Informacje

Premiera 2 części już 4 października!


Polub Tenebris na fejsbukach i bądź na bieżąco z nowościami!

Wywiad ze mną by Kaori


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!



czwartek, 4 lutego 2016

Świat: Rozdział 10


  – Rey?! – krzyknęłam zaskoczona, a chwilę później nieznajoma odciągnęła mnie od walczących. – Co ty tu robisz?
  – Ratuję dwie piękne niewiasty – zaśmiał się w odpowiedzi Reynald, bez problemu odpierając kolejne ataki. Gdy tylko dobył miecza, oprych zwiał, gdyż nie był specjalnie uzbrojony. Reynald miał w sobie coś, co jednak budziło respekt u tego typu ludzi. Nie umiałam stwierdzić, na czym to polega. To właściwie nie miało większego znaczenia, a zwłaszcza nie w tej chwili.
  – Rey, myślałam... Co to ma znaczyć? – oburzyłam się.
  – Przepraszam, Nigmet – powiedział cicho. – Tak się o ciebie martwiłem, że po prostu musiałem zawrócić. Nie mogłem zostawić cię samej.
  – No, dzięki. Sugerujesz, że jestem niekompetentna i nie poradziłabym sobie?
  – Nie cieszysz się? – spytał ze smutkiem Reynald, a ja rzuciłam mu się na szyję, mówiąc:
  – Jeszcze pytasz, głupku?!
  – Bez ciebie, Nigmet, ta podróż to już nie to samo.
  – Ale jak mnie znalazłeś?
–Popytałem i bardzo szybko wpadłem na twój ślad. Dowiedziałem się nawet, że pomagałaś na targu. Ludzie dużo gadają, więc nie trudno było cię znaleźć – wyjaśnił z uśmiechem – Już dłuższą chwilę podążałem za tobą, a ty byłaś tak zajęta myślami, że nawet nie zauważyłaś.
  – A ty nie dałeś znać.
  – Byłem ciekaw, kiedy się zorientujesz, a potem jak zawsze musiałaś się wpakować w kłopoty...
  – Oj tam, zaraz kłopoty – skwitowałam, wywracając ostentacyjnie oczami. – Wszystko było pod kontrolą.
  – Tak, to było widać. Jak bardzo możesz być lekkomyślna? – spytał Reynald, pocierając palcami skronie.
  – Przepraszam? – padło. – Chciałam tylko...
  – Lekkomyślna? – warknęłam. – A co miałam przejść obojętnie?
  – Nie, ale...
  – No właśnie.
  – Halo? – usłyszeliśmy i wtedy przypomniałam sobie o tamtej dziewczynie. Oboje spojrzeliśmy w jej stronę, a ona dygnęła się z gracją. – Bardzo dziękuję wam za ratunek.
  – To zaszczyt móc uratować piękną niewiastę – odparł Reynald.
  – Zaczyna się – jęknęłam, zasłaniając twarz dłonią.
  – Nigmet, czy tak? Jestem ci ogromnie wdzięczna za ten szlachetny czyn – oznajmiła nieznajoma, całkowicie ignorując Reynalda. – Nie każdy odważyłby się na to, by kogoś ratować.
  – Cóż... Za wiele nie zdziałałam. Gdyby nie Rey, byłoby krucho – mruknęłam, nieco zaskoczona rozwojem sytuacji.
  – Czy mogę się jakoś odwdzięczyć?
  – Raczej nie.
 – Moja pani, gdybyś zechciała, chociaż pokazać twarz i zdradzić nam swoje imię – powiedział Reynald, a ja pacnęłam się dłonią w czoło po raz kolejny i westchnęłam. – To samo w sobie byłoby nagrodą.
  – Ach... Nie... To raczej zły pomysł.
  – Swoją drogą, ja cię skądś kojarzę – stwierdziłam, marszcząc brwi, a dziewczyna zrobiła krok do tyłu. – Czy ja cię gdzieś nie spotkałam? – mamrotałam pod nosem. – Już wiem! Wpadłyśmy na siebie we wiosce. Rey, pamiętasz jak odbiegłam za Jaelle? – dodałam. – Wpadłam wtedy na nią, ale strasznie szybko zwiała. Uciekasz przed czymś? – zwróciłam się do niej.
  – Nie, nie, skąd – zaprzeczyła szybko, ale zdążyłam ściągnąć jej z głowy kaptur.
  – Łoł, ale jesteś blada. Nie możesz wystawiać się na słońce? – spytałam. – Jesteś albinoską, nie? – bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
  – O niebiosa – wyszeptał Rey.
  – Tak, wiem, że jest ładna, ale proszę nie zaczynaj – zwróciłam się do niego. – Nie musisz chyba sprawiać, żeby rozkwitała...
 – Nie. To nie to – odparł, nie odrywając wzroku od nieznajomej.
  – Huh? To, o co ci chodzi? – Reynald przyklęknął przed dziewczyną. – No chyba nie zamierzasz się jej oświadczać?
  – Wasza wysokość – powiedział z namaszczeniem. – To... Wasza wysokość, prawda? Księżniczka Viviane, nie mylę się?
  – O to teraz pojechałeś – stwierdziłam, marszcząc brwi. – Księżniczka tego królestwa?
  – Zapłacę wam za milczenie – powiedziała szybko. – Mam tylko ten naszyjnik, ale sporo za niego dostaniecie. Zapłacę, ale zapomnijcie, że mnie widzieliście.
  – Nie, nie w tym rzecz! – zaprotestował Reynald. – Proszę się nie obawiać, wasza wysokość. Jestem wierny królestwu, królowi i królowej, a zatem i tobie, wasza wysokość – zawahał się i spojrzał na mnie. Od razu wiedziałam, co mu chodzi po głowie. Westchnęłam, kręcąc głową  dezaprobatą, ale wyszczerzyłam zęby w radosnym uśmiechu.
  – Pomożemy ci – oznajmiłam spokojnie. – To znaczy przynajmniej Rey, bo wątpię, żebym sama mogła coś zdziałać. Niemniej, nie jesteś już sama. I chociaż Reynald wyraźnie daje mi możliwość decydowania, wiem jak mu zależy na tym królestwie, a ja? No cóż... Podejrzewam, że to może być ciekawe – przyznałam. – Chociaż nie licz z mojej strony na "wasza wysokość", wychowałam się w świecie, gdzie już dawno obalono monarchię.
  – Naprawę? – uradowała się Viviane.
  – Zależy, o co pytasz – zaśmiałam się. – Jesteś pierwszą dziewczyną, której Reynald nie traktuje tak, by rozkwitła. To o czymś świadczy. Możesz na nas liczyć, nie Rey?
  – Dziękuję Nigmet – mruknął Reynald.
  – Daj spokój. Dobrze, że wróciłeś.
  – Ty Reynaldzie również, mów mi proszę po imieniu. Obecnie i tak nie jestem już księżniczką.
  – Ale prawowitą następczynią tronu, wasza wysokość.
  – Poddaj się, Viv – skwitowałam. – W końcu i tak mu się znudzi.
        Teraz dopiero na spokojnie mogłam przyjrzeć się dziewczynie. Miała długie, białe włosy, jasną, niemal białą, cerę i lekko fioletowe oczy. Nie często widuje się kogoś o tak nietuzinkowej urodzie. A Viviane, co by nie mówić, była naprawdę piękna. Reynald również był nią oczarowany. Ona tego nie dostrzegała, ale ja tak. Ukrywał to jednak. Nie pod maską lojalności, a raczej z jej powodu.
  – Nie wiem, jak wam dziękować – powiedziała Viviane, kłaniając się lekko. – Jestem wam dozgonnie wdzięczna.
  – Podziękujesz, jak już zostaniesz królową – zaśmiałam się. – Wtedy upomnimy się o nagrodę.
  – Nigmet – skarcił mnie Reynald, ale uśmiechnął się pobłażliwie.
  – No, co?
  – Ruszajmy – zaproponował. – W tym czasie, wasza wysokość, proszę opowiedzieć, co się stało.
          No i Viviane opowiedziała nam, co się wydarzyło. Podobno od dłuższego czasu mieszkała w posiadłości, gdzieś na południe od stolicy. Rodzice ukryli ją tam, wiedząc, że Ejvald coś szykuje. Sami jednak nie mogli uciec, więc stawili czoła generałowi i niestety przegrali. Ejvald zdołał także wytropić Viviane i nasłał na nią swoich ludzi. Zabił wszystkich i podpalił posiadłość. Na szczęście jedna ze służących zdołała bezpiecznie wyprowadzić Viviane gdzieś do lasu i odciągnąć uwagę żołnierzy. Tymczasem Viv zmuszona była uciekać, wiedząc, że jej rodzice nie żyją, a ona będzie kolejna, jeśli Ejvald zdoła ją złapać.
          Tak skończyła podróżując samotnie, kryjąc się i uciekając przed pościgiem. Do czasu, bo została zaatakowana przez zwykłego zbira i wtedy pojawiliśmy się my. Byłam naprawdę pod wrażeniem, bo z tego, co mówiła, wynikało, że nigdy nie musiała się martwić o przetrwanie, a jednak zadziwiająco dobrze sobie poradziła.
           Po dotarciu do najbliżej wioski, wynajęliśmy pokoje i zamknęliśmy się w jednym z nich, żeby opracować plan działania. Siedzieliśmy wszyscy w pokoju moim i Viviane. Miałam jej pilnować, chociaż wątpiłam, czy byłby ze mnie jakiś pożytek w razie zagrożenia.
  – To... Jaki masz plan geniuszu? – zapytałam poirytowana panującą ciszą. – Nie mieliśmy czasem zrobić narady?
  – Narada to za dużo powiedziane. Chciałem bardziej ustalić kilka rzeczy – uściślił Rey.
  – Reynaldzie, mów proszę – odezwała się Viviane. – Cokolwiek zdecydujecie, dostosuję się.
  – Wasza wysokość, zanim ruszymy w dalszą drogę potrzebujemy zarobić nieco pieniędzy i zrobić zapasy. Przydałoby się też znaleźć mniej rzucające się w oczy ubrania – wyjaśnił Rey. – Dlatego zostaniemy tu przez kilka dni, o ile będzie bezpiecznie. W tym czasie znajdę jakieś dorywcze zajęcie.
  – No, to ja też – mruknęłam. – Już w miarę ogarniam jak sobie tu poradzić.
  – Nie, Nigmet. Ty zostaniesz tutaj i będziesz towarzyszyć księżniczce. Przypilnujesz, żeby nic jej się nie stało. Będę czuł się spokojniej, wiedząc, że nie jest sama. Zresztą i ciebie nie chciałbym narażać, więc to najlepsza opcja.
  – Na szczęście nie możesz mi zabronić wychodzenia – oznajmiłam hardo. – Jeśli postanowię wyjść, to właśnie to zrobię.
  – Nigmet!
  – Rey, im szybciej zbierzemy trochę pieniędzy tym szybciej ruszymy dalej. Ja w razie kłopotów i tak nie dam rady ochronić Viv, ale mogę, chociaż pracować. Nie obchodzi mnie twoja męska duma.
  – Nie kłóćcie się, proszę – powiedziała cicho Viviane.
  – My się nie kłócimy, tylko twórczo dyskutujemy – odparłam, wywracając oczami.
  – Naprawdę świetnie się dogadujecie – zaśmiała się. –  Zazdroszczę wam.
  – Większość normalnych ludzi raczej zazdrościłaby tobie – skwitowałam. – Chociaż biorąc pod uwagę sytuację, chyba nie jest aż tak kolorowo, jak się wszystkim wydaje. Nie od dziś wiemy, że trawa wydaje się bardziej zielona na czyimś podwórku.
  – Nie rozumiem... – stwierdziła dziewczyna.
  – Ja też nie – przyznał Reynald.
  – W sensie, że zawsze lepsze wydaje nam się to, czego nie mamy – wyjaśniłam. – No dalibyście spokój. Staram się mówić zrozumiale...
  – Wracając do tematu – powiedział z powagą Reynald. – Nigmet, zostajesz w pokoju.
  – A założymy się? – warknęłam. – Nie będę się chować. Przed Ioarem też mnie tak ostrzegałeś i jakoś nie był wcale taki groźny.
  – Ioar? Spotkaliście Ioara? Tego Ioara?
  – Tak, jakiś czas temu. Gnida nieźle się tam urządziła, ale trochę popsuliśmy mu plany – zaśmiałam się w odpowiedzi na zdziwienie Viviane.
  – Nawet do mnie dotarły plotki o tym. Podobno był wściekły jak osa, ale Ejvald był już zajęty spiskowaniem i szukaniem mnie, więc nic sobie z tego nie robił.
  – A nie mówiłem? – mruknął Reynald.
  – Brawo...
          Następnego dnia, rano, zaraz o świcie zjawił się Reynald. Obudził mnie na moment, ale tylko mnie. Taka to na świecie sprawiedliwość. Poprosił, żebym miała na Viviene oko, zaopiekowała się nią no i sama też nie robiła nic ryzykownego. A potem oznajmił, że idzie w miasto, znaleźć jakąś robotę.
          Westchnęłam cicho i poszłam spać dalej. Gdy się obudziłam, Viviane już nie spała. Siedziała prosto z dłońmi na kolanach na idealnie pościelonym łóżku. Najwyraźniej czekała. Aż dziw, że jej się nie nudziło.
  – Mogłaś mnie obudzić – mruknęłam, przeciągając się. – Pewnie jesteś głodna.
  – Nie chciałam. Tak słodko spałaś.
  – Rozwalona i z otwartą buzią. Faktycznie słodko...– żachnęłam się.
  – Zabawna jesteś – stwierdziła Viviane. – Podchodzisz do wszystkiego z takim dystansem.
  – No. Czterech kilometrów – skwitowałam. – Wiesz, że nie musisz być taka... No wiesz. Ułożona. Tu cię nikt nie będzie oceniał. Nie musisz siedzieć prosto, ładnie mówić. To nie ma znaczenia.
  – Dama nie powinna się garbić. Nigmet, powinnaś się bardziej wyprostować, ściągnij łopatki, wypnij pierś i głowa do góry.
  – To boli – jęknęłam. – Kręgosłup pękłby mi jakbym miała tak siedzieć dłużej.
  – Boli, ale można się tego nauczyć, jak wszystkiego.
  – Życie księżniczki musi być bolesne.
  – Nauka wielu rzeczy bywała ciężka, ale nie ma rzeczy niemożliwych.
  – O tak. Tu się zgodzę – przyznałam. – Nie ma rzeczy niemożliwych
  – To, jaki mamy plan?
  – Na co?
  – No działania.
  – Na razie idę nam po coś do jedzenia, a ty... Siedź tutaj i pod żadnym pozorem nie wychodź.
          Gdy wróciłam z naszym śniadaniem, Viv nadal siedziała w tej nienagannej pozycji, uśmiechają się łagodnie. Westchnęłam cicho, w duchu obiecując sobie, że jeszcze ją tego oduczę, bo bolało mnie samo patrzenie. Zjadłyśmy w milczeniu, a ja przycupnęłam na parapecie, obserwując gwar na zewnątrz.
  – Chcesz iść prawda? – usłyszałam.
  – Nie, to nie to – odparłam. – Mam... Złe przeczucie.
  – Martwisz się o Reynalda? Nic dziwnego, naraża się dla kogoś innego, kiedy wy... Jesteście może małżeństwem?
  – Co ty – parsknęłam i omal nie spadłam z parapetu. – Chyba nie pomyślałaś, że... Że my... Hahaha. Dobre! Rey padnie jak to usłyszy!
  – A nie?
  – Skąd – odpowiedziałam z uśmiechem. – Przygarnął mnie jakiś czas temu, tak jak ciebie. Znalazł mnie śpiącą pod drzewem. Jak to Rey, nie mógł przejść obojętnie. A ja... Nie wiedziałam gdzie jestem, co robię w tym świecie, ani co ze sobą począć. On zabrał mnie ze sobą i otoczył opieką. Bezinteresownie. Taki właśnie jest Reynald – wyjaśniłam. – Chociaż z początku był mi całkowicie obcy, teraz jest kimś, komu ufam chyba bezgranicznie. Nie bałabym się zawierzyć mu życia. Chociaż i tak jest raczej zależne od niego. Pomijając to, że jest notorycznym podrywaczem, jak to określa, sprawia, że kobiety rozkwitają, ale myślę, że to tylko przykrywka. Niepisany układ. One wiedzą, że nic więcej nie mogą od niego oczekiwać, a on wie, że tylko tego im trzeba. Odrobiny rozrywki. To dobry facet, godny zaufania. I bardzo zależy mu na tym królestwie.
  – Dobrze go znasz.
  – Spędziliśmy ze sobą już trochę czasu, a ja zawsze mogłam na niego liczyć. Ale nie mów mu – dodałam. – To tajemnica. Bo się jeszcze rozbestwi.
 – A ty, Nigmet, kim jesteś? Wspomniałaś, że Reynald znalazł cię pod drzewem.
  – To długa... Nie, w zasadzie niezbyt długa historia. Nie jest nawet ciekawa, ale jakby... Skomplikowana. Tak czy inaczej znalazłam się w obcym świecie, o którym nic nie wiedziałam. Nie znałam panujących tu zasad, nie wiedziałam nic.
  – A jednak nosisz imię wielkiej bohaterki.
  – Tak, słyszałam tą legendę, ale nie mam z nią nic wspólnego. Z tamtą Nigmet.
  – Nie byłabym tego taka pewna – stwierdziła Viviane. – W końcu próbowałaś mnie wtedy uratować, za co jestem ci bardzo wdzięczna. Wykazałaś się niebywałą odwagą.
  – Co z tego, skoro i tak nic nie mogłam zrobić? Gdyby nie Reynald na niewiele zdałoby się to, co zrobiłam.
  – Żeby być bohaterem nie trzeba być silnym, czasem wystarczy mężne serce. Masz w sobie coś. To dopiero kiełkuje, więc możesz nie zdawać sobie z tego sprawy, ale masz w sobie jakąś niebywałą moc. Widzę to w twoich oczach.
