Informacje

Premiera 2 części już 4 października!


Polub Tenebris na fejsbukach i bądź na bieżąco z nowościami!

Wywiad ze mną by Kaori


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!



piątek, 20 października 2017

Legion Nowego Świata: Rozdział 11


            Był wczesny ranek, gdy ktoś zapukał do drzwi. Nie było to żadne z moich przyjaciół. Nie bawiliby się w takie bzdury, jak pukanie, tylko żywcem wtargnęli do środka. Nigdy ich zresztą za to nie winiłam, więc musiał to być ktoś inny. Westchnęłam i niechętnie zwlekłam się z łóżka, by otworzyć.
            — Dzień dobry, Nigmet — usłyszałam. — Jak się spało?
            — Świetnie, gdyby nie fakt, że ktoś mnie budzi skoro świt. Ale dziękuję…
            — Chciałem cię zaprosić na spacer — oznajmił radośnie Heku, opierając się o futrynę. — Mam nadzieję, że nie odmówisz mi swojego towarzystwa.
            — Ale dlaczego tak wcześnie? Nie lepiej najpierw zjeść śniadanie? — jęknęłam.
            — Po spacerze będzie smakowało jeszcze lepiej — zapewnił mnie, po czym uśmiechnął się czarująco.
            Z wyglądu odrobinę przypominał mi Callana. To przez te długie, czarne włosy. Jednak ich charaktery różniły się od siebie diametralnie.
            — Oczywiście…
            — Zechcesz mi towarzyszyć? — ponowił propozycję.
            — A mam jakiś wybór? — zapytałam z rezygnacją w głosie.
            — Przyznaję, że niespecjalnie.
            — Dobrze. Mogę się, chociaż przebrać?
            — Widzimy się na dziedzińcu za kilka minut — rzucił tylko i odszedł.
            Czułam, że to będzie ciężki dzień. Nie miałam jednak innego wyjścia, jak spełnić prośbę naszego gościa. I tak wybierałam się niebawem do miasta na małe rozeznanie. Minęło już trochę czasu od mojej ostatniej wycieczki oraz przemowy Viviane. Należało skontrolować sytuację.
            Czarnowłosy nieznajomy — nieznajomy, bo na razie znałam tylko jego imię, a reszta pozostawała zagadką — stał wpatrzony w horyzont, gdzie wczesno—poranne słońce rzucało złoty blask na różany ogród. Przy okazji również na niego samego. I ten widok też był niezwykle piękny.
            Właśnie. Heku był nie tyle przystojny, co zwyczajnie piękny. Nieskazitelna, jasna cera, teraz wydawała się bardziej zarumieniona w złotym świetle. Nie sprawiał już takiego upiornego wrażenia, jakby był wampirem rodem z van Hellsinga. A jego włosy połyskiwały. Ten widok naprawdę zapierał dech w piersiach, przez co można było dopatrywać się w nim czegoś nadludzkiego. Może stąd to dziwne uczucie, a może naprawdę nie był człowiekiem…
            — Już jestem — powiedziałam zwracając na siebie jego uwagę. — Idziemy?
            — Oczywiście — odparł, spoglądając w moją stronę i uśmiechnął się radośnie.
            Pomyślałam wtedy, że może nie jest taki zły, jak mi się wydawało. Choć z pewnością był dziwaczną personą.
            — Dokąd? — usłyszałam i już wiedziałam, że nie obędzie się bez scysji.
            — Call, czyżbyś opanował sztukę teleportacji albo bilokacji, że pojawiasz się tak znikąd? — zaśmiałam się. — Idziemy do miasta. Chcesz się przyłączyć?
            — Nie widzę ku temu potrzeby — stwierdził spokojnie Heku, lustrując Callana od góry do dołu, na co ten odpowiedział prychnięciem. — Kto to w ogóle jest?
            — Callan, przyjaciel mój i Viviane — wyjaśniłam z uśmiechem. — Rycerz Gwardii Królewskiej oraz niezależny dyplomata.
            — Przede wszystkim twój rycerz — sprostował Callan, a ja wywróciłam oczami. — Z rozkazu królowej.
            — Och już daj spokój, nigdy nie chciałeś nim być — wymsknęło mi się.
            — Nawet lepiej — wtrącił się Heku. — Masz dzisiaj wolne, rycerzu. Nigmet nic ze mną nie grozi. Świetnie posługuję się mieczem, prawdopodobnie nawet lepiej, niż ty. W końcu jestem geniuszem.
            — Dlaczego miałbym wierzyć, że jest z tobą bezpieczna?
            — Nie mam zamiaru jej skrzywdzić. Jest cenną przyjaciółką mojej drogiej kuzynki.
            — A mógłbyś? — podchwycił Callan, mrużąc oczy. — Zresztą miasto też nie jest zupełnie bezpiecznym miejscem.
            — Przypominam ci, że potrafię się bronić. Po to uczyłam się szermierki — zaprotestowałam, krzyżując ręce na piersi. — Call, proszę nie rób scen. Przerabialiśmy to zbyt wiele razy.
            — Ty naprawdę jesteś naiwna. Przecież równie dobrze on mógłby współpracować z Joshuą.
            — Och, nie przesadzaj.
            — Nigmet, nigdzie z nim nie idziesz.
            — A założymy się? Przecież wiesz, że i tak zrobię, co będę chciała — warknęłam mocno poirytowana tą bezsensowną wymianą zdań.
