Informacje

Premiera 2 części już 4 października!


Polub Tenebris na fejsbukach i bądź na bieżąco z nowościami!

Wywiad ze mną by Kaori


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!



niedziela, 19 lutego 2017

Królestwo: Rozdział 11



             Było już późno, a trening z Nukkim skończyłam już jakiś czas temu. Nie chciałam jednak jeszcze wracać do pokoju. Nie czułam się śpiąca, a ogród różany nocą był niezwykle urokliwy. Chciałam tam zostać jeszcze trochę, zrelaksować się i pomyśleć.
             Nie byłam do końca pewna, nad czym chciałam tak myśleć. Może zwyczajnie potrzebowałam czasu, by przetrawić zdobytą tego dnia wiedzę? Zresztą zawsze lubiłam bezczynnie gapić się w gwieździste niebo. Wyjątkowo bezchmurne tej nocy.
             Toteż przysiadłam na kamiennym murku i z uśmiechem na ustach kontemplowałam nocny krajobraz. Było mi nieco zimno, bo sama zauważyłam, że się trzęsę. A może to nie chłód nocy, a strach? Trudno było stwierdzić.
             Nie mogłam jednak wykluczyć tej opcji. Po prawdzie bałam się niemal cały czas. Dlatego uczyłam się szermierki. By móc się obronić, nie narażając innych. Mimo tego, że sprawa spiskowców została rozwiązana, a Joshua za kilka dni miał zostać osądzony, nie mogłam pozbyć się tego niedobrego przeczucia, że wydarzy się coś złego.
             Włosy stanęły mi dęba, gdy poczułam czyjeś dłonie na swoich ramionach. W raz z tym jednak poczułam przyjemne ciepło. Ktokolwiek to był, okrył mnie ciepłym, mięciutkim kocem. Uśmiechnęłam się i odruchowo położyłam swoją dłoń na tej spoczywającej na moim ramieniu.
              – Nie strasz mnie tak – westchnęłam, pewna, że to Reynald i spojrzałam za siebie. – Callan?
              – Rozczarowana? Spodziewałaś się tu Reynalda, czy tego rycerzyka z Gwardii?
              – Powinieneś jeszcze odpoczywać – zganiłam go, marszcząc gniewnie brwi. – Twoja rana się jeszcze nie zagoiła.
              – Też potrzebowałem rozprostować kości.
              – Oszalałeś? Trzeba było się przejść po pokoju – fuknęłam rozeźlona jego głupotą. – Nie możesz się nadwyrężać.
              – Wyszedłem tylko na korytarz, ale zobaczyłem cię przez okno.
              – Jakim korytarzem, że mnie niby widziałeś?
              – W stronę twojego pokoju. Szukałem cię.
              – Potrzebujesz czegoś? – zapytałam, patrząc na niego z niepokojem. – Poczułeś się gorzej?
              – Chciałem coś sprawdzić…  – skwitowałam i pospiesznie zmienił temat:  – Nie powinnaś tutaj siedzieć. Tym bardziej sama. To niebezpieczne. I jest zimno.
              – Przesadzasz…
              – Dlaczego zaczęłaś na nowo uczyć się szermierki?
              – Uznałam, że przyda mi się trochę ruchu.
              – Kłamiesz – stwierdził Callan. – Zawsze w takich chwilach kłamiesz. Nie lubię tego w tobie.
              – Nie kłamię – oburzyłam się. – Zresztą nie musisz tego we mnie lubić. Niczego nie musisz we mnie lubić.
              – Kłamiesz. Nie chcesz się przyznać, że się boisz.
              – Bo się nie boję…
              – Boisz się. Wierzysz, że jeśli nauczysz się władać mieczem to ten strach minie – powiedział Callan, patrząc mi prosto w oczy, a ja nie potrafiłam uciec od jego spojrzenia. – Dlaczego tak bardzo nie chcesz się przyznać?