   – Coś w oczach? Kurwiki? – zaśmiałam się.
          Viviane westchnęła tylko i nie drążyła już dłużej tematu. Chwilę później zamarłam, wpatrując się w okno z przerażeniem, gdy przez ulicę przetoczyła się spora grupa żołnierzy. To jest... Rycerzy etc. Ludzi Ejvalda z pewnością.
  – Chyba mamy kłopoty – wyszeptałam. – Bardzo, bardzo kłopoty.
          I w tej samej chwili drzwi do pokoju się otworzyły.
  – Zbierajcie się, uciekamy – oznajmił Reynald, zamykając za sobą drzwi.
  – Czekaj – zaprotestowałam. – Jeśli po prostu wyjdziemy bez żadnego planu to jesteśmy już martwi.
  – To tylko kwestia czasu aż zaczną przeszukiwać budynki.
  – Rey, uspokój się – zagrzmiałam, marszcząc brwi. – Właśnie, dlatego musimy wykorzystać ostatnią chwilę i dobrze to zorganizować. Nawet ty nie dasz rady walczyć przeciwko tym wszystkim ludziom.
  – Zablokuję ich na trochę a wy uciekniecie.
  – No chyba na głowę upadłeś – syknęłam. – Zaraz za następnym rogiem i tak nas dopadną. To TY musisz chronić Viv.
  – Masz jakiś plan? – spytała Viviane.
  – Tak – odparłam.
  – Nie spodoba mi się prawda? – podsumował Reynald, a ja skinęłam głową.
  – Róbcie, co mówię i bez dyskusji – rozkazałam. – Rey, potrzebujemy jeszcze jeden płaszcz taki jak ma Viv albo najlepiej inny, ale taki, żeby ją, no wiesz, ukryć. Leć. – Reynald niechętnie, lecz wybiegł. Tymczasem ja zwróciłam się do Viviane: – Rozbieraj się.
–Słucham? – zdziwiła się, a jednak spełniła polecenie. Ja również zdjęłam swoje ciuchy. – Zamieniamy się – wyjaśniłam. – Jesteśmy podobnej postury, więc powinno wypalić. W moich ubraniach będzie ci łatwiej uciekać, no i nie będziesz tak odstawać w tłumie.
  – Chyba nie chcesz robić za przynętę.
  – Właśnie taki mam zamiar – zaśmiałam się. – To jedyny sposób. Ruszą za mną, a wy na spokojnie czmychniecie. Jak się zorientują, że ja to nie ty i tak ruszą za wami, ale kupię wam chociaż trochę czasu.
  – To niebezpieczne. Możesz zginąć.
  – Nie będą się interesować taką płotką – skwitowałam. – To nasza jedyna nadzieja.
          Wcisnęłam się jakoś w suknie, którą dotychczas nosiła Viviane, ale musiałam ją poprosić o pomoc w zapięciu tych wszystkich guzików i zapinek. Naprawdę nie rozumiałam jak mogła w tym, na co dzień chodzić, a tym bardziej uciekać. Grube poły materiału plątały mi się pod nogami. Sama nieco wątpiłam w skuteczność swojego planu, ale na nic lepszego dotychczas nie wpadłam.
  – Nigmet... Naprawdę nie musisz...
  – Nie muszę – zgodziłam się. – Ale chcę. A teraz jeszcze jedna rzecz, zanim Rey przyjdzie – powiedziałam, wręczając Viviane sztylet. – Włosy. Musisz je ściąć. Krótkie będzie łatwiej ukryć, będzie ci też łatwiej uciekać, a że są długie, odcięty pukiel wykorzystam, żeby zmylić ludzi Ejvalda.
  – Dobrze – odparła dziewczyna, widząc moją determinację.
          Chwyciła swoje włosy tak, jakby chciała je spiąć w kitkę i bez wahania ścięła jednym pociągnięciem sztyletu, który wraz z odciętym puklem oddała mi. Teraz jej włosy nie sięgały nawet do ramion, ale jej uroda na tym nie straciła. Wręcz przeciwnie. Wyglądała naprawdę uroczo. Uśmiechnęłam się pod nosem.
          Wtedy wrócił Reynald. Zamarł na widok księżniczki i zmarszczył brwi, rzucając mi gniewne spojrzenie. Chociaż nie byłam do końca pewna, czego dotyczy. Wzruszyłam ramionami i zarzuciłam na siebie płaszcz Viviane. Założyłam kaptur, spod którego wystawały białe włosy.
  – Rey, ruszymy razem, gdy pojawią się żołnierze, odciągnę ich uwagę, a wy uciekajcie z wioski. Kierujcie się do kolejnej. Jeśli szczęście będzie nam sprzyjać tam się spotkamy, a może nawet szybciej. W razie kłopotów uciekajcie dalej na wschód. Ja również się tam udam – oznajmiłam. – Uważajcie na siebie – rzuciłam ruszając do drzwi. Reynald chwycił mnie za ramię i spojrzał prosto w oczy, więc uśmiechnęłam się pokrzepiająco, dając mu do zrozumienia, że dam sobie radę. – Ruszamy. Viv, zakładaj płaszcz.
          Z budynku wymknęliśmy się tylnym wyjściem i ruszyliśmy wąską alejką ku bramie miasta. Ale moja prognoza okazała się być trafna i bardzo szybko drogę zagrodzili nam ludzie Ejvalda. Było ich zaledwie kilku, więc Reynald łatwo ich pokonał. Na polu walki szybko pojawili się kolejni. Zaprezentowałam im jasne włosy wystające spod kaptura i znajomo wyglądającą suknie, upewniając się przy tym, że Rey z Viviane zniknęli już z zasięgu wzroku i rzuciłam się do biegu. Feretę podciągnęłam wysoko do góry, żeby nie wywinąć orła i biegłam przed siebie, na oślep, byle tylko odciągnąć uwagę od swoich towarzyszy.
          Niestety miałam słabą kondycję i bardzo szybko opadłam z sił. Łapczywie wdychałam powietrze, które drażniło płuca. Przystanęłam zaledwie na kilka sekund, by odetchnąć, ale ludzie Ejvalda zdążyli mnie otoczyć. Wyciągnęłam sztylet, gotowa, by się bronić, ale usłyszałam jedynie śmiech mężczyzn.
  – To koniec gonitwy – usłyszałam.
  – Doprawdy? – spytałam, zdejmując kaptur. – Niespodzianka! Chyba was wyciulałam, bubki.
  – To nie księżniczka!
  – Łapać księżniczkę! Szukać jej!
  – Co zrobimy z tą?
  – Weźmiemy. Może nam się przydać.
  – Wieczorem będzie zabawa.
  – Zapłaci nam za ten żart.
           Nie podobało mi się, dokąd zmierzała dyskusja żołnierzy. Oni widząc mój strach, uśmiechali się coraz szerzej. Wtedy jakaś wysoka sylwetka śmignęła koło mnie, powalając jednego z mężczyzn. Nie widziałam twarzy swojego wybawcy, bo też miał na głowie kaptur. Jednak na pewno nie był to Reynald. Wydawało mi się jednak, że widzę długie czarne włosy.
Nieznajomy wyciągnął miecz i bez problemu sparował atak napastników, którzy padali jak muchy. Koleś bez wątpienia dorównywał Reynaldowi i właśnie ratował mój tyłek, który był w poważnych tarapatach. Patrzyłam oniemiała jak tajemniczy wybawca pokonuje ponad tuzin żołnierzy.
          Wtedy odwrócił się w moją stronę i rzuciwszy krótkie "chodź", skierował się w sobie tylko znanym kierunku, a ja, chcąc nie chcąc, podążyłam za nim.
  – Zaczekaj – powiedziałam – Chcę ci podziękować.
  – Rusz się, jeśli nie chcesz, żeby cię złapali – padło w odpowiedzi.
          Biegliśmy wąskimi uliczkami. Potykałam się o własne nogi zaplątane w materiał sukni. Gdy nieznajomy zatrzymał się niespodziewanie, omal na niego nie wpadłam. Staliśmy przed czymś, co wyglądało na opuszczony budynek, mocno podniszczony, ze spalonym dachem, ale dość stabilnym fundamentem. Pomijając fakt, że wyglądało tam jak w horrorach. Typowy nawiedzony dom.
  – Co teraz? – spytałam niepewnie.
  – Właź – mruknął nieznajomy. – Tutaj nas nie znajdą.
  – Ale nie ma tu duchów?
  – Nie ma.
          Posłusznie weszłam do środka i podążyła za wybawcą w głąb budynku. Znalazłam tam zakurzony stół i dwa stare, niemal porośnięte mchem fotele. Cóż... Lepsze to, niż spanie pod gołym niebem, a zapowiadało się, że raczej spędzę tam noc. Zanim udałoby mi się wydostać z miasta, byłoby już ciemno, więc to chyba najlepsze wyjście.
  – Em... Jak się nazywasz?

7 komentarzy:

  1. Wiadome było, że to Rey przyszedł z pomocą. Martwił się. Jakie to urocze :D No proszę, proszę, księżniczka w tarapatach. Jakże Rey mógłby ją zostawić na pastwę losu? Cały on.
    Nigmet w dalszym ciągu mnie rozwala swoim zachowaniem. Viv musi być odrobinę zdezorientowała tym zachowaniem panny "przyszłej bohaterki".
    Plan był dobry, ale Nigmet nie przewidziała jednego elementu. Właśnie, co będzie jak ją złapią? Naiwne dziewczę (a może to tylko moje historie zawsze zakrawają o horror i wszystko co złe? nieważne).
    Ale mamy nowego wybawcę. A imię jego... Dowiecie się w następnym odcinku. Nie lubię tego, wiesz? Nie, żebym sama tego nie robiła.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiłam, że zawsze marzyła mi się historia z królestwem, księżniczkami i rycerzami :D I realizuję ten plan, chociaż przyznam, że w porównaniu z pierwszą wersją, która przepadła, ale i tak znam prawie na pamięć, to tu jest parę różnic. Teraz znam parę rzeczy, których wtedy nie wiedziałam.
      Cóż... Tak... Nigmet chyba faktycznie jest trochę naiwna, jak tak myślę. Ma więcej szczęścia, niż rozumu.
      No właśnie, Laurie... Ja wiem, że nikt nie lubi urwanej nagle akcji i niewiadomych, ale... Kuźwa, to Ty kazałaś mi czekać 73 rozdziały na sama-wiesz-co, więc zażaleń nie przyjmuję :P

      Usuń
    2. Chciałabym Cię tylko uświadomić, że słowa deklaracji w sama-wiesz-czym jeszcze nie padły.
      Laurie

      Usuń
    3. No teraz to mnie zabiłaś. Buduj trumnę.
      R.I.P. Tris zmarła na złamane serce

      Usuń
    4. No tak, moja wina. Ja Ci serce dopiero mogę złamać :P
      Laurie

      Usuń
  2. <3 Zdążyłam sie stesknic za legendą. Wrrrócę <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspominałam już kiedyś, że bardzo, bardzo lubię Twojego bloga? Jeśli nie, to teraz jesteś już uświadomiona.
    Rozdział zdecydowanie podoba mi się bardziej niż poprzedni, po prostu jest dla mojej osoby ciekawszy, ot co. c:
    Ciekawi mnie jaką rolę odegrają Ci wszyscy bohaterowie, szczególnie nieznajomy, który uratował jej życie. :D

    Pozdrawiam, KatieKate

    http://jestesmydziecmiziemi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń