Od dłuższego czasu unikałam Callana,
zresztą nie tylko jego. Viviane domagała się informacji na temat sprawy, a tego
przekazywać jej jeszcze nie chciałam. Poza tym wiedziałam, że prędzej czy
później będę musiała wyjawić jej bolesną prawdę, ale jeszcze nie teraz. Na
razie musiałam się skupić na swoim zadaniu.
Siedziałam przy oknie w swoim
pokoju, skąd miałam świetny widok na królewski ogród. Wyglądał wręcz baśniowo o
tej porze roku. Ale spokój tego miejsca zakłóciła straż, która najwyraźniej
właśnie kogoś aresztowała. Zaciekawiona tym, wyszłam, a wręcz pognałam im na
spotkanie.
– Kto to? – zapytałam, przyglądając się młodej
dziewczynie o bujnych, rudych włosach i bystrych zielonych oczach, które
patrzyły na mnie gniewnie. – Co zrobiła?
– Wtargnęła do ogrodu przez dziurę w murze –
padło w odpowiedzi.
– Rozumiem – zaśmiałam się, po czym zwróciłam
do dziewczyny: – Jak się nazywasz?
– Orlaith.
– Podejrzewam, że miałaś jakiś ważny powód,
żeby się tu zjawić – stwierdziłam i uśmiechnęłam się. – Puśćcie ją.
– Ale!
– zaprotestował strażnik.
– Ale
już! Chyba nie chcecie, żebym zawracała głowę królowej Viviane, czymś takim –
powiedziałam, marszcząc brwi. – Sama się tym zajmę. Jeśli będziecie potrzebni,
na pewno was poinformuję.
– Tak
jest – mężczyźni posłusznie odmaszerowali.
– A ty
kim jesteś? – zapytała Orlaith, patrząc na mnie podejrzliwie.
–
Jestem Nigmet.
– Kim
jesteś? – powtórzyła rudowłosa. – Jesteś jedną z nich? Należysz do legionu?
– Czy ja ci wyglądam na rycerza?
– Dlaczego straż cię słucha?
– Ach,
jestem doradcą królowej Viviane – wyjaśniłam spokojnie. – Chodź, porozmawiamy u
mnie na spokojnie – dodałam i poprowadziła dziewczynę przez zamkowe korytarze.
W pokoju czekała Eili, która od razu zaproponowała, że zaparzy nam herbaty.
Usiadłam, więc przy stoliku i zachęciłam Orlaith gestem dłoni, by zrobiła to
samo. – Myślę, że domyślam się, po co tu jesteś, ale twoje informacje są chyba
mocno przestarzałe. Władza Ejvalda została obalona, a na tron powróciła
prawowita jego następczyni, królowa Viviane.
– Słyszałam o tym. Ale to nie Ejvald mnie interesuje
– burknęła Orlaith.
– Och,
więc kto?
– Nie
było tu dziewczyny imieniem Shayan? – zapytała z nadzieją w głosie. – Ma
długie, czarne włosy i zielone oczy, takie jak moje.
– A
powinna tu być?
–
Pracowała dla Ejvalda – oznajmiła pospiesznie Orlaith, jakby dodatkowe
informacje miały coś zmienić. – Znaczy… Nie do końca dla niego.
–
Czekaj, czekaj. Może od początku? – zaproponowałam. – Na spokojnie i od
początku.
–
Shayan to moja starsza siostra – zaczęła rudowłosa, westchnąwszy ciężko. –
Pochodzimy z jednej z nielicznych rodzin, które wciąż posiadają magiczny dar.
– Magia?
Ale, że taką z różdżkami i magicznymi zaklęciami? Wyczaruj coś.
– Wykonywaliśmy
wszystkie rytuały, które miały zapobiec katastrofom i przynieść urodzaj
królestwu – wyjaśniła cierpliwie Orlaith. – Prosimy duchy żywiołów o współpracę
i pomoc, ale nie wyczarowujemy czegoś z niczego.
–
Rozumiem. Mów dalej.
– Pewnego
dnia w naszej wiosce pojawił się mężczyzna. Agith uwiódł moją siostrę i
nakłonił do zabicia naszych rodziców.
– Ale dlaczego?
I co to ma wspólnego z Ejvaldem?
–
Agith, jak się później okazało, należał do Legionu Nowego Świata, to jakieś
bractwo lub sekta. Nie wiem dokładnie, czego chcą, ale nie brzmiało to dobrze.
Najwyraźniej potrzebowali pomocy moich rodziców, ale oni odmówili. Wtedy Agith
namówił Shayan, by zabiła rodziców, którzy mogli im przeszkodzić i zabrał ją ze
sobą do bractwa. Od tego czasu próbuję ją odnaleźć. Nie mogę jej wybaczyć tego,
co zrobiła – stwierdziła Orlaith, dłonie zaciskając w pięści, a w jej oczach
płonął ogień. – Ostatnia informacja, jaką miałam na jej temat to fakt, że
widziano ją u boku Ejvalda. Gwardia pociąga za sznurki we wszystkich państwach,
więc pewnie wysłali ją tam, żeby pilnowała sytuacji.
–
Ciekawe rzeczy opowiadasz – mruknęłam, uśmiechając się od ucha do ucha. –
Bardzo niebezpieczne – dodałam, odchylając się na krześle.
–
Pewnie też myślisz, że zwariowałam – nastroszyła się Orlaith.
–
Wierzę ci.
–
Naprawdę?
–
Naprawdę. I chciałabym przyjrzeć się sprawie bliżej, bo jeśli masz rację, to
szykują się spooore kłopoty – stwierdziłam, opierając się łokciami o stolik, a
palce splatając w „koszyczek”. – Problem tylko polega na tym, że na razie mam
wystarczająco problemów tutaj. W zamku wciąż są sprzymierzeńcy Ejvalda i
spiskują przeciwko Viviane. Nie mogę zająć się czymś innym, dopóki nie zrobię
tu porządku.
– Ale
przecież Ejvalda już nie ma.
– Ale
jego sprzymierzeńcom się to nie podoba i najwyraźniej nie zamierzają odpuścić.
Aresztowałam już Tonnesa, ale… – urwałam
i westchnęłam ciężko. – Wiesz? Chyba mam pomysł.
– Jaki?
–
Pomożesz mi doprowadzić do końca tutejsze sprawy, a w zamian przymknę oko na to
wtargnięcie do zamku i pomogę ci odnaleźć Shayan.
– Co
miałabym robić?
–
Byłabyś moim szpiegiem – powiedziałam. – Użyj magii, jakiś sztuczek. Cokolwiek.
Eili załatwi ci jakiś strój, żebyś się nie wyróżniała, lokum oraz jedzenie.
Twoim zadaniem będzie obserwować konkretne osoby i informować mnie.
– I
jeśli uporamy się z tym, pomożesz mi? – spytała Orlaith, wciąż patrząc na mnie
podejrzliwie.
– Nie
masz nic do stracenia. A naprawdę chciałabym ci pomóc. Zwłaszcza, że mam bardzo
złe przeczucie, jeśli chodzi o ten cały Legion…
– Skąd
mam wiedzieć, że mogę ci ufać?
– Nie
możesz. Na tym to polega – zaśmiałam się. – Jak niby mam ci udowodnić? Mogłabym
się rozwodzić nad tym, jakie szczere są moje intencje, ale czy to sprawi, że
poczujesz się lepiej? – zapytałam z powagą. – Jedyne, co do czego mogę cię
zapewnić to fakt, że robię to wszystko dla Viviane. Ale jeśli to, co mówisz
jest prawdą, Legion może przysporzyć jej masę kłopotów i będę chciała się
dowiedzieć więcej. Znalezienie twojej siostry, będzie mi po drodze.
–
Zgoda. Pomogę ci. Kto jest naszym celem?
–
Oddstein i Irmagarda – oznajmiłam. – Eili wszystko ci wyjaśni.
***
Błądziłam po zamkowych korytarzach, wciąż
oczekując jakiś wieści od Eili i Orlaith. Na razie byłam w martwym punkcie.
Wiedziałam, że coś się dzieje, ale nie wiedziałam co. Potrzebowałam czegoś, co
pozwoliłoby ruszyć nieco sprawę. W ten sposób niemal wpadłam na Callana, ale w
porę udało mi się zawrócić, zanim mnie zauważył.
Szybkim krokiem maszerowałam w przeciwną
stronę, żeby go już nie spotkać. Uparcie nalegał, żebym wtajemniczyła go w
sprawy śledztwa, ale nie chciałam. Ciągle tylko marudził, że to niebezpieczne.
A ja przecież musiałam się tym zająć. Było mi przykro, że cała nasza czwórka
oddala się od siebie z powodu obowiązków, ale łudziłam się, że to tymczasowy
kryzys.
– Cóż
za spotkanie – usłyszałam i spojrzałam na Joshuę. – Spacer?
– Nie.
Jestem trochę zajęta…
– Uciekaniem
przed własnym rycerzem? – spytał rozbawiony. – Z przyjemnością użyczę pani
schronienia. Przy okazji możemy napić się herbaty i porozmawiać. Bardzo martwię
się o Viviane… Przepraszam. O królową – poprawił się i uśmiechnął pokrzepiająco.
– Zgoda
– odparłam bez namysłu. – Wiem, że przyjaźnicie się z Viviane.
Joshua użyczył mi ramienia i niczym prawdziwy
gentelman poprowadził mnie do jednej z komnat, gdzie od razu przyniesiono nam
dzbaneczek z herbatą, filiżanki oraz jakiś poczęstunek. Musiałam przyznać, że
zaserwowane nam słodycze wyglądały bosko.
–
Proszę wybaczyć moją ciekawość, ale dlaczego unika pani własnego obrońcy?
– To
skomplikowane – odpowiedziałam wymijająco. – Chciałeś porozmawiać o Viviane,
prawda?
–
Prawda, moja pani.
–
Nigmet wystarczy – oznajmiłam. – Oboje przyjaźnimy się z Viviane. A
przynajmniej taką mam nadzieję.
– Nie
rozumiem? – powiedział Joshua, przyglądając mi się z dozą niepewności.
– Czy
aby na pewno jesteś jej sprzymierzeńcem? – zapytałam, a on zaśmiał się wesoło,
mówiąc:
–
Bezpośrednia i szczera do bólu. Chyba rozumiem, dlaczego Viviane ci ufa. Za nic
masz tutejsze zasady, ale to może okazać się bardzo niebezpieczne w skutkach.
– Za to
ja nie rozumiem, czemu ufa tobie – odparłam równie wesołym tonem.
– Czy
coś sugerujesz? – zaniepokoił się. – Jesteś pierwszą osobą, która podchodzi do
mnie z taką niechęcią. To dość deprymujące, jeśli mam być szczery.
– Nie
wiem, czy to niechęć. – Wzruszyłam ramionami i spojrzałam rozmówcy prosto w
oczy. – Pomogłeś nam ukryć się przed strażą, gdy przybyliśmy do zamku. Wydajesz
się miły, sympatyczny i troskliwy. Ludzie cię uwielbiają, a Viviane bardzo
dobrze o tobie mówiła.
–
Jestem zaszczycony.
–
Jeszcze nie skończyłam – ciągnęłam dalej. – Po prostu ideał człowieka. Wyjaśnij
mi, więc proszę, dlaczego nie potrafię w to uwierzyć? Dlaczego odczuwam w twoim
towarzystwie niepokój? Może jestem już przewrażliwiona… Ale jesteś zbyt
idealny, żebym miała uwierzyć, że to nie miraż.
– Nie
mam pojęcia – odparł ze smutną miną Joshua. – Ale dziękuję ci za szczerość. To
bardzo rzadka cecha w takim środowisku jak to, a więc i bardzo cenna.
– Co
jest z tobą nie tak? – fuknęłam, mrużąc oczy. – Właśnie dałam ci do
zrozumienia, że ci nie ufam, a ty mi dziękujesz?
– Mam
rozumieć, że podejrzewasz mnie o spiskowanie?
– Tak,
właśnie to usiłuję ci przekazać. Nie sądzę, żebym robiła to na tyle dyskretnie,
żebyś nie dał rady dostrzec.
– Nadal
jednak doceniam szczerość i bezpośredniość – upierał się Joshua.
– Co
ukrywasz przed światem? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy. – Poza tym, że
jesteś nieślubnym synem Ejvalda? Cóż… –
dodałam. – Co prawda nic dziwnego, że to
ukrywasz. Zwłaszcza teraz, gdy generał został stracony. Gdyby nie my, Viviane
nie zasiadłaby na tronie, a być może po śmierci Ejvalda, ty byś to zrobił –
zauważyłam, a moje usta wygięły się w złowieszczym uśmiechu, gdy obserwowałam
przerażenie malujące się na twarzy mojego rozmówcy.
– Skąd
wiesz o moim ojcu?
– Ech.
Wy naprawdę mnie nie doceniacie – stwierdziłam, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– Wydaje wam się, że jak pojawiłam się znikąd i nie należę do wyższych sfer to,
jestem jakaś ułomna? – warknęłam. –
Muszę cię rozczarować, ale szybko połączyłam fakty. Usłyszałam pewną plotkę,
która potwierdziła mi się podczas wielu godzin spędzonych w archiwach z dokumentami.
Co prawda to żaden dowód, więc w zasadzie blefowałam. I proszę! Jak śliwka w
kompot – zaśmiałam się. – Zresztą myślcie sobie, co chcecie, ale ostrzegam…
Zamienię w piekło życie każdego, kto spróbuje zaszkodzić Viviane. Każdego
zdrajcę, każdą łachudrę, która ją skrzywdzi. Dorwę, a jak będzie trzeba to
oskalpuję – wycedziłam, pochylając się nad stołem.
Na
moment zapadła cisza.
– Z
całą pewnością, jesteś bardzo kompetentną osobą i godną zaufania. Cieszy mnie
to, że u boku Viviane jest ktoś taki jak ty, Nigmet – oznajmił Joshua i
uśmiechnął się ciepło. Wyraźnie opanował już zdziwienie i wrócił jego
zwyczajny, łagodny wyraz twarzy. – Viviane ma zadatki na wspaniałą królową, ale
brak jej stanowczości. Jest zbyt ufna. Jednak jestem pewien, że tak długo jak
będzie przy niej ktoś taki jak ty, nic jej nie grozi.
–
Pochlebstwa ci tutaj nie pomogą. I nie zmieniaj tematu.
– To
prawda, że znienawidzony przez wszystkich generał Ejvald jest moim ojcem –
przyznał niechętnie Joshua. – Ale tylko z nazwy. Porzucił mnie już dawno temu,
więc nie uważam go tak naprawdę za ojca. Wychował mnie król Leontius i królowa
Ronnahi. Przyjęli mnie na prośbę mojej matki, która musiała zatuszować przed
swoim mężem tą przygodę z Ejvaldem. Jej mężem był kto inny. W zamku mieszkam od
najmłodszych lat i zapewniam cię, że Ejvald nigdy nie pomyślał o mnie, jak o
własnym synu. Może narzędziu, które chciał wykorzystać. Ale mam wystarczająco
dużo godności, żeby mu się sprzeciwić. Wszystko, czego pragnę to szczęście
Viviane i dobro tego królestwa, więc proszę, byś dochowała tajemnicy.
Widząc ogromny smutek w oczach Joshuy,
poczułam ucisk w sercu. Nawet zaczęłam mu współczuć, więc w przypływie emocji
skinęłam głową. Wtedy on uśmiechnął się do mnie promiennie, mówiąc:
–
Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy.
– Na
pewno…
– Jeśli
tylko będziesz potrzebowała pomocy, zwróć się do mnie. Będę czuł się
zobligowany.
– Nie
ma takiej potrzeby.
– Chcę
pomóc i oczyścić się z wszelkich podejrzeń.
***
Wreszcie po kilku dniach doczekałam się
dobrych wieści. Znaczy… Niedobrych, ale takich, które mogły ruszyć sprawę do
przodu. Orlaith doniosła mi o tajemnym spotkaniu Irmagardy i Oddsteina,
podczas, którego grubiutki hrabia wręczył Irmagardzie sporą sumę pieniędzy. I
kiedy miałam usłyszeć najlepszą część, do pomieszczenia wparował Callan:
– Ktoś
zaatakował Viviane! – obwieścił.
– Co? –
Czułam jak krew odpływa mi z twarzy, a serce zamiera. – Co z nią?
– W
porę zjawił się Rey, wiec nic jej nie jest – padło w odpowiedzi. – Nic poza
tym, że jest przerażona, ale uznałem, że powinnaś o tym wiedzieć.
Zacisnęłam dłonie w pięści i rzekłam z powagą:
–
Pewnie nie muszę tego mówić, ale przez najbliższe dni niech Reynald nie
odstępuje jej na krok. Ideałem byłoby, gdyby czuwał nad nią podczas snu. Ty tak
samo. Zmieniajcie się, cokolwiek. Viviane nie może zostać sama na wypadek,
gdyby ponowili atak. Poza tym będzie się czuła przy was bezpieczniej. Ja też za
chwilę do niej zajrzę – dodałam, powściągając gniew, który się we mnie
kotłował.
–
Nigmet, ty też możesz być w niebezpieczeństwie – zaoponował Callan. –
Powinienem…
–
Powinieneś strzec swojej królowej. Jesteś rycerzem z Gwardii Królewskiej, do
cholery! – Tym razem już nie zaprotestował. Skinął głową i wyszedł. – Orlaith?
– zwróciłam się do niej.
–
Działają bardzo szybko – powiedziała. Była chyba tak samo blada jak ja. –
Właśnie miałam ci przekazać, że ta Irmagarda zatrudniła jakiś najemników… Tyle
co… Ale byłam pewna, że to twoje imię padło. No i sądziłam, że zaczekają
przynajmniej do zmroku…
– Może
się pomylili?
Zmarszczyłam
brwi, pogrążając się na chwilę we własnych myślach.
– Nie
jesteście podobne. Na pewno kierowali się opisem. Może ja coś źle zrozumiałam –
zastanowiła się Orlaith. – Albo jesteś następna…
–
Najważniejsze, że Viviane nic nie jest – stwierdziłam, starając się zachować
zdrowy rozsądek i nie działać pochopnie. – No i mam już punkt zaczepienia.
Zaraz napiszę wiadomość. Chcę, żebyś podrzuciła ją cichaczem Oddsteinowi –
wyjaśniłam i drżącą ręką napisałam coś na pergaminie, który z trudem złożyłam i
przekazałam Orlaith.
Zaraz po tym poszłam zobaczyć się z Viviane.
Callan stał przed drzwiami, ale nic nie powiedział. Zapukałam i weszłam do
środka. Viviane siedziała z Reynaldem na łóżku. Obejmował ją ramieniem,
kołysząc lekko, żeby się uspokoiła. Chyba szło mu dobrze, bo już tylko
pochlipywała cicho.
–
Viviane, jesteś cała? – zapytałam, przyklęknąwszy przy niej.
–
Zostawię was – powiedział Reynald. – Poczekam za drzwiami, gdybyście czegoś
potrzebowały.
Podniosłam się i zajęłam miejsce, na którym
siedział Reynald, po czym przytuliłam Viviane. Tylko tyle przyszło mi do głowy.
Chciałam jej jakoś pomóc, uspokoić ją i zapewnić, że jest bezpieczna. Ale sama
nie byłam tego do końca pewna. Nie, dopóki nie wytropiłam wszystkich
zwolenników Ejvalda.
– Już
dobrze – wyszeptałam. – Już po wszystkim. – Wtuliła się we mnie, zaciskając
drobne dłonie na materiale mojej bluzki. – Jesteś już bezpieczna. Reynald i
Callan będą przy tobie czuwać dzień i noc. Obronią cię. Zresztą nie będzie już
takiej potrzeby, bo ja znajdę gnidę, która nasłała na ciebie najemników. Będzie
błagać o wybaczenie – wycedziłam.
–
Przerażasz mnie – zaśmiała się przez łzy Viviane. – Ale wiem, że dotrzymasz
słowa. Dziękuję.
– Ja
się dopiero rozkręcam – mruknęłam i też się uśmiechnęłam. – Ponadziewam ich
głowy na pal.
– Wiesz
już, kto to?
–
Jeszcze nie zupełnie, ale mam podejrzenie.
–
Powiedz mi, Nigmet.
– Nie
Viviane, nie powiem ci – oznajmiłam łagodnym, lecz stanowczym tonem. – Ty
powinnaś na razie odpocząć i nie zawracać sobie głowy złymi rzeczami. Gdy
przyjdzie czas, wszystkiego się dowiesz. Obiecuję, że dotrzymam słowa i złapie
te kanalie.
– Wiem… Tylko uważaj na siebie Nigmet. Jeśli
poczują się zagrożeni i ciebie mogą zaatakować. Nie wybaczę sobie, jeśli coś ci
się stanie z mojej winy…
– Tylko
na to czekam. Niech przyjdą, jeśli mają odwagę – roześmiałam się.
Proszę, proszę. Jeszcze nie uporządkowałaś królestwa, a tu już zaznaczasz nowy wątek. Lubię to. Coraz ciekawiej to wygląda. Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
I tak powinno być. Życie nie jest proste i poukładane. Problemy nie czekają w kolejce, aż unormujesz jedną sprawę. Zanim to zrobisz, nawarstwia się już dziesięć kolejnych, a tu cały czas, powoli wprowadzam nowe wątki, chociaż z różnych rzeczy możesz sobie jeszcze nie zdawać sprawy. Bo to lekkie, subtelne, a o części wiem jeszcze tylko ja.
UsuńRany, znowu imię, które mi się podoba. Pierdolę, kupie se słownik nordycki, ja tez chce. Orlaith <3
OdpowiedzUsuńI jeszcze ją polubiłam. Już się bałam, ze ona tą siostrę chce znaleźć i ocalic z rak tego Agitha, ale na szczęście dziewczyna jest jak każdy normalny człowiek wkurwiona, ze siostrze odjebalo i zabiła ich starszych!
Rany, Nigmet wydaje się coraz bardziej dojrzała. Sposób w jaki mówi i argumenty, których używa, bardzo to dorosłe. I wciąż wpada na jakiś gentelmanów ;D Raaany,aż zal, że ja to se zawsze wybiorę jekiegość grimmjowa. Trochę szarmanckości nikomu by od czasu do czasu nie zaszkodziło… chyba.
– Co jest z tobą nie tak? – fuknęłam, mrużąc oczy. – Właśnie dałam ci do zrozumienia, że ci nie ufam, a ty mi dziękujesz?
Pfffffffffff ;PP
przerażenie malujące się – , ?
sfer to, jestem – , przed to. I dobry tekst ;D
a jak będzie trzeba to oskalpuję – – , przed to. I znowu niezle pojechała :D
pewnością, jesteś – zbędny ,
tą przygodę – cos czytałam ze jak biernik to „tę”
o mnie, jak o – zbędny ,
Nooo nie wiem. Co o nim myslec w sumie. Nigmet stawia sprawę jasno, nie ufa mu, rzuca mu w twarz oskarżeniami, a on nic, zero oburzenia… Ale niby chce się wykazac… No nie wiem. Jakis zbyt grzeczny faktycznie zbyt idealnie się prezentuje. No i no nie wiem, hm.
Druga część rusza z kopyta i utrzymuje tempo do końca! Mam wrazenie ze Callan bardzo mocno zaciskał szczęki w tej części… Hm, wydaje się oczywiste, kto tu kombinuje cos niedobrego, ale przezcuwam ze podrzucasz nam fałszywy trop… To byłoby az zbyt oczy… O rany! A jak to ta Orlaith? Może nie ma zadnej siostry, może to ona ma sprobowac skrzywdzić Nigmet?? Pod latarnia niby najciemniej. O rany, nie chce! I czemu Nigmet tak ignoruje swoje bezpieczesntwo do choley to jej callan powinien powiedzieć! Tch! Łooo. Ło ło ło. Chce wiedzieć co dalej!!!!!!!!!!!!!!!
Nie musisz kupować, mogę Ci podesłać link.
UsuńHaha. No nie wiem do końca czy to tak. Staram się wbrew pozorom - choć nie wiem na ile wychodzi - żeby jednak pokazać, że ona ich tylko spotyka, ale nie koniecznie jest to coś więcej. Tonnes ją ten teges, ale był kobieciarzem, Reynald był miły, ale to wciąż przyjaciel i na razie wątpię, żeby się to zmieniło. A i kolejni... dobra bo się zagalopuję.
A ja właśnie gdzies czytałam, że przecinek za 'to'...
Do jakiego końca, jak to się dopiero rozkręca, a uwierz mi, że będzie tylko lepiej, a w trzeciej już w ogóle.
Czekaj, bo teraz ja sie zgubiłam. Co mają zaciśnięte szczęki Callana do kombinowania? Że on kombinuje, czy kto kombinuje Twoim zdaniem. Bo jestem ciekawa, co myślisz. W przeciwieństwie do Szeptu Cieni, tu już mam wszystko rozpisane, więc nie zmienie fabuły, żeby zrobić Ci na złość.
hm, bo po 'to' tez moze wystepowac np... powiem ci to, co mogę. ale tu : nie należę do wyższych sfer to, jestem jakaś ułomna? <-- no ja czuję że pierwsze zdanie składowe konczy sie na sfer, ze co, ze skoro nie naleze, to co jestem? Jakbys wymowila to na głos, to ja wlasie w tm miejscu robie pauze.
UsuńNieee, Callana o nic nie podejrzewam! Tylo ze Nig nim tak dyryguje, a on ma na nia tez miec baczenie i pewno sie czuje troche odsuniety, a mimo to nic nie mowi, ale jakos tak ... mam wrazenie, ze go troche kosztowalo, zeby sie nie odezwac. wiec zacisnal tylko szczeki i poszedl pod pokoj Viv. W tym kontekscie. Jakos tak, bo sama jakos tak sie gryzlam w jezyk czytajac jak go odsyla ;D
Ja w sumie też tak czuję i tak zawsze robiłam, ale tępili no to robię inaczej, też źle. Nie lubię przecinków -.-
UsuńAaa no dobra, bo myślałam, że mi Callanka podejrzewasz :D A w tej kwestii to masz rację, że go dużo kosztowało.