
  – Ale nie martw się. Niedługo na pewno uda ci się wrócić do domu.
  – Nie, jeśli nie dostanę się do jakiegoś normalnego miasta, gdzie ludzie nie udają, że żyją w jakimś królestwie i nie paradują wszędzie z mieczami – powiedziałam, wywracając oczami.
  – Haha. Jak tak ciebie słucham, to mógłbym przysiąc, że nie jesteś z tego świata.
  – Tak. Od pierwszego dnia próbujesz mi wmawiać, że jestem z innego świata, ale obawiam się, że jest to fizycznie niemożliwe. Chyba, że to wszystko to jednak tylko sen.
  – Nie. Tylko już nie rób nic głupiego, żeby to sprawdzić – zaniepokoił się Reynald.
  – Spokojnie. Jeśli to sen to, będę się nim rozkoszować, dopóki się nie obudzę – odparłam.
  – I bardzo dobrze – stwierdził Reynald i pogładził mnie po głowie. Drgnęłam lekko i spojrzałam na niego zaskoczona. Szybko się jednak otrząsnęłam i wyszczerzyłam zęby w radosnym uśmiechu.
  – Bo to przecież niemożliwe, żebym wylądowała w innym świecie, nie? Chociaż wieś, w której nie ma nawet jednego samochodu, jest trochę jak inny świat. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że w Polsce są jeszcze tak zacofane rejony jak ten. Nie… Chwila – strapiłam się. – Przecież nie powinno być takich rejonów – stwierdziłam po chwili. – Nie, nie. To jakiś naprawdę chory żart. Czy to ukryta kamera? Ale serio, dachy ze strzechy, powozy, karczmy… Myślałam, że to jakiś dowcip albo jeden z tych eventów a’la średniowiecze, ale to niemożliwe, żeby nie było stąd żadnego połączenia ze światem. Nawet na największych zadupiach ludzie mają samochody, komputery... – Reynald przyglądał mi się, słuchając uważnie.  – Powiedz coś wreszcie. To przecież jest niemożliwe, prawda? – powiedziałam z nadzieją w głosie.
  – Chciałbym powiedzieć, że masz rację, że to niemożliwe, ale sam coraz bardziej zaczynam twierdzić, że nie jesteś z tego świata. Cały czas mówisz o rzeczach, których nie rozumiem i nie znam.
  – Ale, przecież, jesteśmy w Polsce, prawda? Mówimy tym samym językiem.
  – W Polsce? – zdziwił się. – Mówiłem, że jesteśmy w środkowym królestwie. Panuje tutaj król Leontius i królowa Ronahi.
  – To mi się nie mieści w głowie. Robisz sobie ze mnie żarty, prawda? To po prostu nie może się dziać naprawdę.
  – Dlaczego miałbym kłamać? Sama powiedziałaś, że to, co tu jest różni się od tego, co znasz    – zauważył spokojnie Reynald.
  – Ale żeby… Ludzie trzymajcie mnie! – jęknęłam, czując jak krew odpływa z mojej twarzy, odbierając jej kolor.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami i jakoś tak słabo. Oddychałam głęboko, starając się dotlenić organizm, zanim stracę przytomność. Słyszałam głos Reynalda:
  – Nigmet, wszystko w porządku? Źle się czujesz? – Nie mogłam odpowiedzieć. Inaczej naprawdę bym zemdlała. Skupiłam się na głębokich oddechach, rozpaczliwie starając się nie stracić przytomności. Zdarzało mi się to już kilka razy, ale zazwyczaj po chwili przechodziło. Wreszcie się uspokoiłam, a obraz powoli zyskiwał na ostrości. – Nigmet?
  – W porządku. Nic mi nie jest.
  – To nie wyglądało jak nic – zaniepokoił się Raynald.
–Serio, nic mi nie jest. Po prostu zamroczyło mnie na chwilę.
Reynald nie wyglądał na przekonanego. Ba! Ani trochę nie wierzył w moje słowa. Miał to wypisane na twarzy. Ale wyraźnie nie wiedząc, co w tej sytuacji powinien uczynić, nie drążył już dalej tematu.
  – Powinnaś odpocząć – stwierdził. – Przyniosę ci koc.
  – Dzięki.
Oddalił się na chwilę i gdy wrócił wręczył mi puchaty materiał, złożony w równą kostkę. Uśmiechnęłam się wesoło i od razu się owinęłam.
  – Gdybyś czegoś potrzebowała, będę się kręcił w pobliżu.
  – Nie będziesz spał? – spytałam z niepokojem. – Przed nami jeszcze długa droga.
  – Ktoś musi was pilnować.
  – Nie możesz tak robić. To ty najbardziej potrzebujesz snu, żebyś miał siłę – zaprotestowałam. – Nie lepiej, żebyś się przespał? Obudzę cię, gdyby coś się działo.
  – Nic mi nie będzie, więc nie martw się i odpocznij – po tych słowach oddalił się, nie słuchając dłużej sprzeciwu.
Westchnęłam cicho. Nie podobało mi się zachowanie Reynalda. To znaczy... Cieszyło mnie, że troszczy się o mnie, ale wolałam, żeby to on spał. I tak miałam wrażenie, że nie zasnę. Nie. Ja byłam tego pewna. Nawet, jeśli owinięta kocem, wciąż jednak zmuszona byłam spać pod gołym niebem. Na trawie, wśród mrówek i innych żyjątek. Starałam się zignorować te myśli, jednak było dokładnie tak, jak się spodziewałam. Nie mogłam spać. Po prostu nie było siły, która zmusiłaby mnie do zaśnięcia. Chyba, że ruska narkoza... Wciąż owinięta kocem, wstałam i ruszyłam odnaleźć Reynalda. Siedział po drugiej stronie pagórka. Słysząc kroki odwrócił się. Wyglądał na zaskoczonego.
  – Jeszcze nie śpisz? – spytał. – Coś cię trapi?
  – Nie. Po prostu nie ma mowy, żebym zasnęła pod gołym niebem.
  – Siadaj – odpowiedział, pokazując miejsce obok siebie. – Pogadamy dopóki nie zaśniesz.
Posłusznie spoczęłam obok i rozwinęłam koc.
  – Jest wystarczająco duży dla nas obojga – stwierdziłam. – Głupio mi, że tylko ja mam kocyk.
Reynald przez chwilę przyglądał mi się badawczo. W końcu uśmiechnął się i chwycił drugi koniec koca. Już dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Nasze ramiona się stykały, przez co byłam trochę spięta. Nerwowo przekładałam niewielki kamyk z jednej dłoni do drugiej. Zauważyłam, że Reynald spogląda na mnie z uśmiechem na twarzy.
  – Co?
  – Nic – odpowiedział na moje pytanie.
Następnego dnia, rano, ktoś potrząsał mną za ramię. Otworzyłam powoli oczy i ujrzałam nad sobą jak zawsze uśmiechniętą twarz Reynalda.
  – A jednak zasnęłaś – zauważył radośnie. – Wstawaj. Za chwilę ruszamy dalej.
  – Kiedy zasnęłam?
  – Dość szybko. Wtulona we mnie zasnęłaś bardzo, bardzo szybko.
  – Na pewno nie! – oburzyłam się. – Ja tylko opierałam się o twoje ramie.
  – Tylko żartuję – odpowiedział, gładząc mnie po włosach. – Ale muszę przyznać, że gdy spałaś… Wyglądałaś tak spokojnie i niewinnie.
  – Zboczeniec.
  – Nic nie zrobiłem. Nie zrobiłbym nic wbrew twojej woli – jęknął.
  – Wiem, Rey, wiem – odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko. – Ruszamy?
Pospieszyłam do Qian, która spytała cicho:
  – Wszystko w porządku? Jesteś strasznie blada.
  – Nie mogłam w nocy spać.
  – Rozumiem.
  – Nie patrz tak. Nic mi nie jest – mruknęłam.
  – Na pewno?
  – Na pewno. Ale teraz ważniejsze jest… Przygotuj się mentalnie, bo dziś o zachodzie słońca będziesz rozmawiać z Reynaldem. Ja dopilnuję, by nikt wam nie przeszkodził.
  – Naprawdę dziękuję, Nigmet.
  – Jeszcze nic nie zrobiłam.
  – Ale, czy będę w stanie z nim porozmawiać normalnie? Trochę się boję.
Qian widocznie się wahała, ale uśmiechnęłam się i położywszy dłoń na jej ramieniu, oznajmiłam:
–Dasz radę. Nie bój się, tylko brnij do przodu. Tak byś niczego nie żałowała – mówiąc to jednak, poczułam się trochę podle. Powiedziałam te wszystkie piękne słowa, chociaż sama tak wiele w życiu żałowałam. Zawsze brakowało mi odwagi, zawsze miałam na uwadze to, co powiedzą inni i tak trwałam w letargu przez długie lata. To była czysta hipokryzja, ale naprawdę chciałam pomóc Qian. Dlatego też nie miałam innego wyjścia jak dodać jej otuchy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz