Informacje

Premiera 2 części już 4 października!


Polub Tenebris na fejsbukach i bądź na bieżąco z nowościami!

Wywiad ze mną by Kaori


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!



piątek, 4 grudnia 2015

Świat: Rozdział 6

         Shanon prowadziła mnie do łazienki, gdzie czekała na mnie wymarzona, gorąca kąpiel. Dotarcie tam trochę nam zajęło, gdyż posiadłość była naprawdę ogromna. Wreszcie stanęłyśmy przed drzwiami i Shanon odwróciła się do mnie, mówiąc:
  – Na stoliku czekają na ciebie świeże ubrania. Twoje są już zniszczone, więc na pewno poczujesz się lepiej, mogąc ubrać coś świeżego – wyjaśniła. – To, co masz na sobie możesz tam zostawić, nasza służąca się nimi zajmie. Kąpiel jest już gotowa, a ręcznik wisi tuż obok. Nie musisz się śpieszyć, zrelaksuj się. Reynald w tym czasie skorzysta z drugiej łazienki.
  – Dziękuję.
  – Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, powiedz.
  – Jasne – mruknęłam. – Naprawdę nie wiesz, o co chodziło? – spytałam z powagą. Shanon od razu zreflektowała, o co mi chodzi i pokręciła przecząco głową. – Cóż... Skoro tak uważasz. W porządku. Gdybyś zmieniła zdanie i postanowiła powiedzieć mi prawdę, chętnie posłucham.
          Po tych słowach zamknęłam się w łazience. Nie chciałam zabrzmieć tak oschle, ale doprawdy nie umiałam uwierzyć, że ona nic nie wie. Pomijając wszystko, moja intuicja mówiła mi, że coś tu nie gra i byłam gotowa dowiedzieć się co takiego. Podeszłam do okna i oparłam się o parapet. Widziałam stamtąd drogę, którą szłam z Reynaldem. W oddali zaś las, z którego uciekliśmy, a z drugiej strony wioskę, do której zmierzaliśmy. To w tamtą stronę zwiali też niedoszli porywacze Shanon i tam pewnie gdzieś żyją. Zatem byli tutejsi.
          Spojrzałam w stronę wanny pełnej parującej wody i na stolik z ubraniami, po czym powoli się rozebrałam i złożywszy swoje rzeczy w kosteczkę, położyłam obok tych nowych. Najpierw zamoczyłam dłoń, a że temperatura wydała mi się akuratna, w końcu weszłam do wanny, zanurzając się aż po szyję. Jakże rozkoszne to było uczucie, móc się wreszcie wykąpać, wymoczyć i zrelaksować.
          Coraz bardziej zaczynałam się przyzwyczajać do tego, że Reynald ma rację, że może naprawdę trafiłam do innego świata. Wciąż zdawało mi się to nierealne i niemożliwe, niczym długi sen, ale wydarzenia mówiły same za siebie. Dlatego postanowiłam nie lękać się więcej i zacząć żyć, tu i teraz, niezależnie od tego, co przyniesie mi los. Być może to wszystko jest jedynie snem na jawie. W takim razie nie chcę żałować, że nie wykorzystałam tej okazji.
         Na chwilę zanurkowałam pod wodę, a po wynurzeniu łapczywie łapałam oddech. Czułam się o wiele lepiej dzięki tej kąpieli. Niemal gotowa na trudy kolejnego dnia. Miałam wrażenie, że ten przyniesie wiele ciekawych rzeczy. Wreszcie skończyłam się myć i wyszłam z wody. Szybko się wytarłam, bo zimno mi było, jak na Syberii przez tą chwilę i zabrałam się za ubieranie. Rozłożyłam wdzianko, a ono się ciągnęło i ciągnęło bez końca.
  – O rzesz...ku... – mruknęłam zaskoczona.
          Kieca jak ta lala. Fereta. Do ziemi długa. Ciemnoniebieska. Jako, że raczej nie zwykłam chodzić w takim stroju, zawahałam się nieco, nie chcąc wyglądać dziwnie. Ale jak by na to nie patrzeć, Shanon nosiła podobną i nikt się nie śmiał. Zatem spróbowałam. A co tam. Raz się żyje. Przedostałam się jakoś przez poły materiału i chociaż w pierwszej chwili moja głowa wylądowała w rękawie, udało mi się jakoś ten błąd techniczny naprawić. Trochę się jeszcze musiałam nagimnastykować, żeby to diabelstwo dopiąć. Bo oczywiście o zamku błyskawicznym tutaj też nie słyszeli i wszystko było na guziki. Okazałam się nie być wystarczająco gibka, by zapiąć wszystkie, więc po wyjściu z łazienki zmuszona byłam paradować  z gołymi plecami, aż do swojego pokoju, a właściwie pokoju Reynalda. Musiałam przecież kogoś poprosić o pomoc z zapięciem tego. No, więc zapukałam do drzwi i po usłyszeniu "proszę" wmaszerowałam do środka z poważną miną i oznajmiłam:
  – Rey, potrzebuję pomocy. – Ten zbladł jakby trochę, toteż nie byłam pewna, czego się spodziewał. – Zapnij mi te durne guziki – dodałam, odwracając się do niego tyłem i usłyszałam śmiech.
  – Na litość boską, Nigmet. Myślałem, że coś się stało.
  – Stało. Nie mogę ich zapiąć! – powiedziałam z przejęciem.
  – Pięknie wyglądasz – stwierdził Reynald i uśmiechnął się, po czym zaczął zapinać guziki mojej sukni.
  – Wiem – odparłam, próbując ukryć zakłopotanie. – Ale dziękuję...
          Zauważyłam jednak coś niepokojącego. Reynald, chociaż jak zawsze uśmiechnięty, wyraźnie nad czymś myślał. Przez chwilę wahałam się, rozważając, czy powinnam spytać. W końcu nie wytrzymałam.
  – Coś się stało – bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
  – Nie. Nic...
  – Weź mi tu nie ściemniaj – mruknęłam. – Przecież widzę, że coś jest nie ten teges.
  – Przed tobą nic się nie ukryje – zaśmiał się, jakby lekko zawstydzony nieudolnym kłamstwem. – Rozmawiałem z narzeczonym Shanon.
  – Rey, ja rozumiem, że jest ładna, ale nie możesz się dołować tylko, dlatego, że ktoś inny sprawia, by rozkwitła – zażartowałam, lecz bardzo szybko zmarszczyłam brwi, pojmując, że nie w tym rzecz. – Ale to nie o to chodzi, tak?
  – Masz rację. Nie chodzi o to, że ma narzeczonego tylko, o to, kto jest jej narzeczonym.
  – Więc, kto nim jest?
  – Człowiek generała Ejvalda.
          Podejrzewałam, że to źle, że jest człowiekiem tego całego Ejvalda. Nie znałam niestety realiów tego świata i nie potrafiłam objąć rozumem powagi sytuacji.
  – Przykro mi to mówić w takiej sytuacji – zaczęłam. – Ale przypominam ci, że niewiele wiem o tym świecie. Musisz mi, więc z grubsza wytłumaczyć sytuację polityczną, bo wnioskuję, że o to się tu rozchodzi, żebym mogła pojąć sprawę.
  – Racja. Siadaj – powiedział Reynald i wskazał na miejsce obok siebie. Tak też zrobiłam. – Dobrze, więc skupmy się na sytuacji tego królestwa. Rządzi tutaj król Leontius i królowa Ronahi. Dobrzy z nich władcy, ale na zbyt wiele pozwalali swojemu generałowi, który podobno od dłuższego czasu planuje przewrót polityczny. Zamach stanu. Generał ten nazywa się Ejvald i jest człowiekiem niebywale okrutnym w swych poczynaniach. Za nic ma ludzkie życie i zrobi wszystko, by zdobyć władzę. Palił całe wioski i to we własnym królestwie, jeśli ktoś mu się sprzeciwił. Zastraszał i niszczył, zdobywając coraz większe wpływy. A narzeczony Shanon, Ioar, jest jednym z jego ludzi. Może nie do końca. Powiedziałbym raczej, że robią wspólne interesy. Ioar, bowiem, zaopatruje wojsko Ejvalda – wyjaśnił. – Miałem tę nieprzyjemność spotkać go tutaj. Chciał podziękować za uratowanie Shanon. Ale nie daj się zwieść tej kanalii, może wyglądać bardzo zwyczajnie, ale przelał krew wielu ludzi.
          Wzdrygnęłam się. Milczałam, w skupieniu układając sobie w głowie zdobyte właśnie informacje.
  – To, dlaczego Shanon z nim jest?
  – To prawdopodobnie małżeństwo polityczne.
  – Z przymusu? – zdziwiłam się.
  – Tak. Z przymusu – odparł Reynald. – Dlatego proszę, miej się na baczności i unikaj Ioara jak ognia. Potrzebuję tylko kilku dni, by zdobyć trochę grosza i możemy ruszać dalej.
  – Nie, nie, nie. Czekaj no – zaprotestowałam, wstając z miejsca. – Chyba nie sugerujesz mi, że mam siedzieć zamknięta w pokoju.
  – To nie była sugestia. Ani nawet prośba.
  – No, chyba na głowę upadłeś – oburzyłam się, zaciskając dłonie w pięści. – Nie zamierzam tu siedzieć bezczynnie. Poza tym, musimy jeszcze rozwiązać sprawę tego napadu na Shanon.
  – Popytam i spróbuję rozeznać się w sytuacji, dlatego proszę cię, zostań w pokoju i nie wychodź.
          Reynald był śmiertelnie poważny i miałam przeczucie, że kryje się za tym jakaś mroczna historia. Nie trudno było to wywnioskować, gdyż jego oczy nagle poszarzały, jakby odżyły jakieś złe wspomnienia. Skinęłam głową, by go nie martwić i zmieniłam temat:
  – Swoją drogą, gdzie udamy się później?
  – Przed siebie, na wschód.
  – Na wschód. Niech i tak będzie – zgodziłam się i uśmiechnęłam szeroko. – Dobranoc – powiedziałam i klepnęłam Reynalda w plecy. – Śpij dobrze.
  – W ogóle nie jesteś delikatna – skwitował, prostując się.
  – Nigdy nie mówiłam, że jestem – odparłam i wytknęłam do niego język, po czym wyszłam. Mój pokój był zaraz obok i tam też się udałam. Było jeszcze wcześnie, ale byłam już zmęczona. Zarwana noc i wiele wrażeń, dawały mi się we znaki. 
          Gdy się obudziłam, słońce było już wysoko na niebie. Zebrałam się i doprowadziłam swój wygląd do ładu. Zaraz potem poszłam sprawdzić sąsiedni pokój, ale Reynalda już nie było. W tym czasie zjawiła się Shanon i przyniosła mi śniadanie. Zjadłam je w spokoju, zamknięta w czterech ścianach. Poniekąd chciałam, naprawdę chciałam spełnić prośbę Reynalda i pozostać w ukryciu. To jednak kłóciło się z moim postanowieniem, a było ono wystarczająco silne, by dodać mi odwagi, chociaż tak bardzo się bałam. Czego się bałam? Nieznanego mi świata. Ludzi. Ale spróbowałam zebrać w sobie odwagę i zacząć działać. Wstałam i podeszłam do drzwi, chwyciłam za klamkę, lecz jej nie nacisnęłam. Zawahałam się. Moje serce biło jak szalone. To tylko wyjście z pokoju, a jednak miało jakieś dziwne, symboliczne znaczenie. Wzięłam głęboki oddech i z całej siły nadusiłam klamkę. Ta z cichym jękiem poddała się mojej woli i drzwi stanęły otworem. Zrobiłam pierwszy krok, potem drugi i ruszyłam wzdłuż korytarza, w stronę schodów.
  – No, to teraz, żeby się jeszcze nie spierdzielić – ostrzegłam sama siebie i podwinęłam poły materiału, nie chcąc zlecieć w dół.
  – Czy to ty jesteś Nigmet? – usłyszałam za sobą i w ostatniej chwili złapałam równowagę. – Ostrożnie – dodał mężczyzna i podał mi dłoń, ale nie chwyciłam jej. Zamiast tego zlustrowałam go od góry do dołu. – Jestem Ioar, narzeczony Shanon – wyjaśnił, uśmiechając się.
  – Miło poznać – odparłam spokojnie. Wbrew temu, co powiedział Reynald, Ioar nie wyglądał ani trochę zwyczajnie, a tym bardziej przyjaźnie. Był wysoki, przerażająco chudy o ciemnych włosach i świdrującym spojrzeniu małych piwnych oczek. Przypominał węża, podstępnego, obślizgłego węża, który tylko czeka na okazję, by zaatakować, by podejść ofiarę od tyłu. Nie tylko, nie budził sympatii, a wręcz przyprawiał o dreszcze. Im dłużej wpatrywaliśmy się w siebie, tym bardziej moje zmysły biły na alarm, a podświadomość aż krzyczała "uciekaj!" Ale nie mogłam od tak zwiać. Wyprostowałam się nieco i uśmiechnęłam się, nie dając po sobie niczego poznać.
  – Czy wybierasz się do wioski?
  – Tak. Dokładnie – oznajmiłam. – Trzeba rozprostować kości i zrobić wreszcie coś pożytecznego.
  – Ależ, nie kłopocz się. Wypoczywaj do woli, moja droga. – Jego słowa, choć z pozoru uprzejme, ociekały jadem. – Gdyby nie to, że mam dziś wiele do zrobienia, chętnie dotrzymałbym ci towarzystwa i oprowadził po okolicy.
  – Nie ma takiej potrzeby. Sama również doskonale sobie poradzę.
  – Mam nadzieję. W razie czego, wysłucham każdej prośby.
  – Dziękuję, ale niczego mi nie trzeba. A teraz wybacz, Ioarze, ale udam się na spacer – rzuciłam na odchodne i czym prędzej wyszłam z domu. Ruszyłam w stronę wioski, która leżała nad rzeką u podnóża górki, na której stała posiadłość. Nie zaszłam jednak zbyt daleko, gdyż runęłam, jak długa, na ziemię, nadepnąwszy sobie na sukienkę. Nie, nie upadłam z gracją. Wyłożyłam się cała, twarzą w ziemię. Oczywiście. Nie byłabym przecież sobą. Zresztą jak niby się tu nie przewrócić, chodząc w takiej ferecie? Wstałam z ziemi, zostawiając na niej resztki godności i otrzepałam się z kurzu. Udało mi się doprowadzić swój strój do ładu i niewzruszona poszłam dalej.
           Dotarłam do wioski, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, iż ludzie bardzo mi się przyglądają. No tak, byłam tu nowa. W miejscach, gdzie wszyscy wszystkich znają, obcy zapewne przyciągają sporo uwagi. A jednak czułam się przynajmniej nieswojo. Od razu skierowałam swoje kroki do najbliższej karczmy, licząc na łut szczęścia i chociaż drobny zarobek.
          W karczmie też mi się wszyscy jakoś przyglądali i to nie była moja wyobraźnia. „Czyżbym wyglądała aż tak dziwnie w tym stroju?” - nie rozumiałam. Zignorowałam ciekawskie spojrzenia i podeszłam do lady, za którą stała pulchna kobieta w średnim wieku.    Zlustrowała mnie od góry od góry do dołu.
  – Dzień dobry... – zaczęłam z uśmiechem. – Nie znalazłaby się może jakaś robota?
  – A od kiedy goście panicza muszą pracować? – skwitowała kobieta, po czym strapiła się nieco. – Może jest...
  – Panicza? Chodzi o narzeczonego Shanon? – spytałam, próbując uzyskać jakieś informacje.    – Dziś dopiero miałam okazję go poznać...
  – Więc jesteś przyjaciółką Shanon? – ożywiła się.
  – No, już prędzej. Tak... Jestem u niej w gościnie. Użyczyła schronienia mi i mojemu towarzyszowi  – zaśmiałam się.
  – Tak. To bardzo dobra dziewczyna. Wszyscy ją uwielbiają.
  – Rozumiem, rozumiem. Czyli nie wie pani, dlaczego ktoś chciałby ją porwać? – zapytałam prosto z mostu.
  – Porwać? Naszą kochaną Shanon? Szaleństwo. Musieli nie być miejscowi.
  – No tak...
  – Mówiłaś, że chcesz robotę – przypomniała kobieta.
  – To prawda.
  – Przyda mi się pomoc przy zbieraniu chrustu na rozpałkę. Tu na skraju lasu. Nie jest daleko.
  – Dobrze. Podejmę się w zasadzie wszystkiego.
  – Dostaniesz pięć srebrnych monet, może być?
  – Taaak? – odpowiedziałam niepewnie. Nie miałam zielonego pojęcia na temat tamtejszej waluty, ani czy te pięć monet to jest dużo czy mało. No, więc się zgodziłam.
          Niedługo później byłyśmy już na miejscu. Dostałam coś jakby worek po ziemniakach i miałam zbierać drobne gałązki, do pełna. No, więc tak sobie zbierałam. Nie było to trudne zajęcie. Trochę, jak szukanie grzybów. Szukasz, szukasz, znajdujesz i chowasz do wora i idziesz szukać dalej.
  – Zauważyłam, że nikt nie przepada za narzeczonym Shanon – zagadnęłam.
  – Zły człowiek, diabeł wcielony – mruknęła kobieta. – Źle ją traktuje, w ogóle nie zasłużył na tak dobre dziewczę. Ale ona chce ratować rodzinny majątek, bo są na skraju bankructwa, więc się zgodziła. Żeby ojca uszczęśliwić.
  – Ioar ma uratować ich majątek?
  – Z długów ich wyciągnie, w zamian za rękę Shanon. Ślub za dwa tygodnie. Veeru załamany... biedny chłopak. A tak się kochali... – ubolewała kobieta.
  – Veeru?
  – Ukochany Shanon. Piękna była z nich para. Poznali się już trzy wiosny temu, jak Shanon przyszła do wioski pomagać nam przy żniwach. Od tak, z własnej woli. Od razu zaiskrzyło. Aż się oko cieszyło. A potem zjawiła się ta gadzina.
  – Czyli Ioar.
  – Tak. Właśnie.
  – A ten Veeru... Który to?
  – Mieszka zaraz na przeciw mojej karczmy. Wysoki, postawny chłopaczek. Ciemny taki bardzo, opalony w sensie. Nie trudno pomylić. Bystry, tylko biedny. Shanon pomagała mu z nauką, żeby mógł coś w życiu osiągnąć, bo nie stać go było na szkołę w sąsiedniej wiosce.
  – Mhm... Koło karczmy – powtórzyłam cicho, a w mojej głowie zrodził się pomysł.
          Tam też się udałam po otrzymaniu swojej zapłaty. Problemem było tylko, gdzie pieniądze schować, bo suknia nie miała kieszeni. To, a co! W cycki sobie włożyłam, przynajmniej wiedziałam, że nie zgubię. Ukraść też nikt nie ukradnie. Jak się jest kobietą, to trzeba sobie jakoś radzić. Zadowolona ze swojego geniuszu ruszyłam w stronę domu Veeru. Wtedy w zaułku koło karczmy, dostrzegłam Reynalda. Cofnęłam się i poszłam okrężną drogą, od tyłu budynku, bo wyraźnie kogoś z ukrycia obserwował.
  – Cześć – powiedziałam. – Kogo śledzisz?
  – Co? O bogowie! Nigmet? – Chyba go trochę przestraszyłam. – Co ty tutaj robisz? Miałaś nie wychodzić.
  – Ta jasne. A tu mi pociąg jedzie – mruknęłam, ale szybko zreflektowałam, że tu pewnie nie ma pociągów. – W sensie... Nie ma mowy, żebym siedziała bezczynnie. To, kogo obserwujesz? – Wskazał palcem dwóch mężczyzn rozmawiających o czymś kilka metrów dalej. – Kto to?
  – Jestem niemal pewny, że to ci, którzy napadli na Shanon – padło w odpowiedzi.
  – Miejscowi? – zaciekawiłam się.
  – Miejscowi.
  – Ale słyszałam, że Shanon tu wszyscy uwielbiają – oznajmiłam. – Że nikt by jej nie skrzywdził. Tylko Ioara nie znoszą. I w sumie nic dziwnego.
  – Więc może to on kazał ją porwać? Tylko, po co?
  – Ano może. Różnie w życiu bywa. Czemu ich nie spytać?
  – Taki miałem plan, ale akurat przyszłaś – stwierdził Reynald i wyszedł z ukrycia, mówiąc: – Zostań tu. – Ale i tak podążyłam za nim. Tamci na nasz widok pobledli i już chcieli uciekać, ale Rey zagrodził im drogę. – Chyba musimy pogadać – oznajmił. – Kto was nasłał?
  – Pytanie brzmi, kto WAS nasłał – padło i zobaczyliśmy za sobą wysokiego chłopaka o ciemnej karnacji. 

3 komentarze:

  1. "Widziałam stamtąd drogę, którą szłam Reynaldem" - brakuje "z".
    I poza tym nic innego nie wpadło mi w oko.

    No cóż ten rozdział także świetny, każdy rozdział lepszy od poprzedniego. Rzeczywiście sprawdza się powiedzenie, że początki są zawsze trudne. ;)
    Nie mogę doczekać się ciągu dalszego.
    Pozdrawiam, KatieKate

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy tylko słyszę 'wysoki chłopak o ciemnej karnacji" widzę Aomine Daikiego, przykro mi ;D Wgl... Ioar. Trzy samogłoski pod rząd <3 wygrywa w moim rankingu. 3 na 4 nawet liter w imieniu to samogłoski! Podobego nie widziałam imienia. Zastanawiam sie, czy dobrze to wymawiam, w myślach. Czy tak jak zapisane, czy może w tym świecie to powinno brzmieć inaczej. Wiesz jak jak to jest. Całe zycie czytałam harry'ego i kiedy wyszły ekranizacje, byłam załamana że dambledor i darslejowie, mój świat runął, ale w mojej głowie dzieciaka to na zawsze pozostali durslyami i dumbledore.... także, zboczyłam z tematu. Tak czy srak, często zastanawia mnie wymowa. Albo np taki Jaegerjaquez. Ok, on bije na głowe nawet Ioara. Za chuja bym nie wpadła jak te jego cholerne nazwisko wymówić ;D
    Ok, wracam do rozdziału. Mam w zasadzie jedno do powiedzenia: zaczytałam sie. w chuj. koniec rozdzialu mnie zaskoczyly, nie ze byl zaskakujacy, ale ze sie skonczyl. gdyby bylo dalej, zytalabym pewno do konca, czaisz, to juz jest dla mnie opowiesc, ktora jak raz wezmiesz do reki, to nie odlozysz, dopoki nie skonczysz. Ioar. Widze go troche podobnego do barty;ego croucha, a troche do wygłodzonego dziecka z Afryki. Ja przepraszam za porównanie, ale widziałam ostatnio film taki i generalnie chodzi mi o to, ze odżegnując sie od wszystkich rzewnych uczuc typu wspolczucie, te biedne, wychudzone dzieci, wygladaja naprawde makabrycznie. ze sie mozna wystarszyc. i nawet nie chodzi o ich przerazajaca chudosc, wystajace kosci, ale sama twarz... skora obciagnieta na czaszce, podkrazone oczy. i jakis czajacy sie w nich... juz nie głod, ale jakby gniew, nienawisc. nie wiem, tak zinterpretowalam film. i tak mi sie te uczucica skojarzyly z Iorem. Ale dam sobie pazury obciąć, że polubie Veerę. I bede zazdrosna o Shannon :P Na bank.

    Ok, wisza mi jeszcze dwa rozdzialy na behindzie, oczywiscie zajrzalam do nich, nie bylabym soba, ale zas sie duzo dzieje. -.- chrzestni przyjezdzaja, przyjaciel, ktorego lata nie widzialam... ale zamierzam wieczorem dzisiaj odpalic droge i popisac. moze nawet rzuce okiem na ttd ;P
    ok, ok, nie pamietam Twojego harmonogramu, ale czekam, czekam na wszystko. pamietam ze 14 (dopier :() ma byc cos na ancient. Jeżuniu, daj mi juz kawalek Bana, jak nie mi to Iv-youkai, plssss. Prragne jakis interrrakcji z lisami i demonami, o! ;D
    A tak wgl... albo dobra, nic :) hueh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty to zawsze o Daikim, gdzie Ci kuźwa Daikiego w średniowieczu znajdę?
      A Ioar, tak, dlatego tak bardzo pasowało mi to imię. Wymawia się z grubsza tak jak jest napisane, chyba, w sumie nie wiem, imie znalazłam na liscie imion nordyckich ale wymowy nie było.
      Veerę, nie wiem, serio nie wiem, jak się to odmienia, ale wątpię, że Veerę, nawet nie Veerego w sumie Veeru to Veeru i mi się jakoś nie odmienia... >.< Ale to mi, więc o to pewnie będziemy walczyć.
      Najpierw jeszcze masz 12tego na behind, a potem dopiero Ancient bo muszę skończyć, bo coś miałam blokadę, zresztą jak się zabrałam znowu na behind to z pisaniem się nie wyrabiam nawet bo tyle mam nagle pomysłów po miesiącu przerwy. Ale nie powinno być już nigdzie obsuwy tak myślę... Chociaż Behind góruje >.<
      I no mów co a nie ze nie.

      Usuń