              – Sprawia ci to jakąś frajdę? Takie znęcanie się nade mną? – zapytałam z wyrzutem.
              – Nie. Po prostu nie udawaj silniej, skoro taka nie jesteś.
              – Tak, jestem słaba – przyznałam, dłonie zaciskając w pięści. – To grzech? Że jestem słaba? I że chcę to zmienić? Że próbuję cokolwiek zmienić? Że się staram?
              – Nie.
              – Co? Nie powiesz mi, że to i tak bez sensu? – mruknęłam naburmuszona. – Skoro już i tak przyszedłeś się ze mnie nabijać.
              – Przyszedłem, bo…  – zaczął, ale urwał. Nie dokończył zdania. Westchnął ciężko i spojrzał w górę na rozgwieżdżone niebo. – Nadal ci zimno?
              – Nie, już lepiej…  – odpowiedziałam cicho.
             Spojrzał na mnie mrużąc oczy, a ja odwróciłam wzrok w obawie, iż przejrzy przez moje kolejne kłamstwa. Westchnęłam cicho, niemal niedosłyszalnie i wstałam, oddając mu koc. Spojrzał na mnie pytająco, a ja uśmiechnęłam się tylko.
              – Dziękuję – mruknęłam. – Wracam już do siebie. Ty też powinieneś. Nie możesz się szlajać po nocach z tą raną – skarciłam go. – Inaczej naskarżę do Viviane i Reynalda.
             Nie odezwał się, tylko patrzył na mnie dziwnie, aż mój żołądek skręcił się lekko w akcie protestu. Też dziwnie. Że miałam ochotę uciec stamtąd, czym prędzej. Nim znowu coś powie głupiego. Lub ja powiem, bo przecież różnie bywa.
              – Bo pomyślę, że się martwisz – zakpił, uśmiechając się z powątpiewaniem.
              – Wracaj do pokoju – rzuciłam i również ruszyłam w drogę powrotną.
             Właściwie to po prostu uciekałam. Nie byłam tylko pewna czy przed Callanem, czy przed sobą samą, a może przed złym przeczuciem, które gościło w moim sercu od jakiegoś czasu. Tym samym, które ziściło się znacznie szybciej, niż podejrzewałam. Z chwilą, gdy ujrzałam na swojej drodze zdenerwowaną Orlaith w towarzystwie równie zaniepokojonej Eili, już wiedziałam.
              – Nigmet…  – wysapała Orlaith.
            Najwyraźniej mnie szukały.
              – Coś się stało, prawda? – bardziej stwierdziłam, niż spytałam, a ona skinęła głową.
              – Joshua uciekł. Nikt nie ma pojęcia jak, ani kiedy – wyjaśniła pospiesznie. – Mimo tego, że po incydencie z Tonnesem podwojono straże. Joshua po prostu zniknął. Wyparował!
              – Dotarło do wiadomości publicznej? – zapytałam dziwnie beznamiętnie.
              – Nie, jeszcze nie – odparła Eili.
              – W takim razie chodźmy do mnie – zarządziłam, prowadząc je za sobą. – Nie mądrze jest rozmawiać w takim miejscu. Ściany mają uszy.
 Eili zaczęła dalsze wyjaśnienia z momentem, gdy zamknęłam za nami drzwi do pokoju:
              – Lord Joshua przepadł jak kamień w wodę, mimo tego iż kraty więzienia nadal były zamknięte. To bardzo niepokojące. Tym bardziej, że jest on niebezpiecznym przestępcą i może pragnąć odwetu za to, że popsułaś mu plany.
              – To w tej chwili nieważne – skwitowałam, udając, że wcale się nie boję. – Ważniejsze jest, że musimy go złapać. Jest inteligentny i jeśli poszuka pomocy w zdobyciu władzy poza granicami Silvaterry, będziemy w tarapatach. Viviane i Reynald wiedzą?
              – Tak. Nukki przekazał im wiadomość i kazał poinformować również ciebie – oznajmiła Eili.
              – Rozumiem. Na razie nic nie zdziałamy. Nukki na pewno kazał strażom już go szukać. Musimy być jednak gotowi na ewentualność, że nie zdołamy go złapać i…  – urwałam, spoglądając na Orlaith. – Wyglądasz, jakbyś chciała coś powiedzieć. Coś cię niepokoi?
              – Shayan…
              – Co z nią? – zdziwiłam się.
              – To mogła być jej sprawka.
              – Myślisz, że Shayan uwolniła Joshuę? – zdziwiłam się. – Przecież nie było jej tu od długiego czasu.
              – To moja siostra, tak samo jak ja uczyła się magii – przypomniała Orlaith. – To, że nie potrafimy wyczarować czegoś z niczego, nie znaczy, że nie znamy trochę sztuczek, by oszukać ludzi. Jeśli do tego ma pomoc i wsparcie Legionu Nowego Świata, byłaby w stanie go uwolnić. Przecież oni są wszędzie…
              – Podejrzewam, że mogłaby to zrobić, ale dlaczego? – zapytałam, przyglądając się dziewczynie badawczo. – Rozumiem, że masz jakieś podejrzenia.
              – Opowiadałam wam już o mojej siostrze i o tym, co wiem na temat Legionu. Jeszcze do niedawna Shayan stała u boku Ejvalda i przez długi czas myślałam, że miał on jakiś układ z Legionem i to dlatego, ale zbyt łatwo pozwolili mu zginąć. Myślę, że ona tylko udawała jego sprzymierzeńca, obserwując rozwój wydarzeń – wyjaśniła Orlaith. Ja i Eili słuchałyśmy skupieniu, żadna nie miała odwagi się odezwać. – Potem przyszło mi do głowy, że może kto inny miał z nimi układ. Joshua był dość sprytny. Zdołał przeciągnąć na swoją stronę wielu bliskich sprzymierzeńców Ejvalda, wciąż udając niewinnego. Złapał w sidła własnego ojca. Zabiłam w sobie tą myśl, gdy go aresztowaliście, ale teraz… Biorąc pod uwagę, że uciekł, myślę, że to jednak mogło być to. Jeśli Joshua współpracował z Legionem w jakikolwiek sposób, sensowna byłaby obecność Shayan i śmierć Ejvalda, który był tylko pionkiem w planie Joshuy, który teraz dodatkowo zniknął. Oni go uwolnili…
             Westchnęłam ciężko, zastanawiając się nad słowami Orlaith. Nie było dowodów na to, że ma rację, ale jej teoria brzmiała bardzo sensownie. Co było w tym wszystkim najgorsze to nie fakt, że Joshua uciekł, a to, że nawet znając sytuację, nic nie mogliśmy zrobić.
              – Rozumiem twój tok myślenia – powiedziałam wreszcie i spojrzałam na Eili. Ta skinęła głową. – Znasz swoją siostrę i jej możliwości najlepiej. Jeśli masz rację, znaczy, że sytuacja jest o wiele gorsza, niż początkowo przypuszczałam. Łudziłam się, że oczyściliśmy zamek, ale jeśli zasięg wpływów Legionu jest tak szeroki, niczego nie możemy być pewni.
              – To prawda.
              – Orlaith, mogę cię prosić, byś powtórzyła Viviane i Reynaldowi to, co powiedziałaś przed chwilą nam? – poprosiłam z powagą. – Albo nie… Sama pójdę.
              – Nie, ty Nigmet powinnaś odpocząć – zaprotestowała Eili. – Jutro znów czeka cię dużo pracy, a jest już późno.
              – Przekaże im wszystko – przytaknęła Orlaith. – Ty odpocznij.
              – Ale…
              – Nigmet, w tym momencie obie dobrze wiemy, że nic nie zdziałasz. My przekażemy informację – skarciła mnie Eili. – Ty masz już coś ważniejszego do zrobienia. Został ci niecały miesiąc do egzaminu.
              – Właśnie dostałam ochrzan… – zaśmiałam się. – Dobrze. Zostawiam to wam. Dziękuję – dodałam.
              – Dobranoc – powiedziała Orlaith i obie wyszły z pokoju.
             Przygotowałam się do snu i położyłam do łóżka, ale nie mogłam zasnąć. Callan miał rację. Bałam się. Bałam się przez cały czas, że coś przeoczę, że stanie się coś złego. I stało się. Nie przyznałam się do tego. Zepchnęłam ten strach gdzieś na samo dno, udając, że wcale nie obawiam się odwetu Joshuy lub tego, że zawadzam komuś jeszcze. Ale bałam się. Wiedziałam, że nauka szermierki nic mi nie da. Gdyby przyszło co do czego, byłam bezbronna.
             Tylko skąd ten drań o tym wiedział. Dlaczego z taką łatwością odczytywał moje myśli? I dlaczego taką frajdę sprawiało mu, uświadamianie mi moich słabości. Wkurzało mnie to. Z drugiej jednak strony, chociaż najlepiej ze wszystkich je znał, nie wykorzystał ich przeciwko mnie. Ochronił mnie i to nie tylko raz. Wiedziałam, że mogę mu zaufać.
             Nawet nie zauważyłam, w którym dokładnie momencie wpadłam na tak głupi pomysł, lecz wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi. Nie rozumiałam też nawet, co pchnęło mnie do takiej decyzji. Zmęczenie czy głupota? A może jedno i drugie. Nacisnęłam na klamkę i ostrożnie wyjrzałam na korytarz. Nikogo tam nie było, więc pospiesznie wyszłam, zamykając za sobą drzwi i pomknęłam wzdłuż ciemnego, zamkowego korytarza, skąpanego w nikłym świetle księżyca.
             Dotarłam do celu i zanim zdążyłam się zastanowić nad tym, co robię, zapukałam do drzwi. Zza nich usłyszałam jakieś hałasy i rozbijanie się. Nic dziwnego. Był już środek nocy. Wreszcie drzwi się otworzyły i Callan spojrzał na mnie zaskoczony, opierając się o futrynę.
              – Spałeś? – zapytałam niepewnie.
              – Czytałem – odparł, przyglądając mi się badawczo. – Co ty tu robisz?
              – Miałeś rację – wyszeptałam, spuszczając wzrok. – Boję się…
             Zanim zdążyłam powiedzieć coś jeszcze, Callan wciągnął mnie do środka i zamknął drzwi.
              – Nie powinnaś tu przychodzić w środku nocy – westchnął, marszcząc brwi. – Co gdyby ktoś cię zobaczył? Zresztą nie tylko to. Kobieta w ogóle nie powinna przychodzić do pokoju mężczyzny w środku nocy.
              – Przepraszam…  – odpowiedziałam, gdy dotarło do mnie, jak bezmyślnie postąpiłam. – Masz rację, nie powinnam była przychodzić – dodałam, odwracając się w stronę drzwi, by wyjść.
              – A ty dokąd? – zapytał, chwytając mnie za łokieć.
              – Jak to „dokąd”? – zdziwiłam się. – Do siebie…
              – Przed chwilą jeszcze twierdziłaś, że się boisz.
              – Ale masz rację, nie powinno mnie tu być. Głupio postąpiłam.
              – Normalnie tak. Bardzo głupio – przyznał z powagą w głosie Callan. – I na przyszłość nie powinnaś tak robić. Nie ważne, jak bardzo ufasz jakiemuś mężczyźnie. Ani mi, ani Reynaldowi. Nie powinnaś tak robić. Ale tym razem przymknę na to oko – dodał już nieco łagodniej. – Wiem, że się boisz. Na pewno słyszałaś już o tym, że Joshua uciekł.
              – Słyszałam…
              – Kładź się spać. Jutro czeka cię sporo pracy – rozkazał, wskazując łóżko.
              – A ty? – zapytałam.
              – Będę spał obok. Chyba nie oczekujesz, że zadowolę się kawałkiem podłogi – prychnął kpiąco.
              – Nie. Przecież spaliśmy tak już w szałasie – zaśmiałam się, przypominając sobie te, wbrew pozorom, beztroskie czasy. – Dziękuję Callan.
              – Kładź się spać.

