Informacje

Premiera 2 części już 4 października!


Polub Tenebris na fejsbukach i bądź na bieżąco z nowościami!

Wywiad ze mną by Kaori


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!



piątek, 21 kwietnia 2017

Królestwo: Rozdział 15



             Nie miał innego wyjścia, skoro nikogo nie obchodziło jego zdanie. Nie było sensu się kłócić. I tak nie mógł im powiedzieć o swoich przypuszczeniach. Nie pozostawało mu nic innego, jak załatwić to po swojemu, gdy stracą już zainteresowanie sprawą. Miał kilku podejrzanych i w przeciwieństwie do Reynalda, wątpił, że to sprawka Joshuy.
            Teraz jednak siedział, najdalej od łóżka jak mógł i wpatrywał się w twarz śpiącej Nigmet. Teraz wyglądała tak spokojnie w przeciwieństwie do dnia, gdy rozmawiali ostatni raz. Potem nie mógł nawet zobaczyć jej rozgniewanej twarzy, bo cały czas go unikała.
            Zacisnął dłonie w pięści i uderzył nimi o kolana. Był wściekły, tak strasznie wściekły. Udało mu się jakoś powściągnąć emocje i zachować zimną krew w obliczu przyjaciół, teraz jednak jego twarz wykrzywiał gniew. Wiedział, że przez własną głupotę, dopuścił do obecnej sytuacji.
             Gdyby Nigmet go nie unikała, dalej czuwałby nad nią jak zawsze i wtedy nikt nie ośmieliłby się zbliżyć do niej nawet na krok. Ale doskonale pamiętał jej pełne bólu spojrzenie, więc sam również wycofał się w cień, chcąc dać jej trochę przestrzeni.
             Ale lekarz powiedział, że Nigmet z tego wyjdzie. To było w tej chwili najważniejsze. Przyjdzie jeszcze czas, że będzie mógł ich dorwać. Ale nie teraz. Teraz musiał nad nią czuwać. Tylko dlaczego on? Dlaczego musiał patrzeć jak leży nieprzytomna, bo nie umiał jej ochronić? Przecież to nie tak, że nie chciał.
             I ona o tym wiedziała. Nawet jeśli nie lubiła, gdy się jej pomagało. Nawet jeśli czasami obrażała się za jego docinki, wiedziała… Wiedziała, że jego słabe zdolności komunikacji międzyludzkiej nie oznaczają braku chęci do pomocy. Dlaczego to wszystko musiało być takie skomplikowane, a może sam sobie to komplikował?
             Podszedł do łóżka i pogładził ją po włosach. Skrzywiła się lekko, ale nadal nie obudziła. To nic. Teraz przynajmniej spokojnie spała. Pierwsze godziny były dużo gorsze. Gdy Viviane zawołała pomoc, Nigmet leżała nieprzytomna na podłodze i dławiła się własną krwią. To był naprawdę straszny widok.
            Na szczęście lekarz przebywał niedaleko i w porę dostała antidotum stworzone na podstawie występujących objawów. Przez jakiś czas jeszcze miała gorączkę i majaczyła, ale jej stan powoli się poprawiał. Nie wiadomo było tylko, kiedy się obudzi.
            Przysunął sobie krzesło koło łóżka i usiadł. Chwycił drobną dłoń Nigmet w swoją i obserwował. Czas mijał, a ona wciąż się nie budziła. Nie miał pojęcia, ile tak siedział. Z otępienia wyrwało go dopiero pukanie do drzwi. Nie odezwał się tylko podszedł do nich i ostrożnie wyjrzał.
             – Ty… – zawarczał, mrużąc oczy. – Jesteś tą służącą, która…
            – Wiem – jęknęła dziewczyna. – To moja wina… Nie mam pojęcia, kiedy ktoś dolał tam trucizny. Po kuchni oprócz mnie kręciła się tylko Eili i na chwilę zajrzała Catti. Ale wszystkie pracujemy tu od lat, więc wątpię, że to któraś z nich. Boże, naprawdę nie wiem jak to się mogło stać. Może coś było już w fusach… Naprawdę nie wiem, ale wszystko teraz dokładnie sprawdzamy – tłumaczyła rozpaczliwie. – Chciałam tylko zobaczyć, co z Nigmet…
             – Nic jej nie będzie – odparł Callan, wciąż piorunując dziewczynę wzrokiem. – Ja stawiam, że to twoja sprawka.
             – Na litość boską… Nie… Przysięgam…
             – Więc kto?
             – Nie wiem, jak już mówiłam…
             – Pamiętam, co mówiłaś – mruknął Callan.
             – Potrzebujesz czegoś? Może przynieść wody do okładów? – zaproponowała Meeri.
            – Już niosę – rozległo się i w zasięgu wzroku pojawiła się Eili.
             W rękach niosła drewnianą miskę pełną zimnej wody. Ale gdy chciała wejść do pokoju, Callan zagrodził jej drogę. Spojrzała na niego zaskoczona.
             – Wezmę to – powiedział stanowczo.
             – A proszę bardzo – odparła spokojnie Eili oddając mu miskę. – Niemniej, chciałabym sprawdzić stan Nigmet.
             – Nie.
             – A to niby dlaczego? – zapytała Eili, łapiąc się pod boki.
             – Nie ufam ci. Żadnej z was.
             – Nie musisz – odparła, marszcząc brwi. – Ale przypominam, że opiekuję się Nigmet odkąd pojawiła się w zamku i znam się na swojej pracy. Poza tym to nie mnie unikała. Jeśli ktokolwiek jest tutaj niemile widziany to raczej ty – zadeklarowała z powagą. – Naprawdę nie rozumiem, co ty tu jeszcze robisz, po tym jak ją skrzywdziłeś.
             – Nie wiesz, o co chodzi, więc się nie wtrącaj.
             – Ale wiem, że płakała po nocach przez ciebie. Tyle mi wystarczy – oznajmiła Eili i bez wahania wyminęła Callana.
             Zatrzasnął drzwi całkowicie zapominając już o Meeri, która z duszą na ramieniu wciąż czekała na jakieś wieści o stanie Nigmet. Domyślała się jednak, że może o tym zapomnieć, dopóki Eili nie wróci.
             – Dzięki bogu nabiera już kolorów – odetchnęła z ulgą, widząc spokojnie śpiącą Nigmet. Podeszła bliżej i dotknęła dłonią jej czoła. Wiedziała, że Callan bacznie ją obserwuje. – Gorączki też nie ma. To dobry znak.
             – Jak myślisz, czyja to sprawka?
             – Sama chciałabym to wiedzieć. Ktokolwiek to jest chętnie bym go trochę uszkodziła.
             – Meeri mówiła, że tylko ty tam byłaś poza nią.
             – To prawda, że przygotowywałam wszystko wraz z nią. Na chwilę jeszcze wpadła Catti, ale nie sądzę, żeby to ona była winna – powiedziała Eili i uśmiechnęła się łagodnie. – Czyżbyś mnie podejrzewał?
             – Skoro to nie Catti, ani nie Meeri, zostałaś tylko ty – zauważył Callan.
             – Chcę wierzyć, że martwisz się o Nigmet i dlatego mówisz takie rzeczy, niemniej zważaj na słowa – ostrzegła go Eili. – Nie pozwolę sobie na takie oszczerstwa pod moim adresem.
             – A co może zrobić służąca.
             – Tu nie chodzi o to czy jestem służącą, czy hrabiną. Mam swoją godność i nie pozwolę się obrażać. Nawet rycerzowi Nigmet, bo nie zrobiłam nic, co mogłoby jej zaszkodzić.

***

             Reynald zapukał do drzwi i zajrzał do środka. Spojrzał wymownie na Viviane i uśmiechnął się od ucha do ucha, po czym przepuścił ją przodem. Oboje weszli po cichu do pokoju. Widok, który tam zastali nieco ich rozczulił. Popatrzyli po sobie, a Viviane jako pierwsza zerwała kontakt wzrokowy.
             Westchnęła cicho na widok wciąż nieprzytomnej Nigmet i śpiącego przy jej łóżku Callana. Nic dziwnego, czuwał nad nią już drugi dzień bez przerwy. Nie okazywał tego, ale się martwił. Wiedziała. Właśnie z tego powodu kazała mu czuwać tutaj. Miała nadzieję, że to pomoże im się pogodzić, skoro nic nie dawały namowy i prośby. Musieli to rozwiązać sami.
             – Miałam nosa – wyszeptała z dumą Viviane. – Martwił się…
             – Gdyby tylko Nigmet mogła to teraz zobaczyć…
             – Tak. To naprawdę urocze z ich strony. Cały czas się unikali, ale wciąż o sobie myślą.
             – Ale to niestety nie jest nasz jedyny problem – westchnął Reynald. – Nigmet miała podejść do egzaminu, ciężko pracowała, a teraz wszystko pójdzie na marne.

***

            Przez moją dłoń przenikało przyjemne ciepło. Gdzieś w tle słyszałam głosy, a przynajmniej tak mi się zdawało. Dziwny sen już dawno się skończył, a ciemność zaczynała się rozrzedzać. Wreszcie otworzyłam oczy.
             Przeraziłam się, widząc przy swoim łóżku Callana. Na szczęście spał. Za nim stała Viviane w towarzystwie Reynalda. Rozmawiali o mnie i nawet nie zauważyli, że zdążyłam się obudzić. Toteż przez dłuższą chwilę słuchałam, o czym mówią. W końcu nie wytrzymałam:
             – Nie mówcie o mnie w czasie przeszłym. Jeszcze nie umarłam. Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie.
             – Nigmet! – uradowała się Viviane, a ja przyłożyłam palec wskazujący do ust.
             – Ciszej – skarciłam ją, ale uśmiechnęłam się szeroko. – Nie mam ochoty słuchać jego biadolenia.
             – Nigmet, jak się czujesz? – zapytał Reynald.
             – Dobrze, dziękuję. Trochę tylko kręci mi się w głowie.
             – Nic dziwnego. Jesteś jeszcze bardzo osłabiona – stwierdził.
             – Do wesela się zagoi – zaśmiałam się cicho, żeby nie obudzić Callana. – Ej, weźcie go stąd zabierzcie, co? Dlaczego w ogóle kazaliście mu tutaj siedzieć?
             – Może jest tu z własnej woli…
             – Jasne, a świstaki zawijają w sreberka – warknęłam rozeźlona. – Dobrze wiem, że nie przyszedłby tu z własnej woli.
             – Bez obaw. Już wychodzę – padło i Callan momentalnie podniósł się z krzesła i skierował do wyjścia. Nawet na mnie nie spojrzał. – Dobrze, że czujesz się już lepiej.
             – Chyba się pogniewał – mruknął cicho Raynald.
             Zgromiłam go wzrokiem.
            – Co ważniejsze… Jak długo spałam?
             – Dwa dni.
            – Czyli do egzaminu zostały jeszcze dwa – zamyśliłam się, marszcząc brwi.
             – Zapomnij o tym – skarcił mnie Reynald, siadając na krześle, które wcześniej zajmował Callan. – Jesteś zbyt osłabiona, żeby tam iść. Zresztą to zbyt niebezpieczne.
             – Nie po to poświęcałam tyle czasu na naukę, żeby się teraz poddać! – krzyknęłam i zaczęłam kaszleć.
             Skrzywiłam się lekko.
             – Widzisz?
             – Jeszcze nie oślepłam – warknęłam, nie kryjąc niezadowolenia. – Idę na egzamin.
             – O tym porozmawiamy później – zainterweniowała Viviane. – Na dzień przed egzaminem. Na razie wypoczywaj.
             – Co się tak właściwie stało? – zapytałam z rezygnacją w głosie. Przez chwilę patrzyłam po pokoju, próbując sobie coś przypomnieć. – Siedziałyśmy u ciebie i… Coś było w tej herbacie…
             – Tak. Bardzo szybko ją wypiłaś. Potem zaczęłaś się dziwnie zachowywać, zabrałaś moja filiżankę i powiedziałaś, ze coś jest nie tak. A potem po prostu osunęłaś się na podłogę – wyjaśniła Viviane, a na jej twarzy malował się smutek. – Zwijałaś się z bólu i kaszlałaś krwią. Na szczęście w porę zjawił się lekarz i przygotował odtrutkę. Miałaś dużo szczęścia, ale twój organizm jest bardzo osłabiony.
             – Czyli to była trucizna…
             – Tak.
             – Nukki już zajmuje się tą sprawą – oznajmił Reynald. – Ale nie mamy zbyt wiele poszlak.
             – Herbatę przyniosła nam Meeri – zauważyłam.
             – To nie ona! – zaprzeczyła pospiesznie Viviane, a ja zaśmiałam się, choć słabo, w obawie przez atakiem kaszlu. – Ręczę za nią…
             – Wiem, Viv… Wiem, że to nie Meeri.
             – Skąd wiesz?
             – Jest zbyt oddana swojej pracy i królestwu. To dobra, prosta dziewczyna – stwierdziłam. – Co jeszcze wiemy?
             – Oprócz niej w pobliżu była tylko Eili. No i jakaś Catti, ale podobno nie miała dostępu.
             – Eili też tego nie zrobiła – mruknęłam. – Mam do niej pełne zaufanie. W takim razie zostaje tylko ta Catti… Chyba, że ktoś zewnątrz.
             – Braliśmy pod uwagę, że coś było już w pudełku z herbatą, ale nie wygląda na to – powiedziała Viviane. – Przynajmniej tak twierdzi Nukki.
             – Czyli Catti.
             – Prawdopodobnie, zwłaszcza, że wszelki ślad po niej zaginął od tego czasu nikt jej nie widział – przytaknął Reynald, kiwnąwszy głową.
             – Nigmet, nie sądzisz chyba, że to ma coś wspólnego z Joshuą, prawda?
            – Viviane… Naprawdę ciężko mi stwierdzić – przyznałam niechętnie. – Musiałabym mieć więcej informacji, chociaż nie sądzę, żeby to był on.
             – Przepraszam, nie męczę cię już – strapiła się.
             – Nie męczysz – zaśmiałam się, próbując rozluźnić sztywną atmosferę. – Wiem, że się martwiliście, ale nic mi nie jest. Faktycznie jestem trochę osłabiona, ale nawet nie zauważycie, kiedy nabiorę sił.
            – Fizycznie – powiedział Reynald. – A psychicznie?
             – No właśnie. Mimo wszystko ktoś targnął się na twoje życie – wtórowała mu Viviane.
             – Akurat coś innego miałem namyśli, ale Viviane ma rację.
             – Mam się świetnie.
             – To widać – mruknął Reynald i dałabym sobie rękę uciąć, że widziałam, jak wywraca oczami.

***

             Wczesnym rankiem zebrałam się w sobie, by wstać z łóżka. Egzamin miał być już za kilka godzin, więc chciałam jeszcze pójść do biblioteki i sprawdzić kilka rzeczy. Lub może powinnam powiedzieć, że chciałam się tam zakraść. Reynald ani Viviane w życiu by mnie nie puścili. Wątpiłam jednak, by Eili postąpiła dużo inaczej.
             Zatem byłam zdana na siebie. Musiałam się wymknąć, ale to nie było takie proste. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale ja naprawdę byłam osłabiona. Ostatnie dwa dni prawie całe przespałam i teraz też chciało mi się jeszcze spać. Mój organizm potrzebował sił, żeby się zregenerować.
             Miałam tego pełną świadomość. Nie mogłam też praktycznie jeść, a jeśli już to niedużo i lekkie rzeczy, bo najwyraźniej trucizna mocno uszkodziła mój układ trawienny i zapewne nie tylko. W ogóle nie miałam siły wstać, ale nie mogłam się też poddać. Co to, to nie!
             Opierając się najpierw o łóżko, potem o krzesło, a następnie o stolik, doszłam do szafy i pospiesznie wyciągnęłam z niej ubrana. Właściwie to po prostu usiadłam na krześle, próbując dosięgnąć czegoś. Udało się. Przerzuciłam kołtun ubrań na łóżko i powróciłam na nie tą samą drogą, którą dotarłam do szafy.
             Na siedząco udało mi się jakoś ubrać, chociaż musiałam przyznać, że straciłam na to sporo czasu i energii. I wciąż nie wymyśliłam, jak w takim stanie dojdę aż do biblioteki. Chyba będę się czołgać. Toteż wzięłam kilka głębszych oddechów, w myślach prosząc bogów o wsparcie tego dnia i chwiejnym krokiem ruszyłam do drzwi.
             Zrobiłam może kilka kroków za drzwi i runęłam jak długa. To byłoby na tyle w temacie mojej wycieczki do biblioteki. Nie miałam całkowicie siły. Zaklęłam soczyście, miotając się po ziemi i próbując wstać.
            – Cholera jasna! – wrzasnęłam wkurzona na własną bezsilność.
 Usłyszałam pisk i pospieszne kroki. Na pewno nie jednej osoby. I zanim zdążyłam się za siebie spojrzeć, ktoś postawił mnie do pionu, wspomagając bym nie upadła ponownie.
             – Nigmet, na litość boską, czyś ty oszalała? – głos Reynalda był pełen dezaprobaty. – Chyba nie chciałaś iść w tym stanie na egzamin.
             – Chciałaś – mruknęłam, spoglądając na niego niezadowoleniem. Kątem oka dostrzegłam również Callana. – Nie zamierzam się tak łatwo poddać.
             – Nigmet, twoje zdrowie jest ważniejsze… – powiedziała Viviane. – Później zajmiemy się takimi rzeczami, najpierw powinnaś nabrać sił.
             – Nie mogę teraz zrezygnować – zaprotestowałam stanowczo i spróbowałam wyrwać się Reynaldowi. Zapomniałam jednak, że nie mam na to siły. – Tu już nawet nie chodzi o czas, który poświęciłam na naukę, ale o samą zasadę… Jeśli ktoś faktycznie chciał uniemożliwić mi podejście do egzaminu, to ja za wszelką cenę, chce go napisać.
             – Nigmet, zrozum… – westchnął Reynald.
             – Nie. To wy zrozumcie.
             – Zgadzam się z Nigmet – powiedział Callan, nawet na mnie nie patrząc. – Ciężko pracowała, przygotowując się do egzaminu. Powinniśmy jej pomóc, a nie utrudniać.
             – Jak? Mamy ją tam zanieść? Nikt poza nadzorującymi i kandydatami na urzędników nie ma prawa tam wejść – zauważył Reynald. – Przecież gdyby był jakiś sposób z przyjemnością bym pomógł.
             – Cóż… Moglibyśmy poprosić któregoś z kandydatów o pomoc – zamyśliła się Viviane. – Nikt przecież nie odmówi pomocy królewskiemu doradcy ani rycerzom.
             – Ale nie znamy żadnego kandydata – przypomniał Reynald, marszcząc brwi.
            – Tak się składa, że… – zaczął Callan. – Też podchodzę do egzaminu.
             – Co? Dlaczego wcześniej nam o tym nie powiedziałeś?
             – To był dość spontaniczny pomysł. Skoro już miałem pomagać Nigmet w nauce…
             – Rycerz urzędnik to bardzo rzadkie połączenie – zamyśliła się Viviane. – Jestem pełna podziwu.
             – Tak, myślę, że to bardzo dobry pomysł – przyznałam po chwili milczenia i spojrzałam na Callana. Doskonale wiedziałam, co mu chodzi po głowie. I chociaż jego pomoc była mi nie w smak, niemądrze byłoby jej odmówić. – Callan był w stanie przygotowywać mnie do tego egzaminu, więc sam na pewno świetnie sobie z nim poradzi. Poza tym to faktycznie daje nam pole do popisu. Call, pomożesz mi się dostać na egzamin?
            Wyglądał na bardzo zaskoczonego. Co prawda sam pewnie zamierzał to zaproponować, ale chyba nie spodziewał się, że poruszę tą kwestię pierwsza. Patrzyłam prosto na niego, nie unikając już jego spojrzenia. Byłam zbyt zdeterminowana, żeby uciekać przed nim.
             – Oczywiście – odparł bez wahania. – A do tego czasu jeszcze odpocznij. Test jest dopiero popołudniu. Przyjdę po ciebie odpowiednio wcześniej.
             – Trzymam cię za słowo. Nie zawiedź mnie.
            Po tych słowach oddalił się, a Reynald z Viviane pomogli mi się wtoczyć do pokoju. Żadne z nich nie skomentowało tego, co się przed chwilą wydarzyło, ale patrzyli na mnie jakoś dziwnie.
            – A to co za miny? – warknęłam, marszcząc brwi.
             – Czy ty nie pogodziłaś się właśnie z Callanem? – zaświergotała Viviane.
             – Nie.
            – Jak to nie? Przecież widzieliśmy – oburzył się Reynald.
             – No właśnie, widzieliście – przytaknęłam, zachowując spokój. – Powinniście zatem wiedzieć, że się nie pogodziliśmy. Nie padło przepraszam, nie padło „między nami zgoda”. My po prostu znaleźliśmy sposób na to, żeby wciąż się tolerować. Dla dobra tego królestwa i dla was. Poprosiłam go o pomoc nie dlatego, że się nie gniewam i że jest już ok. Poprosiłam go o pomoc, bo ten egzamin jest ważniejszy, niż nasze problemy. I Callan też to wie.
            – Dobra, poddaję się – skapitulował Reynald, unosząc ręce. – Jesteście niereformowalni.
             – To po prostu zaszło za daleko – westchnęłam ze smutkiem.
             – Nadal nie powiesz nam, co się wydarzyło?
             – Nie. Teraz muszę się skupić i zdać egzamin.
            Callan dotrzymał słowa. Chociaż z początku stawił się w towarzystwie Reynalda. Być może obawiał się czegoś. Tego nie wiem. Niezgłębiony pozostanie dla mnie jego tok myślenia w tej sprawie. A może potajemnie dawał mi do zrozumienia, że jestem zbyt ciężka, by miał mnie taszczyć całą drogę sam.
            W pobliże sali, gdzie miał odbywać się egzamin zaprowadzili mnie wspólnie. Dalej poszłam już tylko z Callanem. Nie odzywał się, ale mocno obejmował mnie w pasie, bym nie runęła na ziemię. Nawet mimo tego, że między nami wszystko się popsuło… Że ja to posułam… Wciąż mogłam na nim polegać. Wciąż czułam się w jego ramionach bezpiecznie. To była dość bolesna myśl. Zwłaszcza w chwili, gdy sama nie mogłam sobie poradzić z niczym.
             Kandydatów nie było dużo. Ale uwaga wszystkich skupiona była na nas. Nie wiem czy dlatego, że byłam królewskim doradca, a Callan królewskim gwardzistą, czy może dlatego, że wyglądaliśmy, jakbyśmy się obejmowali.
             Na szczęście nikt nie robił nam problemu przy wejściu. Zostaliśmy oczywiście sprawdzeni i wylegitymowani. Dopuszczono nas do egzaminu bez jakichkolwiek uwag. Dalej było już łatwiej, bo siedzieć miałam siłę.
             Toteż, gdy Callan posadził mnie na krześle zdana byłam tylko na siebie. Musiałam teraz pokazać efekty swojej ciężkiej pracy i napisać egzamin jak najlepiej. Byłam naprawdę skupiona i zdeterminowana. Kiedy tylko dostałam swój zestaw pytań i pióro.
             Gdzieś w połowie pisania zaczęło mi cieknąć z nosa. Myślałam, że to katar, ale byłam i na to przygotowana. Miałam ze sobą chusteczkę. Ręcznie wyszywaną, bo przecież zwykłych higienicznych tu nie mieli… Z niepokojem spostrzegłam jednak, że to nie katar, lecz krew. Westchnęłam ciężko i wróciłam do pisania. Nic nie mogło mnie powstrzymać…

2 komentarze:

  1. Nigmet jak zwykle uparta, choć ledwo żywa. A Callan jej jeszcze w tym pomaga. Myśli, że tym jakoś poprawi sytuację? Oni rzeczywiście niereformowalni, a Nigmet chyba jeszcze bardziej sobie zaszkodziła. Ech...
    Pozdrawiam spomiędzy kolejnych porcji piekących się ciastek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Troche chaotyczny zdaje mi sie poczatek. Drugi akapit na moje do lekkiej przebudowy.
    Wiedział, że przez własną głupotę, dopuścił do obecnej sytuacji.
    po głupocie bez ,
    4, 5 akapit dwa zdania pod rzad od 'ale' (prawie 3 xd). Albo ja mam dzisiaj czepialski dzien, albo dokads sie spieszylas.

    Dlaczego musiał patrWiedziała, że jego słabe zdolności komunikacji międzyludzkiej nie oznaczają braku chęci do pomocy,
    No właśnie , Cal, powiedz mi, jak to jest xd <3

    Dużo powtrzen, widze, ze celowe, ale i tak jakos ich po prostu duzo.

    No tzw psychpieprzenie z perspektywy Calla gut gut gut, chociaz ja to wszystko wiem xd on mi nic nie musi tlumaczyc! ;D

    Ojej, ze as sie krwia dlawila? Matko.

    Hah, Callan obronca... Do twarzy mu z ta rolą <3
    Fajnie, widzę to bardzo, jak nie pozwala nikomu wejsc do pokoju.

    Haha, uparta bestia. Ale dala radę. No, jakimś kosztem, bo koniec niepokojacy. No i Callan ktory tez na ten egzamin, no tak, no tak... Hm. Mam wrazenie, ze zrobil to glownie po to, zeby miec Nig na oku. No i niepokoja mnie te ich relacje teraz. Ale, mysle swoje ;)

    OdpowiedzUsuń