            Gdyby Heku naprawdę był zły, Viviane by mi o tym powiedziała. No dobra, powiedziała, ale moim zdaniem było to mocno przesadzone. Joshuy bardzo ufała, a okazał się być gorszym zdrajcą, niż jego ojciec, więc upiorny Heku mógł być dla odmiany dobrym sprzymierzeńcem.
            — Miłego dnia — rzucił na odchodne Heku i ruszyliśmy poza mury dziedzińca.
            — Uśmiechasz się — zauważyłam, marszcząc brwi. — Co cię tak bawi?
            — Uśmiecham — przyznał. — To prawda.
            — Dlaczego?
            — Bo przyjaciele Viviane okazali się być o wiele ciekawsi, niż słyszałem. W rzeczy samej, jesteście bardzo interesującą zbieraniną.
            Jego słowa były dość niepokojące, a przenikliwe spojrzenie przyprawiało mnie o dreszcze. Jego oczy wyglądały na mądre i szczere, a to przecież zwierciadła duszy. Widać w nich było faktyczne zaciekawienie. Zresztą nie był jedyną osobą, która była ciekawa. Chciałam wiedzieć, co w nim sprawia, że jest tak przerażający, a zarazem fascynujący. Coś w nim przyciągało ludzi i nie byłam pewna, czy charyzma jest tutaj odpowiednim słowem.
            — I na jakiej podstawie to stwierdziłeś? — zapytałam, przyglądając mu się badawczo. — Jesteśmy zupełnie przeciętni. No może poza Callanem, który posiada naprawdę niesamowity zasób wiedzy.
            — Co to, to nie! — oburzył się Heku. — Nie ma w was ani krzty przeciętności. Jak mówiłem, jesteście interesującą zbieraniną bardzo różnych ludzi o jeszcze różniejszych motywach.
            — Och, na przykład?
            — Każde z was dba o coś innego — oznajmił, uśmiechając się od ucha do ucha. — Te rzeczy według was się łączą, ale w praktyce kolidują ze sobą bardziej, niż myślisz.
            — Na przykład? — powtórzyłam, unosząc brwi.
            — Viviane dba o królestwo najbardziej, ale królestwo to dla niej nie ziemia, a ludzie, którzy w nim mieszkają, w tym przyjaciele, ale wbrew pozorom nie są wcale ważniejsi od reszty poddanych. O nie… Wręcz przeciwnie, są narzędziami, które mają jej pomóc. Ty nie dbasz o królestwo — stwierdził, spoglądając na mnie. — Wyglądasz mi na kogoś, kto na pierwszym miejscu stawia przyjaciół, więc to, co ważne jest dla nich, staje się ważne także dla ciebie. Nie zmienia to jednak faktu, że przyjaciół cenisz bardziej od całego ludu Silvaterry. Zaś TWÓJ rycerz najbardziej dba, rzecz jasna, o ciebie i nawet pozostali przyjaciele schodzą na boczny plan w tym rozrachunku. Widzisz? To bardzo zawiła i ciekawa sieć powiązań. Pytanie tylko, czy to was uratuje, czy przyniesie wam zgubę — dodał na koniec, a mnie po raz kolejny przeszły dreszcze.
            — Niestety nie mogę się z tobą zgodzić. Oboje z Callanem przysięgliśmy służyć Viviane.
            — Nie chcesz się przyznać, ale w głębi duszy wiesz, że mam rację. Wyobraź sobie sytuację, że Viviane chce poświęcić życie, by ratować Silvaterrę. Nie pozwolisz jej na to, bo bardziej od królestwa, cenisz sobie jej życie. Wolałabyś poświęcić siebie, ale dla odmiany na to nie pozwoli ci Callan, który pozwoliłby umrzeć zarówno Viviane jak i jej poddanym, jeśli w ten sposób będzie mógł cię uratować. I albo będzie na tyle głupi, by umrzeć w twoim imieniu, albo znajdzie inne wyjście z opresji, co jest możliwe, biorąc pod uwagę jego inteligencje.
            Milczałam. Zwyczajnie zabrakło mi słów, bo o ile chłodna ocena naszych intencji mi się nie podobała, o tyle przedstawiona przez Heku sytuacja była bardzo możliwa. Nie chodziło o to, że Viviane pozwoliłaby się poświęcić mi lub komukolwiek z naszych przyjaciół, ale sama sytuacja była bardzo realna.
            — Skąd możesz to wiedzieć? — zapytałam, marszcząc brwi. Nie chciałam przyznać mu racji. — Nie znasz nas. Znasz jedynie Viviane.
            — Ale łatwo to wywnioskować, po tym, co już zobaczyłem. Jestem dobrym obserwatorem.
            — I uważasz się za znawcę w tej kwestii?
            — Nie znawcę. Geniusza.
            — Jeszcze lepiej. Możesz sobie być dobry w obserwowaniu, ale nie…
            — Ale nie wiem wszystkiego? — dokończył za mnie Heku i uśmiechnął się z satysfakcją. — Jesteś tego pewna? Mogę spokojnie mówić dalej, aż w końcu dostrzeżesz prawdę.
            — I uznać twoją wyższość? — prychnęłam poirytowana.
            — Udajesz sceptycyzm, ale w rzeczywistości wiesz, że mam rację. I zżera cię ciekawość.
            — Powiedział ci ktoś kiedyś, że jesteś dupkiem?
            Nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej. Uznałam, że odpowiedź brzmi „tak”.

***

            Siedziałam wraz z Heku i Viviane w salonie. Eili chwilę temu przyniosła nam herbatę i uśmiechnąwszy się pokrzepiająco, wyszła. Żadne z nas się nie odzywało. Viviane wciąż była przy kuzynie bardzo ostrożna. Ja bardziej wkurzona po naszym porannym spacerze, ale chyba zaczynałam ją rozumiem. Też nie miałam ochoty z nim rozmawiać i słuchać kolejnych psychoanaliz. Zwłaszcza, że Heku bardzo szybko zdążył poznać resztę naszych przyjaciół i zapewne wyrobić sobie o nich zdanie.
            Wiedziałam, że Heku tylko czeka na okazję, by znów powiedzieć nam, co jego zdaniem myślimy. Nie zamierzałam mu na to pozwolić, a w razie gdyby, też miałam mu do powiedzenia kilka rzeczy. Powoli jednak odprężałam się, sącząc herbatę o przyjemnym i delikatnym aromacie. W powietrzu zaś unosił się odprężający zapach jakiegoś kadzidełka. Nawet dobry pomysł, bo przynajmniej nie siedziałam taka spięta.
            Zastanawiałam się za to, gdzie Callan i Reynald. Zresztą Nukki i Orlaith też gdzieś przepadli, najwidoczniej nie mając ochoty na pogawędkę z Heku. Zostawili mnie i Viviane na pastwę głupio mądrego kuzyna. Cudownie. Nawet nie zauważyłam, że w międzyczasie działo się coś niedobrego. Zupełnie niepozornego, gdy siedzieliśmy tak, próbując udawać, że jest miło. Czas leciał, a dym powoli wypełniał cały pokój.
            — Co to za kadzidło? — zapytał Heku, marszcząc brwi. — Kto to przygotował?
            — Nawet nie wiem… Któraś ze służących zapewne — odparła Viviane, nie rozumiejąc, o co chodzi.
            — A mi się podoba — mruknęłam, wywracając oczami. — Właściwie nigdy wcześniej nie było tu tak przyjemnie.
            — Jeśli chcesz umrzeć — powiedział z powagą Heku, podnosząc się z krzesła. — To trujące zioła.
            — Nie żartuj sobie.
            — Nie powiem na pewno, co to jest, bo zostało wymieszane z eukaliptusem, ale jestem pewien, że kojarzę ten zapach — wyjaśnił i ruszył w stronę drzwi. — Mój przyjaciel uczy się wraz z młodą zielarką na alchemika. Kiedy ich odwiedziłem, pokazywali mi, na jakie zapachy powinienem zwrócić uwagę. Zamknięte — dodał na koniec. — Ktoś nas tu zamknął. Drzwi są zablokowane.
            — To nie jest śmieszne — jęknęła Viviane.
            — To nie jest żart. Musimy otworzyć okno.
            W pierwszej chwili nie wierzyłam, sądząc, że Heku chce nas nastraszyć. Jednakże, gdy okazało się, że wyjście zostało zablokowane, przestałam wątpić. Zamarłam, sparaliżowana strachem. To nie był pierwszy raz, gdy ktoś próbował targnąć się na nasze życie. Nieważne czy celem byłam ja, Viviane, a może sam Heku. Prawdopodobnie wszyscy byliśmy niuansem, przeszkodzą w drodze do tronu, na przykład dla Joshuy jeśli to on za tym stał.
            — Nigmet! Pomóż mi — zawołała Viviane, wyrywając mnie z otępienia. — Nie mogę tego otworzyć.
            — Ja też nie — oznajmił Heku. — Muszą też być jakoś zablokowane. Może od zewnątrz.
            — Do licha, jesteśmy kilkanaście metrów nad ziemią. Ktoś umie latać, czy co? — warknęłam rozeźlona. — To chyba jakiś żart. Nie wierzę…
            Dymu było coraz więcej, więc szczerze zaczęłam wątpić, że to kadzidło. Nie był to jednak żaden pożar w sąsiednim pomieszczeniu. Ktoś celowo kierował dym do salonu, ale nie umiałam określić, w jaki sposób. Zasadzka była dobrze przygotowana.
            — Spróbuję wybić szybę — krzyknął Heku. — Nigmet, spróbuj zlokalizować źródło dymu, Viviane, wołaj o pomoc. Ktoś na pewno w końcu usłyszy.
            Szukałam jakiejś dziury w ścianie, w podłodze, kadzideł ukrytych pod i za meblami, ale na próżno. Wszystko, co tylko przyszło mi na myśl. Jasne opary ograniczały widoczność, jak mgła i przyprawiały mnie o zawroty głowy. Wszyscy zakrywaliśmy już nosy i usta rękawami, ale nie wierzyłam, że samo to może nas ocalić.
            W tle słyszałam jak Heku próbuje wybić szkło, ale niespecjalnie było czym. W końcu chwycił krzesło i zamachnął się z całej siły. Po chwili to samo zrobił z drugim. Kawałki szkła posypały się na ziemię.
            — Viviane, Nigmet, chodźcie tu prędko — rozkazał. — Stąpajcie ostrożnie. Musimy ograniczyć wdychanie dymu i poczekać, aż ktoś przyjdzie.
            Posłusznie spełniłyśmy polecenie, z radością wciągając do płuc świeże powietrze. Ale Viviane była wyraźnie blada. Stanie przy oknie to za mało. Zresztą zbyt długo byliśmy wystawieni na działanie trucizny.
            — Viviane — przeraziłam się, łapiąc ją za ramiona, gdy omal nie upadła. — Heku, pomóż mi. Trzymaj ją.
            — A ty?
            Nie odpowiedziałam, tylko rzuciłam się do drzwi, waląc w nie z całej siły i krzycząc:
            — Callan! Rey! Pomocy!
            Rozpaczliwie uderzałam pięściami o drzwi, po raz kolejny sfrustrowana własną bezsilnością. Jednak nie było szans, żebym sama je sforsowała, skoro nawet Heku nie dał rady.
            — Nigmet, jesteś tam?! — rozległo się po drugiej stronie.
            — Tak!
            — Co to za dym? Odsuń się od drzwi!
            Cofnęłam się kilka kroków. Drzwi zadrżały raz, potem drugi, a za trzecim, otworzyły się niemal wyłamując z zawiasów.
            — Heku, szybko  — jęknęłam, ale nie trzeba było mu dwa razy powtarzać.
            Wziął Viviane na ręce i wybiegł na korytarz.
            — Zabierzmy ją do jej komnaty — zarządził Reynald. — Orlaith poszła już wezwać lekarza. Nukki szuka sprawcy. Co się w ogóle wydarzyło?
            — Nie teraz — powiedziałam, marszcząc brwi. — Musimy zająć się Viviane.
            — Z tobą wszystko w porządku? — strapił się.
            — Nic mi nie jest.
            Spojrzałam na Callana, który był wściekły. Dawno nie widziałam go tak zdenerwowanego. Myślałam, że zaraz dostanę burę, ale on tylko upewniwszy się, że jesteśmy w miarę cali, odbiegł gdzieś.
            — Call! — krzyknęłam za nim i już chciałam rzucić się do biegu.
            — Zostaw go. Ciebie też powinien zobaczyć lekarz — powiedział Reynald, łapiąc mnie za przedramię.
            — Zaopiekuj się Viviane — poprosiłam i pobiegłam za Callanem.
            On coś wiedział.

1 komentarz:

  1. Strasznie złośliwy ten Heku. Aż irytująco dupkowaty, co czuć w jego wypowiedziach. Chyba się nie dziwię, że Viviane go nie lubi. No i oczywiście Callan musiał się przypałętać. Ten to ma wyczucie czasu. Nie ma co.
    Kolejny zamach... Ech... To już się robi nudne. Jakby sprawczyni nie miała innych pomysłów na pozbycie się Nig czy Viv.
    Wątpię, żeby Nigmet cokolwiek wydobyła z Callana, ale trzymam za nią kciuki.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń