Informacje

Premiera 2 części już 4 października!


Polub Tenebris na fejsbukach i bądź na bieżąco z nowościami!

Wywiad ze mną by Kaori


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!



sobota, 8 kwietnia 2017

Królestwo: Rozdział 14



             Raźnym krokiem przemierzałam korytarz. Do treningu pod czujnym okiem Nukkiego było jeszcze trochę czasu, ale chciałam się przygotować i może napić jakiejś herbaty. Wtedy zauważyłam nadchodzącego z naprzeciwka Callana i spanikowałam. To był pierwszy raz, jak zobaczyłam go od tamtej felernej rozmowy. De facto, mijały już prawie dwa tygodnie. I na moment niemal zapomniałam o jego istnieniu.
             Poczułam jak moje serce zamiera na moment, by za chwilę ruszyć z kopyta. Chciałam uciec, jak najszybciej. I tak też zrobiłam, odwróciwszy się pospiesznie. Zapomniałam tylko o tym, że tuż za mną szedł Reynald i w efekcie wpadłam na niego.
            Jęknęłam rozpaczliwie w obawie, że nie uda mi się uniknąć spotkania z Callanem, więc chwyciłam Reya za ramię i pociągnęłam za sobą w tą samą stronę, z której przyszliśmy. Zatrzymałam się dopiero, gdy schowaliśmy się za rogiem jednego z pomniejszych korytarzy.
             – Chyba jednak powinniśmy porozmawiać – stwierdził Reynald, patrząc na mnie karcącym wzrokiem. – Tak nie może być, jak ty to sobie wyobrażasz?
             – Wygrałeś – odpowiedziałam z rezygnacją w głosie.
             Upewniliśmy się, że droga jest już wolna i czym prędzej czmychnęliśmy do mojego pokoju.
             – Więc? Słucham, co takiego się wydarzyło?
             – Ja naprawdę nie mam ochoty o tym rozmawiać – westchnęłam, robiąc cierpiętniczą minę. – Nie każ mi mówić, co dokładnie się wydarzyło…
             – Zgoda, powiedz mi, chociaż tyle, ile możesz – poprosił mnie Reynald, siadając przy stoliku.
             – Co mogę… – zamyśliłam się.
             – Callan coś ci zrobił?
             – Nie.
             – Coś złego ci znowu powiedział? – dopytywał Reynald.
             – Już prędzej – przyznałam niechętnie. – Ale tak właściwie to ja jestem winna zaistniałej sytuacji.
 – Jak to?
 – To ja powiedziałam coś, czego nie powinnam. W efekcie można powiedzieć, że się pokłóciliśmy? – Sama nie byłam pewna. – Nie to właściwie nie kłótnia. Po prostu nasza znajomość zabrnęła w ślepy zaułek, gdzie nie możemy jej już kontynuować, a drogi powrotnej już nie ma. Obecnie nie chcę go widzieć, jak się zapewne domyśliłeś. I podejrzewam, że to działa w obie strony.
            Reynald westchnął, wyraźnie starając się pojąć jak najwięcej z moich pokrętnych tłumaczeń.
             – To ciekawe, bo Callan powiedział, że to jego wina. Nie powiedział dokładnie, o co chodzi, ale że to jego wina. Naprawdę… – mruknął rozbawiony. – Ustalcie jakąś wspólną wersję, co?
             – Jedno trzeba mu oddać, że jest naprawdę godny zaufania – stwierdziłam, kiwając głową z uznaniem. – Wina jest moja. Fakt, że powiedział kilka niemiłych rzeczy, ale to przeze mnie doszło do sytuacji, w której zmuszony był to zrobić.
             – Naprawdę nie możesz powiedzieć wprost, o co chodzi?
             – Nie mogę lub raczej nie chcę. Wolałabym o tym po prostu zapomnieć.
             – Niech ci będzie.
             – Obiecuję, że z czasem wymyślę, jak to zrobić, żebyśmy mogli pomagać Viviane, nie wchodząc sobie w drogę, ale na tę chwilę potrzebuję jeszcze trochę czasu. Muszę wszystko przemyśleć i zdystansować się do ostatnich wydarzeń.
             – Rozumiem, że tym razem to coś poważnego.
             – Tak. Tym razem to nie jest tylko zwykła kłótnia. To coś poważniejszego. Na tyle, że prawdopodobnie żadne z nas nie chce się już dłużej przyjaźnić.
             – Viviane będzie niepocieszona – powiedział Reynald.
             – Porozmawiam z nią i sama jej to wyjaśnię.
             Jak powiedziałam, tak też zrobiłam. Następnego dnia zawitałam do Viviane i razem zasiadłyśmy przy stoliku pod oknem, popijając herbatę.
             – Chciałam z tobą o czymś porozmawiać – oznajmiłam po chwili wahania.
             W rzeczywistości przecież nie miałam najmniejszej ochoty poruszać tego tematu.
             – Tak, Reynald wspominał mi, że coś jest na rzeczy.
             – Wiedziałam, że prędzej czy później domyślicie się, że coś jest nie tak – zaczęłam spokojnie. – Chociaż miałam nadzieję, że zrobicie to odrobinę później.
             – Trochę cię już znamy. To bardzo widać, gdy czymś się martwisz, a ostatnio…
             – Przepraszam. Wiem, że się o mnie troszczycie i doceniam to. Poza tym obiecałam, że zdam egzamin i zrobię to, niezależnie od tego, czy rozmawiam z Callanem czy nie.
            – Ale co się właściwie wydarzyło? – zapytała Viviane.
            – Niestety to moja wina. Ja doprowadziłam do obecnej sytuacji. Na ten moment nie mam ochoty nawet na Callana patrzeć. Nie wyobrażam sobie konfrontacji z nim, więc proszę nie zmuszajcie mnie do tego. Muszę zdystansować się do tego wszystkiego – wyjaśniłam, marszcząc brwi. – Obiecuję, że z czasem wymyślę, jak go tolerować, przynajmniej na tyle, byśmy nie wchodzili sobie w drogę, pomagając ci. Niemniej, potrzebuję trochę czasu.
             – To coś poważnego?
             – Tak. Poważnego, ale tym razem to nie wina Callana.
             – No dobrze.
             – Dlatego proszę nie próbujcie nas pogodzić. Trochę na to za późno. Sami musimy wypracować sposób.
             – No dobrze – zgodziła się Viviane i zapytała: – Nie powiesz mi, co dokładnie się stało?
             – Nie, przepraszam, ale naprawdę nie mam ochoty o tym mówić.
             – Martwimy się o ciebie – oznajmiła, wlepiając we mnie spojrzenie fiołkowych oczu. – Wiem, że prawdopodobnie nie potrafię ci pomóc. Jedyne, co mogę to cie wysłuchać, więc nigdy się nie wahaj, jeśli będziesz potrzebowała porozmawiać. Wiem, że mimo wszystko nadal wolisz się z wieloma sprawami zwrócić się do Reynalda.
             – To nie tak, że ufam tobie mniej czy coś w tym stylu – powiedziałam pospiesznie. – Właściwie z tobą rozmawia mi się o tyle łatwiej, że obie jesteśmy dziewczynami – dodałam. – Sęk w tym, że jego znam po prostu najdłużej. Podejrzewam, że to kwestia przyzwyczajenia oraz tego, że Rey ma jakiś dziwny dar ciągnięcia ludzi za język.
             – Ja naprawdę chciałabym ci jakoś pomóc Nigmet, ale to nie o mnie tu chodzi. Wiem, że zamiast ci pomóc zawsze na tobie polegam. Nawet teraz przyszłaś porozmawiać nie dlatego, że tego potrzebowałaś, a po to, żebym się nie martwiła… Co ze mnie za królowa, jeśli nie potrafię nawet pomóc przyjaciółce…
             – Za szybko popadasz w rozpacz – roześmiałam się. – Ja nie umieram. Mam po prostu pewien problem… Ba! Nawet nie wiem czy można to nazwać problemem. Po prostu potrzebuję czasu, nie pomocy. A ty jesteś dobrą królową, ale nie możesz się tak wszystkim zamartwiać. Musisz do tego podejść z większym dystansem i spokojem – dodałam, po czym dopiłam herbatę.
             Zakręciło mi się w głowie i zmarszczyłam brwi. Spojrzałam na swoją filiżankę, a potem na filiżankę Viviane. Upiła zaledwie odrobinę swojej herbaty. Gdy świat zawirował ponownie, zrobiło mi się niedobrze. Coś mnie tknęło i zanim Viviane sięgnęła po swój napój, zabrałam jej go sprzed nosa i powąchałam.
             – Co to za herbata?
             – Nie wiem – przyznała Viviane. – Meeri zazwyczaj parzy czarna herbatę, ale musiałabym jej zapytać. Dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada.
             – Nie pij tego – mruknęłam i zagryzłam wargę. Czułam się coraz gorzej. – Coś jest w tej herbacie…
             – Masz na myśli truciznę? – przeraziła się Viviane.
            – Nie wiem… Ale ma dziwny posmak… Wcześniej nie zwróciłam uwagi… Byłam zbyt skupiona na…
             Świat zawirował raz jeszcze i straciwszy równowagę, osunęłam się z krzesła.   Pogrążyłam się w ciemności.
             Śniło mi się, że idę przez skaliste góry. Wąska, stroma ścieżka zdawała się ciągnąć w nieskończoność, ale nawet przez chwilę nie pomyślałam, by zawrócić. Jakaś nieznana siła kazała mi brnąć dalej i dalej. Niezależnie od tego, co czekało mnie na końcu tej drogi.
             W końcu wyszłam na coś, jakby plac. Oczywiście wciąż otaczał mnie tylko surowy, skalisty krajobraz. Usłyszałam straszliwy ryk i podmuch wiatru, a może raczej oddech jakieś paszczy, który wzburzył tumany kurzu.
            Zacisnęłam powieki, kaszląc i próbując jakoś zasłonić się przed pyłem. W końcu wszystko ucichło. Gdy odwróciłam się w tamtą stronę, zobaczyłam ogromną kreaturę. Znałam ją. Spotkaliśmy się już kiedyś w moich snach. Jego krwistoczerwone ślepia łypały na mnie gniewnie.
            – Czarny smok – wyszeptałam i mimowolnie wyciągnęłam w jego stronę rękę.
 Nieważne jak groźny był i jak przerażająco wyglądał, wciąż nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jest bardzo smutnym stworzeniem. Z jakiegoś powodu bardzo zależało mi, by dotknąć matowych, czarnych łusek i pogładzić go po łbie. To nic, że dałby radę połknąć mnie w całości.
             Nagle smok zniknął. Cała sceneria uległa zmianie i znów byłam w różanym ogrodzie. Zmierzałam w stronę Callana, stojącego w świetle księżyca. Jednak, gdy spojrzał na mnie, zobaczyłam Joshuę. Zaśmiał się szyderczo. A potem znów widziałam Callana i znów powtarzał mi te przykre słowa, znów wmawiał mi, że nic do niego nie czuję.
             A potem znów widziałam, jak Callan upada godzony sztyletem z rąk Joshuy. W końcu wszystkie te sceny i wspomnienia przeplatały się na przemian, niczym w kalejdoskopie, tworząc okrutne miraże na pograniczu jawy i snu.

***

             – Wyjdzie z tego? – zapytała ze łzami w oczach Viviane.
             – Podałem jej antidotum – odparł lekarz, gładząc się po długiej, siwej brodzie. – Teraz wszystko zależy od niej. Ktoś powinien przy niej czuwać przynajmniej przez tą noc.
             – Oczywiście – powiedział Reynald i spojrzał na milczącego dotąd Callana.
             Siedział na krześle pod oknem, wyraźnie pogrążony w myślach.
             – W razie, gdyby coś się działo, proszę mnie wezwać – rzucił na odchodne lekarz.
             – Też tak myślę, ktoś musi przy niej zostać. Przy tobie również, Viviane. Nie wiemy, którą z was chcieli otruć – stwierdził Reynald. – Ale musimy też dowiedzieć się, kto to zrobił.
             – Ja z nią zostanę – zaproponowała Viviane.
             – Nie, ty masz, co robić – westchnął Rey. – Naprawdę nie chcę tego mówić, ale musisz pracować dalej. Nie możemy pozwolić, żeby ten incydent wpłynął na sytuację jeszcze bardziej. Callan, zostaniesz z Nigmet.
             – Ja?
             – Jesteś jej rycerzem.
             – Nie wiem, czy zauważyłeś, ale już raz to schrzaniłem. Gdybym lepiej jej pilnował, to by się nie wydarzyło.
             – Znaleźliby sposób i tak. To nie twoja wina – stwierdził spokojnie Reynald. – Ktoś musi przy niej zostać, a ja powinienem towarzyszyć Viviane.
             – Wolałbym, żeby ktoś inny się nią zajął. Wolę poszukać sprawcy.
             – Nukki już się tym zajmuje.
             – On ich nie znajdzie, a ja mam pewien pomysł – oznajmił Callan.
             – Kim są oni?
             – Nie jestem pewien.
             – Jeśli coś wiesz, przekaż informacje Nukkiemu. Poradzi sobie, a ty zostań z Nigmet – polecił Reynald, tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Szukasz wymówek, by uciec.
             – Nie będzie zadowolona, jeśli obudzi się i mnie zobaczy.
             – W tym momencie najmniej mnie to interesuje. Chciałbym tylko, żeby się obudziła Nieważne czy zadowolona czy nie.
             – Reynald – protestował Callan.
             – To twój obowiązek – przytaknęła Viviane. – Nie wiem, co się między wami wydarzyło, ale nadal wieżę, że ty najlepiej potrafisz ją ochronić. Nukki zajmie się resztą.
             – To pewnie ta twoja służąca próbowała was otruć – syknął Callan, nieudolnie próbując zmienić temat.
             – To nie Meeri – stwierdziła Viviane. – Na pewno nie ona.
            – To ona przyniosła wam to świństwo.
            – Ja również myślę, że to nie Meeri, to nazbyt oczywiste – wtrącił się Reynald. – Wystarczyła chwila jej nieuwagi i mógł to zrobić ktoś inny. Stąd lub z zewnątrz. Założę się, że Nigmet powiedziałaby to samo.
             – Ale Nigmet nic nie powie, bo ktoś ją otruł! – krzyknął Callan, uderzywszy pięścią w stół.
             – Więc dopilnuj, by nic jej się już nie stało – poprosiła Viviane. – Ufamy ci. Ty zajmiesz się nią najlepiej.
             – Dlaczego?
             – Przeczucie – odparła Viviane i uśmiechnęła się ciepło. – Nigmet zawsze mi powtarzała, żeby zaufać swojej intuicji. Lub tobie.
             – Ale zastanawia mnie, że to wydarzyło się akurat teraz, na kilka dni przed egzaminem. To nie może być zbieg okoliczności – zamyślił się Reynald. – Komuś nie podoba się, że Nigmet ma oficjalnie zostać urzędnikiem.
             – Tylko kto? Zaledwie garstka osób wiedziała… Myślicie, że ktoś podał informację dalej?
             – Może nawet sama Nigmet – podsunął Callan, marszcząc brwi. – Zawsze była zbyt ufna. Mogła się komuś wygadać.
             – Tylko komu, że za wszelką cenę chciałby ją powstrzymać? – zapytała niepewnie Viviane.
             – To wcale nie musi być ze sobą powiązane – stwierdził Reynald, krzyżując ręce na piersi. – Prędzej podejrzewałbym, że to sprawka Joshuy.
             – Nadal nie mogę uwierzyć, że Joshua był zdrajcą… Ufałam mu – wyszeptała Viviane. – Jeśli to on…
             – Musimy wziąć to pod uwagę. Chyba, że to ktoś z Legionu Nowego Świata – zastanowił się Reynald i dodał: – W końcu od dłuższego czasu szperała na ich temat.
             – Nie sądzę, żeby się nią zainteresowali – mruknął Callan, robiąc obrażoną minę. – Zresztą wtedy zagrożona byłaby również Orlaith.
             – Na nią też musimy mieć oko.
             – Dokładnie. Nic o niej nie wiemy – potakiwał Callan.
             – Nie to miałem na myśli – westchnął Reynald. – Ona też może być w niebezpieczeństwie, musimy o nią zadbać.
             – Nigmet jej ufała, więc ja też jej ufam.
             – Nigmet była naiwna – przypomniał Callan.


1 komentarz:

  1. Nie myślałam, że Nigmet tak po prostu zwieje przed Callanem. Podejrzewałam ją bardziej o zignorowanie tego dupka, a ona zwiała. A teraz jeszcze ją otruło. Niedobrze. Ale może dzięki temu będą mieli z Callanem możliwość wyjaśnienia sobie paru rzeczy, jak się już obudzi. Tak w ogóle mam wrażenie, że otrucie ma związek z Callanem i tym jego pomysłem, że nie może jej w coś wciągać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń