Kolejne godziny naszej podróży
mijały spokojnie. Przeprawialiśmy się właśnie przez ten "jakże
niebezpieczny" las. O tak, trochę drzew i krzaków. Doprawdy przerażające.
Przecież mógł nam przebiec drogę jeleń albo, no nie wiem, zając. To tragiczne!
Reynald skupiony był na pilnowaniu towaru i nas. Rami spał na powozie, a ja
maszerowałam za całym pochodem wraz z Qian, która z zapałem opowiadała mi o
ziołach, które znała i zbierała.
– I ta właśnie świetnie nadaje się do odkażania ran oraz przy niektórych
chorobach – wyjaśniła z entuzjazmem działanie kolejnej rośliny. Byłam pod
wrażeniem, z jak ogromną pasją opowiadała mi o tych wszystkich rzeczach. Nie,
żebym nadążała, czy była choćby w stanie wszystko zapamiętać, ale coś tam z
pewnością będę w przyszłości kojarzyć, gdyż Qian mówiła w taki sposób, że
potrafiła naprawdę zaciekawić swojego słuchacza. Grzecznie, więc potakiwałam
głową, co jakiś czas zadając pytanie lub komentując coś, co właśnie usłyszałam.
To było naprawdę godne podziwu z jej strony. Posiadała niesamowitą wiedzę i
umiała ją przekazać. Szkoda, żeby taki geniusz się zmarnował. Powinna jak nic
zostać farmaceutką. Przy takiej zdolności do uczenia się nie powinna mieć
najmniejszego problemu z przyswojeniem wiedzy.
Doskonale też rozumiałam jej
zainteresowanie leczeniem, jako że sama pragnęłam pójść na studia medyczne.
Chciałam zostać lekarzem. Co prawda mnożyło się ich w tych czasach na potęgę, a
jednak był to zawód na tyle potrzebny, że każdy mógł zarobić przy tym niezłe
pieniądze. Tak... Byłam materialistką. Przynajmniej do pewnego stopnia, ale
bardzo zależało mi na dobrze płatnej pracy. Bo co w tych czasach można bez
pieniędzy? Chciałam wyrwać się z domu, zasmakować życia i przy okazji zapewnić
bliskim dobrobyt. Taki miałam plan. Obecnie czekałam na wyniki egzaminów
końcowych, kiedy spotkałam Jaelle i trafiłam... No właśnie. Gdzie ja trafiłam?
A termin ogłoszenia wyników zbliżał się wielkimi krokami. Wiedziałam, że jeśli
czym prędzej nie wrócę, mogę nie zdążyć z oddaniem papierów na studia i moje
marzenie legnie w gruzach. To, dlatego tak mi zależało na powrocie do domu. Nie
miałam wtedy pojęcia, że to może nie być takie proste. Niewiedza jest czasem
błogosławieństwem.
– Rozumiesz? – spytała Qian, przyglądając mi się badawczo.
– Jak na razie tak – mruknęłam, wzruszając ramionami. – Staram się
przyswoić sobie jakoś te informacje.
– Jak mówię za dużo albo nie zrozumiale to daj znać. Niestety, gdy
zaczynam mówić o ziołach to po prostu nie mogę przestać. One są takie ciekawe,
mają tyle zastosowań, a w zależności od ich połączenia można uzyskać różny
efekt. Czy to nie interesujące?
– Bardzo – zaśmiałam się. – Ale najwspanialszy jest twój entuzjazm.
Mówisz z taką energią, błyskiem w oczach. Nikt nie śmiałby zwątpić, że naprawdę
uwielbiasz uczyć się o roślinach leczniczych.
– Przesadzasz. Ja tylko trochę się tym interesuję.
– Nieco więcej wiary w siebie.
Qian na swój sposób mnie
inspirowała. Widząc ją, widząc jak się stara, chciałam również coś zrobić. I
okazja nadarzyła się szybciej, niż byłam na to gotowa. Reynalda zaniepokoił
jakiś hałas, dochodzący gdzieś zza drzew. Kazał zatrzymać powóz. Dłuższą chwilę
nasłuchiwał, aż wreszcie oznajmił:
– Zaczekajcie tu chwilę. Chcę to sprawdzić zanim ruszymy dalej.
– To może być pułapka – stwierdził ojciec Qian.
– Wiem, dlatego pójdę to najpierw sprawdzić. Sam mogę przemknąć
niepostrzeżenie – wyjaśnił Reynald i zniknął pomiędzy drzewami. Zapadła cisza.
Długa i denerwująca. Wszyscy w napięciu nasłuchiwali i obserwowali. Nie
rozumiałam, czego tak się obawiają. Jaka pułapka? Co? Spodziewali się, że
policja czeka za następnym zakrętem i łapie tych, którzy przekraczają prędkość?
Ale jak szybko mógł jechać powóz, za którym dało się nadążyć pieszo? I czy w
ogóle w lesie są jakieś ograniczenia prędkości? Śmieszne. Niemniej jednak
udzieliła mi się atmosfera i też czułam jakiś dziwny niepokój. Wtedy Rami
podniósł alarm. Jako, że stał najbliżej, pierwszy zauważył dwóch rosłych
mężczyzn, z czymś na wzór maczety, w dłoniach.
– No pięknie – mruknęłam. – Kolejni przebierańcy. Lecz nie było mi dane
długo pozostać w tej błogiej niewiedzy. Przez jakiś czas mój mózg jeszcze
walczył ze świadomością, nim dotarła do mnie prawda. Rami powoli próbował się
wycofać, a ja stałam z boku obserwując całe zajście. Zmysły alarmowały mnie na
potęgę, ale czułam się, jakbym wciąż wciskała przycisk "drzemka" na
budziku. Ostrza niebezpiecznie połyskiwały w słońcu. Konie zrobiły się
niespokojne, a rodzice Qian próbowali znaleźć drogę ucieczki.
– Rami – jęknęła Qian. – Chodź do mnie prędko.
Ale chłopiec jej nie posłuchał.
Wyciągnął przed siebie procę i strzelił w jednego z oprychów kamieniem, który
miał w kieszeni jeszcze z poprzedniego dnia. Tamten zmarszczył brwi i wyraźnie
nie miał pokojowych zamiarów wobec dziecka.
– Rami! – krzyknęłam. Mężczyzna wyszczerzył kły. I wiedziałam już, że to
nie przelewki. Nie miałam tylko pojęcia, co zrobić. Jeszcze chwila i będzie po
dzieciaku, a potem i po nas. Po Reynaldzie natomiast nie było ani śladu. Co,
jeśli coś mu się stało? Byłam przerażona. A jednak... Nie mogłam stać
bezczynnie. Nie chciałam. Przypomniałam sobie ten błysk w oczach Qian i
wiedziałam, że muszę działać.
– Pssst – wyszeptałam. – Odciągnę ich uwagę od Ramiego, a ty leć po
Reya.
– Ale – zaprotestowała.
– To nie była prośba – oznajmiłam stanowczym głosem. – Natychmiast! – W
tej samej chwili dałam kilka ogromnych susów, dopadając do Ramiego. Pociągnęłam
go w tył. – Biegnij do rodziców – rozkazałam, a on posłusznie czmychnął. Miałam
zamiar zrobić to samo, ale gdy jeden z mężczyzn wyciągnął ogromną łapę w moją
stronę, zamarłam. Sparaliżował mnie strach. Jedyne, co mogłam zrobić to stać. W
ostatniej chwili przypomniałam sobie o sztylecie od Reynalada. Do licha, o czym
ja w ogóle myślałam? Co miałam im zrobić? Dźgnąć ich? A właściwie, poczuliby w
ogóle? Bo skórę na rękach mieli zrogowaciałą jak u starych krokodyli. Mimo to
ostrożnie sięgnęłam ręką do paska.
– Nie radze, paniusiu – wycedził mężczyzna, ale nie posłuchałam.
Wyraźnie niezadowolony moim nieposłuszeństwem, zamachnął się bronią, zanim
zdążyłam cokolwiek zrobić. – Ostrzegałem – dodał i jestem pewna, że widziałam
jak ogromne ostrze szybuje w moją stronę.
Sądziłam, że umrę. Ja już widziałam
swoją śmierć, swój koniec. Zacisnęłam mocno powieki, oczekując bólu, ale nic
się nie stało. Otworzyłam niepewnie oczy i zobaczyłam przed sobą Reynalda, blokującego
atak za pomocą swojego miecza.
– Nigmet uciekaj stąd! – krzyknął, ale ja stałam jak zaczarowana. Nogi
miałam jak z waty, a serce łomotało jak szalone. Wtedy ktoś szarpnął mnie za
ramię, odciągając do tyłu. To była Qian, która zachowała więcej rozsądku niż
ja. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie, a jednak moja percepcja
musiała być mocno zaburzona, bo nawet nie zauważyłam, kiedy było po wszystkim.
Reynald wbił miecz w ziemię i rzucił mi pełne troski spojrzenie.
– Nic ci nie jest? – spytał.
– Co? – wydukałam. – Nie... Nic.
Odetchnęłam z ulgą, jak i wszyscy.
Czułam jak ostatnie siły opuszczają moje ciało, a nogi ugięły się pod moim
ciężarem. Pacnęłam na ziemię, trzęsąc się jak liść na wietrze.
– Nigmet! Nigmet! – Reynald spanikował.
– Nigmet, już po wszystkim – powiedziała spokojnie Qian. – Reynald, nic
jej nie jest. Jest tylko przerażona.
– Na boga, nie strasz mnie tak – jęknął. – Myślałem, że jednak coś ci
zrobili.
– Mi... nie... Ale ty... Twoje ramię – mówiłam, czując jak ciepłe łzy
napływają mi do oczu. – Jezu... Ty...
– To? Nic takiego. To tylko zadrapanie – powiedział, zerknąwszy na swoje
ramię.
– Tylko zadrapanie... Tylko zadrapanie. Oszalałeś?! – wrzasnęłam. –
Jesteś ranny.
Próbowałam się zebrać, coś
zrobić... Przecież nawet ja powinnam być w stanie udzielić mu, chociaż
pierwszej pomocy, ale ciało wciąż odmawiało mi posłuszeństwa. Miotałam się,
zalewając się łzami. Byłam beznadziejna. Nawet tyle nie mogłam zrobić. Nic nie
mogłam zrobić.
– Spokojnie. Mam coś dobrego na takie okazje – powiedziała Qian. Jej
ręce też się trzęsły, a jednak dzielnie zabrała się za przygotowanie opatrunku.
Wzięłam głęboki oddech, a potem jeszcze jeden i z całej siły uderzyłam się w
policzki otwartymi dłońmi. Buzia piekła niemiłosiernie, ale to pomogło mi się
jakoś zebrać.
– Qian, masz bandaże? – spytałam. – Ja opatrzę ranę, uczyłam się kiedyś
jak się to robi.
– Dobrze. Nałożę tylko odpowiednią mieszankę. Daj mi dwie minuty, żeby
to utrzeć.
– Dobra – mruknęłam. – Rey, pokaż ramię.
Rana nie była ani rozległa, ani
głęboka. Oczywiście krwawiła, ale nie tak znacznie, jak sądziłam na początku.
Nie pytałam już nawet czy mają gaziki i wodę utlenioną, bo znałam odpowiedź.
Wzięłam pojemnik z pitną wodą i delikatnie polałam rękę Reynalda, by zmyć krew
i zobaczyć, czy w rozcięciu nie ma brudu. Qian przyłożyła kawałek materiału
wraz z zieloną papką, a ja owinęłam dokoła coś, co oni śmieli nazywać bandażem.
– I gotowe – odetchnęłam z ulgą.
– Jesteś w tym całkiem niezła – stwierdził z uznaniem Reynald.
– Cóż... Chciałam być lekarzem – przyznałam cicho.
– Naprawdę? To wspaniale. Myślę, że byłabyś świetna! – oznajmił entuzjastycznie.