***

              – Wyglądasz pięknie – stwierdził Nukki, stając w drzwiach mojego pokoju i podał mi dłoń, uśmiechając się szarmancko. – Idziemy?
             Nie sądziłam, że rycerze będą tak dobrze wychowani. Mimo wszystko wyobrażałam sobie bandę mężczyzn stworzonych tylko do walki i nieokrzesanych. Nie wiem, może to był urok Gwardii Królewskiej. W końcu nie każdy mógł się stać jej częścią. Może wymagano tam nie tylko waleczności, ale także manier?
              – Nie zapominaj, że udajemy się tam raczej biznesowo – zaśmiałam się, dając się prowadzić korytarzem.
            – Zwykły komplement to nic złego.
              – Masz rację, zasłużyłam na pochwałę, wciskając się w suknię i ten cholerny gorset – przyznałam po chwili namysłu. – Jak długa czeka nas podróż?
              – Około godziny. To nie tak daleko.
              – Doskonale.
              – Pewnie to wiesz, ale lepiej, żebyś nie oddalała się ode mnie zbytnio – oznajmił Nukki, wręczając mi broszkę z herbacianą różą. – To na znak, że jesteś moją partnerką. Nam obojgu oszczędzi to nieco kłopotów.
  – To takie symboliczne „wara, ona jest ze mną”? – zapytałam, a on niepewnie skinął głową. – Jesteś młodym, przystojnym rycerzem Gwardii Królewskiej. Podejrzewam, że wiele osób przedstawia ci swoje córki – zaśmiałam się. – To może być faktycznie bardzo kłopotliwe, zwłaszcza, kiedy ma się już kogoś, kogo darzy się uczuciem, nie prawdaż? – spojrzałam na niego znacząco. W odpowiedzi tylko zmrużył oczy. – Bez obaw, nic jej nie powiem, a ona sama, jak mi się zdaje, niczego nie zauważyła.
              – Doprawdy, teraz rozumiem, dlaczego mój ojciec powiedział, że królewski doradca tym razem jest wyjątkowo niebezpieczny.
              – Och? Hrabia Oddstein tak powiedział? Skoro już o nim mówimy, jak się miewa? Dawno go nie widziałam.
              – Będzie na przyjęciu, więc możesz zapytać go o to osobiście – powiedział Nukki, wzruszywszy ramionami. – Wracając do tematu, jak już mówiłem, nie oddalaj się zbytnio, Nigmet. Nie z powodu propozycji małżeńskich, jakie zazwyczaj otrzymuje. Te skutecznie udaremnią, róże, które mamy przy ubraniach – wyjaśnił z powagą. – Wiesz przecież, że Joshua uciekł i ktoś mu w tym pomógł. Odpowiadam za twoje bezpieczeństwo, podczas tego balu.
              – Joshua nam nie zagraża. Nie teraz – stwierdziłam stanowczo.
              – Skąd ta pewność?
             Wzruszyłam ramionami.
              – Co prawda dopuszczałam możliwość, że spróbuje kogoś zaatakować w zemście zaraz po swojej ucieczce – odparłam, spoglądając przez okno karety. – Na co szanse były, de facto, bardzo niskie. Joshua nie jest typem osoby, która działa bez planu i przygotowania. Jest na to zbyt inteligentny.
              – Minęło już kilka dni od jego ucieczki – zauważył Nukki.
              – To zbyt szybko. Joshua sprawi, że o nim zapomnimy i zaatakuje, kiedy najmniej będziemy się tego spodziewać – stwierdziłam, krzywiąc się na samą myśl. – Jest bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem.
              – Tym bardziej, musimy go jak najszybciej znaleźć.
              – Nie uda wam się. Nie znajdziecie go…  – oznajmiłam.
            Nie wiedziałam, skąd to wiem, ale nie miałam wątpliwości, że Joshua przepadł jak kamień w wodzie. Po prostu jakieś dziwne przeczucie podpowiadało mi, że przepadł na dobre.

3 komentarze:

  1. Niby nic, a zwrot akcji jest. Podoba mi się, jak rozwijasz relację pomiędzy Nig a Callanem. Dzięki temu fajnie się ich shipuje;) Byłoby za prosto, gdyby Joshua tak po prostu dał się ściąć. Aż mnie ciekawi, co wymyśliłaś dalej.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dalej shipuje Nig i Calena:D Z gadzam się z komentarzem na górze, że w sumie niby nic, a zwrot akcji jest. To właśnie jest najfajniejsze w tym Twoim opowiadaniu w każdym rozdziale coś się dzieję.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział. Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń