W drodze do kolejnej wioski,
zawitaliśmy do miasta portowego. To było największe, jakie do tej pory
widziałam. Tętniące życiem, pełne murowanych budynków, a nie tylko drewnianych
chatek. Położone w rozwidleniu dwóch głównych rzek, podobno będące największym
ośrodkiem handlowym, zaraz obok stolicy królestwa. Reynald zatrudnił się tam do
załadunku i rozładunku towarów w porcie, a ja w ten czas pomagałam w karczmie,
w której mieszkaliśmy. Przynajmniej to mogłam zrobić.
Lecz nie tyle sam pobyt wmieście był
ważny, co wieści jakie usłyszeliśmy. Bowiem, tu, do miasta portowego informacja
o śmierci dotychczasowych władców dotarła bardzo szybko. Krol Leontius i
królowa Ronnahi zostali zabici przez swojego generała – Ejvalda. Nastąpił
przewrót polityczny, który wstrząsnął całym królestwem. A najbardziej Reynaldem,
który zdawał się bardzo przejmować obecnymi wydarzeniami i królestwem.
Wiedziałam, że kryje się za tym jakaś
dłuższa historia, nieprzyjemna i mroczna. Zapewne bardzo bolesna. Toteż nie
pytałam, nie chcąc rozdrapywać starych ran. Widać było jednak, że Reynald od
tego czasu chodził dość zmartwiony i w związku z tym przyspieszył naszą podróż
do wioski, w której żył jego przyjaciel, a z którym nie widział się od lat.
Bardzo byłam ciekawa, co to za człowiek.
Na twarzy Reynalda gościł naprawdę ciepły uśmiech, gdy o nim wspominał. Po
cichu liczyłam też na to, że może ów przyjaciel przybliży mi nieco przyszłość
Reya i powód jego nienawiści do Ejvalda. Wiem, powiedziałam przecież, że
poczekam, aż sam mi powie. Byłam jednak ciekawskim stworzeniem. Po tym jak
zobaczyłam ten mrok w oczach Reynalda, nie mogłam przestać się martwić.
– Rey... – zaczęłam, gdy błądziliśmy po zatłoczonej uliczce. – Jesteś
pewien, że wiesz, gdzie iść? To miała być mała wioska.
– Ostatni raz byłem tu cztery lata temu. Trochę się rozbudowali tutaj...
– Nie ma żadnego sposobu, żeby się skontaktować z twoim przyjacielem?
– Nie bardzo.
– Jak on właściwie ma na imię? – spytałam, marszcząc brwi. – Nigdy mi
nie powiedziałeś.
– Vichtor – padło w odpowiedzi.
– Czyli to byłby odpowiednik imienia Wiktor – stwierdziłam. – A Reynald
w moim świecie byłby... Rajmundem? Romualdem może...
– Mówiłaś coś?
–Nic, nic. Gadam do siebie. Wtedy
Nigmet... Czy mamy jakieś imię na 'n"? – mamrotałam dalej. – Natalia, ale
to nie brzmi podobnie. Ech...
– Skup się, bo jeszcze się zgubisz – skarcił mnie Reynald.
– Hej, ja tu dokonuje wiekopomnego odkrycia odnośnie imion – oburzyłam
się i zmarszczyłam brwi, rozglądając się dokoła. – Zresztą na razie i tak
jesteśmy zgubieni.
I właśnie wtedy zobaczyłam Jaelle.
Stała dosłownie kilka metrów ode mnie, uśmiechając się pobłażliwie. Nie miałam
najmniejszych wątpliwości, że to ona, więc mimowolnie ruszyłam w jej stronę.
Chciałam dowiedzieć się, co to wszystko ma znaczyć i dlaczego przeniosła mnie
do jakiegoś dziwnego świata. Oraz jak to w ogóle możliwe, że dała radę to
zrobić. To fizycznie niemożliwe. Tak wiele miałam pytań, lecz Jaelle jakby
nigdy nic ruszyła w swoją stronę.
Zaczęłam ją gonić. Nie mogłam
pozwolić jej uciec. Biegłam ile sił w nogach, by nie stracić jej z oczu, lecz
ona wciąż i wciąż oddalała się ode mnie. Jakby nie szła, a sunęła kilka
centymetrów nad ziemią. Niezrozumiałe było dla mnie to zjawisko, lecz w
ferworze gonitwy nie miałam czasu myśleć nad takimi rzeczami. Trudno
powiedzieć, czy w ogóle był w tym jakiś sens. Tak wiele już rzeczy wydarzyło
się, nie mając dla mnie pokrycia praw fizyki.
– Jaelle! – krzyknęłam rozpaczliwie, gdy zniknęła mi z oczu.
Jeszcze chwilę biegłam dalej, łudząc
się, że ją odnajdę, ale nie mogłam już złapać tchu. Uciekła, a ja stałam w
tłumie ludzi, nie mając pojęcia, co dalej. Nie wiedziałam, gdzie jestem, ani
dokąd mam iść. Zupełnie zapomniałam o wszystkim i zostawiłam Reynalda, rzucając
się w pogoń za Jaelle.
Westchnęłam cicho i rozejrzałam się
dokoła, próbując odgadnąć skąd przyszłam. Na darmo. Znajdowałam się w samym
sercu miasteczka, które już dawno przestało być wsią. Ludzie tłoczyli się
wszędzie wokół. Każdy dokądś śpieszył. Przeciskałam się pomiędzy nimi, by
zaczerpnąć świeżego powietrza i ocenić sytuację.
Nagle wpadłam na kogoś. Spojrzałam na
zakapturzoną postać. Mniej więcej mojego wzrostu. Zastanawiałam się, jak musiało
jej być w tym gorąco.
– Wiesz może... – zaczęłam, ale pokiwała przecząco głową, po czym
wybełkotała w pośpiechu "przepraszam" i uciekła. – No i co teraz? –
spytałam sama siebie.
Wzięłam głęboki oddech, starając się
zapanować nad emocjami. Byleby nie spanikować, że się zgubiłam. Ale doprawdy...
Gubienie się było dla mnie dość łatwą, a zarazem bardzo przykrą sprawą. Nienawidziłam,
nie wiedzieć, gdzie iść, a jednak zdarzało mi się to już niejednokrotnie.
– Tu jesteś – usłyszałam i ktoś złapał mnie za ramię.
– Rey! – uradowałam się. – Jak mnie znalazłeś?
– Mówiłem ci, żebyś się nie oddalała. A ty co? A ty nagle gdzieś
odbiegasz.
– Widziałam Jaelle – oznajmiłam.
– Jaelle? Ach! Jaelle? I co?
– Uciekła...
– Może to nie była ona?
– Nie przewidziało mi się – zaprotestowałam. – Widziałam ją, ale... Nie
udało mi się jej dogonić.
– Chodź. Wiem już, gdzie się udać.
– To świetnie.
I tak oto trafiliśmy do celu. Reynald
wziął głęboki oddech i zapukał do drzwi jednego z domków. Po dłuższej chwili
drzwi otworzyła nam młoda, zmęczona życiem, kobieta. Zrobiła zdziwioną minę i
wytarła ręce w fartuch.
– Litzi, mam rację? – odezwał się Reynald, a gdy nieznajoma skinęła
głową, ujął jej dłoń w swoją i ucałował. – Na imię mi Reynald. Jestem starym
przyjacielem Vichtora.
– Wejdźcie proszę – padło w odpowiedzi, a ja poczułam dziwny smutek. –
Reynald... Ten Reynald?
– Zapewne.
– Słyszałam o tobie, bardzo wiele – stwierdziła kobieta. – Kim jest twoja…
Towarzyszka?
– To Nigmet. Podróżujemy razem.
– Hej – mruknęłam, wciąż bacznie obserwując Litzi.
– Jesteś tak piękna, jak sobie ciebie wyobrażałem – stwierdził Reynald. –
Vichtor doskonale cię opisał w swoim liście. Pisał o twojej nietuzinkowej
urodzie i wspaniałym charakterze.
– Pisał o mnie?
– Tak. To był jedyny list, który od niego otrzymałem, odkąd ruszyliśmy w
dwie, różne strony. Informował mnie w nim o waszym ślubie, po tym jak już się
rozdzieliliśmy. Niestety nie mogłem wtedy przybyć, chociaż bardzo żałuję.
– Rozumiem. Nic się nie stało...
– Gdzie Vichtor? – spytał Reynald, a ja przygryzłam wargę. Wiedziałam
już.
– Vichtor... odszedł.
– Odszedł? Jak... to... – wyszeptał Reynald. – Dokąd…?
Chwyciłam Reya za ramię, ściskając
lekko.
– Vichtor nie żyje – powiedziała wreszcie Litzi. – Zmarł półtora roku
temu.
– Przykro mi – powiedziałam cicho. – Przykro mi... Rey...
– Możesz nam powiedzieć... Jak to się stało? – poprosił Reynald, a Litzi
niechętnie, lecz skinęła głową na zgodę.
– Dobrze wiem, jak oboje nienawidziliście Ejvalda – zaczęła. – Słyszałam
o was i o waszej przyszłości – wyjaśniła spokojnie, ale jej dłonie trzęsły się,
wiec zacisnęła je na fartuchu, który nosiła. – Rok po naszym ślubie, zjawił się
tu Ejvald. Był w tym mieście. Co prawda zmierzał gdzieś dalej, maszerował wraz
ze swoim wojskiem, gdzieś w stronę wschodniej granicy. Mówiłam Vichtorowi, żeby
nie wychodził. Prosiłam, błagałam, żeby mnie nie zostawiał, ale ta nienawiść
była zakorzeniona zbyt głęboko. Chwycił swój stary miecz i wybiegł. – Tu głos
jej się zawiesił, a w oczach błysnęły łzy. – Rzucił się na Ejvalda. Chciał go
zabić i położyć kres temu szaleństwu, ale przecież nie miał szans przeciwko
całej armii... Zabili go, bez wahania, zabili... Zabili go na moich oczach.
Reynald zacisnął dłonie w pięści, a
jego oczy znów pociemniały. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Ten mrok...
Był czymś, czego nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić.
– Mieliście szczęście, że Ejvald nie spalił przy okazji całego miasta –
powiedział z pozoru spokojnie, ledwo panując nad emocjami. – Naprawdę mi
przykro, Litzi. Wiem, że go kochałaś i że był z tobą szczęśliwy.
– Wiem, że mieliśmy szczęście. Ale co z tego, skoro wolałabym zginąć,
niż żyć bez niego?
– Jak
sobie radzisz? – spytał Reynald.
Jak zawsze troskliwy, chociaż w tym
momencie to on cierpiał najbardziej. Litzi zdążyła się, chociaż jako tako
pozbierać, bo czas przecież, podobno, leczy rany.
– Dobrze... Jakoś...
– Mieszkasz tu sama?
– Z siostrą. Przeprowadziła się do mnie z mężem po śmierci Vichtora.
– To musi być dla ciebie trudne – stwierdziłam. – Patrzeć na nich...
– To dzięki nim wciąż mam siłę, by żyć – odparła Litzi. – Zaparzę
herbaty.
– Nie, nie kłopocz się. Będziemy się już zbierać. Przepraszam, że
musiałaś sobie przypominać o tych wszystkich przykrych rzeczach – strapił się
Reynald.
– Nie, jako jego przyjaciel, zawsze jesteś tu mile widziany. Zostańcie,
chociaż na obiad – zaproponowała Litzi i otarła łzy.
– Nie... Ale dziękujemy za propozycję – stwierdziłam szybko, widząc, że
Reynaldowi coraz ciężej jest odpowiadać. – Trzymaj się, Litzi – dodałam i
wyprowadziłam Reya na zewnątrz.
Szłam tak dłuższą chwilę, ciągnąć go
za sobą. Przed siebie, byle jak najdalej od tego domu. Zatrzymałam się dopiero
znaleźliśmy się w bardziej zacisznym miejscu. Spojrzałam na Reynalda. Miał tak
straszliwie smutną minę, a ja nic nie mogłam zrobić. Tylko jedno przyszło mi do
głowy, więc przytuliłam go, gładząc po głowie. Nie protestował. Został tak
dłuższą chwilę, aż wreszcie powiedział:
– Dziękuję, Nigmet.
– Nie masz, za co mi dziękować – stwierdziłam. – Trzymasz się jakoś?
– Tak. Jakoś... Vichtor był mi jak brat...
– Wiem...
