Było już późno, a trening z Nukkim skończyłam
już jakiś czas temu. Nie chciałam jednak jeszcze wracać do pokoju. Nie czułam
się śpiąca, a ogród różany nocą był niezwykle urokliwy. Chciałam tam zostać
jeszcze trochę, zrelaksować się i pomyśleć.
Nie byłam do końca pewna, nad czym chciałam
tak myśleć. Może zwyczajnie potrzebowałam czasu, by przetrawić zdobytą tego
dnia wiedzę? Zresztą zawsze lubiłam bezczynnie gapić się w gwieździste niebo.
Wyjątkowo bezchmurne tej nocy.
Toteż przysiadłam na kamiennym murku i z
uśmiechem na ustach kontemplowałam nocny krajobraz. Było mi nieco zimno, bo
sama zauważyłam, że się trzęsę. A może to nie chłód nocy, a strach? Trudno było
stwierdzić.
Nie mogłam jednak wykluczyć tej opcji. Po prawdzie
bałam się niemal cały czas. Dlatego uczyłam się szermierki. By móc się obronić,
nie narażając innych. Mimo tego, że sprawa spiskowców została rozwiązana, a
Joshua za kilka dni miał zostać osądzony, nie mogłam pozbyć się tego niedobrego
przeczucia, że wydarzy się coś złego.
Włosy stanęły mi dęba, gdy poczułam czyjeś
dłonie na swoich ramionach. W raz z tym jednak poczułam przyjemne ciepło.
Ktokolwiek to był, okrył mnie ciepłym, mięciutkim kocem. Uśmiechnęłam się i
odruchowo położyłam swoją dłoń na tej spoczywającej na moim ramieniu.
– Nie
strasz mnie tak – westchnęłam, pewna, że to Reynald i spojrzałam za siebie. –
Callan?
–
Rozczarowana? Spodziewałaś się tu Reynalda, czy tego rycerzyka z Gwardii?
–
Powinieneś jeszcze odpoczywać – zganiłam go, marszcząc gniewnie brwi. – Twoja
rana się jeszcze nie zagoiła.
– Też
potrzebowałem rozprostować kości.
–
Oszalałeś? Trzeba było się przejść po pokoju – fuknęłam rozeźlona jego głupotą.
– Nie możesz się nadwyrężać.
–
Wyszedłem tylko na korytarz, ale zobaczyłem cię przez okno.
– Jakim
korytarzem, że mnie niby widziałeś?
– W
stronę twojego pokoju. Szukałem cię.
–
Potrzebujesz czegoś? – zapytałam, patrząc na niego z niepokojem. – Poczułeś się
gorzej?
–
Chciałem coś sprawdzić… – skwitowałam i
pospiesznie zmienił temat: – Nie
powinnaś tutaj siedzieć. Tym bardziej sama. To niebezpieczne. I jest zimno.
–
Przesadzasz…
– Dlaczego
zaczęłaś na nowo uczyć się szermierki?
–
Uznałam, że przyda mi się trochę ruchu.
–
Kłamiesz – stwierdził Callan. – Zawsze w takich chwilach kłamiesz. Nie lubię
tego w tobie.
– Nie
kłamię – oburzyłam się. – Zresztą nie musisz tego we mnie lubić. Niczego nie
musisz we mnie lubić.
–
Kłamiesz. Nie chcesz się przyznać, że się boisz.
– Bo
się nie boję…
– Boisz
się. Wierzysz, że jeśli nauczysz się władać mieczem to ten strach minie –
powiedział Callan, patrząc mi prosto w oczy, a ja nie potrafiłam uciec od jego
spojrzenia. – Dlaczego tak bardzo nie chcesz się przyznać?
–
Sprawia ci to jakąś frajdę? Takie znęcanie się nade mną? – zapytałam z
wyrzutem.
– Nie.
Po prostu nie udawaj silniej, skoro taka nie jesteś.
– Tak,
jestem słaba – przyznałam, dłonie zaciskając w pięści. – To grzech? Że jestem
słaba? I że chcę to zmienić? Że próbuję cokolwiek zmienić? Że się staram?
– Nie.
– Co?
Nie powiesz mi, że to i tak bez sensu? – mruknęłam naburmuszona. – Skoro już i
tak przyszedłeś się ze mnie nabijać.
–
Przyszedłem, bo… – zaczął, ale urwał.
Nie dokończył zdania. Westchnął ciężko i spojrzał w górę na rozgwieżdżone
niebo. – Nadal ci zimno?
– Nie,
już lepiej… – odpowiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie mrużąc oczy, a ja odwróciłam
wzrok w obawie, iż przejrzy przez moje kolejne kłamstwa. Westchnęłam cicho,
niemal niedosłyszalnie i wstałam, oddając mu koc. Spojrzał na mnie pytająco, a
ja uśmiechnęłam się tylko.
–
Dziękuję – mruknęłam. – Wracam już do siebie. Ty też powinieneś. Nie możesz się
szlajać po nocach z tą raną – skarciłam go. – Inaczej naskarżę do Viviane i
Reynalda.
Nie odezwał się, tylko patrzył na mnie
dziwnie, aż mój żołądek skręcił się lekko w akcie protestu. Też dziwnie. Że
miałam ochotę uciec stamtąd, czym prędzej. Nim znowu coś powie głupiego. Lub ja
powiem, bo przecież różnie bywa.
– Bo
pomyślę, że się martwisz – zakpił, uśmiechając się z powątpiewaniem.
–
Wracaj do pokoju – rzuciłam i również ruszyłam w drogę powrotną.
Właściwie to po prostu uciekałam. Nie byłam
tylko pewna czy przed Callanem, czy przed sobą samą, a może przed złym
przeczuciem, które gościło w moim sercu od jakiegoś czasu. Tym samym, które
ziściło się znacznie szybciej, niż podejrzewałam. Z chwilą, gdy ujrzałam na
swojej drodze zdenerwowaną Orlaith w towarzystwie równie zaniepokojonej Eili,
już wiedziałam.
–
Nigmet… – wysapała Orlaith.
Najwyraźniej
mnie szukały.
– Coś
się stało, prawda? – bardziej stwierdziłam, niż spytałam, a ona skinęła głową.
–
Joshua uciekł. Nikt nie ma pojęcia jak, ani kiedy – wyjaśniła pospiesznie. –
Mimo tego, że po incydencie z Tonnesem podwojono straże. Joshua po prostu
zniknął. Wyparował!
–
Dotarło do wiadomości publicznej? – zapytałam dziwnie beznamiętnie.
– Nie,
jeszcze nie – odparła Eili.
– W
takim razie chodźmy do mnie – zarządziłam, prowadząc je za sobą. – Nie mądrze
jest rozmawiać w takim miejscu. Ściany mają uszy.
Eili zaczęła dalsze wyjaśnienia z momentem,
gdy zamknęłam za nami drzwi do pokoju:
– Lord
Joshua przepadł jak kamień w wodę, mimo tego iż kraty więzienia nadal były
zamknięte. To bardzo niepokojące. Tym bardziej, że jest on niebezpiecznym
przestępcą i może pragnąć odwetu za to, że popsułaś mu plany.
– To w
tej chwili nieważne – skwitowałam, udając, że wcale się nie boję. – Ważniejsze
jest, że musimy go złapać. Jest inteligentny i jeśli poszuka pomocy w zdobyciu
władzy poza granicami Silvaterry, będziemy w tarapatach. Viviane i Reynald
wiedzą?
– Tak.
Nukki przekazał im wiadomość i kazał poinformować również ciebie – oznajmiła
Eili.
–
Rozumiem. Na razie nic nie zdziałamy. Nukki na pewno kazał strażom już go
szukać. Musimy być jednak gotowi na ewentualność, że nie zdołamy go złapać i… – urwałam, spoglądając na Orlaith. –
Wyglądasz, jakbyś chciała coś powiedzieć. Coś cię niepokoi?
–
Shayan…
– Co z
nią? – zdziwiłam się.
– To
mogła być jej sprawka.
–
Myślisz, że Shayan uwolniła Joshuę? – zdziwiłam się. – Przecież nie było jej tu
od długiego czasu.
– To
moja siostra, tak samo jak ja uczyła się magii – przypomniała Orlaith. – To, że
nie potrafimy wyczarować czegoś z niczego, nie znaczy, że nie znamy trochę
sztuczek, by oszukać ludzi. Jeśli do tego ma pomoc i wsparcie Legionu Nowego
Świata, byłaby w stanie go uwolnić. Przecież oni są wszędzie…
–
Podejrzewam, że mogłaby to zrobić, ale dlaczego? – zapytałam, przyglądając się
dziewczynie badawczo. – Rozumiem, że masz jakieś podejrzenia.
– Opowiadałam
wam już o mojej siostrze i o tym, co wiem na temat Legionu. Jeszcze do niedawna
Shayan stała u boku Ejvalda i przez długi czas myślałam, że miał on jakiś układ
z Legionem i to dlatego, ale zbyt łatwo pozwolili mu zginąć. Myślę, że ona
tylko udawała jego sprzymierzeńca, obserwując rozwój wydarzeń – wyjaśniła
Orlaith. Ja i Eili słuchałyśmy skupieniu, żadna nie miała odwagi się odezwać. –
Potem przyszło mi do głowy, że może kto inny miał z nimi układ. Joshua był dość
sprytny. Zdołał przeciągnąć na swoją stronę wielu bliskich sprzymierzeńców
Ejvalda, wciąż udając niewinnego. Złapał w sidła własnego ojca. Zabiłam w sobie
tą myśl, gdy go aresztowaliście, ale teraz… Biorąc pod uwagę, że uciekł, myślę,
że to jednak mogło być to. Jeśli Joshua współpracował z Legionem w jakikolwiek
sposób, sensowna byłaby obecność Shayan i śmierć Ejvalda, który był tylko
pionkiem w planie Joshuy, który teraz dodatkowo zniknął. Oni go uwolnili…
Westchnęłam ciężko, zastanawiając się nad
słowami Orlaith. Nie było dowodów na to, że ma rację, ale jej teoria brzmiała
bardzo sensownie. Co było w tym wszystkim najgorsze to nie fakt, że Joshua
uciekł, a to, że nawet znając sytuację, nic nie mogliśmy zrobić.
–
Rozumiem twój tok myślenia – powiedziałam wreszcie i spojrzałam na Eili. Ta
skinęła głową. – Znasz swoją siostrę i jej możliwości najlepiej. Jeśli masz
rację, znaczy, że sytuacja jest o wiele gorsza, niż początkowo przypuszczałam.
Łudziłam się, że oczyściliśmy zamek, ale jeśli zasięg wpływów Legionu jest tak
szeroki, niczego nie możemy być pewni.
– To
prawda.
–
Orlaith, mogę cię prosić, byś powtórzyła Viviane i Reynaldowi to, co
powiedziałaś przed chwilą nam? – poprosiłam z powagą. – Albo nie… Sama pójdę.
– Nie,
ty Nigmet powinnaś odpocząć – zaprotestowała Eili. – Jutro znów czeka cię dużo
pracy, a jest już późno.
–
Przekaże im wszystko – przytaknęła Orlaith. – Ty odpocznij.
– Ale…
–
Nigmet, w tym momencie obie dobrze wiemy, że nic nie zdziałasz. My przekażemy
informację – skarciła mnie Eili. – Ty masz już coś ważniejszego do zrobienia.
Został ci niecały miesiąc do egzaminu.
–
Właśnie dostałam ochrzan… – zaśmiałam się. – Dobrze. Zostawiam to wam. Dziękuję
– dodałam.
–
Dobranoc – powiedziała Orlaith i obie wyszły z pokoju.
Przygotowałam się do snu i położyłam do łóżka,
ale nie mogłam zasnąć. Callan miał rację. Bałam się. Bałam się przez cały czas,
że coś przeoczę, że stanie się coś złego. I stało się. Nie przyznałam się do
tego. Zepchnęłam ten strach gdzieś na samo dno, udając, że wcale nie obawiam
się odwetu Joshuy lub tego, że zawadzam komuś jeszcze. Ale bałam się.
Wiedziałam, że nauka szermierki nic mi nie da. Gdyby przyszło co do czego,
byłam bezbronna.
Tylko skąd ten drań o tym wiedział. Dlaczego z
taką łatwością odczytywał moje myśli? I dlaczego taką frajdę sprawiało mu,
uświadamianie mi moich słabości. Wkurzało mnie to. Z drugiej jednak strony,
chociaż najlepiej ze wszystkich je znał, nie wykorzystał ich przeciwko mnie.
Ochronił mnie i to nie tylko raz. Wiedziałam, że mogę mu zaufać.
Nawet nie zauważyłam, w którym dokładnie
momencie wpadłam na tak głupi pomysł, lecz wstałam z łóżka i podeszłam do
drzwi. Nie rozumiałam też nawet, co pchnęło mnie do takiej decyzji. Zmęczenie
czy głupota? A może jedno i drugie. Nacisnęłam na klamkę i ostrożnie wyjrzałam
na korytarz. Nikogo tam nie było, więc pospiesznie wyszłam, zamykając za sobą
drzwi i pomknęłam wzdłuż ciemnego, zamkowego korytarza, skąpanego w nikłym
świetle księżyca.
Dotarłam do celu i zanim zdążyłam się
zastanowić nad tym, co robię, zapukałam do drzwi. Zza nich usłyszałam jakieś
hałasy i rozbijanie się. Nic dziwnego. Był już środek nocy. Wreszcie drzwi się
otworzyły i Callan spojrzał na mnie zaskoczony, opierając się o futrynę.
–
Spałeś? – zapytałam niepewnie.
–
Czytałem – odparł, przyglądając mi się badawczo. – Co ty tu robisz?
–
Miałeś rację – wyszeptałam, spuszczając wzrok. – Boję się…
Zanim zdążyłam powiedzieć coś jeszcze, Callan
wciągnął mnie do środka i zamknął drzwi.
– Nie powinnaś
tu przychodzić w środku nocy – westchnął, marszcząc brwi. – Co gdyby ktoś cię
zobaczył? Zresztą nie tylko to. Kobieta w ogóle nie powinna przychodzić do
pokoju mężczyzny w środku nocy.
–
Przepraszam… – odpowiedziałam, gdy dotarło
do mnie, jak bezmyślnie postąpiłam. – Masz rację, nie powinnam była przychodzić
– dodałam, odwracając się w stronę drzwi, by wyjść.
– A ty
dokąd? – zapytał, chwytając mnie za łokieć.
– Jak
to „dokąd”? – zdziwiłam się. – Do siebie…
– Przed
chwilą jeszcze twierdziłaś, że się boisz.
– Ale
masz rację, nie powinno mnie tu być. Głupio postąpiłam.
–
Normalnie tak. Bardzo głupio – przyznał z powagą w głosie Callan. – I na
przyszłość nie powinnaś tak robić. Nie ważne, jak bardzo ufasz jakiemuś mężczyźnie.
Ani mi, ani Reynaldowi. Nie powinnaś tak robić. Ale tym razem przymknę na to
oko – dodał już nieco łagodniej. – Wiem, że się boisz. Na pewno słyszałaś już o
tym, że Joshua uciekł.
–
Słyszałam…
– Kładź
się spać. Jutro czeka cię sporo pracy – rozkazał, wskazując łóżko.
– A ty?
– zapytałam.
– Będę
spał obok. Chyba nie oczekujesz, że zadowolę się kawałkiem podłogi – prychnął
kpiąco.
– Nie.
Przecież spaliśmy tak już w szałasie – zaśmiałam się, przypominając sobie te,
wbrew pozorom, beztroskie czasy. – Dziękuję Callan.
– Kładź
się spać.
***
–
Wyglądasz pięknie – stwierdził Nukki, stając w drzwiach mojego pokoju i podał
mi dłoń, uśmiechając się szarmancko. – Idziemy?
Nie sądziłam, że rycerze będą tak dobrze
wychowani. Mimo wszystko wyobrażałam sobie bandę mężczyzn stworzonych tylko do
walki i nieokrzesanych. Nie wiem, może to był urok Gwardii Królewskiej. W końcu
nie każdy mógł się stać jej częścią. Może wymagano tam nie tylko waleczności,
ale także manier?
– Nie
zapominaj, że udajemy się tam raczej biznesowo – zaśmiałam się, dając się
prowadzić korytarzem.
– Zwykły komplement to nic złego.
– Masz
rację, zasłużyłam na pochwałę, wciskając się w suknię i ten cholerny gorset –
przyznałam po chwili namysłu. – Jak długa czeka nas podróż?
– Około
godziny. To nie tak daleko.
–
Doskonale.
–
Pewnie to wiesz, ale lepiej, żebyś nie oddalała się ode mnie zbytnio – oznajmił
Nukki, wręczając mi broszkę z herbacianą różą. – To na znak, że jesteś moją
partnerką. Nam obojgu oszczędzi to nieco kłopotów.
– To
takie symboliczne „wara, ona jest ze mną”? – zapytałam, a on niepewnie skinął
głową. – Jesteś młodym, przystojnym rycerzem Gwardii Królewskiej. Podejrzewam,
że wiele osób przedstawia ci swoje córki – zaśmiałam się. – To może być
faktycznie bardzo kłopotliwe, zwłaszcza, kiedy ma się już kogoś, kogo darzy się
uczuciem, nie prawdaż? – spojrzałam na niego znacząco. W odpowiedzi tylko
zmrużył oczy. – Bez obaw, nic jej nie powiem, a ona sama, jak mi się zdaje,
niczego nie zauważyła.
–
Doprawdy, teraz rozumiem, dlaczego mój ojciec powiedział, że królewski doradca
tym razem jest wyjątkowo niebezpieczny.
– Och?
Hrabia Oddstein tak powiedział? Skoro już o nim mówimy, jak się miewa? Dawno go
nie widziałam.
–
Będzie na przyjęciu, więc możesz zapytać go o to osobiście – powiedział Nukki,
wzruszywszy ramionami. – Wracając do tematu, jak już mówiłem, nie oddalaj się
zbytnio, Nigmet. Nie z powodu propozycji małżeńskich, jakie zazwyczaj
otrzymuje. Te skutecznie udaremnią, róże, które mamy przy ubraniach – wyjaśnił
z powagą. – Wiesz przecież, że Joshua uciekł i ktoś mu w tym pomógł. Odpowiadam
za twoje bezpieczeństwo, podczas tego balu.
–
Joshua nam nie zagraża. Nie teraz – stwierdziłam stanowczo.
– Skąd
ta pewność?
Wzruszyłam ramionami.
– Co
prawda dopuszczałam możliwość, że spróbuje kogoś zaatakować w zemście zaraz po
swojej ucieczce – odparłam, spoglądając przez okno karety. – Na co szanse były,
de facto, bardzo niskie. Joshua nie jest typem osoby, która działa bez planu i
przygotowania. Jest na to zbyt inteligentny.
–
Minęło już kilka dni od jego ucieczki – zauważył Nukki.
– To
zbyt szybko. Joshua sprawi, że o nim zapomnimy i zaatakuje, kiedy najmniej
będziemy się tego spodziewać – stwierdziłam, krzywiąc się na samą myśl. – Jest
bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem.
– Tym
bardziej, musimy go jak najszybciej znaleźć.
– Nie
uda wam się. Nie znajdziecie go… –
oznajmiłam.
Nie wiedziałam, skąd to wiem, ale
nie miałam wątpliwości, że Joshua przepadł jak kamień w wodzie. Po prostu
jakieś dziwne przeczucie podpowiadało mi, że przepadł na dobre.
Niby nic, a zwrot akcji jest. Podoba mi się, jak rozwijasz relację pomiędzy Nig a Callanem. Dzięki temu fajnie się ich shipuje;) Byłoby za prosto, gdyby Joshua tak po prostu dał się ściąć. Aż mnie ciekawi, co wymyśliłaś dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dalej shipuje Nig i Calena:D Z gadzam się z komentarzem na górze, że w sumie niby nic, a zwrot akcji jest. To właśnie jest najfajniejsze w tym Twoim opowiadaniu w każdym rozdziale coś się dzieję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Super rozdział. Czekam na następny
OdpowiedzUsuń