Informacje

Premiera 2 części już 4 października!


Polub Tenebris na fejsbukach i bądź na bieżąco z nowościami!

Wywiad ze mną by Kaori


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!



piątek, 4 marca 2016

Świat: Rozdział 12


         Minęło już trochę czasu, odkąd Viviane i Callan przyłączyli się do naszej podróży. Udało nam się na dobre zgubić ludzi Ejvalda i wreszcie mogliśmy odetchnąć z ulgą. Cal też się już zaaklimatyzował i nadzwyczaj dobrze dogadywał się z Reynaldem, chociaż podejrzewałam, że to całkowicie zasługa Reya. Viv wciąż podchodziła z dystansem do naszego wrednego rycerza, ale zdawała się go już nie bać, zaś większość czasu spędzała u boku Reynalda, który finalnie porzucił zabawę w ‘księżniczkowanie’ i zaczął jej mówić po imieniu. Żyć nie umierać.
         Był piękny, ciepły poranek, który zastał nas w zajeździe, w drodze pomiędzy dwiema wioskami. Ze względu na Viv, staraliśmy się jednak, by nie nocować pod gołym niebem. Mi ten układ całkowicie pasował. Obudziłam się skoro świt, ubrałam w swój strój podróżny i wyszłam na zewnątrz, by rozprostować nogi. Usiadłam na drewnianej ławeczce i przeciągnęłam się, ziewając leniwie.
  – Bo muchę połkniesz – usłyszałam.
  – Nie śpisz już? – zdziwiłam się, pewna, że Callan do rannych ptaszków nie należy.
  – Od dobrej godziny. Relaksowałem się tu na kamieniu, dopóki ktoś nie zaczął się tu rozbijać.
  – Że niby ja? – mruknęłam.
  – A widzisz tu kogoś innego?
  – A ty, co? Myślisz, że masz świat na własność.
  – Może.
  – Masz problemy ze spaniem? – spytałam po chwili namysłu.
  – Nie miałem, póki podróżowałem sam.
  – Co?
  – Reynald straszliwie chrapie. Próbowałem nawet zatkać mu nos, ale nic z tego. Tylko chrząknął jak prosiaczek.
          Parsknęłam śmiechem.
 – W sumie nie słyszałam nigdy, żeby chrapał, ale też nigdy specjalnie nie widziałam go jak śpi.
  – Nie chciej.
  – A tu, co tak wesoło? – zapytał Reynald, wychodząc z zajazdu. – Widzę, że macie dobry  humor.
          Na widok Reya, oboje z Callanem wybuchliśmy śmiechem i dłuższą chwilę nie mogliśmy się uspokoić. W tym czasie dołączyła do nas też Viv i teraz stała u boku Reya, przyglądając nam się z wyraźnym zaciekawieniem.
  – Dobra, dobra. Nie wiem, co was tak bawi, ale ruszcie się. Trzeba zjeść śniadanie i iść dalej.
          Tak też się stało. Po posiłku skierowaliśmy się w stronę kolejnej wioski. Na razie cała podróż była jeszcze bez ładu i składu. Nie wiedzieliśmy jak pokonać Ejvalda i usadzić Viviane na tronie. Toteż na razie jedynie uciekaliśmy, by nie dać się złapać. Cieszyliśmy się każdą beztroską chwilą, całkiem nieźle się przy tym bawiąc. A jednak bez wątpienia wszyscy martwiliśmy się tym, co nieuniknione.
        Panowie szli, jako pierwsi, rozprawiając o czymś entuzjastycznie. Ja wraz z Viv szłam kawałek za nimi. Plotkowałyśmy sobie spokojnie o różnych rzeczach. Viviane strasznie się podobała cała ta nasza wyprawa, nawet, mimo wszystkich okoliczności. Cieszyła się, że może zobaczyć swoje królestwo z innej perspektywy.
  – Odważna to tu jesteś ty – stwierdziłam po chwili namysłu. – Ściga cię zły, złyyyyy generał z całym wojskiem, a ty mi tu wyskakujesz, że naprawdę miło spędzasz czas. Nie boisz się?
  – Boję, ale wy pomagacie mi zapomnieć o tym strachu. W efekcie świetnie się bawię.
  – Cóż... To dobrze. Ale tak sobie myślałam – zaczęłam z powagą. – No, bo my z Reyem obiecaliśmy, że pomożemy ci pokonać Ejvalda i w ogóle... Ale nigdy nie spytaliśmy czy w ogóle chcesz. Może lepiej byłoby, gdybyś ukryła się i żyła cicho, ale szczęśliwie. Gdybyś zniknęła na dostatecznie długo, może Ejvald pomyślałby, że...
  – Nie! – zaprotestowała energicznie Viviane. – To mój obowiązek, jako następczyni tronu. Ejvald stanowi zagrożenie dla moich poddanych.
  – No tak, ale czasem może lepiej zrezygnować? – zapytałam.
  – Ale ja nie chcę rezygnować. Poza tym robię to nie tylko dla dobra królestwa. Mam też własny powód.
  – Jaki? – zaciekawiłam się.
  – Słyszałam jak ludzie mówili o moich rodzicach, że to ich wina, bo pozwolili Ejvaldowi na to wszystko. Dlatego muszę go powstrzymać i oczyścić honor rodziców. Wierzę, że mieli ważny powód, by pozwolić Ejvaldowi na to wszystko. Oni naprawdę troszczyli się o to królestwo...
  – Jesteś silna. Nic, tylko pozazdrościć – stwierdziłam, wzdychając ciężko.
  – Ale tak naprawdę, sama nic nie mogę zrobić.
  – Dlatego masz nas. Chociaż i tak osiągnięcie celu może się okazać niemożliwe. Nie chciałabym cię pozbawiać nadziei, ale jestem realistką. Potrzeba nam cudu, boskiej interwencji, żeby wygrać tą bitwę.
  – Więc, dlaczego zgodziłaś się pomóc. Ponieważ Reynald tego chciał? – spytała z powagą Viviane, wpatrując się we mnie z uwagą.
  – Co? Nie – zaśmiałam się. – W zasadzie sama nie jestem do końca pewna dlaczego. Miałam wrażenie, że tak właśnie musi być, że to jest właśnie to, co powinnam teraz zrobić. Wiem, gadam głupoty – dodałam.
  – Nie koniecznie. Może to była ręką przeznaczenia.
  – Może... Chciałabym wierzyć, że był jakiś głębszy sens w tym, że się tu pojawiłam.
Jakiś czas później dotarliśmy do wioski, gdzie odbywał się jarmark. Przeciskaliśmy się przez tłum, podziwiając rozmaite towary. Viviane zatrzymała się na chwilę przy biżuterii, z pewną tęsknotą oglądała świecidełka. Kiedyś pewnie miała dużo takich rzeczy i o wiele bardziej wartościowych.
  – To pasowałoby tobie – powiedziała wreszcie, przykładając mi do szyi łańcuszek z błękitnym kryształem.
  – Ładne – przyznałam. – Masz oko.
  – W rzeczy samej. Świetny gust, panienko – przytaknęła sprzedawczyni. – Za pięć srebrnych monet mogę wam to dać.
  – Niestety nie mamy pieniędzy – odparłam. – Chciałyśmy jednak przynajmniej pooglądać, bo ma pani tutaj cudowne rzeczy.
  – Oglądanie nic nie kosztuje – zaśmiała się radośnie kobieta. – Patrzcie sobie do woli.
  – O! To czerwone jest ładne – ożywiłam się na widok naszyjnika. – Chociaż raczej dziwnie bym w tym wyglądała.
–Czemu? – zdziwiła się Viviane. – Czerwony też ci pasuje. Może nawet bardziej, niż tamten błękitny – przyznała. – Jestem zwolenniczką jasnych kolorów, a błękit podkreślał kolor twoich oczu. Niemniej, czerwony bardziej pasuje do twojej osobowości.
  – Do mojej osobowości, powiadasz? Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób.
  – Jak to?
  – Zazwyczaj nie noszę żadnej biżuterii. Jest denerwująca. Chociaż czasem nawet ja lubię coś takiego założyć.
  – Oczywiście, że kolor musi pasować do osobowości. Nawet bardziej, niż do wyglądu! – Viviane zdawała się być w swoim żywiole. – Jeśli będziemy kiedyś miały okazję, musimy ubrać cię w piękną suknie i dobrać jakieś urocze dodatki.
  – Daj mi spokój. Taki stój pasuje mi bardziej. Nie umiem chodzić w takich feretach. Gorąco w tym i duszno.
          Chwilę jeszcze przebierałyśmy w kolczykach i naszyjnikach, aż wreszcie ruszyłyśmy dalej, chcąc dogonić Reynalda i Callana, którzy kilka stoisk dalej, oglądali broń. Wypatrzyłam tam miecz, ale nie taki zwykły, bo dostosowany specjalnie dla kobiet. Ostrze było wąskie, a rękojeść drobna, dzięki temu broń była o wiele lżejsza, a zarazem bardzo ładna dzięki ręcznym zdobieniom i wtopionym kryształkom.
  – Widzę, że panienka zna się na rzeczy. To bardzo dobry miecz. Lekki i poręczny. Niech panienka sprawdzi, jaki wygodny – usłyszałam.
Wzięłam broń do ręki i uśmiechnęłam się. Takim to można było walczyć, a nie tym żelastwem, które nosił Reynald.
  – Podoba ci się? – spytał Callan.
  – No, ale i tak nie umiem tym władać. Chociaż może warto byłoby się nauczyć.
  – Kupię ci, jeśli chcesz.
  – Nie – wtrącił się Reynald. – My jesteśmy od tego, żeby je bronić. Nigmet tego nie potrzebuje.
  – To prawda. Poza tym wciąż mam ten sztylet od Reya. W razie zagrożenia mogę go użyć.
  – Skupcie się, szukamy noclegu.
  – Reynald chyba się czymś martwi – wyszeptała Viviane.
           Wzruszyłam ramionami i rozejrzałam się dokoła. Też miałam to nieprzyjemne uczucie, że coś jest nie tak. Wtedy dostrzegłam w tłumie Jaelle. Tak samo jak poprzednim razem. Wątpiłam, że ją dogonię, a jednak coś mówiło mi, żeby iść za nią. Tak też zrobiłam. Zaczęłam przeciskać się przez tłum ludzi, aż wpadłam w alejkę pomiędzy budynkami i rzuciłam się do biegu. Nie wiedziałam, dokąd biegnę. Podążałam tylko za wiedźmą. Skręciłam raz w prawo, a potem w lewo i znów jakiś czas podążałam prostą drogą. Gdy wypadłam na kolejną szerszą ulicę, z przerażeniem zobaczyłam wojsko.
          Jaelle już dawno zniknęła. Może pojawiła się tylko po to, by pokazać mi, że w wiosce są ludzie Ejvalda? Nie wiedziałam, ale jakikolwiek miała motyw, by się pokazać, byłam jej wdzięczna. Czym prędzej ruszyłam w drogę powrotną. Tylko, skąd ja właściwie przyszłam? Kierowałam się na czuja, próbując sobie przypomnieć, którędy szłam. I kiedy już byłam pewna, że się zgubiłam, w tłumie mignęła mi czarna czupryna naszego wrednego rycerza.
Zziajana dopadłam do Callana i Reynalda, mówiąc:
  – Mamy kłopoty.
 – Co?
 – Ludzie Ejvalda... Są tu... Kilka ulic dalej.
          Czym prędzej czmychnęliśmy w jakąś ciemną uliczkę, zastanawiając się co dalej.
  – Musimy wydostać się z wioski – oznajmił Reynald.
  – Nie, to za duże ryzyko – zaprotestował Callan. – Możemy na nich wpaść, jeśli będziemy się tu dłużej kręcić. Lepiej gdybyśmy szybko znaleźli jakiś nocleg i odczekali aż sobie pójdą.
  – Jeśli o nas usłyszą, będzie źle. Powinniśmy natychmiast wyruszać.
  – Nie – stwierdziłam. – Zgadzam się z Callanem. Nie wyglądało na to, żeby nas szukali. Oni tu po prostu są. Jeśli wmieszamy się w tłum, zachowując spokój, nikt nie zwróci na nas uwagi, a my zdołamy przeczekać zagrożenie.
  – Dobra. Niech wam będzie – Reynald skapitulował.
          Udało nam się dostać do najbliższej gospody i wynająć dwa pokoje, ale nie obyło się bez narady.
  – Przydałoby się trzymać rękę na pulsie – stwierdził Reynald. – Pójdę się nieco rozejrzeć.
  – To zły pomysł. Bardziej przydasz się tutaj do pilnowania Viviane.
  – Ja pójdę – zaproponował Callan.
  – Pójdę z tobą – mruknęłam. – Ja wiem, gdzie ostatnio byli ludzie Ejvalda.
  – Lepiej, żebyś tu została – nalegał Reynald. – Część z nich może cię już kojarzyć.
 – Daj spokój. Raz mnie tylko widziało kilku. Zresztą Callana też. Zagrożenie jest takie samo dla każdego, ale nie wyobrażam sobie, żeby zostawić naszą wredotkę z Viv.
  – Dobra. Ale uważajcie.
  – To się rozumie samo przez się – skwitowałam, salutując radośnie.
          Gdy tylko wyszliśmy z pokoju, Callan spytał, przyglądając mi się badawczo:
  – Co wymyśliłaś?
  – Co masz na myśli? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
  – Masz jakiś pomysł, prawda?
  – Dlaczego tak uważasz?
  – Bo się uśmiechasz – stwierdziłam Callan.
  – A, to akurat z zupełnie innego powodu – zaśmiałam się radośnie. – Nie zwracaj uwagi. I nie, nie mam planu. Ale masz rację, celowo wolałam, żebyś to ty poszedł ze mną. Jeśli wpadnę na jakiś plan, z tobą będzie łatwiej go zrealizować. Rey za bardzo się martwi.
  – Czyli jednak, znowu coś knujesz.
  – Zabrzmiało, jakbym snuła jakieś niecne plany cały czas – naburmuszyłam się. – Chodź.
  – To, co wymyśliłaś?
  – Ale ty jesteś uparty, Calluś.
  – Nie nazywaj mnie tak – syknął. – Pyzo.
  – Hej. Wcale nie jestem pyzą – oburzyłam się. – Wredny rycerz. Kto to takie wyszkolił?
  – Więc?
  – Trzeba rozsiać plotki, że tu byliśmy, ale że już nas nie ma, że kierujemy się gdzieś indziej, niż w rzeczywistości. Najlepiej...
  – Do stolicy.
  – Właśnie. Do stolicy.
          Tak też zrobiliśmy. Kręciliśmy się po mieście, oglądając wystawione na targu towary. Rozsialiśmy kilka plotek o rzekomej podróży księżniczki do stolicy królestwa w celu odzyskania tronu i pobycie wojska w tym mieście. Dla przykrywki też, że z południa przybywa tu sam Ejvald z zamiarem powieszenia wszystkich żołnierzy, którzy jeszcze nie wyruszali w pościg za Viviane. Teraz musieliśmy poczekać, aż wieści się rozniosą.
  – Nigmet, chcesz się nauczyć szermierki? – spytał nagle Callan. – Mogę cię nauczyć.
  – Chcę – przyznałam – Ale Rey jest temu przeciwny.
  – Dlaczego go słuchasz?
  – Nie wiem... Może, dlatego, że wiele mu zawdzięczam, a i tak ciągle robię mu na przekór? Poza tym mam wrażenie, że byłbyś strasznym nauczycielem. Takim nauczycielem–tyranem.
  – Ale broń może ci się przydać. Sztylet to dobre zabezpieczenie, ale niewiele można nim zrobić. Działa w nim tylko element zaskoczenia.
  – Pewnie masz rację. Gdy ostatnio próbowałam go użyć, koleś się w ogóle nie przejął.
  – Więc może warto, żebyś jednak miała coś lepszego. Czasami samo posiadanie broni dużo daje.
  – No nie wiem. Dlaczego tak ci na tym zależy? – zaciekawiłam się.
  – Nie zależy. Po prostu nie rozumiem, czemu Reynald tak na was chucha. Z cukru nie jesteś. Nic ci się nie stanie, jeśli nauczysz się bronić, chociaż siebie. To będzie tylko z korzyścią dla nas wszystkich.
  – W takim razie naucz mnie – poprosiłam.
  – To chodź. Pójdziemy po tą broń, którą oglądałaś rano.
          No i Callan kupił mi tamten miecz, a ja skorzystałam jeszcze z okazji, żeby puścić kolejną plotkę.
  – Jesteś geniuszem zła – stwierdził Callan, uśmiechając się pod nosem.
  – Dziękuję, ale żaden ze mnie geniusz – odparłam. – Po prostu ludzie uwielbiają plotkować. Pamiętam, z jaką łatwością odnalazł mnie Reynald, gdy tylko popytał ludzi.
  – Ale, dlaczego kazałaś im tego nie rozpowiadać?
  – Ech... Gdybym powiedziała: idźcie i powiedzcie wszystkim, to wydałoby się podejrzane, nie? A jak się ludziom czegoś zakazuje, to bardziej, niż pewne, że zaraz wygadają.
  – Coś jednak wiesz.
  – To powszechna wiedza psychologiczna w moim świecie – skwitowałam.
  – Twoim świecie? – podchwycił Callan i zlustrował mnie uważnie.
  – No w sensie tam, skąd pochodzę – odpowiedziałam wymijająco i wróciliśmy do pokoju.
  – Trochę wam to zajęło – stwierdził Reynald na nasz widok. – Nigmet... Skąd to masz?
  – Ja jej kupiłem.
  – Już ustaliliśmy, że ona nie potrzebuje broni.
  – Uznaliśmy z Nigmet inaczej.
  – No proszę, jacy wy jesteście zgodni – warknął Rey, wyraźnie niezadowolony. – Co jeśli sama zrobi sobie krzywdę?
  – Callan powiedział, że nauczy mnie w drodze, jak tego używać.
  – Nie ma takiej potrzeby.
  – Rey, daj spokój – poprosiłam. – Nie zaszkodzi, jeśli będę umiała się bronić sama.
  – Sam świata nie zbawisz – oznajmił Callan.
  – Do czego pijesz?
  – Hej, dajcie spokój – mruknęłam. – To nie czas na kłótnie.
  – Nigmet ma rację. Uspokójcie się proszę – Viviane pociągnęła lekko Reynalda za ramię.
  – Lepiej zastanówmy się nad planem działania – powiedziałam z powagą. – Najpóźniej jutro rano powinni zniknąć stąd wszyscy żołnierze. Więc nie powinno być problemu, jeśli zostaniemy tu kilka dni.
  – Co masz na myśli, że najpóźniej jutro powinni zniknąć? – spytała Viviane.
  – Cóż... Wygląda na to, że zbierają się już w drogę – skłamałam, zerkając na Callana, a on skinął głową, potwierdzając moją wersję. – Pytanie, co dalej? Nie możemy wiecznie uciekać.
  – A masz na razie lepszy pomysł?
  – Cóż... Nie bardzo. A ty, Call?
  – Jest nas za mało, żeby ruszyć do stolicy – odpowiedział.
  – Jeszcze do niedawna, chciałeś tam iść sam, a czworo to za mało? – udałam zdziwienie i wytknęłam język do Callana, a on w odpowiedzi tylko uszczypnął mnie w ramię.
  – Ała! Pogrzało cię?
  – To nie mądruj.
          Viviane zaśmiała się cicho, ale szybko spoważniała.
  – Nigmet, sama powiedziałaś, że potrzebny nam cud. Mi też nie w smak jest uciekać, ale może powinniśmy na razie cierpliwie poczekać i zobaczyć, co się wydarzy?
  – Może masz rację Viv.


4 komentarze:

  1. Czworo to już coś. Widzę, że jednak jakoś się dogadali, choć panowie mają odmienne poglądy. Naprawdę nie rozumiem, co Rey ma przeciwko, żeby kobieta umiała się bronić. Zresztą samo to, że dał Nig sztylet, ale potem nic z tym faktem nie zrobił, doskonale o tym świadczy. Wiem, każdy ma jakąś tam wiedzę, po co jest nóż, ale choćby jedna, dwie lekcje dają już inny efekt. Chyba ma świadomość, że nie zawsze będzie w pobliżu, żeby zdążyć na czas. No nie wiem, chyba że naprawdę wierzy, że jest rycerzem na białym koniu. Rey, pobudka. Czas kończyć rumakowanie.
    Nig ma dobre pomysły. Na jakiś czas plotka z pewnością starczy, ale potrzebują prawdziwego planu. Podejrzewam, że jakby tak poszukać, pojawią się odpowiedni sojusznicy. Tylko na wszystko potrzebny jest czas.
    A teraz błędy:
    "Był piękny, ciepły poranek, który zastał nas w zajezdni, w drodze pomiędzy dwiema wioskami." - zajezdni czego? autobusów? "w zajeździe", kochana
    "Nie koniecznie." - piszemy razem
    "Chociaż czasem nawet ja lubię." - chyba "ją", bo trochę nie łapię sensu tego zdania
    "Nigmettego nie potrzebuje." - spacja pomiędzy Nigmet a tego
    "Nie wiedziałam dokąd biegnę." - przecinek zgubiłaś przed dokąd
    "Eh" - a to mnie po prostu doprowadza do morderczych intencji. Po polsku piszemy "ech", tak samo "ach", "och".
    Możliwe, że gdzieś przeoczyłam jeszcze jakieś przecinki, ale nie będę Cię aż tak tym torturować.
    Czekam na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, planu trzeba. Ale nie wiem czy pokonanie generała będzie takie proste.

      A kwiatków narobiłam. Ewidentnie o przynajmniej jedną korektę za mało było, ale się rozleniwiłam i jak mi nie podkreśla błędu to już nie przeczytałam, żeby się upewnić. Dzięki za czujność.
      Eh...
      A właśnie, co do 'eh' to to takie raczej celowe jest. Jak firmowy uśmiech Setsu. To jest po prostu świadome i celowe, ale jeśli tak przeszkadza to będę pilnować, żeby zrobić jak należy.

      Usuń
    2. Zauważyłam, że angielskie "eh" ostatnio zbyt dobrze radzi sobie w polskich tekstach. Szczerze mówiąc, ja to klasyfikuję jako błąd, nie wiem, jak jest oficjalnie, bo nie sprawdzam takich rzeczy zbyt często. No i mnie osobiście drażni, ale jeśli tak ma być, to kłócić się nie będę. Autorska maniera przekręcać i tworzyć.
      Laurie

      Usuń
  2. krótko, bo mi sie bateria konczy. czuje znowu ze bedzie zadyma i ze lekcje szermierki sie przydadza ;p Dizys, Laurie napisała wszystko na co zwróciłam uwagę, wiec nie bedę się powtarzać ;) Chcę CD! Jakos krótko było. Albo tak szybko mi sie czytało!

    OdpowiedzUsuń