Informacje

Premiera 2 części już 4 października!


Polub Tenebris na fejsbukach i bądź na bieżąco z nowościami!

Wywiad ze mną by Kaori


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!



piątek, 20 listopada 2015

Świat: Rozdział 5


Maszerowaliśmy już od kilku godzin. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, lecz na naszej drodze nie było widać nic poza polami i lasem. Reynald twierdził, że do wieczora uda nam się dotrzeć do kolejnej wsi, jednak na horyzoncie nie było nic, co mogłoby zwiastować cywilizację. Nie było mowy, żebym kolejną noc spędziła od tak pod gołym niebem. Co to, to nie. Wciąż nie byłam do końca przekonana, co do całej tej sytuacji. No, bo kto by uwierzył, że trafił do innego świata? Jeszcze aż tak nie zgłupiałam, żeby dać się nabrać. Musiałam jednak przyznać, że ostatnie dni wiele mi uświadomiły. Niezależnie od tego, gdzie byłam, potrzebowałam wziąć się w garść. Nie mieliśmy gdzie spać. Był to fakt niezaprzeczalny. Jedzenia też nie mieliśmy zbyt dużo. Co prawda w poprzedniej wsi udało nam się zrobić małe zakupy za zarobione pieniądze i chociaż coś nam jeszcze zostało, nie mieliśmy nawet, gdzie ich wydać. Westchnęłam cicho, rozmyślając nad tym, co zrobić. Wiedziałam, że Reynald jest gotowy zwyczajnie rozłożyć się pod drzewem.
  – Wiesz co, Rey... Niedługo zrobi się ciemno. Może lepiej, jeśli zrobimy w lesie jakiś szałas. Kiedyś uczyłam się, jak się to robi – zaczęłam, patrząc z nadzieją na swojego towarzysza.
  – To zły pomysł. W lesie mogą być wilki. 
  – Mhm. Rozumiem. Czekaj... Wilki? – jęknęłam przerażona tą wizją.
  – Wilki – przytaknął Reynald.
  – Ale czy wtedy nie jesteśmy w niebezpieczeństwie śpiąc pod gołym niebem? – spytałam z przejęciem.
  – Jesteśmy – przyznał Reynald.
  – I ty mi nic nie mówisz? – oburzyłam się.
  – Nie chciałem cię straszyć – wyjaśnił. – Zresztą rzadko zapuszczają się aż na szlaki kupieckie. Tylko, kiedy są bardzo głodne. Spanie w lesie, na ich terytorium, byłoby jak wejście do paszczy lwa.
  – No dobrze... A kiedy wilki są bardzo głodne? – zaciekawiłam się.
  – Zawsze – padło w odpowiedzi.
 – Czyś ty do reszty oszalał? Przecież mamy poważne kłopoty! – zdenerwowałam się, a moje serce zabiło szybciej. – Nie ma mowy, żebyśmy tu spali.
  – Ale nie jesteś zmęczona? Długo już idziemy.
  – I będziemy szli dalej – oznajmiłam z powagą. – Za żadne skarby świata nie będę tu spała. Będziemy szli tak długo, aż uda nam się oddalić od lasu lub znajdziemy wreszcie cywilizację. 
  – Skoro już mowa o tej całej cywilizacji... Czy tam nie stoi dom? – powiedział Reynald, wskazując przed siebie.
  – Ano – przytaknęłam. – O ile drewniany budziak można nazwać domem. 
  – Chodź. Tam się zatrzymamy.
  – Historia o Jasiu i Małgosi też się tak zaczynała – mruknęłam, wywracając oczami. – A potem jakaś wiedźma ich próbowała zjeść. Tylko tam dom był z piernika.
  – Co?
  – Nie słyszałeś tej bajki? Niby zmyślona historia, ale jak tak myślę o naszej sytuacji to zaczynam się zastanawiać...
  – Nikt nas nie zje – zaśmiał się Reynald i dodał: – No, chyba, że wilki.
  – Kanibale też do przyjemniaczków nie należą.
  – Znowu opowiadasz jakieś dziwne rzeczy... – jęknął Reynald. – Lepsza chatka, niż gołe niebo, nie sądzisz?
  – O ile wiedźmy nie będzie. Jak znajdziesz w chatce pierniki lub inne słodycze to uciekamy.
Miałam wrażenie, że Bóg mnie strzeże wraz z całym orszakiem tych opierzonych, białych drani. Byłam już tydzień tam... Tam gdzie byłam. I o dziwo nie umarłam jeszcze z głodu, ani nie zostałam zabita we śnie, ani zgwałcona. Diabeł raczy wiedzieć, co jeszcze mogło mnie spotkać. Szczęście było po mojej stronie, skoro jeszcze żyłam i jak na razie miałam się dobrze. Obawiałam się jednak nieco o moją przyszłość, nie tylko zawodową. Poważnie wątpiłam, czy drewniana budka uchroni nas przed potencjalnym atakiem wilków. Nie wspominając o tym, że może mieszkał tam jakiś bezdomny albo ćpun. Może był niebezpieczny i miał nóż? Z drugiej jednak strony, jak by na to nie patrzeć, też nosiłam przy sobie nóż. No dobra, sztylet, jak to nazwał Rey. Czy to czyniło mnie niebezpieczną? 
  – Boże, miej nas w opiece – mruknęłam pod nosem, chociaż nie należałam do zbyt religijnych osób. W obecnej sytuacji potrzebowałam przychylności jakichkolwiek sił wyższych. – Diable, mój patronie, twoją pomocą też nie pogardzę – dodałam.
  – Mówiłaś coś? – zapytał Reynald, przyglądając mi się badawczo.
  – Nie... Nic.
Wreszcie dotarliśmy pod drzwi drewnianej chatki. Reynald zapukał, lecz nie słysząc odpowiedzi swobodnie wszedł do środka. Wstrzymałam oddech, jednak w środku było pusto. Zaryglowaliśmy drzwi, tak jakby miało to w czymkolwiek pomóc.
  – A jak ktoś tu wróci? – spytałam z niepokojem w głosie.
  – Zobacz ile tu kurzu i pajęczyn. Nikogo tu od dawna nie było.
  – Pajęczyn? – mruknęłam. – Bleeee… Nienawidzę pająków. W życiu tu nie zasnę.
  – Wolisz pająki, czy wilki? Dodam, że pająki na zewnątrz też są.
  – Dobra. Wygrałeś. Mam nadzieję, że nie stanę oko w oko z jedną z tych pokrak.
  – Doprawdy... Gdzie ty żyłaś? – spytał Reynald. – Może tak naprawdę jesteś jakąś kapryśną księżniczką z odległego królestwa?
  – Nie jestem żadną księżniczką – fuknęłam, po czym dodałam już spokojniej: – Tylko zwyczajną dziewczyną, którą wywieźli gdzieś w p... siną dal. 
Wtedy usłyszałam skowyt, wycie... Nieważne, co to było, ale cokolwiek usłyszałam, nie podobało mi się. Z przerażeniem spojrzałam w stronę małego okna. Mimo grubej warstwy  kurzu i pajęczyn, mogłam śmiało stwierdzić, że zrobiło się już ciemno. Zaczęła się noc. Być może najdłuższa w moim życiu. 
  – Spokojnie – Reynald próbował dodać mi otuchy. – Strach tylko je przyciągnie. One go wyczuwają.
  – Nie pomagasz – powiedziałam, biorąc kolejny głęboki wdech.
Bałam się. Byłam przerażona. Dotychczas wilki widziałam jedynie w zoo. Za podwójną siatką. Nawet z psami nie byłam w zbyt dobrych relacjach. Nie lubiły mnie zbytnio. Właściwie, żadne zwierzęta mnie nie lubiły. A tu do czynienia miałam z wilkami. Prawdziwymi, dzikimi i bardzo głodnymi wilkami. Mieliśmy kłopoty - to mało powiedziane. Ten świat chyba oszalał. Zero telefonów, komputerów, czegokolwiek. Zamiast tego wszech otaczający brud, bieda i niebezpieczeństwo. Jak nie spanie pod gołym niebem to jacyś szaleńcy z maczetami. Teraz dla odmiany wilki. To było za dużo jak na moją biedną głowę. Normalnie pewnie bym nie uwierzyła w żadne wilki, ale ostatni atak, który nastąpił ze strony ludzi, uświadomił mi, że zagrożenie jest realne. Ta myśl w ogóle nie pomagała mi się uspokoić, a tylko pogorszyła sprawę.
  – Nigmet – powiedział Reynald i ujął moją twarz w dłonie, zmuszając bym na niego popatrzyła. – Skup się. Głęboki wdech i wydech. Wdech i wydech. – Jego głos był cichy i spokojny, działał jakoś kojąco na zszargane nerwy. – Lepiej? – Skinęłam głową. – Widzisz? To nie takie trudne. Oddychaj głęboko i się uspokój. Nic nam tu nie grozi, a nawet, jeśli to ja cię obronię – oznajmił i uśmiechnął się pokrzepiająco.
Znów skinęłam głową, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Tym razem jednak nie ze strachu, a bardziej w wyniku zaskoczenia. Bo nawet moje serce drgnęło nieco, słysząc słowa Reynalda. Cóż... Która dziewczyna nie chciałaby usłyszeć, że ktoś ją ochroni? Zwłaszcza, kiedy grozi jej śmierć przez pożarcie? Bóg naprawdę miał mnie w opiece, skoro zesłał mi Reynalda. Zabawne. Poniekąd naprawdę zabawne. Jak pobożnym można się stać, gdy człowiek się boi. Zaczęłam się śmiać, nerwowo, bo nerwowo, ale śmiać. Moje zachowanie spotkało się z niepewnym spojrzeniem Reynalda, ale gdy już się uspokoiłam, czułam, że napięcie minęło. Było mi lepiej. Przynajmniej do czasu, aż wycie wilków usłyszeliśmy niebezpiecznie blisko. Wtedy oboje wstrzymaliśmy oddech. 
Siedzieliśmy trusia, nie chcąc przyciągać uwagi bestii. Cisza jak makiem zasiał, przerywana tylko wyciem i cichym skrzypieniem drewnianej chatki. Oprócz tego mogłam usłyszeć nasze płytkie oddechy i szybkie bicie własnego serca. Zamknęłam oczy. Powtarzałam sobie w myślach, że grunt to się nie bać. Ale łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Wtedy też uświadomiłam sobie, że boję się śmierci. To zabawne. Bo, czy można się jej bać, jeśli nigdy się tak naprawdę nie żyło? W obliczu zagrożenia, człowiek ma naprawdę ciekawe refleksje. Zazwyczaj dotyczące jego bytowania. W tamtej chwili, patrząc wstecz na swoje życie, zobaczyłam, że to nie było życie. Ja tylko wegetowałam w swojej monotonnej codzienności. O nic nie walczyłam. I może w końcu nadszedł czas, by o coś walczyć. Bo bardziej, niż kiedykolwiek, zrozumiałam, że chcę żyć. Że wciąż jeszcze mi zależy. Chociaż nie wiedziałam, czemu. 
Wilki były coraz bliżej. Słyszałam ich powarkiwanie, a może nawet jak oddychają. Czułam ich obecność. Kręciły się wokół chatki i ocierały o deski. Było ich przynajmniej kilka, jeśli nie kilkanaście. Spojrzałam na Reynalda, który od dłuższego czasu trzymał już dłoń na swoim mieczu, by w każdej chwili móc go użyć. Parę zbitych razem desek, bez wątpienia nie było problemem dla stada. Przepraszam. Watahy. Już nas znalazły, wiedziały, że jesteśmy w środku. Nie było już nic, co mogłoby je powstrzymać. W panice rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale nie było w nim nawet zbyt dużo mebli, którymi moglibyśmy wzmocnić ściany. Zaledwie dwa krzesła i stół. Stanowczo za mało. Coś uderzyło w drzwi. Lekko. Kolejnym razem już mocniej. Przez chwilę przyszło mi do głowy, że to człowiek, nie wilki. Nie mogły przecież wiedzieć, że najłatwiej jest wejść drzwiami. To śmieszne. Wtedy dostrzegłam niewielką szparę między deskami. One nas nie tylko czuły, ale także widziały. A drzwi chybotały niebezpiecznie przy każdym uderzeniu. Bestie były najwyraźniej na tyle bystre, by wiedzieć, że tą drogą dopadną nas najszybciej.
Za którymś uderzeniem coś trzasnęło i drzwi runęły do środka. Stanęliśmy oko w oko, najprawdopodobniej, z alfą. Reynald zerwał się na równe nogi, by mnie zasłonić. Powstrzymałam go, łapiąc mocno za przedramię. Wilk stał u progu, wpatrując się we mnie. Nie miałam, co do tego żadnych wątpliwości. A ja... Nie miałam też pojęcia, co robię. Coś jednak nakazywało mi powstrzymać Reynalda i działać. Teraz, kiedy o tym myślę, to było jakieś przeczucie, może instynkt, który odżył, dzięki odcięciu od technologii. Zmysły były bardziej wyostrzone. Mawiało się, że nie ma nic głupszego, niż patrzeć psu prosto w oczy. A wilk to przecież taki pies, tylko dziki. A jednak spojrzałam prosto w złote ślepia bestii. Miały w sobie pewną głębię. Zmarszczyłam brwi i wyszczerzyłam zęby w nieco maniakalnym uśmiechu, którego Reynald na szczęście nie mógł dostrzec. I stałam tak. Gdy zwierze drgnęło, zmarłam pewna, że zaatakuje. Jednak nic się nie stało. Zamiast tego przed oczami zobaczyłam jakieś obrazy. Był to zaledwie ułamek sekundy, a ja czułam jakby minęły wieki. Nie wiedziałam, co to za dziwna retrospekcja. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że coś widziałam w oczach tego wilka. Były to młode, bawiące się beztrosko pod czujnym okiem matki. Były głodne, czekały na jedzenie. I nie byłam pewna, czy mam omamy, czy naprawdę widziałam coś, jakby projekcje myśli. Ale to było coś niesamowitego, coś nie do opisania. Bajeczne uczucie, jakbym przez chwile dostrzegała świat oczami z pozoru dzikiej bestii, która tak samo jak ja pragnęła żyć. Może nawet w przeciwieństwie do mnie żyła. Walczyła i pragnęła coś chronić. Kątem oka, zauważyłam, że Reynald chce wyciągnąć miecz, więc zacisnęłam mocniej palce na jego ręce, powstrzymując go. Nie umiałam stwierdzić, co wilk dostrzega w moich oczach, ale w końcu cofnął się. Moje serce biło jak oszalałe, ale czułam, że nawiązaliśmy kontakt. Powstała jakaś nić zrozumienia
  – Rey – wyszeptałam. – Powoli... Rzuć mu ten kawałek chleba, który masz – poprosiłam, wciąż bacznie obserwując zwierze. 
Zjeżyło się, widząc, że Reydald sięga po coś do kieszeni i zawarczało gardłowo. Jednakże przestało na widok jedzenia. I jakby rozumiejąc, co chcę mu przekazać, skinęło głową. Reynald kulnął w jego stronę chleb i czekał. Wilk nie od razu chwycił podarunek. Powąchał uważnie i rzucił nam jeszcze jedno przelotne spojrzenie. Wreszcie, widząc, że wciąż nie wykonujemy żadnych ruchów, porwał jedzenie w zęby i zniknął w mroku nocy. Odetchnęliśmy z ulgą, nie czując już obecności żadnej z bestii.
  – Skąd wiedziałaś...? – spytał Reynald, a ja wzruszyłam ramionami. – To znaczy... Wiem, że są głodne, ale skąd wiedziałaś, że nie zaatakuje nas mimo to.
  – A uwierzysz, jeśli ci powiem, że widziałam to w jego oczach?
  – Uwierzę.
  – Miałam wrażenie, że się rozumiemy. Jakbym przez chwilę widziała świat z jego perspektywy, a on z mojej. Był głodny i chciał nakarmić młode. Nie robił tego dla zabawy... Czułam to. Czy to dziwne?
  – Skłamałbym, mówiąc, że nie – zaśmiał się Reynald. – Ale podobno zdarzają się w tym świecie ludzie, którzy dostrzegają więcej, niż inni. Może to dar od bogów?
  – Nie należę nawet do wierzących – zaśmiałam się, siadając na podłodze. Straciłam wszelkie siły i nogi nie mogły mnie już utrzymać. – Znaczy… Należę od jakiś dwóch godzin – mruknęłam pod nosem. – Najważniejsze, że już po wszystkim.
  – Tak. Noc wilków minęła.
Nie czekaliśmy dłużej. I tak żadne z nas nie byłoby w stanie zasnąć w rozwalonej chatce obok lasu. Postanowiliśmy, więc ruszyć w dalszą drogę, by jak najprędzej dostać się do wioski.
Już dawno zaczęło świtać, lecz wciąż nie udało nam się dotrzeć do celu. Reynald twierdził, że wioska znajduje się już za pobliskim wzniesieniem. Na nasze nieszczęście lunęło jak z cebra. Toteż skryliśmy się pod pobliskim, rozłożystym dębem. Od tak, niebo nagle pociemniało i spadły na nas hektolitry wody. Nie było nam zimno, lecz nie mieliśmy pewności, ile jeszcze przyjdzie nam iść, nim dotrzemy do woski. No, więc staliśmy pod tym drzewem, przy drodze, w szczerym polu. Był to wyjątkowo ponury i smutny widok, bo wszystko momentalnie zrobiło się mokre i szare, ale w jakiś sposób orzeźwiające. Zwłaszcza po ciężkiej nocy. Piękne połacie wciąż niedojrzałego zboża otrzymywały swój życiodajny płyn. Miałam wrażenie, że gdyby teraz wyszło słońce, to roślinność zaczęłaby fotosyntetyzować w zastraszającym tempie. Do tego stopnia, że byłoby to widoczne gołym okiem. Westchnęłam cicho, opierając się o pień drzewa i spojrzałam na Reynalda. Czy on słyszał kiedykolwiek o czymś takim jak fotosynteza? Gdy patrzył tak w niebo, na jego twarzy malowała się błoga nieświadomość, a zarazem podziw dla otaczającej go natury. Niewiedza jest czasem błogosławieństwem. Bo, po co właściwie snuć w takiej sytuacji rozważania na temat fotosyntezy, się pytam? Ale może właśnie ta nieskalana niczym natura natchnęła mnie do tak głębokich przemyśleń. Kolejne westchnienie zwróciło uwagę Reynalda. Rzucił mi pytające spojrzenie, a ja wzruszyłam tylko ramionami. Wtedy nad naszymi głowami coś zachrobotało i zapiszczało. Zachęcona naszym spokojnym zachowaniem głowę wychyliła wiewiórka.
  – Pssst! Rey, zobacz, wiewiórka – wyszeptałam uradowana.
  – Lata temu wraz  z moim przyjacielem strzelaliśmy w takie z procy. Ciekawe, czy jeszcze byłbym w stanie jakąś upolować – zamyślił się Reynald.
  – Nie – zaprotestowałam energicznie. – Nie będziesz mi tu na wiewiórki polował. One są takie fajne, puchate.
  – Wiewiórka, jak wiewiórka. Wszędzie tego pełno.
  – Jak pełno? – oburzyłam się. – Nigdy nie widziałam wiewiórki z tak bliska.
  – Gdzieś ty żyła?
  – Na obrzeżach małego miasteczka, koło parku, ale wiewiórki trzymają się z dala od ludzi.
  – Koło parku?
  – Park. Zieleń. Cisza i spokój – mruknęłam. – Halo... – W końcu machnęłam ręką w geście rezygnacji.
  – Złapać ci ją? – spytał Rey. – Nie zrobię jej krzywdy.
  – Nie. Dzięki. Nie trzeba...
  – Może jednak? Smaczne są.
  – Nie, nie i nie. – Usłyszeliśmy krzyk. – Wilki? – wyszeptałam.
Ale to nie były wilki, tylko ludzie. Gdzieś w oddali majaczyły trzy sylwetki. Spojrzałam na Reynalda i oboje rzuciliśmy się do biegu. Oczywiście nie byłam w stanie dotrzymać mu tempa, toteż na miejsce dotarłam, gdy było już po wszystkim. Zziajana zobaczyłam tylko jak dwóch mężczyzn ucieka, gdzie pieprz rośnie. Chociaż było coś, co zwróciło moją uwagę. Przemoczona już od deszczu przyjrzałam się dziewczynie, która stała przede mną. Miała piękne blond loki i głębokie, błękitne oczy. Drobna, filigranowa, o jasnej karnacji. Zupełnie jak porcelanowa laleczka, ale nie jakaś tam miągwa, sympatyczna bardzo, o wyraźnie przyjaznym usposobieniu. Taka, jaka moim zdaniem powinna być panienka z dobrej, bogatej rodziny, może nawet szlacheckiej. I jak się okazało, właśnie z takiej się też wywodziła. Reynald oczywiście już cały w skowronkach z nonszalanckim uśmiechem, przywitał niewiastę pocałunkiem w grzbiet dłoni.
  – Zaczyna się – skwitowałam, wywracając oczami.
  – Wszystko w porządku, moja pani? – spytał, ignorując mój złośliwy komentarz.
  – Tak. Dziękuję. Wszystko dobrze – padło w odpowiedzi.
  – Na pewno? Nie zniósłbym, gdyby tak pięknej damie coś się stało – oznajmił. – Nazywam się Reynald.
  – Dziękuję za ratunek. Czy mogę się jakoś odwdzięczyć, Reynaldzie?
  – Zdradź mi tylko swoje imię, moja pani – poprosił. Oto Reynald w akcji...
  – Shanon – odparła dziewczyna.
  – Przyjemność po mojej stronie, panno Shanon.
  – Tak. Cześć – wtrąciłam. – Jestem Nigmet.
  – Mnie również miło was poznać. Pozwólcie mi was ugościć w podziękowaniu za ratunek – zaproponowała dziewczyna. – Mój dom jest niedaleko, tam na wzgórzu.
  – Jesteś pewna, że chcesz wpuścić do domu obcych ludzi? – zdziwiłam się.
  – Oczywiście, wiele wam zawdzięczam.
I tak oto ruszyliśmy za nią. Jednak nie uszło mojej uwadze, że coś było nie tak. Bardzo nie tak. Jak na tak traumatyczne zdarzenie, jakim jest, jak mniemam, próba porwania, zachowywała się dość spokojnie. Zmarszczyłam brwi, na co Reynald rzucił mi pytające spojrzenie.
  – Nie sądzisz, że coś tu nie pasuje? – wyszeptałam, a on wzruszył ramionami. Dziewczyna tyle, co została napadnięta, ale nie wyglądała na specjalnie przejętą. Może i w tym świecie takie rzeczy były na porządku dziennym, ale nie mogłam uwierzyć, że traktuje się tego typu przeżycie tak swobodnie. I osobiście miałabym trudności, żeby się otrząsnąć. Na Shanon nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia i to było podejrzane. Ale to nie była jedyna rzecz, która zwróciła moją uwagę. Gdy tamci uciekali, zauważyłam jeszcze coś. Nie mieli żadnej broni, a zazwyczaj napastnicy bywają uzbrojeni. Nie wspominając o tym, że bardzo szybko czmychnęli.
  – Shanon, wiesz, dlaczego cię napadli? – spytałam wreszcie.
  – Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedziała, ale jakoś nie potrafiłam jej uwierzyć.

7 komentarzy:

  1. Wilki ;D Wszystko o wilkach jest dla mnie jak przed wczesny prezent bożonarodzeniowy. Oj tak, wilki są zawsze głodne ;D
    Podejście Nigment mnie rozpierdala. Tak fest pozytywnie. Można ją nazywac typową nastolatką, ale o wiele fajniej brzmi "niustraszona". Ok, obleciał ją strcah w poprzednim rozdziale, ale początki zawsze są trudne, co nie? Mogłabym się załozyć o czteropak dobrego piwka, ze się dziewczyna wyrobi i ze pójdzie w tą nieustraszoną stronę. Takie mam przeczucie. Bo ma prawidłowy sposób myślenia dziewczyna. Jest w tym jakaś beztroska, ale ja beztroskę lubię i beztroski pożądam. Z nią wszystko przychodzi łatwiej, a trudne chwile nie szczerzą tak mocno ostrych kłów. Czaisz. Lubię takie podejście, nawet jeśli ktoś chciałby nazwać je lekceważącym, czy mówić, ze to głupie, podchodzić do zycia z takim nastawieniem… Mamy tu nieznany świat, ale czy na codzien, w naszym znanym swiecie, też nie obcujemy czasem z nienznanym? Wszystko co nowe jest nieznane, koleś w barze, nowe buty, rozpoczecie kurs prawo jazdy… I ja się nieznanego boje. Boje się ze koles w barze będzie mial przegnily usmiech, buty będą mnie uwierac, a kurs skonczy się moja kraksa na drzewie. Nie ma to jak stary dobry znajomy, znoszone trampki i przejazdzka tramwajem… Do czego zmierzam. Argumentuje sama swoją teorie, że beztroska to nie głupota. Chociaż niektórzy tak ją postrzegaja.

    I jak czytam o tych wilkach, zmieniam zdanie. Założe si o dwa zteropaki, o. Albo o beczke od razu, tak.
    PIEKNA SCENA. I alfa do tego. Czytałam w napieciu. Zastanawiam się tylko czy rzeczywiscie chleb to jest to co wilki lubia najbardziej… Ja lubie, ale ja jestem pojebane wilczysko ;D

    Shanon? Kojarzy mi się tylko z perkusistą z 30STM ;D Jego lubię, ale ostatnim zdaniem zasiałaś we mnie niepewnosc. Zakonczenie rozdziału w całkowicie Twoim stylu, który zarazem kocham i nienawidze ;D


    Powiedz mi Tris, a czemu akapity nie mają wcieć? Tak se pytam. Kiedys mialam już zapytac i zapomnialam. Znaczy, bo wiem ze z blogspotem trzeba o nie walczyc i jeśli to z tej winy, mogę Ci opowiedziec, o ile dam rade, bo mam na to niby sposób ale to jest tak pojebane ze nie wiem czy dam rade to opisac… -.- ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z czasem się okaże, czy masz rację i czy beczkę piwa wygrasz, czy stracisz. Szczerze, ostatnio nie miałam nawet zbytnio czasu, żeby o te akapity walczyć, teraz będę na dniach wszystko poprawiać, bo musze jeszcze te poprzednie rozdziały oblukać, także wszystko się unormuje.

      Usuń
  2. Zastanawiam się, co musiałoby się zdarzyć, żeby Nigmet ostatecznie uwierzyła, że jest w innym świecie, bo mam wrażenie, że jeszcze nie do końca jest tego świadoma. Tak, wiem, prawdopodobnie na jej miejscu każdy by sobie wmawiał, że tak nie jest. Przy tym jej podejście wzbudza uśmiech na twarzy.
    Wielki plus za scenę z wilkami. Co prawda spodziewałam się jakiejś walki, ale taki obrót spraw jak najbardziej mi się podobał. Przy tym rodzi się pytanie, co Nigmet ma w sobie, a o czym jeszcze nie wie?
    Uratowanie Shanon proste, może nawet za proste. Nic dziwnego, że Nigmet jest podejrzliwa. Poza tym w tej chwili chyba będzie ciągle widzieć drugie dno we wszystkim, co napotka, dopóki nie przekona się o prawdziwości rzeczy.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu masz rację, raczej nie do końca dociera. No, bo kto by uwierzył, że trafił do innego świata?
      Czy Nigmet coś w sobie ma? To też się okaże, jak na razie jest najzwyklejszą w świecie nastolatką, a przynajmniej starałam się, żeby taka była.

      Usuń
  3. Ohh, jak ja tęskniłam za tym opowiadaniem :3
    W końcu znalazłam chwilę wolnego czasu żeby tutaj zajrzeć.
    Zacznę od małych mankamentów, które znalazłam:
    "Wilki - prztaknął."
    "Też świat chyba oszalał." Nie wiem czy tak miało być... ale nie chodziło przypadkiem o "ten świat"?.
    "Siedzieliśmy trusia," W tym przypadku nie jestem pewna czy mówi się trusia czy jak trusie, ale z tym drugim się spotkałam, a z pierwszym nie.
    "Były to młode, bawiące się bez trosko pod czujnym okiem" - beztrosko. :)
    To tyle co znalazłam.

    A co do rozdziału... Omg, jest świetny. Naprawdę, najlepszy jaki do tej pory napisałaś (moim zdaniem). Cały czas trwałam w napięciu i ciekawości. Uwielbiam motywy fantastyczne więc, ta chwila z wilkami... no naprawdę świetnie. Fantastycznie Ci to wyszło. I tym razem bardzo ładnie wpasowałaś wątki z naszych czasów do tego średniowiecza(?). Tym razem, tak jak wcześniej, nie czytało mi się tego topornie tylko naprawdę luźno.
    Czytam dalej ;)
    Pozdrawiam, KatieKate

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błędy już poprawiam, ogromne dzięki i punkt za spostrzegawczość, bo sprawdzałam kilka razy i nie znalazłam tego.
      I oczywiście dziękuję za miłe słowa, cieszę się, że Ci się podobało.

      Usuń
    2. Co do trusia upieram się do swojej wersji, jedyne jakie w życiu słyszałam to 'siedzieć trusia', a więc oni siedzieli trusia.

      Usuń