Była
ubrana odświętnie, chociaż teoretycznie nie była to specjalna okazja. Chciała
się jednak odpowiednio zaprezentować i przyszykować mentalnie do czegoś w
rodzaju bitwy. Takiej, którą niestety musiała stoczyć sama, ale nie dlatego, że
nie miał ją kto wspierać. Taka była jej rola jako królowej. Bowiem, tego dnia
zamierzała wygłosić przemowę do ludu i w ten sposób pokazać, że Silvaterra jest
w dobrych rękach.
Nie
była do końca przekonana czy sama w to wierzy, ale nie mogła zawieść swoich
poddanych, ani przyjaciół. Najważniejsze osoby były przy niej. Nigmet
powiedziała, że nie stanie z nią na balkonie, ale zdecydowanie będzie ją
obserwować. Nie wiedziała tylko skąd.
Wzięła
głęboki oddech, gdy Meeri czyniła ostatnie poprawki w jej wyglądzie. Gotowa
zwróciła się do Reynalda i Nukkiego, którzy czekali przed drzwiami. Obaj
przyjrzeli jej się uważnie i uklęknęli na jedno kolano, okazując należyty
szacunek. Wiedzieli przecież, że nie muszą tego robić. Viviane sama
wielokrotnie im to powtarzała. Przyjaciele nie musieli jej się kłaniać, ale oni
chcieli. Widzieli w niej prawdziwą królową, której ona czasem w sobie nie
dostrzegała.
–
Gotowa? – zapytał Reynald i gdy skinęła głową, odprowadzili ją na zamkowy
balkon i stanęli przy wejściu, tak by nie wchodzić w zasięg wzroku, ale strzec
bezpieczeństwa Viviane.
Podeszła
do brzegu balkonu i rozejrzała się. Cały dziedziniec zapełniony był ludźmi,
którzy na jej widok zaczęli wiwatować. Jeszcze chwilę patrzyła po twarzach, a
potem jej wzrok powędrował w stronę Reynalda. Skinął głową, dając jej do
zrozumienia, że jest przy niej. Niestety nie umiał powiedzieć, gdzie jest
Nigmet. Szybko zorientował się, że to jej wypatrywała Viviane, ale ufał, że
dotrzyma słowa i obserwuje całe wydarzenie.
I
była. W pewnym momencie Viviane uśmiechnęła się szeroko, gdy wypatrzyła znajome
twarze. Nigmet wmieszała się w tłum wiwatujących ludzi i gdyby nie towarzyszący
jej Callan, Viviane prawdopodobnie nie odnalazłaby jej wśród tylu ludzi. Ale
tej ponurej miny nie można było przeoczyć.
–
Drodzy poddani… – zaczęła z powagą Viviane, dbając by jej głos był pewny i donośny.
– Dziś chciałam… Wiecie co? – urwała. – Miałam wam przeczytać dzisiaj piękną
przemowę. Spędziłam nad nią wiele czasu, bo chciałam by oddała dokładnie to, co
czuję. – Uniosła kartkę w górę, tak by ludzie mogli ją zobaczyć i podarłszy na drobne
kawałki, rzuciła ją na ziemię. Rozległ się szmer rozmów wśród tłumu. – Jednakże
wątpię, że jakiekolwiek słowa mogą oddać to, co teraz czuję. A czuję smutek,
wiedząc, że we mnie zwątpiliście i uwierzyliście w słowa obcych ludzi, że jestem
czyjąś marionetką! Zapewniam was, że nie chowam się w komnatach w obawie o
swoje życie. Nie porzuciłam was! Wraz z najbardziej zaufanymi ludźmi pracuję
nad tym, by żyło wam się coraz lepiej i bezpieczniej! Ponieważ to królestwo, a
poprzez królestwo mam na myśli was, jego mieszkańców, jest dla mnie
najważniejsze. I skoro moi rodzice, poprzedni władcy Silvaterry zginęli, moim
obowiązkiem jest dbać o was w ich imieniu! I to zamierzam uczynić. Proszę tylko
w zamian o wiarę we mnie…
Zaległa
cisza. Viviane już się przestraszyła, że zawiodła i jej przemowa nie odniosła
zamierzonego skutku. Jednak stała z dumnie uniesioną głową. Nie odwróciła się,
by spojrzeć na Reynalda i znaleźć w jego oczach odpowiedź. Czekała.
Nagle
rozległy się pojedyncze brawa. Jedna jedyna osoba wiwatowała gorąco. Do niej
dołączył ktoś jeszcze i tak powoli, powoli entuzjazm zaczął się
rozprzestrzeniać. Ludzie zaczęli się radować i wołać imię swej królowej.
Viviane
spojrzała mimowolnie na Nigmet, ale jej nie było już w tłumie. Nie było jednak
wątpliwości, że była tam, by pomóc Viviane i ją wspierać.
***
–
To była świetna przemowa – zaczął spokojnie Reynald, rozlewając wina do
kielichów. – Nie?
–
Czemu nie przejdziesz od razu do sedna? – zapytał Callan. – Przecież wiem, że
chcesz o czymś porozmawiać.
–
No przestań, Call. To nie pierwszy raz jak siadamy wspólnie do picia.
–
Masz rację, ale łatwo można odczytać twoje intencje. O co chodzi?
–
No daj spokój – roześmiał się Reynald i upił spory łyk trunku.
–
Dobrze. Przemowa doskonała. O wiele lepsza, niż się spodziewałem – oznajmił
beznamiętnie Callan. – Wywołała odpowiednią reakcję, więc można uznać, że
sytuacja na razie została opanowana. Więc o co ci chodzi tak naprawdę?
–
Dobrze, masz mnie. Chciałem cię zapytać o Nigmet.
–
Co z nią? – zdziwił się Callan i również uraczył się napojem.
–
Może ty mi powiesz? Nadal żadne z was nie chce powiedzieć, co się wydarzyło.
–
Ile razy mam ci powtarzać, że nie zamierzam niczego w tej kwestii wyjaśniać?
–
Dobrze, to powiedz przynajmniej, co zamierzasz zrobić? – zapytał Reynald,
marszcząc brwi. – Chyba nie chcesz tego tak zostawić.
–
O czym ty do licha mówisz?
–
O tobie i Nigmet.
–
Niczego nie zamierzam robić – oburzył się Callan i opróżnił swój kielich do dna
za jednym zamachem, czego zazwyczaj nie robił. – Przecież rozmawia ze mną już.
–
Nie o to mi chodzi. Nigmet jest mądra i wie, że ważniejsze od waszych sporów
jest to, co możecie osiągnąć współpracując. Zresztą uważa cię za przyjaciela.
Oczywiście, że nie będzie się gniewać w nieskończoność.
–
Tego nie wiadomo – zaśmiał się Callan i uśmiechnął smutno.
Reynald
też dopił zawartość swojego kielicha i napełnił oba ponownie.
–
Ale w końcu musicie sobie wszystko wyjaśnić. Ile zamierzasz się jeszcze
oszukiwać?
–
Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
–
O, już ty dobrze wiesz – warknął Reynald, patrząc na Callana spod przymrużonych
powiek. – Już ty wiesz.
–
Daj spokój, Reynald.
–
Nigmet jest bystra. Prędzej czy później zorientuje się, że coś do niej czujesz
– oznajmił blondyn. – Jesteś mężczyzną, jej rycerzem. Stań na wysokości zadania
i przestań udawać, że cię to nie dotyczy.
–
Jest bystra – przyznał Callan. – Być może już się zorientowała. I stąd te
wszystkie problemy.
–
Przecież nie obraziła się na ciebie z tego powodu.
–
Nie zupełnie z tego, ale wszystkie problemy spowodowało moje niezdecydowanie,
masz rację…
–
To się zdecyduj i do dzieła. Dobrze wiesz, że czas ucieka.
–
To nie jest takie proste, jak ci się wydaje – stwierdził Callan. – Nie mogę.
Lepiej, jeśli będzie trzymała się z dala ode mnie.
–
Co ty chrzanisz teraz? – zapytał Reynald, pochylając się nad stolikiem. – Co
takiego wiesz, czego nie możesz nam powiedzieć.
–
Próbuję ją chronić, jasne?
–
Stary, cokolwiek się dzieje, jesteśmy po twojej stronie – oznajmił stanowczo. –
Jeśli nie chcesz mówić, nie mów. Ale przynajmniej się nie oszukuj. W tym
momencie jej nie chronisz. Jedynie szukasz wymówek, by odsunąć ją od siebie.
–
Może…
–
Już od dłuższego czasu wiedziałem, że coś się święci między wami – stwierdził
Reynald, celując w Callana paluchem. – I nie próbuj zaprzeczać. Chciałeś być przy
niej i świetnie ci szło. Czasami trochę opornie, ale dobrze, więc się nie
wtrącałem. A potem coś się wydarzyło i Nigmet bardzo cierpiała. Cierpiała, bo
jesteś niezdecydowany. Zbliżyłeś się do niej, a potem odsunąłeś ją od siebie.
–
To prawda. Odsunąłem ją od siebie, bo lepiej, żeby nie zbliżała się do mnie
zbytnio.
–
Cokolwiek to jest, powiedz jej prawdę. Wyjaśnij wszystko, póki masz szansę
naprawić, co spartoliłeś. Jeśli skrzywdzisz ją drugi raz, ona ci już tego nie
wybaczy. I ja też nie wiem, czy będę mógł.
–
To nie. Myślisz, że mi zależy?
–
Myślę, że tak, że tylko zgrywasz dupka. Call, weź się w garść, bo jeśli ty nie
zaopiekujesz się Nigmet, zrobi to ktoś inny – ostrzegł go Reynald. – Ona się do
tego nie przyznaje, ale też się boi, też cierpi. Mimo to daje z siebie
wszystko. Jest naprawdę odważną kobietą i choćby dlatego zasługuje na
szczerość.
–
Wiem.
–
Na początku naszej wspólnej podróży wydawała się dziwna, strasznie butna, ale
pierwsze trzy dni przespała zamknięta w pokoju. Ona zwyczajnie się bała.
Wylądowała w obcym miejscu… I to ją wyraźnie przerażało. Nie chciała
zaakceptować rzeczywistości, ale w końcu stawiła jej czoła.
–
Wiem to do cholery – fuknął Callan. – Myślisz, że nie rozumiem?
–
To zrób coś wreszcie, zanim będzie za późno.
–
Co mam niby zrobić?
–
Porozmawiać z nią szczerze, wszystko wyjaśnić i powiedzieć, co do niej czujesz.
–
Mówiłem, że to nie takie proste.
–
Powtarzasz się – warknął Reynald. – Znajdź sobie jakąś lepszą wymówkę.
–
Pilnuj Viviane. Zanim ktoś zabierze ci ją sprzed nosa – odgryzł się Callan. –
Myślisz, że mało jest mądrych, którzy połaszą się na władzę.
–
Ale co mogę, jestem tylko gwardzistą…
–
Tylko lub aż. Szukasz wymówek tak samo jak ja.
–
Żałośni jesteśmy – westchnął Reynald i wzniósł kielich z winem w górę na znak
toastu. – Napijmy się.
–
Napijmy.
–
Nigmet ci ufa, nie schrzań tego.
–
Nie wiecie, kim naprawdę jestem.
–
Jesteś naszym przyjacielem. To wszystko, co musimy wiedzieć – skwitował Reynald
i poklepał Callana po ramieniu. – Zresztą chyba się domyślam. Nigmet
prawdopodobnie też niebawem się zorientuje. Za to ty i tak nie będziesz umiał
trzymać jej na dystans. Gwarantuję ci to.
***
Tego
dnia siedziałam w bibliotece. Uczyłam się. Nie mogłam osiąść na laurach tylko
dlatego, że zdałam państwowy egzamin. Wciąż było wiele rzeczy, których nie
umiałam, a jakoś nie miałam ochoty pytać Callana.
Nieopodal,
również z książką, siedziała Orlaith. Wciąż szukała jakiś informacji o Legionie.
Uważała, bowiem, że w tak ogromnej bibliotece muszą być jakieś wzmianki na ten
temat lub przynajmniej o czymś powiązanym. Ideologia Legionu znikąd się nie
wzięła.
– Masz coś? – zapytałam.
– Nie. A ty?
– Nic.
Usłyszałam
czyjeś kroki. Ktokolwiek to był, zmierzał do biblioteki. Zmarszczyłam brwi
nasłuchując, dopóki Nukki nie wyłonił się zza regału. Niósł tacę z herbatą i
jakimś jedzeniem.
–
Zmieniłeś profesję? – zaciekawiłam się.
–
Eili poprosiła mnie, żebym to przyniósł – padło w odpowiedzi.
Popatrzyłam
na niego z powątpiewaniem, więc rzucił mi błagalne spojrzenie, żebym siedziała
cicho i postawił tacę na stoliku.
–
Dziękujemy – powiedziała Orlaith i zamknąwszy książkę, podniosła się z podłogi.
– To miłe z twojej strony.
–
To nic takiego.
–
Nie bądź taki skromny – skwitowałam, również odkładając książkę. – Nie musiałeś
tego robić.
–
A ty dokąd? – zdziwiła się Orlaith, gdy ruszyłam do wyjścia.
–
Przypomniało mi się, że muszę porozmawiać z Reynaldem – rzuciłam od niechcenia.
– Niech Nukki napije się z tobą herbaty.
Przez
chwilę patrzyłam jeszcze na nich zza regału, ale bardzo szybko zapomnieli o
moim istnieniu. Uśmiechnęłam się pod nosem i wyszłam na korytarz. Tam wpadłam
na kogoś.
–
Chciałaś ze mną porozmawiać?
–
Boże… Rey, nie strasz mnie tak – fuknęłam, marszcząc brwi. – I skąd wiesz, że
coś takiego powiedziałam?
–
Stałem tu dłuższą chwilę.
–
Podsłuchiwałeś.
–
To się nazywa zbieranie informacji – zaśmiał się Reynald. – Cóż, dobrze się
składa, bo ja akurat z tobą naprawdę chciałem porozmawiać.
–
Coś się stało?
–
To nie jest odpowiednie miejsce – stwierdził i pociągnął mnie w stronę swojego
pokoju. – Tu będzie znacznie lepiej – oznajmił, gdy dotarliśmy na miejsce. –
Wina?
–
Właściwie – mruknęłam. – Tak, poproszę.
Uważnie
obserwowałam, jak Reynald rozlewa wina do kielichów. Nie, żebym mu nie ufała.
Raczej byłam zaskoczona, bo trunku polał od serca. Niemal do pełna. I drżącą
dłonią podał mi naczynie. Przyjęłam je z uśmiechem i napiłam się.
–
Dobre – przyznałam. – I mocne.
–
A jakie ma być?
–
Ciekawe ile ma procent – zamyśliłam się, ale widząc minę Reynalda, pokiwałam
przecząco głową, dając mu do zrozumienia, że to nic ważnego. – W moim świecie
nie ma takich mocnych win. I… Ach, nieważne – skwitowałam. – To o czym chciałeś
porozmawiać? Bo podejrzewam, że o czymś konkretnie. Nie wyglądasz mi na kogoś,
kto wyznaje zasadę lecz się czym się strułeś.
–
Co?
–
Mówię, że wciąż masz kaca, co?
–
Jakiego kaca? To jakiś kot?
–
Och, Rey… Mam na myśli, że wczoraj też piłeś i chyba ci jeszcze nie przeszło,
bo trzęsą ci się ręce. Widziałam coś takiego już nie raz, więc łatwo się
domyślić.
–
Pfff, wróżbitka się znalazła – prychnął Reynald, udając obrażonego i oboje
parsknęliśmy śmiechem. – Chciałem zapytać, jak się miewasz?
–
Dobrze? – skwitowałam. – Jak widzisz.
–
Mówię poważnie, Nigmet.
–
Ależ ja tak samo, Reynaldzie.
–
Dogadałaś się już z Callanem?
–
Jesteś taki nieoczywisty – zaśmiałam się i wywróciłam oczami. – Nie dogadaliśmy
się, ale potrafimy tolerować swoje towarzystwo. To w zupełności wystarczy.
–
Powinnaś dać mu drugą szansę.
–
Drugą szansę na co? – zapytałam, unosząc brwi. – Co?
–
Na cokolwiek… Nigmet, wielu rzeczy o nim nie wiesz i…
–
Ty mam rozumieć, że wiesz?
–
Tak, ja wiem. W przeciwieństwie do ciebie coś wiem. Callan nie chciał złe.
–
Nie chciał źle, ale dobrymi chęciami to piekło jest wybrukowane – stwierdziłam,
krzywiąc się i upiłam kilka łyków wina. – Naprawdę nie mam ochoty mówić o tym,
co się wtedy wydarzyło.
–
Nie mówię o tym, tylko w ogóle.
–
Rey, ale sęk w tym, że tamto wpłynęło na wszystko inne. Między mną i Callanem
prawdopodobnie już nigdy nie będzie tak samo. Ale nauczyliśmy się współpracować
ze sobą mimo tego. Nie utrudniaj mi sprawy…
–
Dobrze wiem, że coś między wami jest – orzekł wreszcie Reynald, a ja
westchnęłam ciężko. – I nie próbuj zaprzeczać.
–
Nie zamierzam – odparłam beznamiętnie. – Bo niedawno myślałam dokładnie tak
samo ty, ale jak widzisz, oboje się myliliśmy. I Callan dał mi to jasno do
zrozumienia. Więc teraz ty zrozum, że ja już zrobiłam swój krok i dostałam za
to po głowie. I naprawdę nie mam ochoty do tego ciągle wracać.
–
Och. Chcesz powiedzieć, że ty…
–
Nie chcę w ogóle o tym mówić – warknęłam, po czym dopiłam wino. – A na pewno
nie na trzeźwo.
–
Co za kretyn…
–
Kto? – zdziwiłam się.
–
Callan, a kto? Doprawdy, teraz to wydaje mi się, że przydałaby mu się porządna,
męska rozmowa, a nie kielich wina.
–
Czyli to z nim piłeś – podsumowałam, mrużąc oczy. – Rozmawiałeś z nim, a teraz
za mną. Coś kombinujesz za naszymi plecami.
–
Przesadzasz Nigmet. Martwię się o was.
–
Martw się o siebie, a masz o co – zauważyłam, uśmiechając się wrednie. –
Viviane nie będzie czekać w nieskończoność.
–
Nie o tym teraz rozmawiamy – westchnął Reynald.
–
A dlaczego nie? To bardzo dobry temat. Viviane dopiero zasiadła na tronie, więc
mamy trochę czasu, ale niezbyt wiele, nim szlachta spróbuje zdobyć władzę,
wciskając jej propozycje małżeńskie. Czy to będzie tutejszy szlachcic, czy może
z innego królestwa. Kto wie… Chcesz się tak łatwo poddać?
–
Dobrze wiesz, że to nie takie proste.
–
Wiem jak na nią patrzysz, Rey. I jak ona patrzy na ciebie. I ty też to wiesz,
ale się boisz.
–
A co ja mogę, Nigmet? Jestem tylko rycerzem. A ona…
–
A ona królową. I co? Ona oddałaby koronę, żeby tylko z tobą być.
–
Wiem.
–
Nie zrobiła tego oczywiście, bo wie, jakie są jej powinności. A ty nie dajesz
jej jasnego przekazu.
–
Nie mogę.
–
Nie chrzań – warknęłam rozeźlona. – Od samego początku traktujesz ją inaczej.
Od samego początku była wyjątkowa. Nie dlatego, że jest królową. W ogóle. Świetnie
się dogadaliście, aż za dobrze czasami – dodałam rozbawiona. – Więc przestań
szukać wymówek. Nie jesteście sami. Macie wsparcie przyjaciół i na pewno coś
wymyślimy.
–
Nigmet, oszalałaś? Jestem zwykłym najemnikiem. Nigdy nie powinienem był zostać
nawet rycerzem Gwardii królewskiej, a tym bardziej… Nie żartuj sobie proszę.
–
To nie był żart – stwierdziłam z powagą. – Jedyne czego boi się Viviane to, to,
że nie odwzajemniasz jej uczuć. I wcale nie muszę z nią rozmawiać, żeby to
wiedzieć. Jesteście tacy oczywiści.
***
–
Nie wezwałam cię tu bez powodu – oznajmiła na wejściu Viviane.
–
Cóż, domyśliłam się po poważnym wyrazie twarzy – zaśmiałam się, siadając na
wskazanym miejscu i sama uraczyłam się herbatą. – Co to za sprawa?
–
Jeszcze nie teraz, lecz niebawem chciałabym, żebyś reprezentowała mnie gdzieś.
–
Mów dalej – mruknęłam, bacznie obserwując przyjaciółkę.
–
Chcę, żebyś udała się w podróż do Flosterry i reprezentowała mnie w rozmowie z
tamtejszym królem – wyjaśniła wreszcie. – Nie mogę opuścić teraz królestwa, mam
tutaj wciąż trochę do zrobienia. Wiem też, że ty poradzisz sobie doskonale. Nie
będziesz zresztą sama, bo Callan pojedzie z tobą, jako drugi dyplomata, a
zarazem twój rycerz.
–
Normalnie jakbym była jasnowidzem.
–
Nigmet, to poważna sprawa. Robię wszystko, co mogę, żebyś była bezpieczna
podczas tej podróży. Callan zadba o ciebie najlepiej. Na razie wysłałam do
Flosterry list i czekam na odpowiedź.
–
Po co? Nie lepiej, żebyśmy tam po prostu pojechali?
–
Chcę uzyskać oficjalną zgodę na wizytę. Będziecie wtedy oficjalnymi gośćmi i
król Flosterry osobiście zadba o wasze bezpieczeństwo. Nie masz się czego
obawiać. A ja zajmę się wszystkim tutaj.
–
Rozmawiałaś z Eili – stwierdziłam, a Viviane spojrzała na mnie zaskoczona. –
Wiedziałam. Strasznie dużo mówiłaś o tym bezpieczeństwie. Odsyłasz mnie, bo
nadal nie wiecie, kto próbował nas otruć.
–
Cóż… Mamy pewne podejrzenia – przyznała Viviane. – Co więcej, obawiam się, że
faktycznie stał za tym Joshua i niebawem spróbuje czegoś ponownie. Reynald,
Nukki i Orlaith będą tu ze mną i pomogą mi ze wszystkim. Będzie dobrze.
–
Chcesz uspokoić mnie czy siebie? – zapytałam rozbawiona. – Ja się nie boję. Ale
wierzę, że przemyślałaś decyzję. Nie będę zatem protestować i jeśli chcesz bym
pojechała, pojadę. Gdziekolwiek.
Oddawanie szacunku Viv takie w porzo. Widzę.
OdpowiedzUsuńNigmet wmieszała się w tłum wiwatujących ludzi i gdyby nie towarzyszący jej Callan, Viviane prawdopodobnie nie odnalazłaby jej wśród tylu ludzi. Ale tej ponurej miny nie można było przeoczyć.
hahahahah xd no. czaje. xd dobre, panie, dobre.
bo chciałam (przecinek) by oddała dokładnie to
chyba ze jak to wypowiedz bohatera to o interpunkcji nie musi byc xd
podarłszy - o, az sie musze porozczulac. bo jakos rzadko uzywa sie przyslowkowych imieslowów, why. są ładne!
Mamy dobry rzad, dobrych politykow, a ludziom zyje sie coraz lepiej xd neonowka mi sie przypomniala. ale Viv daje rade.
dam piataka, ze to Nig zaczela klaskac xd
oho, czekałam kiedy bedzie motyw pogadajmy jak mezczyzna z mezczyzna xd
– Co ty chrzanisz teraz?
Polac mu xd
No nie bo sie jeszcze kurwa okaze ze to Call jest z tego jebanego Legionu i gdyby nie to ze sie zakochal w Nig to by zdradzil czy w chuj cos innego zrobil, wez mi tego nie rob. DONT DU YT TU MI!!!!
– Żałośni jesteśmy – westchnął Reynald i wzniósł kielich z winem w górę na znak toastu. – Napijmy się.
-.- *kreci glowa* FACECI. -.-
Nie no teraz do mnie dotarło. CALLAN JAKO DYPLOMATA...................................pffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffahahahahahhahahahahhahahahahhahahah! ;D
Hm.
No.
Kurwa, oni oboje sa oczywiscie... wszyscy troje wlasciwie! Rey to hipokryta, Calla strofuje a sam robi tak samo xd
fest.
<3