– Ale nigdy nie będę, jeśli nie uda mi się wrócić do domu.
– Nigdy nie mów nigdy...
W końcu nadszedł czas rozstania.
Otóż nasze drogi powoli się rozdzielały. Pracodawcy z początku nie chcieli nam
zapłacić, twierdząc, że to Rey naraził nas na niebezpieczeństwo, oddalając się
wtedy w lesie. Gotowa byłam się kłócić. Nie dla siebie, tylko dla Reya.
Chciałam powiedzieć, że przecież ja tam byłam, ale i tak nie zamierzali mnie
słuchać. Ostatecznie pieniądze dostaliśmy, a wszystko za sprawą wstawiennictwa
Qian, która niezwykle racjonalnie przedstawiła swoje zdanie, nie pozostawiając
rodzicom żadnej linii obrony.
– Qian, teraz masz świetną szansę z nim pogadać – stwierdziłam,
uśmiechając się ciepło. – Pod pretekstem pożegnania... Idź. Ja zagadam twoich
rodziców.
– Taki mam zamiar – padło w odpowiedzi. – Dziękuję ci za wszystko,
Nigmet. To były zaledwie dwa dni, ale mam wrażenie jakbyśmy znały się od lat.
– To prawda. Mam podobne odczucia – odparłam.
– Pokazałaś mi, że należy walczyć o swoje i to zamierzam zrobić. Gdy
spotkamy się ponownie, będę już prawdziwą zielarką.
– Trzymam cię za słowo – zaśmiałam się. – Ale mylisz się, jeśli sądzisz,
że coś zrobiłam. Ja tylko nie chciałam zostać w tyle, gdy zobaczyłam jak bardzo
jesteś zdeterminowana, by spełnić swoje marzenia.
– To dla ciebie – oznajmiła Qian, wręczając mi jakieś notatki. – Masz tu
opisane zioła, które znam. Mogą ci się przydać w dalszej podróży.
– Nie potrzebujesz tego? – zdziwiłam się.
– Mam wszystko w głowie.
– W takim razie w porządku. Dziękuję.
– Bądź zdrowa, Nigmet. Mam nadzieję, że uda ci się wrócić bezpiecznie do
domu.
– Tak... Na pewno – odparłam i uśmiechnęłam się ciepło, obserwując
jak Qian zmierza w stronę Reynalda, by z nim porozmawiać. I dopiero wtedy
zmroziła mnie pewna myśl. Co jeśli Qian też podoba się Reynaldowi? Jasne, życzę
im szczęścia. Ale... Co jeśli... Zostanę sama. Zadrżałam, przerażona tą wizją.
Qian była przecież wspaniałą dziewczyną. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby wpadła mu w
oko. Czy wtedy nie zmieniłby planów? Nie postanowiłby ruszyć za nią? A ja?
Zaczęłabym zawadzać, jak piąte koło u wozu. Ta myśl była straszna. Nie chciałam
zostać sama. Nie miałam tam nikogo poza Reynaldem. W ostatniej chwili udało mi
się powstrzymać samą siebie, by im nie przeszkodzić w rozmowie. – Nie... –
wyszeptałam. – Nie wolno mi. – I nagle poczułam się tak marnie i żałośnie. Jak
mogłam w ogóle wpaść na taki pomysł, żeby im przeszkodzić? Jak podłym trzeba
być człowiekiem, by w ogóle rozważyć coś tak samolubnego? Westchnęłam ciężko i
skierowałam się do rodziców Qian, którzy karmili właśnie konie. – Są piękne –
oznajmiłam i próbowałam pogłaskać jednego z nich, lecz wierzgnął niespokojnie,
a ja odskoczyłam przestraszona.
– Poczciwe klacze – przyznał ojciec Qian. – Nie bój się, nie zrobią ci
krzywdy.
– Nie boję się – mruknęłam. No dobra. Boję. Nigdy nie miałam do
czynienia z końmi.
– To gdzieś ty się chowała? – zdziwił się mężczyzna.
– Też się zastanawiam – skwitowałam, marszcząc brwi.
– Konie wyczuwają dobrych ludzi, więc nic ci nie zrobią.
– To może, dlatego mnie nie lubią...
– Lubią, lubią. Tylko nie można się ich bać. Wyczuwają niepokój.
– Tak samo jak psy? –
zapytałam.
– Konie bardziej. To inteligentne stworzenia.
Spojrzałam w kierunku miejsca,
gdzie jeszcze przed chwilą widziałam Qian z Reynaldem. Teraz jednak stał tam
sam i wyraźnie się nad czymś zastanawiał. Moje serce zabiło szybciej. Może się
dogadali, może Reynald jedzie za nią? Bałam się, że to usłyszę. Byłam straszną
egoistką, chcąc, by wciąż mi pomagał. "Żałosne" – skarciłam się w
myślach. Zacisnęłam dłonie w pięści i poszłam z nim porozmawiać. Byłam
gotowa zaakceptować, cokolwiek postanowił. Nie miałam przecież prawa niczego
oczekiwać. Poniekąd im nawet kibicowałam... Byliby świetną parą i wiedziałam o
tym.
– Rey – odezwałam się, siląc na uśmiech, a widząc jego minę, zamarłam. –
Coś się stało?
– Nigmet... Przed chwilą rozmawiałem z Qian.
– Wiem. Coś się stało, tak?
– Zostałem odrzucony – oznajmił, marszcząc brwi. – Ja. Odrzucony. A
przecież nawet nie próbowałem nic... Nie rozumiem tego. – Spojrzał na mnie
wzrokiem smutnego szczeniaczka i westchnął. – Qian powiedziała, że mnie lubi, a
zaraz potem, że i tak nie chciałaby nic więcej, że musi spełnić swoje marzenia
o zostaniu zielarką.
Parsknęłam śmiechem.
– Rey, padłeś ofiarą kobiecej logiki – oznajmiłam rozbawiona.
– Nie rozumiem tego. Zostałem ni z tego ni z owego odrzucony. Co takiego
zrobiłem?
– Dostałeś kosza Casanovo, pogódź się z tym – mruknęłam.
– Ale dobrze się stało – stwierdził po chwili. – Przynajmniej nie
musiałem łamać serca tej dziewczynie.
– Aleś ty skromny – skwitowałam. – Nie byłoby warto tego robić.
– Nigmet, nie dopóki wciąż mam jeszcze coś do zrobienia – odparł z
powagą Reynald i dodał: – No i nie mogę cię zostawić samej. Obiecałem pomóc.
– Rey – wyszeptałam.
– Chodź. Ruszamy dalej.
Fajny blog, bardzo interesująco piszesz. :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie, opowiadanie fantasy
http://jestesmydziecmiziemi.blogspot.com/
Czytam. Trochę mi to zajmuje, bo czasu mało. Zaraz (tzn. znając życie, za parę dni) wrzucę parę uwag, na razie jestem ciekawa, co będzie dalej :)
OdpowiedzUsuńTylko jedna mała sprawa techniczna: na moim monitorze bardzo źle się czyta czarny na szarym. Po paru próbach znalezienia właściwego kąta, wreszcie wcisnęłam Ctrl+a i dopiero wtedy widziałam normalnie tekst.
W końcu znalazłam czas żeby przeczytać poprzednie rozdziały, bo ostatnio przeczytałam tylko ten, a i dzisiaj go sobie przy okazji odświeżyłam.
OdpowiedzUsuńUważam że bardzo fajnie i lekko piszesz, interesująco. Ciekawy tekst, czyta się chętnie i z niecierpliwością. :) Pojawiło się kilka drobnych błędów, ale nie są one bardzo rażące prócz tego jednego: koniami, [końmi], no chyba że to tak specjalnie było, to przepraszam. :)
Ogł historia Nigmet jest bardzo fascynująca, chociaż powiem Ci szczerze, że gdybym wcześniej nie przeczytała tego rozdziału to skończyłabym na tym pierwszym. Oczywiście wszystko jest dobrze, ja po prostu nie lubię połączenia rzeczywistości z fikcją, np jest taka książka gdzie w trakcie gry przenoszą się do jakiegoś zaczarowanego świata etc. Albo np nie lubię fantastyki w obecnych czasach. Czyli niewidzialne smoki etc, jedyne co mi przypadło do gustu z tego typu to HP. :)
Więc pierwszy rozdział na początku szedł mi topornie, ale na koniec stwierdziłam, że naprawdę fajnie ci to wyszło. I ogł teraz po przeczytaniu wszystkich 3 rozdziałów uważam, że bardzo dobrze piszesz, a historia jest naprawdę ciekawa. Potrafisz utrzymać fason, ukazać żartobliwość i dramatyzm sytuacji. Naprawdę, naprawdę super.
W momencie kiedy tamten dryblas nacierał na Nigmet to myślałam że kiedy on w nią trafi to obudzi się u siebie w domu, ale później znów jakoś trafi do średniowiecza. Ot takie moje fantazje :D.
Jedyne co na twoim miejscu bym zmieniła to dodała troszkę więcej dramatycznych akcji, więcej krwi. Np kiedy Rey walczył z tamtymi, osobiście bym to bardziej opisała. Ale to tylko moje osobiste zdanie. :)
I polecam ci przejrzeć ponownie te rozdziały bo pojawiają się drobne literówki czy tam powtórzenia. Ale naprawdę niewiele i nierażące ( nie wymądrzam się, skądże! po prostu uważam że powinno się sobie pomagać w jakiś sposób :)). Taka moja mała rada, zrobisz z nią co będziesz chciała. :)
Chciałabym zaobserwować Twojego bloga, ale nie widzę nigdzie takiej opcji? Więc na razie zapiszę sobie gdzieś Twój link. :)
Gorąco pozdrawiam i zapraszam do siebie. :)
http://jestesmydziecmiziemi.blogspot.com/
KatieKate
Nie... Jezu. Te konie to moje ewidentne przeoczenie. Bardzo dziękuję, że mi to wytknęłaś. Nie wiem nawet jakim cudem tak napisałam. Brak mi zwyczajnie słów.
UsuńGeneralnie bardzo lubię, kiedy ludzie wytykają mi błędy. Czasami po prostu nie ważne ile się razy czyta i poprawia, niektóre rzeczy gdzieś umykają. Bez konstruktywnej krytyki nie ma szans na to, żeby nauczyć się pisać lepiej. To dobrze jak ktoś od czasu do czasu sprowadzi mnie na ziemię i powie: tu i tu masz źle. Zatem bardzo dziękuję za poświęcony czas i pokazanie mi błędów. W wolnej chwili na pewno przejrzę tekst raz jeszcze, żeby zobaczyć co dokładnie jest nie tak.
Dziękuję również za miłe słowa, bardzo mnie cieszy jeśli historia Ci się podoba. Początek faktycznie jest nieco ciężki, przyznaję, początki zawsze są trudne i długo walczyłam z pierwszym rozdziałem. Jako, że narracja jest w pierwszej osobie, odczucia i opisy niestety będą dość subiektywne. Zależy mi na możliwie realnych odczuciach bohaterki,stąd depresja i strach przed wyjściem do obcego świata i tak dalej. Niemniej jednak będę miała Twoje słowa na uwadze. Ku prawdzie historia dopiero się rozkręca i zapewniam, że w planach mam jeszcze wiele różnego rodzaju akcji, wątki będą się rozwijać, aczkolwiek nie mogę powiedzieć, by sprawy miały się prędko wyjaśnić. Pojawi się wręcz więcej zagadek, a motyw tego normalnego świata niestety w pewnym momencie znów się pojawi, tyle mogę zdradzić. Ponieważ chciałabym by moje teksty czegoś uczyły, pokazywały coś ważnego, nie tylko samą historię.
Możliwość obserwowania jest na samym dole strony, może dlatego nie widać za bardzo. A na Twoim blogu już byłam, z jego dalszą treścią zapoznam się w najbliższym czasie.
Pozdrawiam