– Jak się nazywasz? – spytałam, wpatrując się w swojego wybawcę, a
raczej w to, co byłam w stanie dostrzec, mimo, że wciąż miał na głowie kaptur. –
Kim właściwie jesteś i dlaczego mnie uratowałeś?
– Strasznie jesteś ciekawska.
– Cóż... To chyba normalna reakcja – stwierdziłam beznamiętnie.
– Może najpierw sama się przedstawisz? – padło w odpowiedzi.
– Pierwsza spytałam.
– Masz pięć lat?
– Nie mogę powiedzieć. Przecież ścigają mnie ludzie Ejvalda – oznajmiłam,
grając na czas.
– Nie ratowałbym cię, gdybym zamierzał im cię później oddać.
– Skąd
mogę wiedzieć. Nie pokazałeś nawet twarzy.
Nieznajomy westchnął, nie ukrywając
poirytowania, lecz odsłonił twarz. Spod materiału wylały się długie czarne
włosy, a zielone oczy przyglądały mi się badawczo.
– Callan.
– Co?
– Mam na imię Callan – powtórzył z irytacją w głosie.
– Dziękuję za ratunek, Callanie.
– Więc kim jesteś? Bo na pewno nie księżniczką.
– A skąd ta pewność? – spytałam, łapiąc się pod boki.
– Bo słyszałem, że księżniczka Viviane jest niesłychanie urodziwa, a
ty... Ech...
– Co miało znaczyć to westchnięcie? – fuknęłam.
– Stanowczo nie wyglądasz na księżniczkę. Zachowanie też nie pasuje.
Księżniczki są bardziej... No nie wiem. Delikatne?
– A ja to niby, jaka jestem? – warknęłam.
– Masz grację słonia. Biegnąc staranowałabyś żołnierzy – usłyszałam w
odpowiedzi.
– Miarka się przebrała – oznajmiłam, zakasując rękawy sukni. – Może i
mnie uratowałeś, ale tak się traktować nie pozwolę – zadeklarowałam i z miejsca
strzeliłam go otwartą dłonią w policzek. – Dobrze ci tak – pomstowałam,
rozsiadając się na zmurszałym fotelu.
Powoli zaczynało się ściemniać. To
napawało mnie niepokojem. Bliżej nieokreślonym. Chociaż może to, dlatego, że
miałam spędzić noc w opuszczonym budynku z obcym facetem, podczas, gdy w sumie
ściga mnie banda popleczników złego generała. Ale co ja tam wiem...
– To, dlaczego tak właściwie mnie uratowałeś? – odezwałam się wreszcie,
spoglądając na Callana.
– Co? Już przestałaś się gniewać?
– Zadałam
ci pytanie – zauważyłam, marszcząc brwi. – Powiedziałeś, że masz z Ejvaldem na
pieńku. Dlaczego?
– To nie twoja sprawa.
– Jednak moja.
– Ciesz się, że jesteś bezpieczna i nie zadawaj pytań. I tak nic ci nie
powiem.
– Doprawdy? – zaśmiałam się. – A mi się wydaje, że jednak powiesz.
– Skąd ta pewność? – Callan wyglądał na zaciekawionego.
– Bo właśnie zapadł zmrok, a po mieście biegają ludzie Ejvalda. Nie
sądzę, że wolałbyś zaryzykować i stąd wyjść, a zatem mam całą noc na to, żeby
wydobyć z ciebie trochę informacji.
Callan był dziwny i nie
wątpiłam, iż będzie to trudne zadanie. Jednak potrafiłam być uparta. Chciałam
wiedzieć. Mężczyzna, który siedział na przeciwko mnie, zdawał się wiele
ukrywać. Ciekawiło mnie to. Na moją korzyść działało to, że siedział akurat w
oświetlonej przez światło księżyca części pomieszczenia i mogłam dość łatwo
dostrzec wyraz jego twarzy. To dawało już jakieś pole do popisu.
– Myślisz, że jesteś w stanie to zrobić?
– Tak. Tak właśnie uważam – stwierdziłam. Teraz to Callan się zaśmiał. –
To, dlaczego mnie uratowałeś?
– To ma jakieś znaczenie? – zapytał wyraźnie rozbawiony.
– Ma znaczenie. Skoro mnie uratowałeś to znaczy, że poza fatalnym
charakterem, nie jesteś wcale taki zły, na jakiego wyglądasz – oznajmiłam,
bacznie obserwując rozmówcę. – To, że wyciąłeś w pień popleczników Ejvalda, nie
znaczyło, że musisz zabierać mnie ze sobą, a jednak to zrobiłeś. Zabrałeś mnie
tutaj, do swojej kryjówki, czy jakkolwiek to nazwiesz.
– Może zrobiłem to w ramach rozrywki – podsunął Callan, uśmiechając się
diabelsko.
– Na pogaduchy? To może wreszcie odpowiesz na moje pytanie?
Callan znów parsknął śmiechem.
– Znam lepszą zabawę – stwierdził, podchodząc do mnie, po czym nachylił
się tak, że jego twarz znajdowała się tuż przy mojej. – Wiesz już, co mam
na myśli?
– Blefujesz – mruknęłam. – Nie wiem, czemu próbujesz zgrywać złego
gościa, po tym jak mnie uratowałeś, ale nie przestraszysz mnie tak łatwo.
– To, co muszę zrobić, żebyś mi uwierzyła? – spytał, patrząc mi prosto w
oczy, a dłoń położył na moim udzie. – Hmm?
Nie odwróciłam się, twardo
odpowiadając na jego spojrzenie.
– Mówiłam. To nie zadziała. W tak krótkim czasie od mojego przybycia
tutaj, zobaczyłam dużo przerażających rzeczy, których nigdy nie chciałabym
zobaczyć. To naprawdę nie robi na mnie wrażenia.
– Nawet nie jesteś zabawna – prychnął w odpowiedzi i wrócił na swoje
miejsce.
– Więc? – Nie dawałam za wygraną. – Co masz za złe Ejvaldowi?
Zaległa cisza i gdy już zamierzałam
coś powiedzieć, odezwał się Callan:
– Ejvald zabił moją starszą siostrę.
– Przykro mi – powiedziałam. – Więc zemsta? – wyszeptałam, spoglądając w
stronę okna lub tego, co z niego zostało. – Czemu wy wszyscy musicie szukać
zemsty? To marny powód do życia. No, bo co potem? Zemsta nie niesie za sobą nic
dobrego. Pozostawia tylko pustkę.
– Mam rozumieć, że coś o tym wiesz?
– Skąd... Nigdy nie próbowałam się mścić. Wiem, że to bezcelowe.
– Lepiej nic nie robić? – ciągnął dalej Callan.
– Lepiej znaleźć w życiu inny cel – mruknęłam, po czym spytałam: – Skąd
właściwie jesteś? Właściwie nie
odpowiadaj. I tak nie będę wiedziała.
– Z małej wioski. Miałem tylko siostrę – odpowiedział mimo wszystko.
– A rodzice?
– Nawet ich nie pamiętam – odparł beznamiętnie.
– Przykro mi – powiedziałam, wzrok wbijając w podłogę.
– Już drugi raz to mówisz.
– Bo drugi raz powiedziałeś o utracie bliskich.
– Dziwna z ciebie dziewczyna – stwierdził beznamiętnie Callan.
– To wy wszyscy jesteście dziwni – odpowiedziałam, marszcząc brwi. – Dla
mnie... Ale dla was to pewnie ja jestem ta inna.
– Co masz na myśli?
– A uwierzysz mi, jak ci powiem, że jestem z innego świata?
– Nie – przyznał Callan.
– W takim razie to bez znaczenia – skwitowałam. – Słyszałeś kiedyś o
wiedźmie Jaelle?
– Jaelle? – powtórzył, marszcząc brwi. – Nie... Nie sądzę.
– Czyli też pudło – jęknęłam. – Mniejsza z tym. Co planujesz jutro?
– Jutro?
– No, jak wzejdzie słońce – mruknęłam.
– Udam się do stolicy, tam gdzie przebywa Ejvald.
– I myślisz, że sam jeden dasz radę go, nie tylko spotkać, ale i zabić? –
zakpiłam, a Callan obrzucił mnie lodowatym spojrzeniem. – Wybacz, że niszczę
twoje plany, ale nie wydaje mi się to możliwe. Jak na razie ciągle słyszę o
ludziach Ejvalda, ale nie o nim. To znaczy, że od wszystkiego ma podwykonawców.
Naprawdę sądzisz, że dasz radę się zbliżyć?
– Może.
– Nie wolisz pójść ze mną? – spytałam, uśmiechając się zadziornie. – Z
takimi umiejętnościami... Przydasz nam się.
– Wam? Kim "wy" jesteście? Sektą? Organizacją? Czy bandą
rzezimieszków?
– Żadnym z wymienionych.
– Co możecie mi zaoferować?
– W sumie nic – zaśmiałam się radośnie. – Ale mamy coś, czego pragnie Ejvald.
W końcu sam do nas przyjdzie – stwierdziłam. – Co ty na to?
– Co takiego niby możecie mieć?
– A, kto jeszcze stanowi dla niego przeszkodę w drodze do władzy? –
odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
– Dziedziczka tronu – wyszeptał.
– Może.
– Może?
– Przekonasz się, jeśli pójdziesz ze mną – oznajmiłam, szczerząc zęby. –
To jak będzie? Panie wredny rycerzu?
– Blefujesz.
– Sugerujesz, że kłamię? Twoje oczy mówią, co innego – stwierdziłam z
satysfakcją w głosie.
– Co mówią? – prychnął wściekle Callan.
– Że ciekawi cię odpowiedź.
– Nie bardzo – warknął, odwracając się w drugą stronę.
– Czyli nie idziesz?
– Nie idę. – Jednak poszedł ze mną.
Nie znałam go. Mało o nim wiedziałam.
Sporo ryzykowałam, zabierając go ze sobą. Aczkolwiek ktoś taki jak on, był nam
w tej chwili potrzebny. Oraz mi, żebym mogła bezpiecznie wrócić do Reynalda i
Viviane. Potrzebowałam ochrony, a jego towarzystwo w dalszej podróży mogło
okazać się pomocne. Czym właściwie się kierowałam? Przeczuciem. Coś... Jakiś
wewnętrzny głos mówił mi, że go potrzebujemy. Postanowiłam zaufać swojej
intuicji.
– Nie pożałujesz – oznajmiłam uradowana eskortą.
– To się dopiero okaże... – westchnął Callan. – Chcesz ochrony, proszę
bardzo. Odstawię cię do przyjaciół i na więcej nie licz.
– Tak, tak – mruknęłam, w głębi duszy czując, że i tak z nami zostanie.
Zaraz o świcie wymknęliśmy się z wioski, lecz kierunek naszej podróży jakoś nie
zgadzał mi się z wytycznymi, które dałam Callanowi. – Chwila, chwila... My na
pewno dobrze idziemy? – spytałam niepewnie. – Mówiłam, że mamy się kierować na
wschód...
– Jeśli pójdziemy tamtą drogą, od razu nas znajdą – wyjaśnił Callan. –
Wybierzemy nieuczęszczaną trasę. Do wioski, w której czekają twoi przyjaciele,
prowadzi jeszcze jedna droga. Dawno przez ludzi zapomniana, ponieważ prowadzi
przez wioskę, która kilkanaście lat temu została zrównana z ziemią właśnie
przez Ejvalda. Dla ciebie będzie to dobra okazja, żeby zobaczyć, dlaczego
wszyscy tak go nienawidzą.
– Och... Rozumiem.
– Wątpię – prychnął Callan.
– A fe! Wredny. Wredny rycerz z ciebie – odparłam.
– To ty chciałaś, żebym z tobą poszedł.
– To prawda – przyznałam, kiwając głową. – Ale mógłbyś być milszy. Nic
ci nie zrobiłam. Wiesz? Nie każdy jest wrogiem.
– Za dużo gadasz – padło w odpowiedzi.
– A ty za mało. I co z tego wynika?
– Sugerujesz, że mam się odzywać po to, żebyś ty przestała.
– Nie. Odzywanie się i odpowiadanie drugiej osobie, to podstawa
konwersacji. Bez udziału drugiej osoby to się nazywa monolog.
– To, co chcesz, żebym powiedział.
– Cokolwiek! – zawyłam.
– Ciszej, bo wypłoszysz wszystkie zwierzęta w okolicy.
– Nie. Myliłam się. Jednak siedź cicho – stwierdziłam, marszcząc brwi. –
Co za niewyparzony jęzor.
– To ty chciałaś, żebym się odezwał.
– Ciiiiiiii... Cicho – wyszeptałam, teatralnym ruchem przykładając do
ust palec wskazujący.
Callan westchnął i nic już nie mówił.
Ja również, więc kolejne kilka godzin podróży minęło nam w absolutnym
milczeniu. Tymczasem wsłuchiwałam się w dźwięki natury. Cichy szum drzew
wtórował podczas koncertu cykad i ptaków. Wzięłam głęboki oddech i przymknęłam
na chwilę oczy, rozkoszując się kolejnym ciepłym dniem. Lubiłam wiosnę. Wtedy
chce się żyć.
Mój nastrój popsuł, wyłaniający się z
oddali widok wioski lub tego, co z niej zostało. Ogromna czarna połać,
zaśmiecona niedopalonymi deskami i... W zasadzie wolałam nie wiedzieć, co
jeszcze się tam znajdowało. Przykry widok, chociaż teraz znaczną część terenu
pokrywała już świeża trawa i krzewy. Za jakiś czas, gdy całość porośnie
zielenią, zbrodnia, która miała tam miejsce, zostanie całkowicie ukryta.
Nie do końca docierała do mnie powaga
sytuacji, ten świat wciąż był mi obcy. A jednak myśl, że kiedyś kręcili się tam
ludzie, żyli, rozmawiali ze sobą, wymieniali towarami, tak jak w innych
wioskach, które zwiedziłam i że wszyscy... Zostali brutalnie zabici... Ta myśl
była naprawdę przygnębiająca i przede wszystkim przerażająca.
– Teraz rozumiesz? Ejvald to potwór... Zrezygnował z człowieczeństwa.
Ktoś taki nie zasługuje, by żyć.
Pochodziłam ze świata, w którym
morderstwo, jakie by nie było, pozostawało zbrodnią. Chyba, że wymierzone przez
prawo. Jednak nie mogłam nie przyznać Callanowi, chociaż odrobiny racji. Jak
należy potraktować mordercę? To już nawet nie było morderstwo, a ludobójstwo.
Przypomniałam sobie minę Reynalda i
jego zasnute mgłą oczy, gdy opowiadał mi o złym generale. Jakim trzeba być
człowiekiem, by wyrządzić tyle zła i cierpienia? By doprowadzić do takiego
stanu dobrego, troskliwego człowieka? Naprawdę nie potrafiłam tego zrozumieć.
– Rozumiem – wyszeptałam. – Rozumiem...
– To dobrze. Bo nie chcę więcej słyszeć naiwnej paplaniny, o tym, że
zemsta jest bezcelowa. Nie jest bezcelowa, jeśli utrzymuje cie przy życiu.
Każdy powód do życia jest dobry.
Już mieliśmy iść dalej, kiedy z
krzaków wyskoczył wilk. Callan natychmiast wyciągnął broń, ale go
powstrzymałam. Zwierze wyglądało znajomo. Zaskomlało cicho, jakby potwierdzając
moje przypuszczenia. Zmarszczyłam brwi, czując na sobie spojrzenie Callana,
który wyraźnie nie rozumiał, co się dzieje. Nic dziwnego... Spojrzałam wilkowi
w oczy i po chwili zobaczyłam obrazy. Spora grupa ludzi Ejvalda ruszyła naszymi
śladami, byli niedaleko.
– Wiejemy – oznajmiłam. – Ludzie Ejvalda wpadli na nasz trop.
– Rozumiesz go? – zakpił Callan. – Wilki cię wychowały?
– Nie – syknęłam. – Rozumiem tylko tego jednego. Nie wiem, czemu i to
bez znaczenia. Rusz się.
– Przecież mogę ich pokonać.
– Ale wtedy na pewno będą wiedzieć, że tu jesteśmy i ruszą naszym
śladem. Jeśli znikniemy, jest szansa, że uda nam się dotrzeć do Reya i Viv, nie
doprowadzając tam ludzi Ejvalda – zauważyłam z powagą wpatrując się w rozmówcę,
aż skapitulował. – Masz coś do jedzenia?
– Teraz chcesz jeść?
– Nie ja. Wilk – mruknęłam. – Rzuć mu jakiś kąsek. Pomógł nam. – Callan
westchnął ponownie, ale wyciągnął skądś spory kawałek czegoś, co wyglądało na
suszone mięso i rzucił zwierzęciu. – A teraz serio wiejemy.
Biegliśmy przez dobry kwadrans, aż
dostałam zadyszki. Na szczęście w dobrym tempie, więc udało nam się oddalić
spory kawałek.
– Co? Już się zmęczyłaś?
– Cichaj – skwitowałam. – Spróbuj biegać w takiej ferecie...
– Nie moja wina, że się wystroiłaś.
– Bo robię za przynętę do cholery – warknęłam rozeźlona. – Normalnie mam
zupełnie inny strój.
– Za przynętę? Chyba na niedźwiedzie...
– Nikt cie o zdanie nie pytał.
Z powodu ucieczki, do wioski
dotarliśmy dwa razy szybciej, niż planowaliśmy. Trzeba było jeszcze znaleźć
Reynalda i Viviane, o ile wciąż tam byli. Modliłam się w duchu o ich
bezpieczeństwo. Mieliśmy zamiar pokręcić się trochę, a potem popytać ludzi o
Reya, bo Viv pewnie miała zakaz wychodzenia. Poza tym, chcieliśmy sprawdzić,
czy czasem nie pojawią się tu ludzie Ejvalda. Musieliśmy uważać.
– Nigmet! – usłyszałam, a gdy spojrzałam w tamtą stronę, zobaczyłam
wychylającą się przez okno Viviane. – Nigmet, tutaj!
– Uważaj – powiedział Reynald, w porę łapiąc dziewczynę, gdy wychyliła
się zbyt mocno. – Mogłaś spaść.
– Chodź, Callan – powiedziałam z uśmiechem i
pociągnęłam go za sobą, puszczając mimo uszu jego marudzenie.
– Nigmet, jesteś cała? Viviane rzuciła mi się na szyje, nieco zaskakując
mnie tym zachowaniem. – Tak się martwiłam.
– Miałam sporo szczęścia – zaśmiałam się. – Jestem cała i zdrowa, jak
widzisz.
– Kto to? – spytał podejrzliwie Reynald, spoglądając na mojego
towarzysza.
– To... Callan. Pomógł mi wydostać się z wioski i dotrzeć tutaj –
wyjaśniłam. – Przyda nam się jego pomoc.
Rey nie odpowiedział. Tylko wyciągnął
miecz i zaatakował niespodziewanie. Nie zdążyłam nawet zareagować, lecz ku
mojemu zdziwieniu Callan nie miał tego problemu. Ze stoickim spokojem
zablokował cios. Obaj mierzyli się dłuższą chwilę, aż w końcu Reynald
uśmiechnął się i schował broń.
– Nieźle – przyznał. – Gdzie się tego nauczyłeś?
– Miałem dobrego nauczyciela.
– Poddaj się Rey, on nie mówi zbyt dużo, a jak już się odzywa to
człowiek modli się, żeby jednak zamilkł. Ale myślę, że można mu ufać –
oznajmiłam radośnie.
– Nie każdy, kto cię ratuje jest od razu godny zaufania – westchnął Reynald.
– Jemu ufać nie musisz, ale mi chyba możesz – zauważyłam.
– Viviane? Co o tym myślisz? – spytał Rey.
– Och... – mruknęłam, spoglądając na dziewczynę. – No? Co o tym myślisz,
VIVIANE?
– Wierzę w trafność osądu Nigmet – padło w odpowiedzi.
– W takim razie w porządku – skapitulował Reynald.
– Udało wam się bez problemu uciec? – spytałam z uśmiechem.
– Tak. Chociaż trochę się martwiłem.
– Trochę? – zachichotała Viviane. – Reynald był gotów po ciebie wracać.
– W takim razie bardzo dobrze, że tego nie zrobił – stwierdziłam z
powagą. – Inaczej byłabym bardzo zła. Baaardzo zła, że cię zostawił i jeszcze
bardziej, gdyby zabrał cię tam ze sobą. Plan się powiódł.
– Tylko, dlatego, że przez przypadek byłem w pobliżu – wtrącił się
Callan.
– Czepiasz się szczegółów – skwitowałam, mrużąc oczy. – Liczy się efekt.
Lubię go, cholera. Jego dyskusje z Nigmet są przeboskie.
OdpowiedzUsuńZemsta... Życie dla zemsty... Oboje w sumie mają rację. To jest jakiś powód do życia, tylko co potem? Podejrzewam, że Callan nie myśli o tym, co będzie potem. Ważny jest cel, który sobie założył. Zwłaszcza dla osoby, która straciła wszystko, a Callan chyba taką osobą jest. Nig ma prawo tego nie rozumieć. Jej świat, nasz świat jest wsadzony w pewne ramy, pozornie ucywilizowany, więc to wszystko jest dla niej zupełnie nowe. O takich jak zły generał uczyła się w szkole bądź widziała w tv. Dopiero teraz zaczyna widzieć, jak to wygląda naprawdę.
Mam "ale". Techniczne "ale".
"-Lepiej nic nie robić? - zaciekawił się Callan.
-Lepiej znaleźć w życiu inny cel.
-Skąd jesteś? - spytałam, po czym dodałam: - Właściwie nie odpowiadaj. I tak nie będę wiedziała.
-Z małej wioski. Miałem tylko siostrę - odpowiedział mimo wszystko." - pogubiłaś tu, kto co mówi. Musiałam ten fragment przeczytać dwa razy, zanim się zorientowałam, że coś jest nie tak.
W jednym miejscu też wpisałaś "naprawdę" rozdzielnie, co w tym wypadku jest błędem.
Pozdrawiam
Laurie
Ojej, ojej. Ah te nadprogramowe spacje. A fragment zaraz przejrzę. Dzięki za czujność.
UsuńCiekawe też są Twoje przemyślenia na temat zemsty. Zobaczymy czy trafiłaś :D
Świetny rozdział!! Uwielbiam to opowiadanie i bohaterów i tło wydarzeń i wgl. :D
OdpowiedzUsuńŚwietne :3
Pozdrawiam, KatieKate