– Mieszkaliśmy w tej samej wsi, odkąd tylko pamiętam. Często udawaliśmy
rycerzy, wymykaliśmy się z wioski, na pobliskie wzgórza, udając, że ratujemy
królestwo przed Ejvaldem. To było dziesięć lat temu, ale on już wtedy był znany
ze swojego okrucieństwa. Nie jeden raz obrywało nam się za to znikanie –
wyjaśnił Renald i uśmiechnął się smutno. – Wtedy było tak samo. Zwialiśmy, żeby
bawić się w spokoju, z dala od zgiełku i narzekania naszych rodziców. Nie
potrafiliśmy docenić tego, co mamy. Nienawidziłem rodziców za to, że żyjemy w
biedzie. Vichtor był taki sam. Rozumieliśmy się bez słów. Ale tamtego dnia do
wioski przybył Ejvald. Nie wiem dokładnie, co się stało. Nagle zobaczyliśmy, że
cała wieś płonie, a niedługo później dostrzegliśmy armię. Skryliśmy się w
zaroślach. Wtedy po raz pierwszy widziałem Ejvalda. Spalił całą wieś i zabił
nasze rodziny. Zabrał nam wszystko, chociaż i tak już mieliśmy niewiele.
Rzuciliśmy się do biegu, żeby zobaczyć co z ludźmi. Z nadzieją, że może ktoś
ocalał. Nawet przez buchające płomienie, widać było krew i ciała. Nie
oszczędzili nikogo. Wymordowali wioskę, a potem spalili. Nieposłuszeństwo wobec
rodziców uratowało nas, a zarazem stało się przekleństwem. Przysięgliśmy sobie
zemścić się na Ejvaldzie – oznajmił Reynald, dłonie zaciskając w pięści. – Ale
byliśmy słabi, głupi... Gdy tułaliśmy się bez celu, przymierając głodem,
przygarnął nas rycerz. Prawdziwy rycerz, który niegdyś służył w gwardii
królewskiej. Nie miał domu. Był podróżnikiem, dorabiał tak, jak ja dziś,
chroniąc kupców, wykonując różne zlecenia. Zajął się nami, nauczył nas władać
mieczem, nauczył nas wszystkiego. To szczęście trwało jakieś pięć lat, ale
zmarł. Ze starości oczywiście. I tak dobrze się trzymał. Przez jakiś czas
jeszcze podróżowałem z Vichtorem. Potem nasze drogi się rozdzieliły. Ja
wróciłem na stare śmieci w przerwie między podróżami, a on zamieszkał tutaj.
Gdy poznał Litzi napisał do mnie list. Napisał, że jest szczęśliwy, że zamierza
się oświadczyć i chyba porzuci chęć zemsty, że znów ma, po co żyć... A mimo
to... Ten dureń tak po prostu... Po prostu dał się zabić.
Chociaż bardzo chciałam poznać
Vichtora, nie było mi to dane. Zamiast tego niespodziewanie dowiedziałam się
prawdy na temat przeszłości Reynalda. Prawdopodobnie potrzebował się wygadać.
Cieszyłam się, że uznał mnie na tyle godną zaufania, by jednak mi się zwierzyć.
Być może w ten sposób chciał uczcić pamięć o zmarłym przyjacielu. Poznałam
prawdę, która tak bardzo mnie ciekawiła. Okazała się jednak bardziej mroczna,
niż myślałam. Teraz już wiem, że niewiedza może być błogosławieństwem, że
czasem lepiej jest nie wiedzieć.
Smutny, krótki rozdział o Reyu w sumie. W sumie w tej chwili został sam na świecie, choć Nigmet pewnie jeszcze przez jakiś czas będzie mu towarzyszyć. Ciekawe, po co pojawiła się Jaelle. Nie sądzę, żeby było to przypadkowe zdarzenie. A może?
OdpowiedzUsuńW pierwszym wersie masz zbędną spację przed przecinkiem. Widać to:P
Pozdrawiam
Laurie
Jestem starych przyjacielem Vichtora. <-- ch na m. No chyba że "jestem u starych przyjaciela Vichtora" tez by moglo byc :D żarrrrt ;D
OdpowiedzUsuńOk, ok. Spoważniałam. Bardzo często zastanawiam się nad tym. Czy zawsze lepiej wiedzieć. Bo długi czas zakłądałam, ze tak, że wolę. Że to życie w błogosławionej niewiedzy jest w sumie ostatecznie, dla mnie, jakies takie, poniżające. i nie umiem tego usprawiedliwić. siebie. że np mogłam cos zrobic, ale nie wiedziełam przeciez o niczym. ale sama przeciez powinnam zauważyć. kogoś przycisnąć, coś zaobserwować. Jakoś tak zawsze kojarzy mi sie to negatywnie. i bywało ze te chwile beztroski wyrownywaly sie potem z tym obwinianiem, że moze gdyby sie było bardziej dociekliwym/spostrzegawczym/upartym albo wgl by sie bylo gdzies/przy kimś... I ostatnio stanęłam przed taką decyzją, wiedzieć czy nie. I wybrałam, że nie. I tez sie tym zadreczam, chociaz wiem, że gdybym wybrała wiedzę, prawdopodobnie rozpętałaby się jedna z tych małych ale zajadłych wojen. No i co? I nie wiem, co jest lepsze. Moze w tej konkretnej sytuacji lepiej jest nie wiedziec, ale na ogół, wole chyba raz dostac w twarz, ale, ze tak powiem, na czas. Poki jeszzce mozna cos zrobic, czemus zapobiec, bo potem konsekewncje mogą ciężarem przebic te chwile słodkiej niewiedzy.
Ok, pokrecone te moje refleksje, jak zawsze. ale mnie natchnęło. natchnęłaś.
Podobało mi sie, ze Nigmet przejela inicjatywe, podczas rozmowy z Litzi. Wczułam sie w nastrój Reya. Jego historia brzmi bardzo... no, że sie wkurzyłam! Yebac Ejvalda! I, aha. Nie wiem, ale zwróciłam szczególną uwage na ta postac w kapturze, która wpadła na Nigmet... Coś mi, hm. Te wzrost, no nie wiem. Mam swoja teorie ;P
Krótko!
Laurie - spacje już usuwam, nie wiem co tam robi. A co do Jaelle, zobaczymy.
OdpowiedzUsuńWilczy- też błąd już naprawiam, dzięki za czujność. Ty to też masz refleksje :D Ale nikogo prosze nie przyciskaj może lepiej :D
Generalnie nigdy się nie wie, co jest lepsze. Trzeba po prostu robić to, co się uważa za słuszne w danej chwili. Chyba nie ma lepszego wyjścia.
Osobiście jednak też wolę wiedzieć - tak myślę...
Jeśli Twoją teorią jest, że to kolejna Ivrel to mogę Cię od razu wyprowadzić z błędu. Ta historia jest wolna od postaci, które w Behind zamieściłam bez wahania.
Długiego komentarza nie będzie bo przysypiam. Rozdział ciekawy, znaczący, ważny, ale poprzednie były bardziej ekscytujące.
OdpowiedzUsuńBłędów nie wyłapałam. Uwielbiam to opowiadanie, z niecierpliwością czekam na następny rozdział. <3
Pozdrawiam, KatieKate
! Nie! Nie myślałam o Ivce -.- wychodze na jakas megalomankę -.- Nie myślałam! Ja tu widze jakies petle czasowe, jak juz musisz wiedziec ;D nie jestem megalomanka, jestem po prostu zwyczajnie rąbnieta! ;D Mi sie wydaje, ze to byla druga wersja Nigmet. Cokolwiek to kurwa moze znaczyc ;D Takze fak ju! ;D Nie musze miec wszedzie Ivrel!
OdpowiedzUsuńAle Grimmem nie pogardze.
:D
:P
Albo Banem.
;P x500
Albo Kakashim. W sumie nic nie mam z Kakashim, nic nie czytałam nic nie napisałam. A ja to bym kchiała byc panią Hatake. Nom. A jest jakis generator hotow na necie? w sumie nie szukałam. taki ze podstawiasz tylko imiona i Ci generuje, czaisz. Nie, nic nie piłam. JESTEM NA DIECIE. Więc odbija mi coraz bardziej. Ale podobno kwas chlebowy moze miec do 0,5% alko. wiec może jednak jestem pijana. wiedzialas ze w 50ml whisy jest az 110 kalori? I co ja mam biedna zrobic. Jacka dostalam na swieta i sie bedzie kisił teraz... To jak będzie? Z tym Kakashim? Bo moge jeszcze duzo takich komentarzy ujebać. Napisałam przed chwilą 'komentatarzy' ;D Takie kurwa komentatarzowie dementatorzy dementotory. :D Czaisz ta logike.Wyssaja z Cb rozum! Welcome to my worrrrrlod! LD :D i LSD jeszcze do tegu kuźwa. :P x 2 000 000 000
/o/ *ucieka*
Mhm, czasoprzestrzenie i inna Nigmet - teraz rozumiem - no zobaczymy.
UsuńI... Jeszcze jedno. Wilczy. Cokolwiek bierzesz, bierz tego pół i najlepiej daj numer do dilera.
pozdro600!
OdpowiedzUsuń:D