Dłuższą
chwilę stałam między regałami, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. W końcu
jednak otrząsnęłam się z marazmu. Skoro już do tego wszystkiego doszło,
musiałam się z tym pogodzić. Zostałam przegłosowana. Jednak prywatne problemy
nie mogły zaważyć na mojej pracy. Wciąż miałam rzeczy do zrobienia. Nie
mieliśmy żadnych wskazówek odnośnie Legionu ani Joshuy.
Jedno
dobrze, że po wspaniałej przemowie Viviane, plotki ustały. Z drugiej jednak strony
miały miejsce już trzy ataki na jej życie. Dwa razy wywinęliśmy się bez
większych strat, ale co jeśli… Do trzech razy sztuka? Co jeśli następnym razem,
ktoś zginie?
Zgarnęłam
te książki, które mnie interesowały. Teraz, gdy skończyłam już uzupełniać wiedzę
potrzebną mi do pracy, skupiałam się na szukaniu czegokolwiek, co
naprowadziłoby nas na sprawę Legionu.
Szukałam
więc w historii i legendach, naiwnie wierząc, że gdzieś tam musi być podstawa
ich ideologii. Z naręczem książek wyszłam z biblioteki i ruszyłam korytarzem w
stronę swojego pokoju, gdzie jak zwykle zamierzałam wsiąknąć w swoją pracę.
Wyszłam zza rogu i zobaczyłam Callana
otoczonego służącymi. Cofnęłam się, by mnie nie zobaczyli i nieco zaciekawiona,
wsłuchałam się w rozmowę. Niestety nie słyszałam wszystkiego, stojąc tak
daleko. Po minach kobiet sądzić mogłam jednak, że próbują flirtować z Callanem.
Nie pozostało mi nic, jak mu gratulować i zarazem współczuć naiwnym niewiastom
tak ciulowego wyboru.
Szkoda tylko, że nie było innej drogi do
mojego pokoju. A nie chciało mi się obchodzić dokoła całego zamku, a tym
bardziej przeszkadzać ich konwersacji. Znając życie szłabym tak sztywno, że
potknęłabym się akurat ich mijając. Wolałam oszczędzić sobie takich atrakcji.
Z
nudów liczyłam płytki w podłodze w zasięgu wzroku, dopóki głosy nie ucichły.
Zadowolona ruszyłam tylko po to, by stanąć twarzą w twarz z Callanem, który
najwyraźniej tylko na to czekał.
–
Nieładnie jest podsłuchiwać – stwierdził Callan, patrząc na mnie beznamiętnie.
Z
podobnym wyrazem twarzy prychnęłam:
–
Muszę wiedzieć z kim rozmawia mój ukochany narzeczony, czyż nie?
I
zwinnie go wyminęłam, ruszając w swoją stronę.
– Nigmet, pomóc ci z książkami?
–
Poradzę sobie – mruknęłam, ale po chwili zatrzymałam się i spojrzałam na niego.
– Wiesz co? Zmieniłam zdanie – oznajmiłam, wręczając mu cały stos. – Zanieś to
do mojego pokoju, przypomniałam sobie, że chciałam coś jeszcze zrobić.
–
Aha… Dobrze…
Wyglądał
na zaskoczonego. I dobrze. Buc jeden.
–
Zaczekaj, Nigmet! – zawołał po chwili, a ja z ciężkim westchnieniem spełniłam
jego prośbę. – Chciałem cię o coś zapytać, ale wczoraj podczas naszej narady
nie było okazji.
–
Cóż to takiego?
–
Heku.
–
Co z nim? – zdziwiłam się.
–
Chciałem zapytać o to już wcześniej, ale… To było niezwykle przyjacielskie
pożegnanie jak na to, jak bojowo byłaś do niego wcześniej nastawiona.
–
Bo jest przyjacielem – odparłam, wzruszywszy ramionami.
– Od kiedy, co? – mruknął, patrząc na mnie
z powątpiewaniem. – Kiedy zdążyłaś się z nim tak zaprzyjaźnić?
–
Uratował mnie, uratował Viviane, więc nie jest wrogiem, a sprzymierzeńcem.
Przyjacielem. To proste.
– Ja też cię ratowałem.
– I
jesteś przyjacielem. Jeszcze jakieś głupie pytania? – zapytałam i nie słysząc
odpowiedzi, ruszyłam w swoją stronę.
Nie
powiedziałam Callanowi, dokąd idę, a on na szczęście nie pytał. Nie wiedzieć
czemu, miałam wrażenie, że za każdym razem, gdy wypytywał mnie o coś, jak
teraz, zwiastowało to swego rodzaju kłopoty. A nie potrzebowałam więcej
kłopotów. Tak było lepiej. Nie mówić mu wszystkiego… Zwłaszcza, że byłam na
niego naprawdę wściekła o to całe udawanie zaręczyn, choć pomysł należał
głównie do Viviane.
–
Nigmet? Coś się stało? – zapytał Nukki, stając w drzwiach. – Wszystko w
porządku?
–
Tak – odparłam, uśmiechając się ciepło. – Jakoś tak wydawało mi się, że dawno
się nie widzieliśmy, więc przyszłam sprawdzić, jak się miewasz.
–
To miłe z twojej strony. Przepraszam, że ostatnio prawie mnie nie było.
Powinienem być obecny na naradzie.
–
Cóż, to prawda… Skoro już od dłuższego czasu jesteś w małej radzie naszej
kochanej królowej – zaśmiałam się, zaproszona wchodząc do środka. – Ale rozumiem,
że masz wiele obowiązków. Pewnie i tak nie dałbyś rady odwlec Viv od pomysłu
zaręczyn.
–
Przepraszam, nie mam żadnej herbaty, ale mogę… – strapił się Nukki.
–
Nie kłopocz się. Poza tym to tylko ja i przyszłam tylko na chwilę.
– Usiądź,
proszę.
–
Wszystko dobrze? Trochę zmartwił mnie fakt, że ostatnio gdzieś przepadłeś.
–
To nic takiego. Miałem kilka spraw do załatwienia. Próbuję trochę odciążyć ojca
od obowiązków.
–
A Orlaith ci w tym pomaga, jak rozumiem? – zapytałam, uśmiechając się od ucha
do ucha. – Jej też nie było na naradzie.
–
Tak…
–
To dobrze, cieszę się. Cieszę się, że wszystko jest ok. Ale obiecaj, że dasz
nam znać, jeśli będziesz potrzebował także naszej pomocy, Nukki – rzekłam z
powagą. – I opiekuj się Orlaith – dodałam.
Uśmiechnął
się na to nieśmiało.
–
Jak na razie to bardziej ona dba o mnie.
–
No chyba, że tak – roześmiałam się. – Rozumiem.
–
Jak sobie… Radzisz z Callanem?
–
Ach, no cóż… Jak to z Callanem – mruknęłam, po czym westchnęłam ciężko.
–
Viviane mówiła mi o planie już jakiś czas temu. Proponowałem, że ja również
mogę pomóc, ale nie zgodziła się – oznajmił Nukki. – Chyba się uparła…
–
Doceniam, że chciałeś pomóc – odparłam. – To naprawdę miłe z twojej strony, ale
niezależnie od sytuacji, chyba rozumiem Viviane. I prawdopodobnie też bym się
nie zgodziła. Masz swoje powinności i… Zajmij się tym, co naprawdę ważne. Cieszę
się, wiedząc, że Orlaith nie jest sama.
–
Zadbam, żeby była bezpieczna.
–
Nie mówiła o tym zbyt wiele, ale jestem pewna, że wciąż boli ją śmierć rodziców
i zniknięcie siostry.
–
Też tak uważam. Każde z nas przeżyło trochę ciężkich chwil, czyż nie? –
stwierdził Nukki, patrząc na mnie z powagą. – Może właśnie dlatego, jesteśmy w
stanie to zrozumieć.
–
Tak, chyba masz rację. Ty, ja, Orlaith, Viviane, Callan, Reynald…. My wszyscy.
–
Więc to tyczy się również ciebie. Jeśli będę mógł jakoś pomóc… – rzekł Nukki,
kładąc dłoń na moim ramieniu. – Orlaith zapewne powiedziałaby to samo.
–
Tak. Dziękuję. Naprawdę to doceniam, ale Callan to najmniejszy problem. Na tą
chwilę musimy skupić się na szukaniu informacji o Legionie.
–
Tym też się zajmujemy. W tym momencie Orlaith wraz z moim ojcem przekopuje się
przez książki w bibliotece hrabi Areza. Przyjechałem tylko na dwa dni.
Niezależnie od wszystkiego, nadal jestem rycerzem Gwardii.
–
Rozumiem. Dobrze, więc... Nie będę ci już dłużej przeszkadzać.
–
Nie przeszkadzasz.
–
Spokojnie. Tak się tylko mówi.
Po
rozmowie z Nukkim udałam się jeszcze na spotkanie z Viviane. Z nią również
miałam do omówienia kilka spraw. Zapukałam do drzwi. Jak zwykle otworzył je
Reynald. Zdążyłam się do tego przyzwyczaić, więc powstrzymałam się od zbędnego
komentarza. Nie dałam jednak rady powstrzymać złośliwego uśmiechu, który wpełzł
na moje usta. Reynald zmrużył tylko oczy.
–
Jakiś postęp? – zapytałam, zamknąwszy drzwi za Reynaldem.
– W
sensie? – zdziwiła się Viviane.
–
Nie udawaj – mruknęłam i wskazałam głową na drzwi. – W sensie, który właśnie
wyszedł.
–
Nigmet, przestań proszę…
–
Za wszelką cenę próbujesz uchronić mnie od aranżowanego ślubu z jakimś
szlachcicem, pakując mnie w zaręczyny z ponurym rycerzem, więc chyba nie
sądzisz, że ja tobie pozwolę to zrobić.
–
Dobrze wiesz, że to nie takie proste… – jęknęła Viviane i spojrzała w okno. – Poza
tym…
–
Tak wiem, Reynald jest tchórzem i nadal nie wyznał swoich uczuć.
–
Jesteś okrutna.
– Wolę nazwę „szczera” – skwitowałam.
–
Reynald i ja nie…
–
Tak, tak, wiem – powiedziałam, wywracając oczami. – Ale ja nie po to tu
przyszłam. Nie tym razem przynajmniej.
–
Och? A co takiego?
–
Myślę, że czas wreszcie zaprosić do nas Rongvalda i Laurette, nie sądzisz?
–
Racja, nie możemy dłużej zwlekać.
–
Wszystko już zaplanowałam, więc wystarczy, że wyślesz zaproszenie i możemy
zacząć przygotowania do ich wizyty.
–
Jak zwykle nie próżnujesz.
–
Cóż… – zaczęłam i wyszczerzyłam zęby w radosnym uśmiechu. – Po prawdzie
zwyczajnie nie mogę się doczekać, aż zobaczą Silvaterrę. I aż będziesz mogła
poznać ich osobiście.
–
Również z niecierpliwością wyczekuję ich wizyty – przytaknęła Viviane i też się
uśmiechnęła. – Masz dobrą intuicję do ludzi, więc wierzę twojej ocenie, jeśli
uznałaś ich za godnych zaufania i dobrych ludzi.
–
Haha. Było w nich coś… Coś innego. Tak, jak ty, nie są władcami, którzy rządzą,
lecz takimi, którzy są tam dla ludzi.
–
Wydaje mi się, że ty po prostu przyciągasz dobrych ludzi. Swoją życzliwością i
uśmiechem. Tutaj też wszyscy cię zaakceptowali.
–
Przesadzasz – mruknęłam, zbywając ten temat. – Laurette na pewno spodoba się
nasza biblioteka.
***
–
Co zrobiłaś Callanowi? – zapytał Reynald, gdy spotkaliśmy się na korytarzu. –
Wyglądał na przybitego.
–
Dlaczego miałby być przybity z mojego powodu? – zapytałam, patrząc z oburzeniem
na Reynalda. – Myślisz, że on nie ma lepszych powodów do zmartwień?
–
Nie.
–
Ale dlaczego uważasz, że to ja?
– A
nie ty?
–
Nie ja – mruknęłam. – Nie ja.
–
Rano wyglądał na zadowolonego, gdy widziałem was razem. A potem kręcił się po
zamku jak cień... – zauważył Reynald. – Jesteś pewna, że nic mu nie
powiedziałaś?
– A
od kiedy on jest taki delikatny i tak przejmuje się czyimiś słowami? –
zapytałam, nie kryjąc poirytowania. – Nie powiedziałam mu nic złego. Wręcz przeciwnie.
–
Czyli się nie przyznajesz.
–
Do niczego się nie przyznaję – zaprotestowałam, a Rey spojrzał na mnie z ukosa.
– Żądam adwokata!
–
No? Co się stało. Myślałem, że się…
–
Nie. To źle myślałeś.
–
Ale wydawało mi się, że ostatnio dogadujecie się dużo lepiej. Prawie jak
dawniej.
–
Rey, nie rozumiesz? Nic już nie będzie jak kiedyś – warknęłam rozeźlona. –
Tolerujemy się, nadal jest moim przyjacielem nawet i nadal mu ufam, ale pewnych
rzeczy nie zapomnę i nie przestanę chować urazy. Bo boję się, że jeśli opuszczę
gardę chociaż na chwilę, on coś źle zrozumie i sytuacja się powtórzy. Nie
pozwolę sobie drugi raz na taki sam błąd. Zbyt wiele mnie to wtedy kosztowało.
– A
nie lepiej byłoby sobie wszystko wyjaśnić? Cierpicie przez to oboje.
–
Nie.
–
Może powinniście szczerze porozmawiać? – nalegał Reynald, ale ja nie miałam
zamiaru zmieniać zdania. – Może jest wytłumaczenie? Nie pomyślałaś o tym?
–
Co wyście się wszyscy na tą rozmowę uparli. Nie Reynald, nie będę o tym z nikim
rozmawiać. Już postanowiłam.
–
Callan naprawdę był przybity, wiesz? – nie dawał za wygraną. – Mimo wszystko on
też ma uczucia.
– Rey, a co jest złego w tym, że nazwałam
go przyjacielem, co? Od kiedy to jest dla niego obelga? – zapytałam, marszcząc
groźnie brwi. – Pytał o Heku, którego nazwałam przyjacielem. Robił mi wyrzuty,
że on też mnie uratował, więc przytaknęłam, że on przecież też jest
przyjacielem. Nie byłam niemiła. Nawet jeśli chowam urazę to wiem, że pewnych
rzeczy nie zmienię i nie mogę nikogo winić. Wciąż jest przyjacielem i kimś komu
ufam.
– On cię ko… – zaczął Reynald, lecz urwał,
gdy ktoś walnął go plecy i niby przyjacielsko objął ramieniem. – Ała! To
bolało.
–
Co słychać? – zapytał z miną niewiniątka Callan. – Chciałeś coś ciekawego
powiedzieć?
–
No właśnie Rey. – Popatrzyłam na niego niepewnie. – "Ko”?
–
Korale? – jęknął Reynald.
–
Ale to przecież nie ma sensu – naburmuszyłam się. – Jakie do licha korale?
–
Kolano? Kość? Ko… Oooo…
–
Nieważne, jacyś dziwni dzisiaj obaj jesteście – westchnęłam kręcąc głową z
dezaprobatą. – Callan na przybitego też nie wygląda, więc problem z głowy, Rey.
–
Martwiłaś się o mnie? – podchwycił Callan i teatralnie chwycił się za sercę. –
Moja narzeczona się o mnie martwi.
–
Prędzej piekło zamarznie – wycedziłam, rzucając gromy z oczu.
–
Oj, jakoś się chłodno ostatnio zrobiło…
–
Nie żyjemy w piekle, Call!
–
Gdybyś powiedziała „zanim świnie zaczną latać” to by miało więcej sensu –
zażartował Callan, a ja spojrzałam na niego z powątpiewaniem. – Wybacz,
Reynaldzie, moja narzeczona ma dzisiaj chyba zły dzień – powiedział, stając
obok mnie i obejmując mnie w talii, za co oberwał sójkę w bok. – Patrz, jaka
agresywna.
–
Zrób tak jeszcze raz, a cię wypatroszę – zagroziłam, rzucając mu lodowate
spojrzenie. – Idę, mam dużo pracy, a wy spróbujcie mi z łaski swojej nie
przeszkadzać.
–
Pomogę ci.
–
Nie przeszkadzać! – powtórzyłam, ale na nic to się zdało.
Heku już pojechał? No ej, a było tak fajnie. Zresztą za co Ty każesz tak tę biedną Nigmet? Zaręczyny z tym bucem Callanem? No ej, tak się nie robi. I jeszcze Rey musi swoje trzy grosze wrzucić. Tylko wszystko komplikuje.
OdpowiedzUsuńA na wizytę Rongvalda i Laurette czekam. Mam nadzieję, że będzie ciekawie.
Pozdrawiam
Ciekawie będzie, choć może nie koniecznie tak, jakbyś chciała. W końcu to nie ostateczna wersja Nigmet. Na ten moment podążam już wedle planu, nawet jeśli część rzeczy chętnie bym zmieniła. Ta wersja już lepsza nie będzie.
Usuń