Po
rozmowie z Viviane, zostawiłam ją pod opieka Reynalda i Callana i pospiesznie
udałam się na kolejne spotkanie. Byłam wściekła. Tak strasznie wściekła, że
miałam ochotę kogoś rozszarpać. Najlepiej sprawców całego zamieszania, ale to
nie było takie proste. Zacisnęłam dłonie w pięści, wbijając paznokcie w skórę,
żeby zachować, chociaż pozorny spokój.
Musiałam
działać rozważnie. Ech… Kogo ja oszukuję? Rozwaga nigdy nie była moją mocną
stroną, ale nie mogłam spłoszyć zwierzyny, na którą polowałam. Wzięłam kilka
głębszych oddechów i zapukałam do drzwi. Chwilę później otworzyły się i przede
mną stał Joshua, nieco zaskoczony moją wizytą.
– Coś
się stało? – zapytał. – Mogę jakoś pomóc?
–
Musimy porozmawiać – oznajmiłam, wpraszając się do środka.
–
Herbaty?
–
Jesteś strasznie spokojny, to denerwujące – warknęłam, rozeźlona, chociaż to
nie jego wina.
– Coś
się wydarzyło?
– Czy
coś się wydarzyło? – spojrzałam na niego gniewnie. – Viviane została
zaatakowana we własnym pałacu. To się wydarzyło.
– Ale
nic jej nie jest? – przeraził się Joshua. – Powiedz proszę, że nic jej się nie
stało.
– Nie.
W porę zjawił się Reynald. Wraz z Callanem są teraz przy niej – odpowiedziałam,
marszcząc brwi. – Ale niemniej, sprawa jest poważna.
–
Oczywiście. Zamach na królową to straszliwa zbrodnia – stwierdził Joshua i
przez chwilę zastanawiał się nad czymś. – Powinienem się z nią później zobaczyć
– dodał. – Bo podejrzewam, że teraz nie będę miał czasu.
– To
prawda. Masz szansę się wykazać – przytaknęłam, krzyżując ręce na piersi.
– Co
powinienem zrobić?
– Wiem
już, kto zatrudnił najemników, którzy zaatakowali Viviane – wyjaśniłam z
powagą. – Ale nie mam żadnych dowodów na hrabinę Irmagardę.
– A
więc to ona?
– Tak.
Wynajęła ludzi za pieniądze uzyskane od Oddsteina – oznajmiłam z powagą. – To
jak? Wchodzisz w to czy nie?
–
Oczywiście, że pomogę – zadeklarował Joshua. – Nie odpuszczę ludziom, którzy
targnęli się na życie Viviane!
–
Świetnie. Masz czas do jutra – rzuciłam na odchodne. – Inaczej zacznę działać
po swojemu.
W rzeczywistości jednak nie zamierzałam
czekać. Nawet, jeśli moje działania były teraz chaotyczne i ryzykowne. Wciąż
nie potrafiłam wierzyć, że Joshua jest po naszej stronie. Nie potrafiłam mu
zaufać. I właściwie poszłam do niego nie po pomoc, a żeby sprowokować go do
działania, gdyby jednak był przeciwko nam.
Zresztą pomijając mój brak zaufania wobec
niego, zwyczajnie wątpiłam, że będzie w stanie coś zdziałać. Był zbyt miły,
żeby kogoś przycisnąć. Ja natomiast nie miałam zamiaru cofać się przed niczym,
a okazja nadarzyła się o wiele szybciej, niż myślałam.
–
Nigmet! – usłyszałam za sobą głos Callana, ale nawet się nie odwróciłam. Nie
miałam na to czasu, więc przyspieszyłam kroku. – Nigmet, zaczekaj – powiedział
i dogoniwszy mnie, chwycił za ramię, zmuszając bym się zatrzymała. – Dokąd
idziesz?
– Mam
coś do załatwienia.
– Czyli?
– Spróbowałam się uwolnić, ale Callan
trzymał mnie mocno za ramię, chociaż ani przez chwilę uścisk ten nie sprawił mi
bólu. – Do kogo idziesz?
– Porozmawiać
z kimś.
– Pójdę
z tobą – zadeklarował z determinacją w głosie. – Nie ma mowy, żebym puścił cię
samą.
– A to dlaczego?
– Bo
najlepiej byłoby, gdybyś już dzisiaj odpuściła. To był dzień pełen wrażeń i
wyglądasz na zmęczoną.
–
Dziękuję, że się martwisz, ale zupełnie niepotrzebnie – stwierdziłam, wyrywając
się z uścisku. – Nic mi nie jest.
–
Potrzebujesz odpoczynku. W tym stanie nie dasz rady myśleć i w końcu wpadniesz
we własną pułapkę.
– To
nieprawda. Wszystko jest absolutnie w porządku – zaoponowałam.
–
Nigmet.
– Nie,
Callan – powiedziałam i spojrzałam mu prosto w oczy. – Tym razem przesadzili. Nie
mogę teraz odpuścić. Nie po tym, jak widziałam, w jakim stanie jest Viviane.
– Ja
naprawdę rozumiem – oznajmił Callan i dodał: – Ale ty też musisz zrozumieć, że zmęczona
nikomu nie pomożesz. Poza tym twój rozmówca się wystraszy, tak okropnie
wyglądasz.
– A już
się miałam pytać, kim jesteś człowieku i co zrobiłeś z Callanem, bo myślałam,
że cię podmienili – prychnęłam z niezadowoleniem. – Ale wrócił stary, dobry
Callan, którego znam. Wredny i złośliwy.
– To
teraz słuchaj, co mówię i wracaj do pokoju.
– Nie, Call,
nie tym razem – rzuciłam na odchodne. – I nie idź za mną. Masz, co robić.
–
Nigmet!
–
Zaopiekuj się dla mnie Viviane – poprosiłam. – Tylko ty i Ray możecie ją
ochronić.
Wiedziałam, że Callan miał rację. Nie mogłam
spać po nocach, rozmyślając nad sprawą i oczekując wieści od Eili i Orlaith,
ale to było silniejsze ode mnie. Za każdym razem, gdy widziałam zapłakaną twarz
Viviane, byłam wściekła i już nie potrafiłam odpuścić. Moich przyjaciół się nie
tyka. W żaden sposób. Po prostu nie wolno. A jeśli ktoś zaryzykuje, czekać
będzie go surowa kara.
Oddstein i Irmagarda przekroczyli granicę. I
nic już nie mogło mnie powstrzymać. Nawet Callan. Nawet jego niecodzienne,
przepełnione troską słowa. Nawet to, że miał rację, taką cholerną rację i
powinnam go posłuchać. Niestety nie umiałam. Już nie. Być może lawirowałam na
granicy ryzyka i szaleństwa. Może postępowałam głupio, ale to już nie miało
znaczenia.
Upewniłam się, że mam przy sobie sztylet od
Reynalda. To dodało mi otuchy i z dumnie uniesioną głową ruszyłam na spotkanie
z Oddsteinem, który chciał się ze mną pilnie zobaczyć. Najpewniej po
przeczytaniu wiadomości, chociaż to dziwne, bo się nie podpisałam. To była
anonimowa…. Może nie groźba, ale informacja.
–
Nareszcie – usłyszałam, gdy tylko wyszłam do ogrodu. W głosie mężczyzny
wyczułam wyraźną ulgę. – Już myślałem, że pani nie przyjdzie.
–
Przepraszam, coś mnie zatrzymało po drodze – odparłam, lustrując Oddsteina
spojrzeniem. – O co chodzi?
– To…
– Och,
zabrakło słów? – spytałam ostrym tonem. – Na ceremonii koronacyjnej, był pan
bardzo wygadany, hrabio Oddsteinie.
– To
bardzo delikatna sprawa – powiedział wreszcie i westchnął ciężko. Teraz z
bliska wyglądał na jeszcze starszego, niż sądziłam. – Chciałem… Prosić o pomoc
– przyznał niechętnie. – Nawet jeśli dotychczas sprzeciwiałem się pani
obecności w zamku. W tym momencie mogę poprosić tylko kogoś, komu zależy na
dobru królowej Viviane oraz królestwa, co w jakiś sposób udowodniła pani
aresztowaniem Tonnesa.
– A to
ci niespodzianka – mruknęłam nieco zbita z tropu. – Spodziewałam się ataku, próby przekupstwa,
gróźb, ale nie prośby o pomoc.
–
Dlaczego?
–
Dobrze wiem, że współpracujesz z hrabiną Irmagardą i z… – zaczęłam, ale Oddstein przerwał mi w pół zdania, a w jego głosie rozbrzmiewała
rozpacz:
–
Dlatego właśnie proszę o pomoc! Oni próbują mnie wrobić... Nie chciałem z nimi
współpracować, więc zaczęli rozsiewać plotki. Bardzo niedobre rzeczy słyszałem
na swój temat – wyjaśnił pospiesznie, a na jego czole występowały kolejne
krople potu. – Jakobym krzywdził służące i w tajemniczy sposób się ich
pozbywał, a to okropne kłamstwo. Nie przejąłbym się tym może, gdyby nie
szkodziły one mojemu synowi. Jest w Gwardii Królewskiej – ciągnął dalej. – Nie
miałem wyjścia. I tak zaczęli mnie szantażować. Zaczęło się od drobnych rzeczy.
Ale ostatnio zażądali pieniędzy, więc dałem, ale nie powiedzieli mi na co to. Gdy
usłyszałem o ataku na księżniczkę… – jęknął i wyglądało to jakby miał się zaraz
rozpłakać. – Ale nie mam żadnych dowodów. Bo i skąd? Nic poza anonimowym
listem. Nie wiem, od kogo… Ale ktokolwiek to jest, pewnie myśli, że ja zleciłem
atak na księżniczkę. Nie miałem też nic wspólnego z tą łachudrą, Ejvaldem, ani
śmiercią Leontiusa. Był moim przyjacielem, na bogów! Życie bym za niego oddał!
–
Całkiem ciekawe rzeczy tutaj opowiadasz, hrabio – mruknęłam, rozważając dobór
słów. – Tylko… Dlaczego miałabym ci uwierzyć? Może jedynie zgrywasz ofiarę?
–
Przysięgam! Przysięgam na bogów i moje nędzne życie, że mówię prawdę!
– No,
nie takie znowu nędzne, jak na pana patrzę, hrabio – prychnęłam, marszcząc
brwi.
–
Przysięgam, że mówię prawdę. Leontius był mi jak brat, a księżniczkę Viviane
kocham, jak własną córkę. Obiecałem przyjacielowi, że zawsze będę po jej
stronie, ale nawet w takiej chwili nie mogę nic dla niej zrobić…
Wywróciłam oczami i westchnęłam przeciągle.
Cała sprawa przyprawiała mnie o ból głowy. Zwłaszcza, że takiego rozwoju
wydarzeń nie przewidziałam. Nie wiedziałam, jak mam to potraktować. Jednak
widziałam przed sobą samotnego człowieka, który próbuje ratować to, co jeszcze
mu zostało. Mimo, że od początku nie przypadł mi do gustu, miałam wrażenie, że
mówi prawdę.
– Co
jeszcze wiesz, hrabio? – zapytałam, masując palcami skronie. – Cokolwiek, co
mogłoby się przydać?
– Nie
wiem nic poza tym, że hrabina Irmagarda bardzo popierała Ejvalda. Słyszałem, że
miała z nim jakiś układ, żeby wydać córkę, Ruri za Joshuę. Oboje byli bardzo
entuzjastycznie nastawieni do tego planu.
– Hm…
Jeszcze nie wiem, czy panu wierzę, hrabio – stwierdziłam z powagą. – Zastanowię
się nad tym, ale ostrzegam – dodałam. – Jeśli to wszystko okaże się bujdą, a
pan zagrozi bezpieczeństwu Viviane, Zamienie pańskie życie w istną Gehennę.
– Niech
i tak będzie – zgodził się bez namysłu. – Chciałbym jednak jeszcze o coś
spytać.
– Cóż to takiego?
–
Dlaczego pani tak broni Viviane? Pojawiła się pani znikąd i szybko zyskała
zaufanie królowej. Jest to bardzo zastanawiające…
–
Jestem jej przyjaciółką – odparłam cicho. – A przyjaciół zawsze będę bronić – zadeklarowałam.
– Podziwiam ją. Tak bardzo kocha to królestwo i pragnie chronić swoich
poddanych. Jest delikatna, a mimo to bardzo silna i odważna. Uważam, że będzie
wspaniałą królową i chcę ją wspierać.
– Rozumiem. Tylko tyle chciałem wiedzieć – powiedział Oddstein, uśmiechając się lekko.
Ten niespodziewany gest sprawił, że całkowicie
uwierzyłam w jego słowa. To natomiast komplikowało nieco sprawy. Wychodziło na
to, że od początku byłam w ogromnym błędzie, jeśli chodziło o Oddsteina, a to
mnie irytowało.
– Ach…
Prawie zapomniałam – rzuciłam na
odchodne. – Proszę nie przejmować się tą
anonimową wiadomością.
***
Do mojego pokoju zawitała Eili i z radosnym
uśmiechem wkroczyła do pomieszczenia. Na mój widok zrobiła nieco zmartwioną
minę, lecz ja odwzajemniając uśmiech, zaprosiłam ją gestem dłoni, by napiła się
ze mną herbaty.
– Coś
się stało? – zapytała, a ja pokręciłam przecząco głową.
– Nie,
po prostu pomyślałam, że miło byłoby napić się razem – stwierdziłam spokojnie.
– Głupio mi, że tak cię wykorzystuję cały czas, ale muszę przyznać, że wygodnie
jest mieć pomoc kogoś obytego z zamkiem. Nie wyobrażam sobie, jakbym miała
błądzić po zamku w poszukiwaniu jedzenia czy herbaty. Umarłabym z głodu i to
bardzo szybko.
Eili roześmiała się w odpowiedzi:
–
Opiekowanie się tobą to moja praca, więc nie ma powodu, żebyś czuła się źle –
odparła łagodnym tonem. – Zresztą to dla mnie również przyjemność czuwać nad
sympatyczną, młodą damą. Czuję się, jakbym miała młodszą siostrę.
– Nie
miałabym nic przeciwko temu, żeby mieć taką fajną, starszą siostrę – odparłam,
uśmiechając się radośnie. – Właściwie… Mogę widzieć ile masz lat?
–
Dwadzieścia osiem.
– Nie
powiedziałabym, nie po wyglądzie. Po zachowaniu to jeszcze, bo jesteś taka
rozważna i opanowana – powiedziałam, a Eili uśmiechnęła się pod nosem. – Nie
powiedziałaś mi jeszcze, dlaczego pracujesz w zamku.
– To
długa historia – westchnęła.
– Mamy
czas – oznajmiłam. – Chyba, że jest to coś, o czym nie chcesz mówić.
– Nie,
nie w tym rzecz.
– Więc
zamieniam się w słuch.
– To po
prostu niezbyt ciekawa historia.
– Nie
ma czegoś takiego. Każda historia jest ciekawa i warta uwagi, tym bardziej,
jeśli jest to historia, któregoś z przyjaciół – rzekłam z powagą.
– No
dobrze – skapitulowała Eili i westchnęła cicho. – Mieszkałam w stolicy od
urodzenia. Miałam starszego brata Lausa i młodszą siostrę, Ivi. Pewnego dnia
Laus wyruszył w podróż, a ja niedługo później zostałam wydana za mąż. Pierwsze
dwa lata były cudowne, ale nie mogliśmy mieć dzieci i nasze małżeństwo w końcu
się rozpadło. Na szczęście mój małżonek był bardzo dobrym człowiekiem, więc
rozeszliśmy się w zgodzie. Nie tak dawno ponownie się ożenił, a ja byłam na
jego ślubie. W tym czasie moja siostra również wyszła za mąż i wyjechała do
innego miasta, a kontakt z nią się urwał. Później zmarli też moi rodzice, a ja
zostałam sama. Dostałam wtedy propozycję pracy tutaj, więc mogę mieszkać wraz z
resztą służby.
– Nie
próbowałaś szukać rodzeństwa? – zapytałam.
– To
nie takie proste. Nie mam zielonego pojęcia, gdzie się podziewają, ani czy w
ogóle żyją.
– Mam
nadzieję, że kiedyś znów się… – nie
dokończyłam, gdy rozległo się pukanie do drzwi i do środka weszła Orlaith. – O,
w samą porę – mruknęłam. – Siadaj, napijesz się z nami?
–
Chętnie – odparła, zajmując miejsce obok mnie.
Czuła
się już wyraźnie dużo swobodniej w naszym towarzystwie, niż na początku.
– Muszę
cię w końcu przedstawić Viviane – stwierdziłam, marszcząc brwi. – Oberwie mi
się, że jeszcze tego nie zrobiłam.
–
Królowej? – przeraziła się Orlaith. – Moja rodzina czasem odprawiała rytuały na
zlecenie króla, ale dla mnie… Żeby spotkać królową Viviane…
– Daj spokój,
Viv się ucieszy.
–
Nigmet ma rację – przytaknęła Eili. – Królowa Viviane jest wspaniałą i bardzo
serdeczną osobą.
– A
właśnie, przypomniałam sobie coś – powiedziałam nagle. – Wiesz coś na temat
wiedźmy Jaelle?
–
Mówisz o wiedźmie wymiarów? Była mentorką mojego ojca. Raz do roku główny
reprezentant rodziny zostaje wezwany na sabat, by uczestniczyć w rytuale,
zapewniającym równowagę tego świata.
– To
wiesz, gdzie można ją znaleźć?
–
Niestety nie… To ona znajduje nas – wyjaśniła Orlaith. – Skąd wiesz o Jaelle?
– Cóż…
Miałam tą przyjemność ją spotkać i zastanawiałam się…
– Co?
To niemożliwe – oburzyła się. – Wiedźma wymiarów, Jaelle, pojawia się tylko
przed członkami rodów… Jak to możliwe?
– To
długa historia – zaśmiałam się.
– Mamy czas
– zauważyła Eili.
– No
tak – przyznałam. – Masz mnie. Nie wiem
tylko, czy mi uwierzycie, jeśli powiem, że jestem z innego świata…
no i dobre checi poszly sie jebac ;D chyba jednak jestem zbyt ciekawa ;D
OdpowiedzUsuńJoshua. No właśnie. On mi coś nie pasuje. Jakiś taki "zbyt" jest. Zbyt przejęty, zbyt entuzjastyczny, zbyt.
OdpowiedzUsuńNieee no, znowu zbywa Callana? -.- A on znowu zbyć się zdaje. O matko. Mimo wszystko czuję, że on w końcu nie wytrzyma ;P
"Moich przyjaciół się nie tyka. W żaden sposób. Po prostu nie wolno." <3
*unosi brwi*
Oddstein? I TAKA akcja? Oo wooooo, wo, wróc, wo. serio? o kurwa. no i już nie wiem, co myśleć. Niech mnie chuj, ale wydaje się to szczere... albo jestem taka naiwna.
jeśli jest to historia, któregoś z przyjaciół – raczej , zbedny. chyba nie działa to tak jak 'który'
Oi, ostatnio coś często natykamy się na wiedźmy wymiarów ;D zastanawim się, czy jest jakiś wspólny mianownik tych wiedźmy? Czy to tylko podobny motyw w dwóch różnych opowieściach? Hm
Krótko! Za krótko coś! Przeszłam jak burza ten rozdzaił!
No wspomniałam pod dodatkiem, ale to tylko ten motyw wiedźm wymiarów, że tak lubię, ale one serio są różne. Tylko nazwa ta sama.
Usuń