Było już po północy, gdy Callan
przemierzał zamkowe korytarze. Kręcił się tak już kilka dni pod rząd, czekając
na odpowiednią okazję. Niestety sprawy nie szły za bardzo po jego myśli.
Wystając po raz kolejny na ciemnym korytarzu, sam czuł się, jak jakiś
podejrzany typ i nie zdziwiłby się, gdyby ludzie zaczęli go podejrzewać o coś
dziwnego.
W rzeczywistości jednak po prostu
próbował chronić Nigmet. Ona też mu tego nie ułatwiła. Nie widzieli zbyt wiele
od powrotu z Flosterry. Większość czasu spędzała na pracy w towarzystwie Eili,
a kiedy już służącej nie było w pobliżu, zazwyczaj rozmawiała z kimś innym.
Jednak to do niej miał sprawę, nie
do Nigmet, lecz kobieta okazała się jeszcze bardziej nieuchwytna. Znikała,
kiedy tylko Callan pojawiał się na horyzoncie. Co gorsza, robiła to w tak
naturalny sposób, że czasami sam wątpił, żeby to było celowe. Ale przecież znał
prawdę.
Teraz miał już pewność, więc musiał
to załatwić. Im szybciej tym lepiej, a przynajmniej tak mu się wydawało. W
rzeczywistości jednak nie miał pewności w tej materii. Eili była dla niego
nieprzewidywalna. Długo nie potrafił jej rozpracować, więc i teraz nie mógł być
pewien, jak na to zareaguje.
Wreszcie ją wypatrzył. Ona natomiast
nie dostrzegła go jeszcze. Musiał to dobrze rozegrać. Przede wszystkim nie dać
jej zwiać, ale też zająć się sprawą ostrożnie, żeby jej nie prowokować. Tego
chciał akurat najmniej.
Ruszył powoli, trzymając się ściany,
gdzie było najciemniej. Starał się nie robić hałasu. Uspokoił oddech, wyciszył
się, by nie wyczuła go od razu. Był coraz bliżej i bliżej, a ona wciąż go nie
zauważyła. W pewnym momencie zatrzymała się jednak i wciąż stojąc do niego
tyłem, powiedziała:
– Długo zamierzasz tak za mną iść?
– Więc jednak mnie widziałaś? –
zaśmiał się, próbując zamaskować niezadowolenie. – Tyle czasu mnie unikałaś,
dlaczego dziś zmieniłaś zdanie?
– Bo zaczynasz mnie irytować. Dziś
osiągnąłeś zupełnie nowy poziom w tej materii.
– To ciekawe, bo wyraźnie pałasz do
mnie niechęcią.
– Oczywiście.
– Z powodu Nigmet? – zapytał Callan
i dopiero wtedy Eili odwróciła się w jego stronę, marszcząc brwi.
– A z jakiego innego? Skrzywdziłeś
ją. Nie mam wobec ciebie ani krzty sympatii, czy tym bardziej zaufania.
– Dlaczego miałbym ci uwierzyć? –
zakpił. – Naprawdę chcesz mi wmówić, że to właśnie jest powód?
– Dlaczego miałoby być inaczej?
– Daruj sobie, wcale nie troszczysz
się o Nigmet. Oboje o tym wiemy – warknął Callan wyraźnie rozeźlony. – Więc nie
rozumiem, dlaczego próbujesz ze mną walczyć.
– Oczywiście, że się o nią troszczę.
Jest dla mnie jak młodsza siostra – ofuknęła go Eili.
– Dobra wymówka – prychnął Callan. –
Udajesz troskliwą, starszą siostrą i traktujesz mnie jak wroga. Wszyscy widzą
cię jako kochaną Eili, która nie chce dopuścić do Nigmet mężczyzny, który ją
zranił. Choć sama stanowisz dla niej o wiele większe zagrożenie. Ja próbowałem
ją chronić. Także przed tobą.
– Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz.
– O tym, że ty próbowałaś ją otruć.
– Wypraszam sobie takie bezpodstawne
zarzuty. Zabiłabym ścierwo, które targnęło się na jej życie.
– Oczywiście – zakpił Callan,
krzyżując ręce na piersi. – Mów mi więcej.
– Jak śmiesz mnie oskarżać – oburzyła
się Eili, dłonie zaciskając w pięści.
– Dobra z ciebie aktorka – przyznał,
kiwając głową z uznaniem i aż cmoknął. Chciał ją sprowokować. – Dobrze wiem, że
to twoja sprawka. Tylko ty i Meeri miałyście do nich dostęp, ale Meeri tego nie
zrobiła. Pozbyłaś się służki, która była tam z wami, Kathi, żeby zwalić na nią
winę. Oczywiście, że podejrzenie padło na nią skoro zniknęła. Szkoda, że kilka
dni po otruciu Nigmet, znalazłem ciało biedaczki. Długo nie byłem pewien, czyja
to sprawka, ale tylko ty byłaś w stanie to zrobić.
– No teraz to już przegiąłeś – wysyczała
kobieta.
– Wiem, kim jesteś – ciągnął dalej
Callan i chwycił ją za nadgarstek. – Ten sygnet – powiedział, patrząc na
pierścień, który nosiła na palcu serdecznym prawej ręki. – Gdy go zobaczyłem,
wszystko stało się jasne.
– Ty… Skąd wiesz? – zdziwiła się
Eili. Takiego obrotu sprawy się akurat nie spodziewała. – Jesteś…
– A jak myślisz?
– Nie jesteś jednym z nas,
wiedziałabym o tym.
– Nie jestem – oznajmił spokojnie
Callan. – Mam o wiele większą władzę od ciebie, dlatego nie miałaś pojęcia. Znasz
tylko kilka osób z niższego szczebla no i swojego mistrza.
– Teraz rozumiem – padło i mina Eili
nieco zelżała. Gdy oswobodziła się z żelaznego uścisku, uśmiechnęła się nawet.
– Wszystko rozumiem. Muszę przyznać, że udało ci się mnie nastraszyć w
pierwszej chwili.
– Nie wydam cię, ale mam warunek – oznajmił
z grobową miną.
– Jaki?
– Nie wchodź mi w drogę – szepnął,
nachylając się w jej stronę.
Nie trzeba było być znawcą, by
wiedzieć, że nie jest to tylko bezpodstawna groźba. I nawet pewna swoich
umiejętności Eili nie była przekonana, czy miałaby jakiekolwiek szanse
przeciwko Callanowi. Mimo to nie okazała strachu ani niepewności.
– Bo?
– Bo mogę ci narobić wielu kłopotów.
I tu i tam. Cały czas próbowałaś Nigmet nastawiać przeciwko mnie, co i tak
słabo ci wychodziło. Dobra rada, nie próbuj ze mną takich sztuczek. Twój mistrz
nie będzie zadowolony, jeśli zawalisz misję z powodu swojej niesubordynacji.
Trzymaj się swoich rozkazów.
– W porządku – skapitulowała Eili. –
Wiedząc, że jest tu ktoś taki jak ty, mogę się swobodnie wycofać. Mam co robić.
– Doskonale. Możesz być pewna, że
twój sekret jest bezpieczny, o ile dotrzymasz słowa. Spróbuj jednak zrobić coś
głupiego, a następnym razem nie skończy się rozmową.
– Nie musisz się obawiać, nie będę
ci przeszkadzać. Domyślam się, dlaczego trzymasz się tak blisko Nigmet.
– To chciałem usłyszeć – skwitował Callan.
– Żal mi jej tylko. Nie ma pojęcia,
że wszyscy w koło ją oszukują. To nic osobistego – zaśmiała się Eili i nikt w
życiu nie pomyślałby, że miała wobec kogokolwiek złe zamiary. Jej zachowanie
było tak naturalne. – Jeśli mam być szczera, nawet ją polubiłam. Naprawdę mi jej
szkoda. Nawet ty udajesz jej przyjaciela, a w rzeczywistości tylko ją
wykorzystujesz.
– Nie porównuj mnie do siebie –
warknął Callan, ledwo powstrzymując gniew. – To nie ja targnąłem się na życie
dziewczyny, która i tak niewiele może zrobić.
– Ale też ją oszukujesz. Udajesz jej
przyjaciela, choć pewnego dnia ją zdradzisz.
– Jestem jej przyjacielem. Dlatego
jej pilnuję, nie chcę jej zdradzić ani oszukiwać, chcę żeby była bezpieczna,
więc muszę po prostu mylić trop, by nigdy nie dowiedziała się prawdy.
– Jesteś nawet bardziej podły, niż
ja – roześmiała się ponownie Eili. – Udajesz jej przyjaciela i wodzisz za nos.
To nawet gorsze od samej zdrady, skoro krzywdzisz ją praktycznie każdego dnia.
Nie wspominając o tym, że dodajesz sobie niepotrzebnie pracy, tylko po to by
oszukać własne sumienie. Jesteś głupcem i to w bardzo okrutny sposób – rzuciła na
odchodne.
Callan dłuższą chwilę stał, patrząc
w stronę, gdzie zniknęła Eili. Jej słowa rozbrzmiewały echem w jego głowie.
Nieważne ile razy wmawiałby sobie, że jest inaczej, musiał przyznać, że miała
rację. W jakimś stopniu na pewno. Był zwykłym oszustem, nawet jeśli kłamał, by
chronić Nigmet.
Wiedział, że nie doceniłaby tego, co
dla niej robił. Nie chciała ochrony, chciała prawdy. Chciała pomóc Viviane, a
on zamiast jej to umożliwić, trzymał ją od wszystkiego z daleka. O wiele
skuteczniej, niż mogłaby przypuszczać.
– Wygląda na to, że rozmowa poszła
po twojej myśli – usłyszał nagle i zmarł.
Aż go zmroziło, bo naprawdę nie
spodziewał się, że ktoś się do niego zakradnie. Może był zbyt zaaferowany
rozmową z Eili, że zupełnie nie zauważył. Ona zresztą też nie, inaczej na pewno
powiedziałaby mu.
– Nie podejrzewałem cię o
podsłuchiwanie czyichś rozmów – odpowiedział, starając się zabrzmieć spokojnie.
– To jest to, Call, że nie doceniasz
ludzi – roześmiał się Reynald. – Masz małą nauczkę. Chociaż muszę przyznać, że
zaskoczyło mnie to. Przez myśl mi nie przeszło, że to Eili stoi za próbą
otrucia Viviane i Nigmet.
– Małą nauczkę? – zdziwił się
Callan.
– Przynajmniej zastanowisz się na
przyszłość dwa razy, zanim…
– Muszę przyznać, że faktycznie cię
nie doceniłem – skwitował Callan, spoglądając na Reynalda. Spodziewał się z
jego strony złości, ale wszystko, co zobaczył to szeroki uśmiech i radosne
iskierki w oczach. – Ty za to nie wyglądasz na zaskoczonego.
– Mówiłem, że nie doceniasz ludzi.
Lekceważysz wręcz.
– Widziałeś? – zapytał wreszcie.
– Podejrzewałem od jakiegoś czasu –
odpowiedział Reynald, opierając się plecami o ścianę. – Zwłaszcza po naszej
rozmowie przed waszą podróżą do Flosterry, ale brakowało mi dowodu. Sam zresztą
podrzucałeś mi wskazówki od jakiegoś czasu.
– To prawda. Pytanie tylko, co
zrobisz z tą wiedzą.
– Jeszcze nie wiem.
– Nie wiesz?
Callan uniósł brwi.
– To zależy od ciebie – stwierdził
wesoło Reynald. – Powiedz mi coś, ale szczerze.
– Tak?
Popatrzył pytająco na Reynalda.
– Kochasz ją?
– Tak.
– Ochronisz ją?
– Od początku taki miałem zamiar.
– Za wszelką cenę? – zapytał
Reynald, tym razem uśmiech zniknął z jego twarzy. – Nawet jeśli miałaby cię znienawidzić?
– Nawet wtedy. Zresztą już mnie
nienawidzi.
Reynald wyszczerzył zęby w jeszcze
szerszym uśmiechu, po czym oznajmił:
– No i świetnie. Twój sekret jest ze
mną bezpieczny.
– To wszystko? – zdziwił się Callan.
– Nie zamierzasz jej powiedzieć?
– To wszystko. Nie powiem jej,
ponieważ ci ufam, przyjacielu. Wierzę też, że w końcu sam powiesz jej prawdę.
Nie zwlekaj jednak za długo. Nigmet jest o wiele bystrzejsza niż ci się zdaje.
– Naprawdę jesteś aż tak naiwny?
Oszukiwałem was wszystkich…
– Stary, wyluzuj, co? – zaśmiał się
Reynald, zupełnie zbijając Callana z tropu. – Jesteś naszym przyjacielem, dlatego
ci ufamy. A wbrew pozorom od początku stałeś po naszej stronie.
– Wyluzuj? Oszukałem was –
rozzłościł się Callan. – Cały czas was oszukiwałem, a ty od tak zamierzasz…
– To co teraz mówisz, jest świetnym
potwierdzeniem, że mam rację. Nadal jesteś naszym przyjacielem. Nie ma
znaczenia, kim byłeś wcześniej, skoro teraz jesteś po naszej stronie.
– I skąd możesz być pewien.
– Walczyłeś z nami ramię w ramię,
chroniłeś Nigmet i Viviane. Blizna, którą tu masz – Reynald położył dłoń na
ramieniu Callana – jest dowodem na to, że robiłeś to całym sercem. Byłeś gotowy
wszystko poświęcić, by ją chronić.
– Nie mam na ciebie siły – westchnął
Callan, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Jesteś nienormalny.
– Takich przyjaciół sobie wybrałeś –
skwitował Reynald i poklepał go po plecach. – A tak całkiem poważnie… Nie
ukrywam, że wolałbym, żebyś jej powiedział. Ona zasługuje, żeby znać prawdę.
– Oszalałeś.
– Nigmet nie jest głupia, prędzej
czy później się zorientuje. Lepiej, żebyś sam jej powiedział. Jeśli dowie się
od kogoś innego, możesz mieć spore kłopoty.
– Nie, no ty naprawdę oszalałeś.
– Nie chrzań, chodź napijemy się –
mruknął Reynald. – I wszystko mi opowiesz.
***
Do pokoju weszła Eili, niosąc na
tacy herbatę i jakieś przekąski. Uśmiechnęłam się do niej znad ostatnich
dokumentów. Odwzajemniła gest, chociaż z dozą niepewności. Zmarszczyłam brwi,
wyczuwając, że coś się stało. Rozumiejąc, o co mi chodzi, pokręciła przecząco
głową.
– No mów. Coś się stało, prawda?
– Nie, wszystko w porządku, Nigmet.
– Przecież widzę, że coś się stało –
stwierdziłam, robiąc groźną minę. – Eili, czymś się martwisz prawda?
– O ciebie…
– Czemu tym razem?
– Brzmisz, jakbyśmy wszyscy się ciągle
o coś martwili.
– A nie? – mruknęłam, unosząc brwi.
– Jesteś pewna, że możesz ufać swoim
przyjaciołom? – zapytała wreszcie Eili. – Wydaje mi się, że oni coś przed tobą
ukrywają.
– Cóż… To faktycznie niedobrze –
przyznałam po chwili namysłu. – Założę się, że wymyślili coś głupiego znowu,
ale nie są groźni.
– Nie martwi cię, że robią coś za
twoimi plecami?
– Na tym polega zaufanie, zresztą
znając ich to się prędzej czy później wy… – nie zdążyłam dokończyć, gdy do
środka wparowała Viviane.
Raczej nie zdarzało jej się takie
zachowanie, więc coś musiało być na rzeczy.
– Nigmet, pomocy – jęknęła
rozpaczliwie, a ja zamarłam. – Przyjechał.
– Kto?
– Przyjechał z niezapowiedzianą
wizytą – gorączkowała się Viviane. – Co zrobić? Nie mogę zamknąć przed nim bramy,
ale to jest tragedia!
– Ale kto do licha? – powtórzyłam,
czując gulę w gardle.
– Mój kuzyn! – wykrzyknęła po
dramatycznej przermie.
– I to takie straszne?
– Najpierw go spotkaj… On jest…
Dobrym? Człowiekiem? Cóż, na pewno jest po naszej stronie, ale jest dość…
Specyficzny. Rzekłabym nawet, że straszny. Gdy byliśmy dzieci zawsze się go
bałam, ale Nukki i… Joshua… Chronili mnie przed nim.
– Spokojnie, jesteście teraz
dorośli, jestem pewna, że przesadzasz. Nawet jeśli nie dogadywaliście się jako
dzieci, teraz na pewno jest inaczej.
– Nie przesadzam. Zobaczysz –
jęknęła Viviane.
– Dobra, już dobra, idę –
odpowiedziałam, uśmiechając się przepraszająco do Eili. – Pogadamy później.
Pospiesznie podążyłam za Viviane na
dziedziniec. Nie wiedziałam, dlaczego tak biegnie, by przywitać się z kuzynem,
skoro twierdziła, że jest on osobnikiem niebezpiecznym. Podejrzewałam jednak,
że wieść o przybyciu krewnego ucieszyła ją, biorąc pod uwagę, że wcale nie tak
dawno temu straciła rodziców.
– Viviane, uważaj, bo się
przewrócisz w tej sukni – krzyczałam za mną, ale nie zwróciła na to uwagi. –
Ech… Zaraz wypluję płuca…
Gdy dotarłam na dziedziniec, powóz
już tam był, a Viviane stała wpatrzona w wysokiego mężczyznę. Czarne włosy sięgały
mu do pasa, zwisając luźno i aż otworzyłam oczy ze zdziwienia. Niejedna
dziewczyna mogła mu pozazdrościć takiej fryzury. Równie czarne oczy dotychczas
utkwione w Viviane, odnalazły mnie i miałam wrażenie, że chłopak potrafi przejrzeć
mnie na wylot. Jakbym była przezroczysta.
– Heku, witaj – powiedziała Viviane,
a on uśmiechnął się do niej czarująco i otworzył ramiona, by ją uścisnąć. –
Tyle lat… Czemu zawdzięczam tą niespodziewaną wizytę?
– Cieszę się, że cię widzę Viviane –
odparł, biorąc ją w ramiona. – Wyrosłaś przez ostatnie kilka lat.
– Cóż…
– I jesteś teraz królową – zauważył
rozbawiony. – Czy stracę głowę za to, że nie klękam przed tobą, wasza wysokość?
– Nie wygłupiaj się, proszę.
– Dobrze, że nic ci nie jest.
Zmartwiły mnie wieści, które dotarły do mnie z Silvaterry i od razu ruszyłem w
podróż do domu. Niestety droga z Glaciem była bardzo długa. Ogromnie żałuję, że
nie mogłem stać u twego boku, gdy walczyłaś z Ejvaldem.
– Nic nie szkodzi, wiedziałam, że
pewnie jesteś daleko – skwitowała Viviane. – Zresztą miałam przy sobie
zaufanych ludzi, którzy bardzo mi pomogli.
– Słyszałem właśnie, że masz
interesujących przyjaciół. Ty musisz być Nigmet – powiedział w moją stronę. –
Pierwsza kobieta w roli królewskiego doradcy.
– Moja sława mnie wyprzedza –
mruknęłam, podchodząc bliżej. – A ty jesteś Heku, kuzyn Viviane, czy tak?
– We własnej osobie – oznajmił i
ucałował grzbiet mojej dłoni, spoglądając na mnie. – Cała przyjemność po mojej
stronie.
– Nie stójmy tak, pewnie jesteś
zmęczony po długiej podróży – zauważyłam. – Każę przygotować dla ciebie jakąś komnatę.
– Jesteś jeszcze piękniejsza, niż
mówią ludzie.
Zupełnie zignorował moje słowa.
– Ja? – zdziwiłam się. – Zależy, co
mówią.
– Same dobre rzeczy.
– Z całą pewnością wiesz, jak
schlebić kobiecie – roześmiałam się. – Ale nie ze mną takie numery.
– Dlaczego? – zdziwił się.
– Komplementy nie wystarczą. Nie
jestem tu od tego, by ich słuchać. Ja obserwuję ludzi, niezależnie od tego, kim
są. Interesuje mnie raczej, po co odwiedzają zamek.
Nadrobiłam, doczytałam i bardzo się cieszę, że Nigmet i Callan wrócili na zamek. Że Callan ma coś wspólnego z Legionem, to podejrzewałam, ale teraz jak to potwierdziłaś, to się wkurzyłam. No co za tępy... Laur, nie przeklinaj. A Rey mu jeszcze na to pozwala! Czy on jest taki głupi czy tylko udaje? No co za...
OdpowiedzUsuńW życiu nie wpadłabym, że to Eili próbowała otruć Nigmet. Słodka franca. Już jej nie lubię, niech się wynosi z zamku.
Zaintrygował mnie ten kuzyn. Czemu Viv jest nim tak zaaferowana? Węszę ciekawą historię. Będą na nią czekać.
Pozdrawiam