Raźnym krokiem przemierzałam korytarz. Do
treningu pod czujnym okiem Nukkiego było jeszcze trochę czasu, ale chciałam się
przygotować i może napić jakiejś herbaty. Wtedy zauważyłam nadchodzącego z
naprzeciwka Callana i spanikowałam. To był pierwszy raz, jak zobaczyłam go od
tamtej felernej rozmowy. De facto, mijały już prawie dwa tygodnie. I na moment
niemal zapomniałam o jego istnieniu. 
             Poczułam jak moje serce zamiera na moment, by
za chwilę ruszyć z kopyta. Chciałam uciec, jak najszybciej. I tak też zrobiłam,
odwróciwszy się pospiesznie. Zapomniałam tylko o tym, że tuż za mną szedł
Reynald i w efekcie wpadłam na niego. 
            Jęknęłam
rozpaczliwie w obawie, że nie uda mi się uniknąć spotkania z Callanem, więc
chwyciłam Reya za ramię i pociągnęłam za sobą w tą samą stronę, z której
przyszliśmy. Zatrzymałam się dopiero, gdy schowaliśmy się za rogiem jednego z
pomniejszych korytarzy. 
             – Chyba jednak powinniśmy porozmawiać –
stwierdził Reynald, patrząc na mnie karcącym wzrokiem. – Tak nie może być, jak
ty to sobie wyobrażasz?
             – Wygrałeś – odpowiedziałam z rezygnacją w
głosie. 
             Upewniliśmy się, że droga jest już wolna i
czym prędzej czmychnęliśmy do mojego pokoju. 
             – Więc? Słucham, co takiego się wydarzyło?
             – Ja naprawdę nie mam ochoty o tym rozmawiać –
westchnęłam, robiąc cierpiętniczą minę. – Nie każ mi mówić, co dokładnie się
wydarzyło… 
             – Zgoda, powiedz mi, chociaż tyle, ile możesz
– poprosił mnie Reynald, siadając przy stoliku. 
             – Co mogę… – zamyśliłam się. 
             – Callan coś ci zrobił? 
             – Nie.
             – Coś złego ci znowu powiedział? – dopytywał
Reynald. 
             – Już prędzej – przyznałam niechętnie. – Ale
tak właściwie to ja jestem winna zaistniałej sytuacji. 
 – Jak to?
 – To ja powiedziałam coś, czego nie powinnam.
W efekcie można powiedzieć, że się pokłóciliśmy? – Sama nie byłam pewna. – Nie
to właściwie nie kłótnia. Po prostu nasza znajomość zabrnęła w ślepy zaułek,
gdzie nie możemy jej już kontynuować, a drogi powrotnej już nie ma. Obecnie nie
chcę go widzieć, jak się zapewne domyśliłeś. I podejrzewam, że to działa w obie
strony. 
            Reynald
westchnął, wyraźnie starając się pojąć jak najwięcej z moich pokrętnych
tłumaczeń. 
             – To ciekawe, bo Callan powiedział, że to jego
wina. Nie powiedział dokładnie, o co chodzi, ale że to jego wina. Naprawdę… –
mruknął rozbawiony. – Ustalcie jakąś wspólną wersję, co?
             – Jedno trzeba mu oddać, że jest naprawdę
godny zaufania – stwierdziłam, kiwając głową z uznaniem. – Wina jest moja.
Fakt, że powiedział kilka niemiłych rzeczy, ale to przeze mnie doszło do
sytuacji, w której zmuszony był to zrobić. 
             – Naprawdę nie możesz powiedzieć wprost, o co
chodzi?
             – Nie mogę lub raczej nie chcę. Wolałabym o
tym po prostu zapomnieć.
             – Niech ci będzie. 
             – Obiecuję, że z czasem wymyślę, jak to
zrobić, żebyśmy mogli pomagać Viviane, nie wchodząc sobie w drogę, ale na tę
chwilę potrzebuję jeszcze trochę czasu. Muszę wszystko przemyśleć i
zdystansować się do ostatnich wydarzeń. 
             – Rozumiem, że tym razem to coś poważnego. 
             – Tak. Tym razem to nie jest tylko zwykła
kłótnia. To coś poważniejszego. Na tyle, że prawdopodobnie żadne z nas nie chce
się już dłużej przyjaźnić. 
             – Viviane będzie niepocieszona – powiedział
Reynald.
             – Porozmawiam z nią i sama jej to wyjaśnię.
             Jak powiedziałam, tak też zrobiłam. Następnego
dnia zawitałam do Viviane i razem zasiadłyśmy przy stoliku pod oknem, popijając
herbatę. 
             – Chciałam z tobą o czymś porozmawiać –
oznajmiłam po chwili wahania. 
             W rzeczywistości przecież nie miałam
najmniejszej ochoty poruszać tego tematu. 
             – Tak, Reynald wspominał mi, że coś jest na
rzeczy. 
             – Wiedziałam, że prędzej czy później
domyślicie się, że coś jest nie tak – zaczęłam spokojnie. – Chociaż miałam
nadzieję, że zrobicie to odrobinę później. 
             – Trochę cię już znamy. To bardzo widać, gdy
czymś się martwisz, a ostatnio… 
             – Przepraszam. Wiem, że się o mnie troszczycie
i doceniam to. Poza tym obiecałam, że zdam egzamin i zrobię to, niezależnie od
tego, czy rozmawiam z Callanem czy nie. 
            –
Ale co się właściwie wydarzyło? – zapytała Viviane. 
            –
Niestety to moja wina. Ja doprowadziłam do obecnej sytuacji. Na ten moment nie
mam ochoty nawet na Callana patrzeć. Nie wyobrażam sobie konfrontacji z nim,
więc proszę nie zmuszajcie mnie do tego. Muszę zdystansować się do tego
wszystkiego – wyjaśniłam, marszcząc brwi. – Obiecuję, że z czasem wymyślę, jak
go tolerować, przynajmniej na tyle, byśmy nie wchodzili sobie w drogę,
pomagając ci. Niemniej, potrzebuję trochę czasu. 
             – To coś poważnego?
             – Tak. Poważnego, ale tym razem to nie wina
Callana. 
             – No dobrze. 
             – Dlatego proszę nie próbujcie nas pogodzić.
Trochę na to za późno. Sami musimy wypracować sposób. 
             – No dobrze – zgodziła się Viviane i zapytała:
– Nie powiesz mi, co dokładnie się stało?
             – Nie, przepraszam, ale naprawdę nie mam
ochoty o tym mówić. 
             – Martwimy się o ciebie – oznajmiła, wlepiając
we mnie spojrzenie fiołkowych oczu. – Wiem, że prawdopodobnie nie potrafię ci
pomóc. Jedyne, co mogę to cie wysłuchać, więc nigdy się nie wahaj, jeśli
będziesz potrzebowała porozmawiać. Wiem, że mimo wszystko nadal wolisz się z
wieloma sprawami zwrócić się do Reynalda. 
             – To nie tak, że ufam tobie mniej czy coś w
tym stylu – powiedziałam pospiesznie. – Właściwie z tobą rozmawia mi się o tyle
łatwiej, że obie jesteśmy dziewczynami – dodałam. – Sęk w tym, że jego znam po
prostu najdłużej. Podejrzewam, że to kwestia przyzwyczajenia oraz tego, że Rey
ma jakiś dziwny dar ciągnięcia ludzi za język. 
             – Ja naprawdę chciałabym ci jakoś pomóc
Nigmet, ale to nie o mnie tu chodzi. Wiem, że zamiast ci pomóc zawsze na tobie
polegam. Nawet teraz przyszłaś porozmawiać nie dlatego, że tego potrzebowałaś,
a po to, żebym się nie martwiła… Co ze mnie za królowa, jeśli nie potrafię
nawet pomóc przyjaciółce… 
             – Za szybko popadasz w rozpacz – roześmiałam
się. – Ja nie umieram. Mam po prostu pewien problem… Ba! Nawet nie wiem czy
można to nazwać problemem. Po prostu potrzebuję czasu, nie pomocy. A ty jesteś
dobrą królową, ale nie możesz się tak wszystkim zamartwiać. Musisz do tego
podejść z większym dystansem i spokojem – dodałam, po czym dopiłam herbatę. 
             Zakręciło mi się w głowie i zmarszczyłam brwi.
Spojrzałam na swoją filiżankę, a potem na filiżankę Viviane. Upiła zaledwie
odrobinę swojej herbaty. Gdy świat zawirował ponownie, zrobiło mi się
niedobrze. Coś mnie tknęło i zanim Viviane sięgnęła po swój napój, zabrałam jej
go sprzed nosa i powąchałam. 
             – Co to za herbata?
             – Nie wiem – przyznała Viviane. – Meeri zazwyczaj
parzy czarna herbatę, ale musiałabym jej zapytać. Dobrze się czujesz? Jesteś
strasznie blada. 
             – Nie pij tego – mruknęłam i zagryzłam wargę.
Czułam się coraz gorzej. – Coś jest w tej herbacie…
             – Masz na myśli truciznę? – przeraziła się
Viviane. 
            – Nie wiem… Ale ma dziwny posmak…
Wcześniej nie zwróciłam uwagi… Byłam zbyt skupiona na…
             Świat zawirował raz jeszcze i straciwszy
równowagę, osunęłam się z krzesła.   Pogrążyłam
się w ciemności. 
             Śniło mi się, że idę przez skaliste góry. Wąska,
stroma ścieżka zdawała się ciągnąć w nieskończoność, ale nawet przez chwilę nie
pomyślałam, by zawrócić. Jakaś nieznana siła kazała mi brnąć dalej i dalej.
Niezależnie od tego, co czekało mnie na końcu tej drogi. 
             W końcu wyszłam na coś, jakby plac. Oczywiście
wciąż otaczał mnie tylko surowy, skalisty krajobraz. Usłyszałam straszliwy ryk
i podmuch wiatru, a może raczej oddech jakieś paszczy, który wzburzył tumany
kurzu. 
            Zacisnęłam powieki, kaszląc i
próbując jakoś zasłonić się przed pyłem. W końcu wszystko ucichło. Gdy
odwróciłam się w tamtą stronę, zobaczyłam ogromną kreaturę. Znałam ją.
Spotkaliśmy się już kiedyś w moich snach. Jego krwistoczerwone ślepia łypały na
mnie gniewnie. 
            – Czarny smok – wyszeptałam i
mimowolnie wyciągnęłam w jego stronę rękę. 
 Nieważne jak groźny był i jak przerażająco
wyglądał, wciąż nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jest bardzo smutnym
stworzeniem. Z jakiegoś powodu bardzo zależało mi, by dotknąć matowych,
czarnych łusek i pogładzić go po łbie. To nic, że dałby radę połknąć mnie w
całości.
             Nagle smok zniknął. Cała sceneria uległa
zmianie i znów byłam w różanym ogrodzie. Zmierzałam w stronę Callana, stojącego
w świetle księżyca. Jednak, gdy spojrzał na mnie, zobaczyłam Joshuę. Zaśmiał
się szyderczo. A potem znów widziałam Callana i znów powtarzał mi te przykre
słowa, znów wmawiał mi, że nic do niego nie czuję. 
             A potem znów widziałam, jak Callan upada
godzony sztyletem z rąk Joshuy. W końcu wszystkie te sceny i wspomnienia
przeplatały się na przemian, niczym w kalejdoskopie, tworząc okrutne miraże na
pograniczu jawy i snu. 
***
             – Wyjdzie z tego? – zapytała ze łzami w oczach
Viviane. 
             – Podałem jej antidotum – odparł lekarz,
gładząc się po długiej, siwej brodzie. – Teraz wszystko zależy od niej. Ktoś
powinien przy niej czuwać przynajmniej przez tą noc. 
             – Oczywiście – powiedział Reynald i spojrzał
na milczącego dotąd Callana. 
             Siedział na krześle pod oknem, wyraźnie
pogrążony w myślach. 
             – W razie, gdyby coś się działo, proszę mnie
wezwać – rzucił na odchodne lekarz. 
             – Też tak myślę, ktoś musi przy niej zostać.
Przy tobie również, Viviane. Nie wiemy, którą z was chcieli otruć – stwierdził
Reynald. – Ale musimy też dowiedzieć się, kto to zrobił. 
             – Ja z nią zostanę – zaproponowała Viviane. 
             – Nie, ty masz, co robić – westchnął Rey. –
Naprawdę nie chcę tego mówić, ale musisz pracować dalej. Nie możemy pozwolić,
żeby ten incydent wpłynął na sytuację jeszcze bardziej. Callan, zostaniesz z
Nigmet. 
             – Ja?
             – Jesteś jej rycerzem. 
             – Nie wiem, czy zauważyłeś, ale już raz to
schrzaniłem. Gdybym lepiej jej pilnował, to by się nie wydarzyło. 
             – Znaleźliby sposób i tak. To nie twoja wina –
stwierdził spokojnie Reynald. – Ktoś musi przy niej zostać, a ja powinienem
towarzyszyć Viviane. 
             – Wolałbym, żeby ktoś inny się nią zajął. Wolę
poszukać sprawcy. 
             – Nukki już się tym zajmuje. 
             – On ich nie znajdzie, a ja mam pewien pomysł
– oznajmił Callan. 
             – Kim są oni?
             – Nie jestem pewien. 
             – Jeśli coś wiesz, przekaż informacje
Nukkiemu. Poradzi sobie, a ty zostań z Nigmet – polecił Reynald, tonem
nieznoszącym sprzeciwu. – Szukasz wymówek, by uciec. 
             – Nie będzie zadowolona, jeśli obudzi się i
mnie zobaczy. 
             – W tym momencie najmniej mnie to interesuje.
Chciałbym tylko, żeby się obudziła Nieważne czy zadowolona czy nie. 
             – Reynald – protestował Callan. 
             – To twój obowiązek – przytaknęła Viviane. –
Nie wiem, co się między wami wydarzyło, ale nadal wieżę, że ty najlepiej
potrafisz ją ochronić. Nukki zajmie się resztą. 
             – To pewnie ta twoja służąca próbowała was
otruć – syknął Callan, nieudolnie próbując zmienić temat. 
             – To nie Meeri – stwierdziła Viviane. – Na
pewno nie ona. 
            –
To ona przyniosła wam to świństwo. 
            –
Ja również myślę, że to nie Meeri, to nazbyt oczywiste – wtrącił się Reynald. –
Wystarczyła chwila jej nieuwagi i mógł to zrobić ktoś inny. Stąd lub z
zewnątrz. Założę się, że Nigmet powiedziałaby to samo. 
             – Ale Nigmet nic nie powie, bo ktoś ją otruł!
– krzyknął Callan, uderzywszy pięścią w stół. 
             – Więc dopilnuj, by nic jej się już nie stało
– poprosiła Viviane. – Ufamy ci. Ty zajmiesz się nią najlepiej. 
             – Dlaczego? 
             – Przeczucie – odparła Viviane i uśmiechnęła
się ciepło. – Nigmet zawsze mi powtarzała, żeby zaufać swojej intuicji. Lub
tobie.
             – Ale zastanawia mnie, że to wydarzyło się
akurat teraz, na kilka dni przed egzaminem. To nie może być zbieg okoliczności
– zamyślił się Reynald. – Komuś nie podoba się, że Nigmet ma oficjalnie zostać
urzędnikiem. 
             – Tylko kto? Zaledwie garstka osób wiedziała…
Myślicie, że ktoś podał informację dalej?
             – Może nawet sama Nigmet – podsunął Callan,
marszcząc brwi. – Zawsze była zbyt ufna. Mogła się komuś wygadać. 
             – Tylko komu, że za wszelką cenę chciałby ją
powstrzymać? – zapytała niepewnie Viviane. 
             – To wcale nie musi być ze sobą powiązane –
stwierdził Reynald, krzyżując ręce na piersi. – Prędzej podejrzewałbym, że to
sprawka Joshuy. 
             – Nadal nie mogę uwierzyć, że Joshua był
zdrajcą… Ufałam mu – wyszeptała Viviane. – Jeśli to on… 
             – Musimy wziąć to pod uwagę. Chyba, że to ktoś
z Legionu Nowego Świata – zastanowił się Reynald i dodał: – W końcu od
dłuższego czasu szperała na ich temat. 
             – Nie sądzę, żeby się nią zainteresowali –
mruknął Callan, robiąc obrażoną minę. – Zresztą wtedy zagrożona byłaby również
Orlaith. 
             – Na nią też musimy mieć oko. 
             – Dokładnie. Nic o niej nie wiemy – potakiwał
Callan. 
             – Nie to miałem na myśli – westchnął Reynald.
– Ona też może być w niebezpieczeństwie, musimy o nią zadbać. 
             – Nigmet jej ufała, więc ja też jej ufam. 
             – Nigmet była naiwna – przypomniał Callan. 
Nie myślałam, że Nigmet tak po prostu zwieje przed Callanem. Podejrzewałam ją bardziej o zignorowanie tego dupka, a ona zwiała. A teraz jeszcze ją otruło. Niedobrze. Ale może dzięki temu będą mieli z Callanem możliwość wyjaśnienia sobie paru rzeczy, jak się już obudzi. Tak w ogóle mam wrażenie, że otrucie ma związek z Callanem i tym jego pomysłem, że nie może jej w coś wciągać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam