—
Stój — usłyszała i uśmiechnęła się pod nosem. — Powiedziałem: stój!
Jego
zdenerwowanie zwyczajnie ją bawiło, ale zatrzymała się. Spojrzała na niego z
całkowitym spokojem, jakby wcale nie próbowała chwilę temu zabić trójki ludzi.
—
Po co te nerwy? — zapytała.
—
Miałaś nie wchodzić mi w drogę — warknął, podchodząc bliżej.
Chciał
ją przestraszyć, ale ona nie zamierzała mu na to pozwolić. Potrafiła się
bronić, zresztą wiedziała, że on nic jej nie zrobi.
—
Czyżbym cię zdenerwowała? — zakpiła, uśmiechając się słodko.
—
Mieliśmy umowę.
—
Nie jesteś moim przełożonym.
—
Jestem wyższy rangą. Nie masz prawa wchodzić mi w drogę.
—
Powtarzasz się — zaśmiała się radośnie Eili. — Choć masz rację, że nie
powinnam. Przypominam ci jednak, że ja też mam swoje zadania.
Uderzył
pięścią w ścianę i chwycił ją za kołnierz.
—
Mówię poważnie — oznajmił, patrząc jej prosto w oczy.
Spojrzenie
miał zimne jak lód.
—
Co prawda to nie Nigmet miałam zabić —
wyznała po chwili. — Nie moja wina, że zawsze jest w złym miejscu o złym czasie
i ratuje głupiutką, naiwną królewnę.
—
Obserwowanie Viviane to moja robota — powiedział Callan i szarpnąwszy Eili,
puścił ją wreszcie.
—
Lepiej dla Nigmet byłoby umrzeć wraz z królową, niż być ciągle oszukiwaną przez
ludzi, których kocha. Naprawdę jej współczuję.
—
Wiesz, że mógłbym cię teraz aresztować? — zapytał z powagą Callan. — A nawet
zabić i nikt nie zaprotestuje?
—
Nigmet ci nie uwierzy. Nie uwierzy w moją winę. Jeśli mnie zabijesz, ona ci
nigdy nie wybaczy.
—
To bez znaczenia.
—
Pozwolisz mi odejść. Pozwolisz na to tak samo, jak na wszystko, co zrobiłam do
tej pory — stwierdziła z uśmiechem Eili, po czym ruszyła do wyjścia. — Ale bez
obaw. Na ten moment to było ostatnie podejście. Na razie zostałam wezwana do
mojego mistrza.
Callan
chwycił rękojeść miecza, ale nie wyciągnął go. Miała rację i to wkurzało go
jeszcze bardziej.
***
Nie
potrafiłam nigdzie znaleźć Callana. Po prostu zniknął. A ja bardzo szybko
opadłam z sił i musiałam się zatrzymać. Świat wirował nieznośnie, więc oparłam
się ręką o ścianę. Oddychałam głęboko, starając się zachować równowagę.
Musiałam zachować spokój i nie panikować.
—
Nigmet! Co ty tu robisz? Oszalałaś? — usłyszałam głos Callana, który podbiegł
do mnie i pomógł mi się utrzymać na nogach. — Powinnaś dać się zbadać lekarzowi.
Czy ty w ogóle myślisz?
—
Pobiegłeś gdzieś nagle… — wysapałam, zamknęłam oczy, nigdy nie lubiłam
karuzeli. — Gdzie byłeś?
—
Chciałem coś sprawdzić. Chodź, wracamy.
—
Nic mi nie jest, muszę tylko na chwilę usiąść. Świat wiruje… Ja sobie usiądę, a
ty mi powiedz, co wiesz…
—
Nic nie wiem.
—
Nie kłam — warknęłam poirytowana. — Byłeś coś sprawdzić — ciągnęłam dalej,
siedząc na podłodze z zamkniętymi oczami. — Kogoś podejrzewasz, nie pierwszy
raz.
—
Nieprawda. Powinniśmy iść do reszty. Nie martwisz się o Viviane?
—
Oczywiście, że się martwię, więc tym bardziej chcę wiedzieć, kto to zrobił —
ofuknęłam go, ale przez to poczułam się tylko gorzej.
Miałam
wrażenie, że tracę grunt i otworzyłam oczy. Callan wziął mnie na ręce i ruszył
w drogę powrotną.
—
Postaw mnie — jęknęłam.
—
Jesteś osłabiona i tak nie dasz rady się wyrwać — stwierdził beznamiętnie.
Miał
rację. Byłam nieco osłabiona, wciąż kręciło mi się w głowie. Zresztą zmęczyło
mnie całe to wydarzenie. Naprawdę się wtedy przestraszyłam. Obecność i ciepło
Callana jakoś mnie uspokoiły i poczułam się senna. Zrezygnowana wtuliłam się w
niego, nie mając siły dłużej walczyć.
—
Przepraszam, że nie było mnie obok. Byłem zbyt nieuważny — powiedział po chwili
milczenia.
—
To nie jest twoja wina. To nie jest niczyja wina.
—
Ja naprawdę chcę cię tylko chronić — wyszeptał, a ja poczułam ucisk w sercu. —
Ty też musisz być bardziej ostrożna. Nie wolno ci ufać nikomu, rozumiesz?
Nikomu.
—
Nawet tobie? — zażartowałam, ale on się nie śmiał.
—
Nawet mnie.
—
Jestem zmęczona ciągłym podejrzewaniem wszystkich w koło. Każdy potrzebuje móc
komuś ufać.
—
Ufaj Reynaldowi. Z nas wszystkich on na to najbardziej zasługuje.
—
Teraz to już bredzisz, Call — stwierdziłam, marszcząc brwi. — A myślałam, że to
ja nawdychałam się jakiś dziwnych oparów. I możesz mnie postawić, już mi lepiej
— powiedziałam.
Było
mi zbyt głupio, gdy mnie tak niósł. Wysunęłam się z jego objęć i stanęłam o
własnych siłach.
—
Nic by się nie stało, jakbym cię jeszcze poniósł.
—
Nie będę się wydurniać przecież. Nic mi nie jest, jak już niejednokrotnie
wspomniałam.
—
Nigmet, nie musisz udawać silniejszej, niż jesteś. Nikt nie będzie cię winił za
chwilę słabości.
—
Ja będę — odparłam stanowczo. — Chwila słabości była zresztą tyle co, ale po
prostu minęła. Teraz ważniejsze jest zdrowie Viviane.
—
To jest dokładnie to, o czym mówiłem.
—
Dobrze, więc postawię sprawę jasno, powiedziałam i zatrzymawszy się w pół
kroku, odwróciłam w jego stronę. — Wiem, że coś przede mną ukrywasz. Wierzę, że
robisz to, co uważasz za słuszne, ale nie dam się po cichu chronić i robić z
siebie niczego nieświadomej dziewczynki. Jeśli chcesz mnie chronić, powiedz mi,
co wiesz. W innym przypadku będę ci to utrudniać, jak tylko mogę. Jesteśmy w
tym wszyscy razem. Nie zgadzam się na tajemnice.
—
Nigmet już ci mówiłem…
—
Ja też już powiedziałam. Koniec tematu — mruknęłam i przyspieszyłam kroku.
Gdy
wróciliśmy do przyjaciół, wszyscy stali przed komnatą Viviane. Oprócz niej
oczywiście. Reynald przyjrzał się mi i Callanowi, po czym zapytał:
—
Nigmet, jak się czujesz?
—
Dobrze, nic mi nie jest. Co z Viviane?
—
Śpi, jest bardzo osłabiona, ale lekarz mówi, że z tego wyjdzie. Wszystko to
chyba bardziej ze strachu niż oparów.
—
Tak, całe szczęście, że Heku szybko zareagował — stwierdziłam, spoglądając na
niego. — Zachowałeś trzeźwe myślenie, w ten sposób nas ratując.
—
Nie zrobiłem nic szczególnego, sam chciałbym jeszcze trochę pożyć — zaśmiał się
Heku, choć w jego oczach nie dostrzegłam ani krzty wesołości. — Niemniej cieszę
się, że mogłem pomóc.
***
—
Chciałaś ze mną porozmawiać — stwierdził Heku, przyglądając mi się badawczo. —
O czym?
—
To prawda, ale nie tutaj. Zechcesz mi towarzyszyć przy spacerze po ogrodzie? —
zapytałam rozbawiona. W odpowiedzi zaoferował mi ramię, na co uśmiechnęłam się
ciepło. — Chciałam się dowiedzieć, dlaczego tak właściwie tu przyjechałeś. Szczerze
mówiąc, wątpię w twoją troskę o Viviane.
—
Nie rób ze mnie, proszę, aż takiego potwora.
—
Ale nie zaprzeczasz — zauważyłam spokojnie. — Nie mogło też chodzić o tron,
skoro wieść o przegranej Ejvalda już dawno rozniosła się po świecie. Zresztą
nie wyglądasz na kogoś zainteresowanego władzą.
—
Pozory mylą.
—
Czyżby?
—
Może nie jestem nadzwyczaj troskliwą osobą, ale zawsze darzyłem Viviane
sympatią. W końcu łączą nas więzy krwi. Przyjechałem, bo wiem, że jest w
niebezpieczeństwie — przyznał Heku. — Wczorajsze wydarzenia tylko potwierdziły
moje przypuszczenia.
—
A więc przyjechałeś tu, wiedząc, jakie jest zagrożenie. Nie wyglądałeś na
wstrząśniętego, więc spodziewałeś się kłopotów?
—
Ale nie wiedziałem, jaką metodę wykorzystają. Cóż, to było zabawne.
—
Zabawne? — powtórzyłam, unosząc brwi. Zaś w jego oczach po raz pierwszy
dostrzegłam radosne iskierki. — Jesteś psychopatą.
—
Nie znam tego słowa.
—
Nie jestem znawcą, ale postaram się to wytłumaczyć w miarę jasno. Jesteś kimś,
kto odczuwa mniej, niż przeciętny człowiek. Nie odczuwasz smutku, strachu, a
przynajmniej w mniejszym stopniu, niż inni. Potrafisz to kontrolować. Byłeś
zbyt opanowany, a jedynie starałeś się udawać zaaferowanego. Świetnie szło ci
ukrywanie tego, ale już rozumiem, co jest w tobie tak przerażającego, o czym
mówiła Viviane. To, co dla nas było śmiertelnym zagrożeniem, uznałeś zaledwie
za zabawne. Przyjechałeś tu raczej, dlatego że szukasz wrażeń, nawet jeśli
faktycznie chcesz też pomóc Viviane.
—
Interesujące.
—
Widziałam, jak czarujesz służące, były tobą zachwycone, przy nas, wydaje mi
się, nie starałeś się kryć aż tak bardzo, stąd tak różne zdania o tobie.
—
Masz rację, nie przywiązuję się do ludzi. Choć mylisz się, sądząc, że nic nie
czuję. Wiem jednak, że większość ludzi chcę cię tylko oszukać, więc nie warto
się przywiązywać. Zabij albo daj się zabić.
—
Szukasz wrażeń.
—
Chcę pomóc, ale masz rację. Liczę, że będzie to trochę ciekawsze, niż moje
dotychczasowe zajęcia.
—
Dlaczego przy nas się nie kryłeś? — zaciekawiłam się, obserwując, jak Heku z
beznamiętną miną zrywa różę pomimo kolców wbijających się w jego palce.
Powąchał czerwony kwiat, popatrzył na niego, a potem rzuciwszy na ziemię,
zdeptał. — Była piękna, nie musiałeś jej niszczyć.
—
Tylko kilka osób zna mnie naprawdę. Przyjaciel, o którym wcześniej wspominałem.
Był jeszcze Joshua, Nukki i Viviane. Jesteście jej przyjaciółmi, więc
stwierdziłem, że to może być ciekawe właśnie. I nie myliłem się. Widzieliście
moją prawdziwą twarz, ale i tak rozmawiasz tu ze mną.
—
Bo uważam, że możesz być interesującym sprzymierzeńcem — zaśmiałam się w
odpowiedzi.
—
Doprawdy?
—
W paru aspektach miałeś w końcu rację. Od początku wiedziałam, że Callan coś
ukrywa, ale ignorowałam ten fakt — przyznałam z niezadowoleniem. — Zresztą
daliśmy się wszyscy manipulować. Nie lubię, gdy ktoś traktuje mnie i moich
przyjaciół, jak pionki, którymi można sterować. Tym razem wybaczę ci, bo
uratowałeś mnie i Viviane.
—
Wiesz, z kim walczycie?
—
Legion Nowego Świata. Podejrzewam, że słyszałeś o nich.
—
Co nieco.
—
Chcę, żebyś pomógł nam zebrać trochę informacji na ich temat. A zapewniam cię, że
nie zabraknie ci wrażeń.
—
Dobrze i tak miałem taki zamiar. Na dniach przyjedzie po mnie przyjaciel —
oznajmił Heku, a ja uśmiechnęłam się pod nosem i zapytałam:
—
Masz przyjaciół?
—
Też mnie to dziwi — zaśmiał się.
—
A ten przyjaciel, on wie, że jest przyjacielem? Zna cię w ogóle?
—
Stąpasz po niepewnym gruncie — ostrzegł mnie Heku.
—
W sensie ścieżki ogrodowej, naszej rozmowy, czy ogólnie?
—
Dwa z trzech.
—
Faktycznie, jakaś miękka ta ziemia na ścieżce — stwierdziłam, śmiejąc się.
—
Nie boisz się?
—
Ciebie? — zdziwiłam się. — Nie tak bardzo, jak Viviane.
—
Nie mnie, tylko…
—
Och, cóż… Nie jestem tobą. Oczywiście, że się boję, umieram ze strachu.
—
Nie widać — mruknął Heku, mrużąc oczy. — Nawet ja mam czasami problem, by
stwierdzić, co myślisz.
—
Może dlatego, że jestem wyjątkowa — zaśmiałam się. — A przynajmniej lubię sobie
tak czasem mówić, że jestem wyjątkowa, bo jestem inna. Wtedy się tak nie boję.
—
Jeśli się boisz, po co to wszystko? Wątpię, żebyś szukała wrażeń jak ja.
—
Hm… Dlaczego? — zapytałam, patrząc w niebo. — Dobre pytanie… Nie wiem. Po
prostu czuję, że to jest to, co powinnam zrobić. Może to jest to słynne fatum,
które pcha bohaterów dramatycznych do działania? Może i mną kieruje takie fatum
i nieważne, co zrobię, wszystko skończy się tak samo?
—
Ciekawe rzeczy opowiadasz.
—
Bredzę — skwitowałam. — I tyle. Nie mam na to jasnej odpowiedzi. Przynajmniej
nie teraz, ale może przy naszym następnym spotkaniu będę w stanie odpowiedzieć.
***
Już
następnego dnia Viviane się obudziła. Najwyraźniej więcej było strachu niż
faktycznego zagrożenia życia. Niemniej wciąż była jeszcze osłabiona i dużo
spała. Reynald czuwał przy niej prawie cały czas. Szedł odpocząć, dopiero gdy
ja przychodziłam. W ciągu dnia zajmowałam się częścią obowiązków Viviane, żeby
chociaż trochę ją wspomóc. Najbardziej absurdalne dokumenty od razu wyrzucałam,
a osobno odkładałam te potrzebujące jak najszybszej interwencji z ręki naszej
królowej.
Poprowadziłam
również audiencję z ministrami i sporządziłam sumienny raport. Bałam się, że
będą protestować, ale odkąd uzyskałam tytuł urzędnika głosy protestów ucichły.
To dobry znak. Dopóki nie znalazłam stosu pewnych dokumentów, bardzo
niepokojących w swej naturze. Albowiem skierowane były do mnie, nie do Viviane,
a skrzętnie przede mną ukryte. I chociaż wiedziałam, że wynikało to z troski,
aniżeli złych zamiarów, zastanawiałam się, jak długo mieli zamiar to chować.
Propozycje
małżeńskie. Wiedzieli, że niełatwo im będzie dobrać się bezpośrednio do władzy.
Viviane była poza zasięgiem znacznej części szlachty, a co bardziej wpływowa
wiedziała, że należy jeszcze trochę poczekać i zrobić to subtelniej. Nie
wszyscy jednak byli tak cierpliwi. Obrali za cel mnie, sądząc, że to przybliży
ich odrobinę do władzy. Nie mogłam powiedzieć, że ani przez chwilę nie
rozważyłam takiej opcji. Przypuszczałam, że tak się stanie, ale myślałam, że bardziej później, niż wcześniej. Nie byłam
nikim interesującym, ale fakt, że byłam blisko z Viviane, najwyraźniej
załatwiał sprawę. Och, ile ludzie gotowi byli zrobić dla władzy. Moi
przyjaciele postanowili mnie chronić.
Zagryzłam
wargę i wtedy usłyszałam, jak ktoś wchodzi do pokoju. To był Reynald. Wyszłam
mu na powitanie, z propozycjami matrymonialnymi naprzeciw. Stanęłam w progu
między pomieszczeniami i uniosłam pergamin wyżej.
—
Co to jest? — zapytałam, łapiąc się pod bokiem.
—
Nie wiem? Dokumenty?
—
Wiedziałeś o tym prawda? — bardziej stwierdziłam, niż spytałam. — Wszyscy
widzieliście i żadne z was mi nie powiedziało. Callan też wiedział?
—
Nie.
—
I Nukki i Orlaith?
—
Nie...
—
Nie wierzę ci. Ukrywaliście to przede mną tyle czasu. I myśleliście, że co? Że
się nie dowiem? — ledwo powstrzymywałam się od krzyku, by nie zbudzić Viviane.
—
Przepraszam, ale robiliśmy to dla twojego dobra. Szukaliśmy sposobu, żeby...
—
Żeby? Żeby co?
—
Nigmet, jesteś piękną, młodą kobietą, a do tego urzędniczką. Wysoko postawioną.
Naprawdę myślałaś, że cię to ominie? To dopiero początek, ale jeśli czegoś nie
wymyślimy, te piranie nie odpuszczą. Jesteś dla nich drzwiami do władzy, dostępem
do Viviane. Nie wystarczy to, że powiesz 'nie'.
—
Wiem, ale jak mogliście rozmawiać o tym beze mnie?
—
Chcieliśmy dobrze.
—
Ja wiem, wy zawsze chcecie dobrze.
—
Wymyślimy coś, Nigmet.
—
Ty mnie nie musisz pocieszać — warknęłam rozeźlona. — Ale wydaje mi się, że
mamy większe problemy, niż mój potencjalny ślub. Viviane wciąż nie odzyskała
sił, nadal nie wiemy co z Legionem, a jeszcze musimy się przygotować na wizytę
Rongvalda.
—
To jest ważne, chyba nie myślisz, że pozwolimy ci zrobić coś głupiego, tylko
dlatego, że próbujesz... — nie dokończył, widząc moją minę.
—
Nie rób ze mnie większej idiotki, niż jestem. Nie wzięłabym ślubu z rozsądku —
ofuknęłam go. — Za kogo ty mnie masz? Nie po wygnaliśmy Ioara i pomagaliśmy
Veeru, żebym miała zostać hipokrytką.
Callan to dupek. I to jeszcze taki miękki. Z każdym kolejnym rozdziałem zawodzę się na nim coraz bardziej. Taki bohaterski był w tym swoim wrednym nastawieniu, a z Eili sobie nie radzi. Pfff.
OdpowiedzUsuńHeku dalej mnie zastanawia. Rzeczywiście, psychopata. Pytanie tylko, czy niegroźny czy przyniesie kolejną burzę. Chyba zaczynam go lubić.
Propozycje małżeńskie... Hahaha. Jakoś sobie tego nie wyobrażam w przypadku Nigmet. Najlepiej ohajtać ją z Callanem - pewnie by chciała - albo z Heku i sprawa załatwiona.
Pozdrawiam